Nauka
Ziemia straciła siostrę. Badanie Wenus dowodzi, że nie jest podobna
17 grudnia 2024
2019 to rok podwójnych wyborów: do europarlamentu i parlamentu narodowego. Historia frekwencji w Polsce pokazuje, że głosuje tylko co drugi obywatel. Być może w obliczu tak znacznej bierności społeczeństwa powinniśmy wprowadzić instytucję nabywania prawa do głosu? W 2015 r. w Polsce uprawnionych do głosowania było 30,5 mln osób. Przy frekwencji 50,92 proc. oddano 15,2 mln głosów ważnych. Partia rządząca, która sprawuje obecnie samodzielne rządy, uzyskała ich 5,7 mln. Na papierze jest […]
W 2015 r. w Polsce uprawnionych do głosowania było 30,5 mln osób. Przy frekwencji 50,92 proc. oddano 15,2 mln głosów ważnych. Partia rządząca, która sprawuje obecnie samodzielne rządy, uzyskała ich 5,7 mln. Na papierze jest to 37,6 proc. poparcia. A faktycznie? Jedynie 18,7 proc. Sytuację, w której mniej niż co piąty obywatel popiera władzę, trudno nazwać rządami większości.
Być może dobrym początkiem byłoby zaproponowanie obywatelom nowych warunków umowy społecznej, uświadamiającej wagę odpowiedzialności związanej z ich głosem. W założeniach ojców demokracji prawo głosu było nie tylko przywilejem, obarczała je również odpowiedzialność za życie wspólnoty. Dzisiaj to poczucie odpowiedzialności za współrządzenie jest przez ludzi zbywane, co widać po frekwencji przy urnach. Prowadzi to do błędnej oceny siły mandatu do sprawowania władzy przez wybranych reprezentantów. I tutaj jednym z przykładów może być Polska po wyborach parlamentarnych z 2015 r.
Panaceum na problem niskiej frekwencji wyborczej, a zarazem prowokacją dla społeczeństwa, by zastanowiło się nad wagą wyborów, może być wprowadzenie instytucji nabywania prawa do głosu w drodze sprawdzianu wiedzy o funkcjonowaniu państwa i ustroju demokratycznego. Postępująca cyfryzacja umożliwia przeprowadzenie takiego przedsięwzięcia w sposób zdalny. Równolegle należałoby wdrożyć system głosowania przez internet, co z powodzeniem robią inne kraje.
W trakcie sprawdzianu wyborca odpowiadałby na kilka pytań z większej puli. Zakres wiedzy konieczny do pozytywnego zaliczenia egzaminu powinien obejmować fundamenty ustrojowe państwa, funkcjonowanie rządu, samorządów oraz sądownictwa, a także kwestię praw i obowiązków obywatelskich wynikających z konstytucji.
Punktem wyjścia do dyskusji nad takim rozwiązaniem może być analiza US Citizenship Test, w której sprawdzana jest wiedza kandydatów na obywateli Stanów Zjednoczonych. To rozwiązanie nie jest jednak bezbłędne, czego dowodziła Paula Wine z Michigan State University w artykule Investigating the Reliability of the Civics Component of the U.S. Naturalization Test. Autorka punktuje niedociągnięcia testu, takie jak zły dobór pytań czy brak opublikowanego podręcznika testowego. Nadal jest to jednak wzór do naśladowania, który – oprócz swojej pierwotnej funkcji – przygotowuje do obywatelskiego zaangażowania w sprawy kraju.
Pomimo braku podręcznika amerykańskie instytucje dostarczają inne materiały, które aplikanci mogą wykorzystać do nauki. „Materiały udostępnione w naszym centrum zasobów obywatelskich przygotowują aplikantów do życia aktywnego obywatela, a nie tylko do zdania testu” – podkreśla Daniel Cosgrove, rzecznik United States Citizenship and Immigration Services cytowany przez PRI.
Propozycja testu kompetencji to pierwszy krok na rzecz przywrócenia demokracji jej prawdziwej wartości. Kolejne kroki powinny dotyczyć personalnej odpowiedzialności reprezentantów Suwerena oraz urzędników państwowych za podejmowane decyzje; zwiększenia częstotliwości rotacji urzędników i reprezentantów; decentralizacji podejmowania decyzji o mniejszym stopniu ważności dla państwa. Rządy ludu wymagają świadomych i odpowiedzialnych obywateli. Kontynuowanie zrzucania tej odpowiedzialności na innych zmniejszy, i tak już niewielki, wpływ Suwerena na władzę.