W kwestii rozwiązania wszystkich partii politycznych

Poniższy esej, napisany przez Simone Weil na kilka tygodni przed jej śmiercią, po 75 latach niestety nie stracił na aktualności Partie są beznadziejne, ale są potrzebne – przeczytaj wywiad z prof. Janem Hartmanem LONDYN, 1943 R. Wady partii są aż nadto oczywiste, dlatego warto zadać sobie pytanie: czy pozytywne skutki ich istnienia kompensują te wady? A może należałoby raczej spytać: czy partie w ogóle robią cokolwiek dobrego? Żeby odpowiedzieć na to pytanie, po pierwsze ustalmy, […]

Poniższy esej, napisany przez Simone Weil na kilka tygodni przed jej śmiercią, po 75 latach niestety nie stracił na aktualności

Partie są beznadziejne, ale są potrzebne – przeczytaj wywiad z prof. Janem Hartmanem

LONDYN, 1943 R.

Wady partii są aż nadto oczywiste, dlatego warto zadać sobie pytanie: czy pozytywne skutki ich istnienia kompensują te wady? A może należałoby raczej spytać: czy partie w ogóle robią cokolwiek dobrego?

Żeby odpowiedzieć na to pytanie, po pierwsze ustalmy, co znaczy dobro. Otóż może to być tylko prawda, sprawiedliwość i interes publiczny.

Demokracja sama w sobie nie jest dobrem. Jest jedynie metodą osiągania powyżej zdefiniowanego dobra, ale czy skuteczną? To wcale nie jest jasne.

***

Nasze republikańskie ideały wywodzą się z pojęcia woli powszechnej Jeana-Jacques’a Rousseau. Mało jest książek tak pięknych, mocnych i klarownych jak jego „Umowa społeczna” (w której przedstawia swoją wizję idealnej demokracji – red.).

Rousseau opiera swój wywód na dwóch założeniach. Po pierwsze, rozum wybiera zawsze to, co sprawiedliwe i pożyteczne, a przestępstwo czy zbrodnia jest zawsze wynikiem żądzy. Po drugie, wszyscy ludzie mają ten sam rozum, tymczasem ich żądze są zwykle bardzo różne.

Rousseau uważał, że wola powszechna [którą naród wyraża w demokratycznym głosowaniu] będzie z reguły sprawiedliwa, a to z tej prostej przyczyny, że indywidualne żądze będą się neutralizować wzajemnie. Podobnie woda, choć składa się z ruchomych cząsteczek błądzących i zderzających się ze sobą nieustannie, osiąga stan idealnej równowagi. Wydaje się nieruchoma, idealnie płaska, można się w niej przeglądać jak w lustrze. 

Niestety rozumowanie Rousseau przestaje być słuszne, kiedy w grę wchodzą zbiorowe żądze. Są one znacznie silniejszym motorem do występku i fałszu niż indywidualne żądze. Zamiast się niwelować, neutralizować i wzajemnie równoważyć, odwrotnie – wzmacniają się i napędzają się wzajemnie. Zderzają się z piekielnym hałasem i zagłuszają głosy rozsądku i sprawiedliwość.

Biorąc wszystko powyższe pod uwagę, musimy zatem ze szczególną uwagą rozważyć dwie kwestie:

1. Jak dać obywatelom szansę, żeby wyrażali swoje opinie – wolę powszechną – na temat ważnych spraw publicznych?

2. Jak, zadając ludziom pytania o ważne sprawy, uniknąć zarażenia ich zbiorowymi żądzami?

Prostych rozwiązań nie ma. Ale wydaje się oczywiste, że każde sensowne rozwiązanie powinno zaczynać się od rozwiązania wszystkich partii politycznych.

***

Żeby ocenić partie polityczne według kryteriów prawdy, sprawiedliwości i interesu publicznego, najpierw ustalmy ich najważniejsze cechy.

Są wśród nich trzy następujące:

1. Partia polityczna jest maszyną do generowania zbiorowych żądz i emocji.

2. Partia polityczna jest organizacją stworzoną, żeby wywierać zbiorową presję na umysły wszystkich jej członków i sympatyków.

3. Pierwszym i najważniejszym celem partii politycznej jest powiększanie jej znaczenia i wpływu – bez żadnych ograniczeń.

Te trzy cechy są ewidentne dla każdego, kto miał kiedykolwiek do czynienia z codzienną działalnością partii politycznych. I te trzy cechy sprawiają, że każda partia jest potencjalnie, w zamyśle totalitarna. Jeśli partia nie jest de facto totalitarna, to tylko dlatego, że inne partie też mają totalitarne zapędy i ją blokują.

Co do punktu trzeciego – jest to przykład częstego fenomenu, który polega na tym, że cel i środek do celu zamieniają się miejscami. Przecież niemal wszystko, co uważane jest za cel, w rzeczywistości powinno być tylko środkiem do osiągnięcia celu. Przykłady można wymieniać w nieskończoność: pieniądze, władza, państwo, produkcja ekonomiczna, uniwersytety itd.

Prawdziwy cel jest tylko jeden – dobro. Wszystko powyższe powinno być środkiem do jego osiągania.

Partia polityczna jest instrumentem, który ma pomóc wcielić w życie pewną koncepcję interesu publicznego. Ale żeby być w tym skuteczną, musi zdobyć władzę. Jednak zdobywszy ją, nie będzie usatysfakcjonowana, będzie chciała jeszcze więcej.  

Kiedy parta ma więcej członków niż rok wcześniej albo zbierze więcej pieniędzy, wtedy jej politycy są zadowoleni. Nigdy nie powiedzą, że ich partia ma za dużo członków, zdobyła zbyt wiele głosów lub zebrała zbyt wiele pieniędzy.

Interes publiczny schodzi na dalszy plan, partia staje się celem samym w sobie.

***

Partie nie dążą do sprawiedliwości ani do prawdy, tylko – jak zauważył Hitler – do zniewolenia umysłów.

Wyobraźmy sobie, że deputowany jakiejś partii ogłasza publicznie: „Przyrzekam, że nie będzie dla mnie miało znaczenia, jaką partię reprezentuję, moim jednym celem będzie działanie na rzecz szeroko pojętego publicznego interesu i sprawiedliwości”.

Taka obietnica nie byłaby przyjęta pozytywnie. Niektórzy partyjni towarzysze oskarżyliby delikwenta o zdradę. Inni zapytaliby go: „Skoro tak, to po co zapisywałeś się do naszej partii?”. W ten sposób zresztą bezwiednie przyznawaliby, że zapisując się do partii, należy zapomnieć o interesie publicznym czy dobru powszechnym.

Delikwent byłby wyrzucony z partii albo przynajmniej usunięty z listy jej kandydatów.

Gdyby deputowany postanowił, że zawsze będzie kierował się tylko wewnętrznym przekonaniem i dobrem publicznym, nie może przyznać się do tego partyjnym kolegom. Czyli musi żyć w fałszu. Ale jeśli postanawia, że nie będzie wierny sobie [tylko partii], wtedy fałsz staje się centralną częścią jego duszy. A jeśli głosi w imieniu partii coś, o czym wie, że jest nieprawdziwe, wtedy oszukuje obywateli.

Z trzech rodzajów kłamstwa – oszukiwania własnej partii, obywateli lub samego siebie – pierwsze jest zdecydowanie najmniej szkodliwe. Ale jeśli przynależność do partii oznacza, że zawsze trzeba kogoś oszukiwać, to istnienie partii jest złem.

***

Kiedy człowiek wstępuje do partii, to zwykle dlatego, że jej postulaty i działania wydają mu się sprawiedliwe i dobre. Ale prawdopodobnie nie przestudiował stanowiska partii we wszystkich kwestiach życia publicznego. Zgłaszając akces, chcąc nie chcąc popiera również – hurtowo – całą partyjną ideologię. Czyli poddaje się dyktatowi partii. Później, kiedy stopniowo poznaje tę ideologię, zaczyna ją akceptować bez krytycznego myślenia.

Gdyby kandydat na członka partii powiedział: „Zgadzam się z partią w takich a takich sprawach, ale nie znam stanowiska partii w innych sprawach, dlatego zawieszam swoją opinię do czasu, kiedy je poznam”, wtedy zapewne nie dostałby partyjnej legitymacji; powiedzieliby mu, żeby przyszedł kiedy indziej.

A zatem kiedy człowiek przyłącza się do partii, wtedy poddaje się jej dyktatowi. To takie wygodne – nie musieć myśleć. Nic nie jest bardziej wygodne niż bezmyślność!

Jeśli idzie o pierwszą [z trzech wymienionych powyżej] cechę partii politycznych – że są maszynami do generowania zbiorowej emocji czy histerii – to jest tak oczywiste, że chyba nie wymaga dowodu. Zbiorowe namiętności są jedynym narzędziem, które partie wykorzystują, żeby uprawiać propagandę i wywierać presję na ludzkie dusze.

Każdy zatem musi się zgodzić, że duch partyjniactwa zaślepia i ogłusza na sprawiedliwe argumenty, nawet uczciwych ludzi popycha do prześladowania niewinnych. Każdy to rozumie, ale nikt jak dotąd nie zasugerował, żeby zlikwidować organizacje, które wywołują tyle zła.

***

Przechodząc do konkluzji: instytucja partii politycznych jest złem. Zakaz partii byłby pożyteczny dla wszystkich.

Podczas kampanii wyborczych kandydaci nie przylepialiby sobie łatek, tylko mówiliby: „Mam takie a takie poglądy w takich a takich ważnych kwestiach”. Po wyborach deputowani w parlamencie tworzyliby naturalne, doraźne sojusze (zgodne z ich przekonaniami i obietnicami – red.). Mogę się zgadzać z panem A w kwestii kolonializmu, ale nie zgadzać się z nim w kwestii własności ziemi. A moje relacje z panem B mogą być dokładnie odwrotne.

Wszelkie próby sformalizowania tych doraźnych [opartych na namyśle i przekonaniach] sojuszów powinny być zakazane prawem.

Taki zakaz miałby oczyszczający efekt w różnych aspektach życia społecznego, nie tylko w polityce. Bo szkodliwy duch partyjniactwa przenika wszystko. Nawet literaturę i sztukę. Kubizm i surrealizm były czymś w rodzaju dwóch partii. Albo jesteś za religią, albo przeciwko niej.

Nawet w szkole zmusza się dzieci do wzięcia którejś ze stron. Pokazuje im się jakiś tekst i pyta: „Jesteś za czy przeciw? Podaj swoje argumenty!”. A przecież lepiej byłoby im powiedzieć: „Zastanówcie się nad tym tekstem i napiszcie, jakie myśli przychodzą wam do głowy po jego przeczytaniu”.

Prawie wszędzie – nawet w sprawach technicznych – zamiast samodzielnie myśleć, stadnie przyjmujemy opcję za lub przeciw. To jest intelektualny trąd; jego źródłem jest świat polityki, który zakaża wszystko dookoła.

Ten trąd nas zabija; jest bardzo wątpliwe, czy może zostać uleczony bez likwidacji wszystkich partii politycznych.

________________________________________________________________________

* Publikujemy esej w skróconej, skondensowanej wersji, np. bez odniesień do kwestii bieżących w czasach autorki, a niekoniecznie zrozumiałych dla współczesnego czytelnika.

Opublikowano przez

Simone Weil


Cytując Thomasa Mertona „była gnostyczką i katoliczką, Żydówką i albigensem, mediewistką i modernistką, racjonalistką i mistyczką, buntowniczką i świętą”. Żyła w latach 1909-1943.

Chcesz być na bieżąco?

Zapisz się na naszą listę mailingową. Będziemy wysyłać Ci powiadomienia o nowych treściach w naszym serwisie i podcastach.
W każdej chwili możesz zrezygnować!

Nie udało się zapisać Twojej subskrypcji. Proszę spróbuj ponownie.
Twoja subskrypcja powiodła się.