Państwo jest zbyt łagodne dla alimenciarzy

Dużo mówi się o "zerowej tolerancji dla dłużników". Niestety, poza samymi deklaracjami, ostatnie zmiany w prawie wskazują na coś zupełnie innego

Dużo mówi się o „zerowej tolerancji dla dłużników”. Niestety, poza samymi deklaracjami, ostatnie zmiany w prawie wskazują na coś zupełnie innego – alarmuje Robert Damski, komornik z zespołu ekspertów ds. alimentów RPO i RPD

DOROTA LASKOWSKA: Z danych Instytutu Spraw Publicznych wynika, że w Polsce około miliona dzieci nadal nie otrzymuje alimentów. Dlaczego, skoro co chwilę wprowadzane są nowe zmiany w prawie alimentacyjnym?

ROBERT DAMSKI*: Statystyki podają, że milion, ale myślę, że o wielu przypadkach wciąż nie wiemy, więc zaryzykowałbym stwierdzenie, że jest to nawet ponad milion dzieci. Skuteczność egzekucji świadczeń alimentacyjnych w Polsce należy do najniższych w całej Europie. A dlaczego? Po pierwsze, dlatego że prawo w Polsce jest tak skonstruowane, że ci dłużnicy po prostu mogą nie płacić. A po drugie, jest na to przyzwolenie społeczne.

Tolerujemy niepłacenie alimentów?

Badania pokazują, że większość z nas w ogóle nie dostrzega tego problemu, dopóki nie zacznie on dotyczyć nas samych. Z drugiej strony, nawet gdy dzieje się to w naszym otoczeniu, to przymykamy oko lub, co gorsza, wspieramy dłużnika. Tworzy się taka „zorganizowana grupa wspierająca”: mama, rodzeństwo, przyjaciele, nowy parter. Często słyszę, że „tak, alimenty oczywiście są ważne, ale…” i tu się zaczyna wyliczanie, że „to zła kobieta była”, że „utrudnia kontakt z dzieckiem”, że „nic nie jest czarne albo białe”. Ktoś kiedyś mądrze powiedział, że wszystko, co znajduje się przed „ale”, nie ma znaczenia. I tak jest w rzeczywistości. Zapominamy o alimentach i skupiamy się na konflikcie pomiędzy rodzicami, biorąc stronę któregoś z nich.

Ale alimenty przecież należą się dziecku, nie rodzicowi…

Tak, biorąc rozwód czy zostawiając partnera lub partnerkę, nie rozwodzimy się przecież z dzieckiem. Niestety, rzeczywistość nie jest już tak oczywista. To są ogromne emocje między rodzicami, które nierzadko przekształcają się w ogromny konflikt, a dziecko staje się narzędziem w walce pomiędzy stronami.

Jak wyglądają obecne regulacje prawne? Czy są skuteczne?

Nasze prawo jest tak skonstruowane, żeby, z jednej strony, wywierać nacisk na te osoby, które nie płacą alimentów, ale z drugiej, by za bardzo im nie szkodzić. Matematyka jest niestety bezlitosna. Dłużników jest więcej niż wierzycieli. Państwo głośno mówi o zerowej tolerancji dla dłużników alimentacyjnych. Niestety, poza samymi deklaracjami, zmiany w prawie wskazują na coś zupełnie innego. Na komorników sądowych nałożono ogromne ograniczenia, które utrudniają skuteczną egzekucję. W praktyce wielu ruchomości nie można zająć, a często było to jedno z podstawowych narzędzi w naszym arsenale.

Państwo, w moim odczuciu, nie do końca wykonuje swój obowiązek. A presja społeczna nie istnieje.

Jak to zmienić?

Jednym z pomysłów, jakie zgłaszaliśmy jako zespół ekspercki Rzecznika Praw Obywatelskich i Rzecznika Praw Dziecka, były tzw. tabele alimentacyjne. Ministerstwo stosunkowo przychylnie przyjęło ten pomysł, ale równocześnie wskazało, że ich wprowadzenie wymaga jeszcze trochę czasu. Stąd też pojawiła się alternatywna propozycja, by do czasu opracowania tych tabel wprowadzić alimenty natychmiastowe. Do tej pory było tak, że po rozwodzie kwestia alimentów na dziecko rozstrzygana była na drodze sądowej. Takie sprawy potrafiły się przeciągać do kilku miesięcy, czasem nawet i dłużej, a rodzić wychowujący w tym okresie dziecko nie otrzymywał żadnych pieniędzy. Dlatego na okres postępowania chcieliśmy zaproponować alimenty natychmiastowe w odgórnie ustalonych kwotach: 500 zł na jedno dziecko, 900 zł na dwoje, 1200 zł na troje. Jeżeli rodzic chciałby je zwiększyć, dopiero wtedy miał iść do sądu.

Czyli rodzic wypełniałby wniosek i otrzymywał tę kwotę od razu?

Właśnie tu pojawiły się rozbieżności pomiędzy pomysłem naszym i ministerstwa. Nowe przepisy mówią o tym, że wprowadzone będą natychmiastowe alimenty, ale tylko na etapie zasądzenia. Problem polega na tym, że one nie będą wypłacane natychmiastowo, a to przede o to wszystkim chodziło. Zasądzić to jedno, ale my wiemy, jak wygląda skuteczność. Cóż z tego, że będą zasądzone w kwocie 500 zł, jeżeli nie będą temu dziecku przekazane. Tutaj znowu teoria zderza się z praktyką. Bo w teorii wszystko dobrze brzmi. Ale pytanie każdego rodzica, który występuje w imieniu swojego dziecka, powinno brzmieć: „Kiedy on będzie miał te pieniądze na koncie”.

Mówił pan jednak, że to pomysł na razie tymczasowy?

W Niemczech opracowano tzw. tabele düsseldorfskie, które podają widełki kwot, w jakich sądy mogą w danym przypadku przyznawać alimenty. Możemy to porównać do mandatów. Policjant wskazuje nam, że za takie a takie przekroczenie przysługuje nam mandat w wysokości, przykładowo, od 50 do 200 zł, więc on nakłada na nas karę rzędu 100 zł.

Takie widełki mają zasadnicze działanie psychologiczne. Z jednej strony wiemy, że nie była to decyzja stronnicza, bo kwoty są ustalane odgórnie, a z drugiej mamy poczucie, że wcale nie jest tak źle, bo mogliśmy zapłacić maksymalną kwotę. Gdyby wprowadzić takie tabele alimentacyjne, to sam proces zasądzania alimentów byłby bardziej przejrzysty i klarowny. Dziś sprawy sądowe są często przedłużeniem wojny między rozstającymi się partnerami, a dziecko schodzi na drugi plan.

Z jednej strony zasady może i będą bardziej przejrzyste, ale czy przełoży się to na wypłacanie alimentów?

Myślę, że tak, bo osoba, która będzie miała je płacić, nie będzie czuła, że w sądzie przegrała. Klasyczny przykład. Kobieta zostaje z dzieckiem i idzie do sądu. Mówię o kobiecie, bo w ponad 90 proc. przypadków to mama zostaje z dziećmi. Z jej punktu widzenia alimenty powinny być jak najwyższe. Zbiera faktury, aby udowodnić, że naprawdę ponosi wysokie koszty utrzymania dziecka. Z drugiej strony jest ojciec, który czuje się oszukany, uważa, że jest traktowany jak bankomat. W dodatku sędzia nierzadko jest kobietą. Ojciec dziecka słysząc, jaką kwotę alimentów mu zasądzono, żyje w przekonaniu, że dwie kobiety go okpiły. To oczywiście bardzo przerysowany przykład, ale pozwala zobrazować sytuację.

Wprowadzenie odgórnych tabel spowodowałoby więc to, że takich nieporozumień i emocji moglibyśmy uniknąć. Jest jakiś przedział, wiemy, czego możemy się spodziewać. Nikt nie nagina prawa, przez co ojciec nie czuje się oszukany, a co za tym idzie – nie będzie miał już od początku tak negatywnego podejścia do alimentów. Jest większa szansa, że będzie je płacił.

Jakie są sankcje karne za niepłacenie alimentów?

Dwa lata temu zmieniono art. 209 Kodeksu karnego. To była ważna nowelizacja, gdyż wcześniejsze przepisy pozwalały unikać odpowiedzialności karnej. Mówiły one o uporczywym uchylaniu się od niepłacenia alimentów, co otwierało furtkę do kombinowania. Wystarczyło, że dłużnik raz na jakiś czas przelał na konto drugiego rodzica kilka złotych. Potem tłumaczył, że nie uchyla się, że ma kłopoty finansowe, więcej nie może itp.

Ten przepis został zmieniony. Doprecyzowano w nim, że jeżeli dług alimentacyjny przekroczy sumę trzech należnych świadczeń okresowych, najczęściej miesięcznych, to takiej osobie będzie grozić grzywna, kara ograniczenia wolności lub kara do roku pozbawienia wolności. Niestety jednak diabeł tkwi w szczegółach, gdyż zawarto w nim również zapis o uchylaniu się od obowiązku łożenia na utrzymanie dziecka. Idąc tym tropem, Sąd Najwyższy uznał, że samo niezapłacenie trzech kolejnych rat nie jest wystarczające do zasądzenia kary. Musimy udowodnić, że dana osoba uchyla się od tego obowiązku.

Czyli przepis nadal jest nieskuteczny?

Dokładnie. A nie po to zmienia się przepis, żeby gorsze zastąpić trochę lepszym, tylko żeby zastąpić je tym, co będzie funkcjonowało. Na gruncie samej teorii sąd miał mieć furtkę, by móc brać pod uwagę wyjątki od reguły, gdy np. ktoś jest na własnej działalności, miał wypadek, długo chorował i nie zarabiał.

My daliśmy sądom nie furtkę, a całe wrota, zapewniając im swobodę decydowania o umyślnym bądź nieumyślnym uchylaniu się od płacenia alimentów. Nadal więc dłużnicy nie obawiają się konsekwencji za niepłacenie. Bo zawsze można coś wymyślić, żeby uniknąć odpowiedzialności.

Przykładowo wykazać, że jest się bezrobotnym i nie ma się z czego płacić alimentów?

Niestety, przypadki, kiedy dłużnik oficjalnie nie pracuje, a w rzeczywistości dogaduje się z pracodawcą na wypłaty „pod stołem”, są nagminne. Aby temu przeciwdziałać, wprowadzono zresztą w Polsce dozór elektroniczny jako jedną z możliwych kar za niepłacenie alimentów. Nie chodzi zresztą o to, by takie osoby trafiały od razu do więzienia. Wtedy i tak rodzic nie będzie płacił na dziecko, a dodatkowo my, jako podatnicy, wykładamy miesięcznie ponad 3 tys. zł za jego pobyt w zakładzie karnym.

Dozór elektroniczny miał działać w taki sposób, że skazany mógłby poruszać się tylko na ograniczonej przestrzeni, a kiedy chciałby gdzieś iść czy podjąć pracę, musiałby wystąpić o oficjalną zgodę.

Czy ten dozór jest powszechnie stosowany?

Stosowany jest, ale nie powszechnie. Warto byłoby się zastanowić, dlaczego. Być może jest niechęć ze strony sądów do wprowadzania takiej kary. Mamy więc prawny instrument, który wydawałby się skuteczny, ale skoro stosowany jest rzadko, to przestaje mieć on sens. Jego istotą miało być właśnie zapobieganie niepłaceniu alimentów. Dłużnik, obawiając się takiej kary, zastanowiłby się kilka razy, czy chce mieć dodatkowy problem na głowie.

Innym podobnym pomysłem było utworzenie rejestru uporczywych dłużników alimentacyjnych. Proszę zwrócić uwagę na jeden absurd, który cały czas w naszym kraju funkcjonuje. Jeżeli pożyczymy nawet niewielkie pieniądze od banku i ich nie zwrócimy w terminie, to automatycznie zasypuje się nas telefonami, wezwaniami do zapłaty, przy czym automatycznie jesteśmy wpisywani do różnych rejestrów dłużników. Dłużnik alimentacyjny nie figuruje nigdzie.

Taki wpis miałby spowodować, że osoba, która nie płaci alimentów, nie dostanie np. kredytu w banku?

Między innymi. Jako eksperci proponowaliśmy taki rejestr, który mieliby tworzyć na bieżąco komornicy. Pomysł się spodobał, ale ministerstwo zaproponowało, że weźmie to na siebie. Do dziś nic w tej sprawie nie wiadomo. A taki rejestr mógłby działać przede wszystkim prewencyjnie. Nie chodziło tylko o pożyczki i kredyty, ale także o to, by dostęp do rejestru mieli również pracodawcy, którzy mogliby pod tym kątem weryfikować swoich przyszłych pracowników.

Co jeszcze moglibyśmy zrobić, by ściągalność alimentów była wyższa?

Jednym z takich pomysłów jest wprowadzenie instytucji banku alimentacyjnego, który wypłacałby pieniądze rodzicowi opiekującemu się dzieckiem, a następnie sam ściągał dług bezpośrednio od dłużnika. To byłby taki pośrednik między tą skonfliktowaną rodziną. Łatwiej jest bowiem nie zapłacić matce dziecka niż państwu. Byłoby to jakieś rozwiązanie, ale resort musiałby wziąć na siebie ciężar wypłacania tych alimentów. Myślę, że wtedy ta ściągalność długów byłaby większa, a wzajemne negatywne emocje między rodzicami nie wchodziłyby na pole finansowe.

A na jakiej zasadzie działa obecnie istniejący fundusz alimentacyjny?

Do tej pory rodzic samodzielnie wychowujący dziecko, jeżeli egzekucja alimentów była nieskuteczna, mógł wystąpić do funduszu alimentacyjnego o pieniądze. Ale nie każdy. Liczyło się kryterium dochodowe, które wynosiło 725 zł na członka rodziny. Ministerstwo podniosło teraz ten próg do 800 zł.

To wciąż jest mniej niż najniższa krajowa, co swoją drogą powoduje, że ludzie zaczynają kombinować. Żeby móc załapać się na fundusz, osoba zatrudnia się oficjalnie na pół etatu, resztę wyrabiając na czarno. Fundusz płaci rodzicowi, a następnie ściąga te pieniądze od dłużnika bezpośrednio. I tutaj też sprawa nie jest taka prosta. Bo kto de facto płaci te alimenty z funduszu? My, jako podatnicy.

Czyli ci, którzy nie płacą alimentów, de facto oszukują nas wszystkich.

Oczywiście. Ludzie nie mają świadomości, kogo tak naprawdę okrada nieuczciwy dłużnik alimentacyjny. Nie „złego komornika”, nie matkę, ale przede wszystkim dziecko i również nas jako społeczeństwo. Inna sprawa jest taka, że niestety w Polsce łatwiej jest krzyczeć i walczyć o prawa dzieci, których nie ma, niż o te, które już są. A samo słowo „alimenty” zaczęło mieć dla nas pejoratywne znaczenie. Wie pani, że słowo to wywodzi się z łacińskiego „alimentare”, co znaczy „karmić”? Myślę, że na tym właśnie powinniśmy skupić naszą uwagę. Ofiarami są nasze dzieci, a niepłacenie alimentów podchodzi pod przemoc ekonomiczną.

*Robert Damski – komornik sądowy. Laureat Wyróżnienia Białej Wstążki w kategorii Wymiar Sprawiedliwości. Członek zespołu ds. alimentów przy RPO i RPD, członek stowarzyszeń „Dla Naszych Dzieci” oraz „Mężczyźni Przeciw Przemocy”. Członek rady ekspertów na Wydziale Prawa i Administracji Uczelni Łazarskiego. Od lat zaangażowany w działalność na rzecz poprawy jakości egzekucji sądowej, szczególnie w zakresie egzekucji alimentów.

Opublikowano przez

Dorota Laskowska


Dziennikarka, autorka reportaży i wywiadów o tematyce społecznej. W życiu prywatnym i zawodowym kieruje się zasadą, że dobre rzeczy inspirują.

Chcesz być na bieżąco?

Zapisz się na naszą listę mailingową. Będziemy wysyłać Ci powiadomienia o nowych treściach w naszym serwisie i podcastach.
W każdej chwili możesz zrezygnować!

Nie udało się zapisać Twojej subskrypcji. Proszę spróbuj ponownie.
Twoja subskrypcja powiodła się.