Władza, pieniądze i media. Bezstronność staje się dekoracją

Demokracja, wolne wybory, swoboda wyrażania myśli, wolność — te słowa odmieniane są przez wszystkie przypadki przez polityków i opinię publiczną. Szczególnie w okresie wyborczym. Pytanie, w jakim stopniu tak naprawdę pluralizm, wolność wyborów i polityczna bezstronność są realne w czasach, gdy wielkie kapitały, gigantyczne koncerny, grupy lobbingowe i skoligacone z poszczególnymi stronnictwami politycznymi medialne narracje, wchodzą do gry.

Mądrość starego świntucha

Słynący z lekkiego pióra, gładko opisującego nawet najcięższą pracę i rodzinną gehennę, a także z zamiłowania do kieliszka, amerykański pisarz i poeta Charles Bukowski w książce Najpiękniejsza dziewczyna w mieście popełnił na temat demokracji dygresję: „Różnica między demokracją a dyktaturą jest taka, że w demokracji najpierw się głosuje, a potem dostaje rozkazy; w dyktaturze nie marnuje się czasu na głosowanie”. Bukowskiemu, który polityką gardził, zdarzało się od niechcenia rzucić bardzo trafne przemyślenia związane z tematyką polityczną.

Pluralizm i wolność wyborów opierają się na założeniu, że obywatele mają dostęp do różnorodnych opinii. Mogą decydować bez nacisków z zewnątrz. Bezstronność polityczna zakłada, że instytucje i media nie faworyzują żadnej strony. Tyle ideału. Brzmi świetnie, ale jak jest w praktyce? Gdy w grę wchodzą pieniądze – czy to od rządów, korporacji, czy organizacji typu USAID – ten ideał zaczyna się sypać. Finansowanie nie jest neutralne, zawsze ma cel. Pytanie: czyj? Innymi słowy, kto płaci, kto oczekuje, kto wydaje rozkazy? I jaki ma to wpływ na bezstronność w mediach papierowych i elektronicznych?

Pieniądze i polityka

Po zwycięstwie wyborczym Donalda Trumpa lewicowo-liberalne media wskazywały na toksyczny i niebezpieczny sojusz prezydenta – biznesmena/milionera, z innowatorem/miliarderem, Elonem Muskiem. Zdaniem tych dziennikarzy i publicystów, wpływ kapitału Elona Muska, oraz jego platformy X na proces wyborczy był co najmniej niepokojący.

Istotnie, przedsiębiorca pochodzący z RPA jawnie poparł kandydata Republikanów i użył swoich wpływów do zwiększenia jego szans. Hojnie dotował także innych kandydatów republikanów walczących o elekcję w Kongresie. Zgodnie z wyliczeniami magazynu Fortune przeznaczył na ten cel około 132 miliony dolarów.

Tyle że druga strona czyniła podobnie. Od lat.

Spójrzmy na liczby. W trakcie kampanii w USA, od początku 2023 roku do października 2024, Kamali Harris i Demokratom udało się pozyskać ponad 998 milionów dolarów od darczyńców. To grubo ponad dwa razy więcej od Trumpa i Republikanów (392 mln). Harris hojną ręką wspierali najbogatsi – 83 miliarderów. W tym dwaj posiadający majątek przekraczający 100 miliardów dolarów (Bill Gates i Michael Bloomberg. Łącznie przekazali 150 mln dolarów, jak donosiły Forbes i New York Times).

W tle finansowania kampanii prezydenckich trwa lobbing, gra interesów, lansowanie określonych poglądów i pomysłów na rządzenie. Nie pozostaje to bez wpływu na demokrację, ale to tylko jeden z elementów składowych. Pozostałe to między innymi wsparcie instytucjonalne i medialne, oraz niefinansowe ingerowanie w procesy wyborcze.

Warto przeczytać: Czas „Ministerstwa Prawdy”. O informacji chcą decydować urzędnicy

Bezstronność w mediach. Fot. cottonbro studio/pexels
Fot. cottonbro studio/pexels

Bezstronność w mediach? Szły miliony na narracje

Szerokim echem w świecie odbiła się decyzja Donalda Trumpa o wstrzymaniu finansowania instytucji, think-thanków, NGS-ów i innych podmiotów za pośrednictwem USAID (Agencja Stanów Zjednoczonych ds. Rozwoju Międzynarodowego). Ta agencja dysponuje budżetem o wielkości przekraczającej 50 miliardów dolarów. Liberalno-lewicowi dziennikarze bili na alarm, że ruch amerykańskiego prezydenta jest zamachem na demokrację.

Konserwatywny hiszpański portal La Gaceta podał, że pieniądze z amerykańskiego funduszu płynęły między innymi na przeszkolenie dziennikarzy ze Sri Lanki w zakresie „eliminacji języka binarnego płciowo”. A także programy „zmiany płci” w Gwatemali, czy zwalczanie dezinformacji w Kazachstanie. Pięć milionów dolarów z USAID popłynęło do Mozambiku. Na zakup prezerwatyw.

Fundusze trafiały też do polskich mediów i instytucji. Trafiły do – Krytyki Politycznej, Gazety Wyborczej, Oko Press, czy Polskiego Forum Migracyjnego i Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka.

„A te inicjatywy, tak ważne dla zdrowego funkcjonowania państwa, nigdy specjalnie nie interesowały rządzących w Polsce, ktokolwiek by to nie był. Wsparcie dla demokracji płynęło głównie z USA, nawet jeśli nie były to wysokie sumy. Amerykanie rozumieli, że taka działalność jak nasza jest dla demokracji konieczna” – mówiła założycielka MamPrawoWiedzieć.pl, Róża Rzeplińska.

Ciekawy temat: Pomagamy, ale chcemy zmian. Coraz gorszy stosunek do Ukraińców

Bezstronność w mediach? Ale granty są ideologiczne…

W oczy rzuca się to, że wśród beneficjentów brak jest podmiotów klasyfikowanych jako prawicowe, konserwatywne. Część komentatorów wskazywała zatem na wyraźnie ideologiczny charakter tych grantów i dotacji, oraz promowanie określonych stanowisk, postaw, politycznych agend.
USAID nie jest jedynym przykładem dotowania prasy, czy instytucji o określonym rysie światopoglądowym. Dla przykładu jeszcze w 2017 roku Wall Street Journal podawał, że miliarder George Soros przekazał 18 miliardów dolarów na swoją Fundację Społeczeństwa Otwartego „propagującą demokrację, prawa człowieka i społeczeństwo obywatelskie”.

Fundacja lobbowała między innymi na rzecz lewicowego Luiza Luli, który w 2022 roku skutecznie walczył o prezydenturę w Brazylii. Finansista o węgiersko-żydowskich korzeniach jest też fundatorem polskiej Fundacji Batorego o wyrazistym rysie światopoglądowym, sympatyzującą z obecnym rządem.

Nie tylko pieniądze. Dezinformacja wypiera obiektywizm w mediach

W ostatnim czasie dużo mówi się o szkodliwym wpływie dezinformacji na demokrację. Według ubiegłorocznego raportu Freedom House spada jakość demokracji na całym świecie, kruszeją społeczeństwa obywatelskie – spadki mają dotyczyć aż 60 krajów. Według Raportu o Globalnych Zagrożeniach (The Global Risks Report 2024) opracowanego przez Światowe Forum Ekonomiczne, dezinformacja w 2 lata ma stać się najpoważniejszym zagrożeniem globalnym. Z kolei z raportu Global Threats na Forum Ekonomicznym w Davos (styczeń 2025) wynika, że dezinformacja wsparta AI to największe krótkoterminowe zagrożenie dla demokracji.

Autorzy tych opracowań wskazują Rosję i Chiny jako główne źródła rozprzestrzeniania się dezinformacji, której należy przeciwdziałać. Wszelkimi możliwymi środkami, z zastosowaniem cenzury prewencyjnej włącznie. Tyle że coraz więcej obywateli właśnie w bezkompromisowej walce z domniemaną dezinformacją postrzega… zagrożenie dla demokracji.

Rumunia bezprzykładnym przykładem

Świeżym przykładem jest Rumunia, gdzie najpierw anulowano I turę wyborów prezydenckich. Najlepszy wynik w niej uzyskał Calin Georgescu, a następnie zabroniono mu startu w „nowej odsłonie” wyborów. To spotkało się z wybuchem protestów społecznych i zarzutami o sterowanie procesem demokratycznym podług woli liberalno-lewicowego mainstreamu.

Sytuację w Rumunii skomentował podczas szczytu bezpieczeństwa w Monachium wiceprezydent USA, J.D. Vance: „Uderzyło mnie, że były komisarz europejski wystąpił niedawno w telewizji i był zachwycony, że rumuński rząd właśnie unieważnił całe wybory. Ostrzegł, że jeśli sprawy nie pójdą zgodnie z planem, to samo może stać się w Niemczech(…). Możecie uważać, że to źle, że Rosja kupuje reklamy w mediach społecznościowych, by manipulować waszymi wyborami. My tak na pewno uważamy. Możecie to też potępiać na arenie międzynarodowej. Ale jeśli Waszą demokrację można było zniszczyć za kilkaset tysięcy dolarów płynących z zagranicy, to chyba nie była ona zbyt silna?”.

Dziennikarska wojna i pytania: gdzie ta bezstronność w mediach?

Cyfrowi giganci, politycy, potężne grupy lobbingowe, oraz media zbratane z danymi formacjami politycznymi wywierają coraz więcej wpływu na otaczającą nas rzeczywistość i przekaz informacji. Ten traci na obiektywizmie – do niedawna przewagę w tym zakresie miała strona tzw. mainstreamu, związana z nurtami lewicowo-liberalnymi. Utraciły one jednak monopol na przekaz. To wyraźnie zarysowało się po ostatnich wyborach w USA. I owocowało między innymi wzrostem poparcia dla ugrupowań prawicowych na zachodzie Europy.

W momencie gdy strona konserwatywna zaczęła coraz efektywniej korzystać z podobnych metod, i przy wsparciu miliarderów typu Musk, doszło do nowej odsłony konfliktu i wzajemnych zarzutów o działanie na szkodę demokracji.

O tym się mówi: Wybory w Rumunii. Bunt przeciw starym elitom i cień Moskwy

Co mogą dziennikarze, a czego nie mogą?

Dobrym tego przykładem jest zamieszanie wokół Washington Post. Właścicielem gazety jest miliarder, Jeff Bezos. Prezes zarządu Amazona, podobnie jak Elon Musk, zbliżył się do Donalda Trumpa (a do niedawna mniej życzliwy Trumpowi Mark Zuckerberg ogłosił odejście od cenzury w swoich mediach społecznościowych) i zapowiedział zmiany w redakcji WP.

Bezos zakazał wydrukowania przed wyborami tekstu, w którym redaktorzy pisma jawnie agitowali na rzecz Kamali Harris. Wywołało to falę oburzenia, protestów, odejść dziennikarzy i zarzutów o kneblowanie wolności słowa. Tyle że jawne popieranie danego kandydata przez dziennikarzy mających na sztandarach rzetelność i obiektywność, może w polskich realiach jawić się jako cokolwiek zabawne (Washington Post istnieje od 1877 roku. Gazeta pierwszy raz oficjalnie poparła danego polityka 99 lat później. Był nim Jimmy Carter w 1976 roku).

Wydaje się, że absolutna bezstronność na skraju mediów i polityki nigdy nie była możliwa. Możliwe jednak było dążenie do tego ideału. Dziś, coraz częściej w dobrym tonie jest jak najsilniejsze opowiedzenie się za daną frakcją i nurtem politycznym. Im silniej ta walka się zaostrza, tym więcej zarzutów w kierunku przeciwników o manipulacje, dezinformacje i złe intencje. Wszystkie chwyty dozwolone, bo gra toczy się o władzę i pieniądze – naturalnie z wolnością i prawdą na sztandarach.

Przeczytaj inny tekst Autora: USA i Chiny lecą w przyszłość. Europa pisze regulacje

Opublikowano przez

Przemysław Staciwa

Autor


dziennikarz telewizyjny i prasowy, publicysta. Reportaże, materiały śledcze i wywiady publikował między innymi w Gazecie Wyborczej, Tygodniku DoRzeczy, Tygodniku Przegląd, na portalu Onet. Współpracuje z WarsawEnterpreise Institute. Autor dwóch edycji „Czarnej Księgi” - publikacji poświęconej marnowaniu publicznych pieniędzy, oraz książki „Mity i Zaklęcia XXI wieku”. Laureat Kryształowego Ekranu Polskiej Izby Komunikacji Elektronicznej za reportaż pt. „Potwory” poświęcony problematyce przemocy wobec dzieci.

Chcesz być na bieżąco?

Zapisz się na naszą listę mailingową. Będziemy wysyłać Ci powiadomienia o nowych treściach w naszym serwisie i podcastach.
W każdej chwili możesz zrezygnować!

Nie udało się zapisać Twojej subskrypcji. Proszę spróbuj ponownie.
Twoja subskrypcja powiodła się.