Nauka
Topnienie lodowców na Antarktydzie. Wulkany mogą się obudzić
29 grudnia 2024
Filipiny nazywa się czasem „chorym człowiekiem Azji” ze względu na korupcję i łamanie praw człowieka, których dopuszczają się kolejne rządy, a od 2016 roku również z powodu bezwzględnej kampanii antynarkotykowej, którą rozpoczął ówczesny prezydent Rodrigo Duterte. Temat został podchwycony przez międzynarodowe media. W 2021 roku raportująca o ofiarach państwowej operacji Maria Ressa została nagrodzona Pokojową Nagrodą Nobla. Ale odkąd w 2022 roku Duterte oddał władzę, a prezydentem został Ferdinand „Bongbong” Marcos Jr, o sprawie zrobiło się cicho.
„Hitler zamordował trzy miliony Żydów. Teraz na Filipinach są trzy miliony uzależnionych od narkotyków. Byłbym szczęśliwy, mogąc ich zarżnąć. […] Jeżeli chcecie zniszczyć mój kraj – zabiję was” – takimi słowami w 2016 roku rozpoczął swoją sześcioletnią kadencję Rodrigo Duterte. Wcześniej przez 22 lata służył jako burmistrz Davao, dużego miasta na południu kraju. Tam zasłynął z twardego podejścia do narkotyków. Podejrzewano, że za jego kadencji policja i cywile dopuszczali się morderstw na dilerach i osobach uzależnionych. Mówiono o Szwadronach Śmierci z Davao. Duterte potwierdził, że istnieją, ale zaprzeczył, że był w jakikolwiek sposób z nimi związany. Z drugiej strony opowiadał o tym, jak patrolował wieczorami ulice, „szukając kłopotów” i zabijał handlarzy narkotykami, żeby pokazać innym, że skoro on potrafi – to i oni mogą. Edgar Matobato przyznał się do służenia w szwadronach śmierci. Zeznawał przeciwko prezydentowi Duterte i opisał, że kiedyś polityk opróżnił cały magazynek, zabijając dilera narkotyków.
Ze względu na swoje położenie geograficzne Filipiny od wielu lat stanowiły centrum przemytu shabu – jak nazywa się tam metamfetaminę – a od początku XXI wieku w kraju nie tylko wzrosła sprzedaż, ale wzrosło także spożycie narkotyków. Wiąże się to z pogłębiającym się ogólnopaństwowym kryzysem, brakiem edukacji i perspektyw na przyszłość. Shabu jest też po prostu tańsze od jedzenia, a dużo skuteczniej i na dłużej zabija głód. Większość uzależnionych na Filipinach używa jednak wyłącznie marihuany.
Nieugięty stosunek do narkotyków pomógł Duterte w zdobyciu fotela prezydenta. Obiecał, że z problemem upora się w przeciągu 3–6 miesięcy. Oficjalna wojna z narkotykami zaczęła się pierwszego dnia, w którym objął władzę, czyli 30 czerwca 2016 roku. Zasady były proste: za sprzedawanie narkotyków – śmierć. Za ich używanie – areszt. Dilerom Duterte poradził zaprzestać działalności albo popełnić samobójstwo. Dał ciche przyzwolenie na samosądy, poparł zgłaszanie policji sąsiadów. Polecił cywilom, aby zdobyli broń. Prezydent wydał nieoficjalną „licencję na zabijanie”.
Od pierwszej nocy w biednych dzielnicach Manili zaczęto znajdować średnio 33 ciała na dobę. Policjantom towarzyszyli uzbrojeni cywile, którym nieoficjalnie płacono między 150 (za morderstwo uzależnionego) a 400 dolarów (za dilera). W rekordowym nalocie zginęły 32 osoby. Najwięcej osób zabijano podczas ustawek, w trakcie których policja udawała dilerów. Wymówka była zawsze taka sama – dilerzy pierwsi otworzyli ogień, a policjanci musieli się bronić.
Maria Ressa nazywa wojnę z narkotykami „wojną z biednymi”. Na celowniku Duterte znaleźli się nie wysocy rangą członkowie karteli, a najdrobniejsze z drobnych płotek – młodzi mężczyźni, mieszkańcy dzielnic biedy i slumsów, w tym nieletni. Ocenia się, że w trakcie jego kadencji w wyniku walki z narkotykami zginęło ok. 30 tys. ludzi, w tym setka dzieci. Policja przyznaje się do wyłącznie 6 tys. O 20 proc. wzrosła liczba więźniów. Ówczesny prezydent USA Donald Trump pochwalił Duterte mówiąc, że „robi dobrą robotę”.
Polecamy: HOLISTIC NEWS: Spór o skarby Arktyki. Kto zgarnie fortunę ukrytą pod lodem
Filipiny to kraina kontrastów. W architekturze i języku pobrzmiewają echa kolonizacji hiszpańskiej, ale dziś kraj jest bliżej związany ze Stanami Zjednoczonymi. Stąd pochodzi Jollibee, jeden z najpopularniejszych fast foodów w Ameryce Północnej. Z jednej strony Filipiny to kraj silnie katolicki, w którym rozwody są nielegalne, a każde większe centrum handlowe wyposażone jest w kaplicę. Z drugiej strony nawet w małej wioseczce można znaleźć bar, w którym pod plastikowymi parasolkami, na ubitej ziemi, tańczą drag queens.
Plaże są tu niebiańskie, mango soczyste, a kokosy same spadają z drzew. Filipińczycy są niezwykle otwarci, tolerancyjni i znani z zamiłowania do śpiewu. Ale na tych samych plażach, na których wylegują się turyści, bezpańskie psy ścigają się z sierotami, szukając jedzenia w śmieciach, a w morzu nurkują dzieci, którym bogaci zrzucają z doku monety warte parę groszy. Bieda jest tutaj niewyobrażalna – wielu ludziom brakuje toalet i podstawowych środków do życia. Symbolem nędzy jest potrawa pagpag – powtórnie smażone resztki smażonego kurczaka znalezionego w śmietniku.
Normy społeczne są tutaj silne, ale elastyczne. Ten kontrast pokazują historie dwóch moich filipińskich przyjaciół. Pierwszego z nich poznałam w Warszawie, gdzie parę razy w tygodniu wychodził do gejowskich klubów. Kiedy wrócił do kraju i skończył 30 lat, pod wpływem rodziny i ze względów religijnych wziął ślub z kobietą. Drugi z nich, poznany w Manili, jest heteroseksualistą. Aby polepszyć swój status życiowy, umawia się z bogatymi starszymi mężczyznami z Zachodu. Sypia z nimi, a oni opłacają jego czynsz w dzielnicy Makati.
Polecamy: Żony są wspólne. Tak bolszewicy przynieśli kobietom rewolucję
W tym raju, wśród kokosów i owoców morza, ludzie zaczęli żyć w strachu. Wystarczył cień podejrzenia i o życie zaczęły obawiać się osoby wracające wieczorami i nocą z pracy. Lękały się, że policja pomyli ich z dilerami. Rodziny, które miały dawniej problem z narkotykami, ale odbyły odwyk, mogły otrzymać specjalny certyfikat potwierdzający ich „czystość”, ale i on nie był wystarczającą ochroną. Duterte uważa, że odwyk nie jest odpowiedni dla osób, których mózg jest już „usmażony” przez wielomiesięczne zażywanie shabu.
Na Zachodzie patrzymy na osoby uzależnione jako na ofiary nałogu, a na dilerów jako tych, którzy wykorzystują ich słabość. Duterte nie czyni tego rozróżnienia. W trakcie jego wojny dzieci zmuszone były oglądać, jak ich rodzice są aresztowani i zabijani. Te, które miały szczęście, lądowały u dziadków, pozostałe trafiły do ośrodków opiekuńczych. Rodziny ofiar muszą sobie radzić z nie tylko z rozpaczą, ale także ogromną stygmatyzacją. Filipiński polityk nie uważa się jednak za mordercę, a za zbawiciela „swojej rasy”.
Lourdes de Juan, z którą wywiad przeprowadziło VICE Asia, straciła męża. W ciągu jednego dnia z gospodyni domowej zmieniła się w jedyną żywicielkę siódemki dzieci. Mąż, pracownik myjni samochodowej, został zamordowany z rana, na oczach całej rodziny. Najstarsza córka, Christine, na widok policji przytuliła ojca i próbowała ochronić go własnym ciałem. Policjanci byli jednak bezwzględni. Oddali cztery strzały. Dzisiaj Lourdes pracuje jako szwaczka, a jej dzieci zmagają się w szkole z prześladowaniami. Mówi, że sąsiedzi traktują ją „jak wirusa”.
W 2022 roku Duterte ustąpił na rzecz Bongbong Marcosa, syna byłego prezydenta Ferdinanda Marcosa. Ojciec okrył się niesławą jako najbardziej skorumpowany polityk w historii Filipin, który dopuścił się szokujących przypadków łamania praw człowieka. Marcos panował przez prawie 21 lat i wprowadził stan wojenny na prawie dekadę. Zarzuca mu się, że zdefraudował 10 mld dolarów, zlecił 3257 morderstw politycznych i jest osobiście odpowiedzialny za 35 tys. przypadków tortur.
Mimo początkowych napięć Duterte poparł Marcosa, a córka bezwzględnego wroga narkotyków, Sara, została wiceprezydentką w nowej administracji. Marcos obiecał kontynuować walkę w „bezkrwawej” formie, stawiając na prewencję i pomoc uzależnionym. Działacze i aktywiści raportują jednak, że nowy prezydent po cichu kontynuuje politykę poprzednika. Sytuacja nie tylko nie poprawiła się, ale wojna z narkotykami została znormalizowana. Skala zabójstw jest mniejsza, ale nadal jest na nie przyzwolenie i nadal się ich nie kara. Główną różnicą jest to, że wojnę przeniesiono z Manili z powrotem do Davao – tam, gdzie rozpoczął ją Duterte.
Może Cię zainteresować: Kryzys w Argentynie. Chaos i eksperymenty ekonomiczne