Czego świat może nauczyć się od The Clash? 40 lat po „London Calling”

Płyta zespołu The Clash zapisała się na zawsze w historii muzyki. Kochają ją Brytyjczycy i Amerykanie, prasa i artyści, starsi i młodsi słuchacze. Przemysł nostalgii przemielił już „London Calling” na wszystkie sposoby, ale album nadal jest zaskakująco aktualny

14 grudnia przypada 40. rocznica premiery płyty London Calling zespołu The Clash. Do tego albumu przyznają się wszyscy. Kochają go Brytyjczycy i Amerykanie, prasa i artyści, słuchacze starsi i młodsi, a nawet muzea. Przemysł nostalgii przemielił już London Calling na wszystkie sposoby, ale płyta nadal jest zaskakująco aktualna

The Clash królują obecnie w Muzeum Londynu. Do 19 kwietnia na zorganizowanej tam wystawie można obejrzeć m.in. maszynę do pisania i notatnik Joe Strummera z okresu nagrywania London Calling, ręcznie spisaną przez Micka Jonesa kolejność utworów na płycie, pałeczki Toppera Headona czy bas Paula Simonona roztrzaskany na scenie nowojorskiego Palladium we wrześniu 1979 r. (ten moment przedstawia właśnie zdjęcie z okładki London Calling). Do tego szyte przez muzyków i ich bliskich sceniczne stroje, masa instrumentów, filmy, zdjęcia czy płyty i kasety z epoki – w tym dwa nielegalne wydania z czasów PRL-u.

Z kolei na murach otaczających muzeum ogromną czcionką wybito słowa piosenki tytułowej. Przypominają hymn: „Londyn nadaje do dalekich miast / wypowiedziano wojnę i bitwa już trwa / Londyn nadaje do podziemnej krainy / wychodźcie z kredensu, chłopcy i dziewczyny”. Obok ogromne zdjęcia zespołu i reprodukcje legendarnej okładki.

Po lewej: gitara basowa Paula Simonona roztrzaskana na scenie klubu Palladium w Nowym Jorku we wrześniu 1979 r. Po prawej: okładka płyty „London Calling” (JAMIE-ANDREA YANAK / AP / EAST NEWS)

Te słowa, piosenki i obrazy są dla Londynu tym, czym czerwona budka telefoniczna albo piętrowy autobus. Warto jednak pamiętać, że wcześniej, w czasach II wojny światowej, słowa London Calling rozpoczynały radiowy serwis BBC, a liternictwo i kolory okładki skopiowano z kultowej debiutanckiej płyty Elvisa Presleya. Tą okładką The Clash pokazali, że punk to nie tylko „trzy akordy”, ale też pewien sposób twórczego działania, szukanie nowych inspiracji, odczytywanie starych tekstów na nowo. Swoją układankę zespół stworzył w czasach zaskakująco podobnych do naszych.

Muzyczny symbol

Ten błyskotliwy muzycznie album zawiera piosenki o konsumpcjonizmie, kryzysie tożsamości, alkoholu i narkotykach, świecie reklamy, Hollywood i londyńskich gangach. Strummer i Jones śpiewają także o rewolcie, i to nie tylko w kontekście ówczesnych starć na tle rasowym i klasowym. Mitologizują np. hiszpańską wojnę domową i kontrastują wspomnienie o niej z masową brytyjską turystyką po śmierci generała Franco. Z drugiej strony utwory traktują o porzucaniu ideałów i blaknącym punkowym buncie. Wszystko to na dwóch winylach w cenie jednego. Ideowo.

London Calling nadal brzmi świetnie. Zdobywa kolejne pokolenia słuchaczy energią, pasją, humorem. Płyta niby wzięła się z tras koncertowych zespołu po USA, gdzie muzycy złapali bakcyla starego rock and rolla. Ale London Calling szeroko otworzył przed fanami punk rocka drzwi także do reggae, rockabilly, soulu, a nawet disco. Album zakończył symbolicznie lata 70. i z hukiem rozpoczął lata 80. – wydany w USA w pierwszych dniach stycznia okazał się tam najlepszą płytą dekady (według magazynu „Rolling Stone”) lub drugą najlepszą (według portalu Pitchfork). Brytyjczycy do dziś klasyfikują go na kolejnych listach w krajowej czołówce wszech czasów, choć nie na szczycie, bo tam wypada umieścić przecież Beatlesów.

Oryginalna okładka albumu „London Calling” wystawiona na sprzedaż w domu aukcyjnym Bonhams w Londynie (TIM IRELAND / PA IMAGES / GETTY IMAGES)

Uznanie zdobyło również zdjęcie z okładki London Calling autorstwa Pennie Smith – w 2002 r. znalazło się na czele listy najlepszych rockandrollowych fotografii wszech czasów magazynu „Q”. Z kolei sama okładka płyty została rozpowszechniona jako znaczek pocztowy. Piosenki The Clash zdobyły także popularność w Polsce – wykonywali je m.in. grająca raggamuffin-jazz-soul Transmisja czy punkowy Alians. „Dalej kocham Clash, ciągle lubię Ramones” – śpiewał pod koniec lat 90. Krzysztof „Grabaż” Grabowski, lider Pidżamy Porno.

Od punka do Thatcher

London Calling to trzecia płyta luminarzy brytyjskiego punk rocka, który narodził się w okolicach 1976 r. W tym czasie Zjednoczone Królestwo pogrążyło się już w kryzysie – po wojnie Jom Kippur z 1973 r. szalały ceny ropy, inflacja sięgnęła 20 proc., sypał się przemysł, zamykano szpitale, obniżał się poziom życia obywateli. Konserwatywny rząd ograniczył płace w budżetówce, ale inflacji nie udało się zatrzymać.

W kraju odbywały się liczne strajki, m.in. górników, w rezultacie którego – żeby oszczędzać prąd – wprowadzono „trzydniowy tydzień” dla instytucjonalnych klientów elektrowni. Władzę w wyborach przejęli laburzyści, ale bezrobocie nadal rosło – w 1978 r. wyniosło 5,5 proc. i było najwyższe od czasów II wojny światowej. Telewizyjna i radiowa rozrywka były zupełnie oderwane od rzeczywistości. Wyrosło całe pokolenie znudzonych 20-latków, którym państwo nie miało nic do zaoferowania. Lider The Clash Joe Strummer na przemian czyścił toalety w operze i siedział na zasiłku dla bezrobotnych.

Na przełomie 1978 i 1979 r. czarę goryczy przelała Winter of Discontent – „zima niesnasek”. Jej symbolem stały się sterty śmieci w centrum Londynu – efekt strajku pracowników służb oczyszczania miasta. Protestowali też kierowcy ciężarówek, kolejarze, pracownicy fabryk, strażacy, personel szpitali, a nawet grabarze. Partia Pracy, oficjalnie współpracująca ze związkami zawodowymi, nie była w stanie okiełznać protestów. W całym 1979 r. strajkowano przez 29,5 mln „osobodniówek”. W tych warunkach już w maju, pod hasłami walki z inflacją, do władzy doszli konserwatyści pod wodzą Margaret Thatcher.

Sterta śmieci w czasie strajku służb oczyszczania miasta podczas „zimy niesnasek”. Londyn, luty 1979 r. (MAURICE HIBBERD / EVENING STANDARD / HULTON ARCHIVE / GETTY IMAGES)

Kłopotem była także sytuacja w Irlandii Północnej. Na „krwawą niedzielę” w 1972 r., w trakcie której brytyjskie wojsko zabiło w Derry 13 protestujących, Irlandzka Armia Republikańska w ciągu trzech lat odpowiedziała kilkudziesięcioma zamachami terrorystycznymi.

Narodowcy maszerują

W siłę rósł Front Narodowy obwiniający o kryzys imigrantów z dawnych brytyjskich kolonii – Pakistanu, Indii czy Karaibów. Założona w końcu lat 60. partia była wtedy u szczytu popularności jako czwarta siła polityczna w całym Zjednoczonym Królestwie. Postulowała „walkę z komunizmem już w szkolnej klasie”, „zapobieganie mieszaniu się ras”, a jej zwolennicy uczestniczyli w atakach na przedstawicieli mniejszości etnicznych.

Na Wyspach od 1976 r. działała koalicja Rock Against Racism. Robiący coraz większą karierę zespół The Clash wystąpił na kilku organizowanych przez nią koncertach. Jeden z nich odbył się w 1978 r. w stołecznym Victoria Park – 100 tys. słuchaczy przeszło wtedy kilka mil z centralnego Leicester Square na koncert we wschodniej dzielnicy Londynu, Hackney, bastionie Frontu Narodowego.

Fragment występu można zobaczyć w filmie Rude Boy z 1980 r. Jack Hazan i David Mingay uwiecznili w nim nie tylko koncerty The Clash i rozmowy z muzykami, ale także bijatyki w Lewisham, bezrobocie, ubóstwo i brak nadziei. No i Joe Strummera piorącego w umywalce czerwoną koszulkę Brigade Rosse („To nazwa pizzerii” – żartuje muzyk w filmie). Warto zaznaczyć, że spośród wielu filmów o zespole ten wyróżnia się nie tylko wątkami politycznymi, ale przede wszystkim brakiem czołobitnej postawy twórców wobec muzyków.

Zespół The Clash podczas koncertu w Szwecji (GAI TERRELL / REDFERNS)

The Clash właściwie zaczął się od piosenki o zamieszkach. W 1976 r., podczas karnawału w Notting Hill, karaibskiej dzielnicy Londynu, młodzi imigranci zaatakowali policję – podobnie jak czarnoskórzy Amerykanie czuli się traktowani gorzej niż biała młodzież, bezsilni, wręcz prześladowani. Obecni tam członkowie The Clash opowiadali, że cegły latały im nad głowami i groził im łomot zarówno ze strony policji, jak i protestujących.

Wydarzeniom tym muzycy poświęcili piosenkę „White Riot”, która stała się pierwszym singlem zespołu. Opowiadała ona prowokacyjnie o uśpieniu białej młodzieży i zazdrości w stosunku do czarnoskórych dzieciaków, które chciały walczyć o swoje prawa. Ekipa Joe Strummera miała więcej szczęścia niż zespół Sham 69, który grał własną wersję tego utworu i – nie tylko tym – przyciągnął uwagę i „sympatię” nazi-skinów. Kiedy muzycy odcięli się od neonazistów, zaczęli oni rozbijać występy Sham 69, w efekcie niszcząc karierę zespołu.

Równościowe postulaty splecione z prowokacją

Sprawę jeszcze bardziej komplikuje fakt, że punk splótł równościowe postulaty z prowokacją i ironią. O ile w czasach dzieci kwiatów strój czy symbolika wyrażały poglądy osoby je noszącej, o tyle w końcu lat 70. sprawy miały się zgoła inaczej. Kluby zapełniły się progresywnymi białymi nastolatkami ze swastykami wymalowanymi na twarzach i koszulkach. Modę na używanie symbolu nazistów przywiózł z USA menedżer Sex Pistols Malcolm McLaren.

„Bawiły mnie takie akcje jak malowanie swastyk w żydowskiej dzielnicy” – wspominał później Johnny Ramone, lider grupy Ramones, w książce Please kill me. Punkowa historia punka autorstwa Legsa McNeila i Gillian McCain.

A w Wielkiej Brytanii, która w dużym stopniu ocaliła świat przed nazistowską nawałą? Skoro mógł ze swastyką pokazywać się lider British Movement promujący swoją kandydaturę do parlamentu, to mogła i wywrotowa lewicowa młodzież. Paradoksalnie często słuchała ona czarnej muzyki, a brytyjski punk, już u zarania, splótł się z reggae. W słynnym londyńskim klubie Roxy, na którego otwarciu 1 stycznia 1977 r. koncertował zespół The Clash, didżejem był 21-letni Don Letts, potomek imigrantów z Jamajki.

Don Letts i Andrew Czezowski, jeden z założycieli klubu Roxy. Londyn, 28 marca 1977 r. (ERICA ECHENBERG / REDFERNS)

Muzyk towarzyszył zespołowi przez lata jako dokumentalista wideo oraz reżyser wideoklipów, m.in. do piosenki London Calling. Stworzył także najlepszy pełnometrażowy dokument o zespole – The Clash: Westway to the World (2000 r.). W Roxy, w czasach gdy punkowych płyt było jeszcze jak na lekarstwo, w przerwach między koncertami Letts puszczał jamajski dub, ska i reggae. Leniwe tempa, duża ilość basu i kunsztowne wokalizy doskonale równoważyły wściekłe punkowe utwory grane na żywo.

Historia zatoczyła koło?

Kluby takie jak Roxy były azylem dla freaków wszelkiej maści, choć amerykańskie, bardziej artystyczne i bardziej wyzwolone punki oceniały swoich brytyjskich pobratymców z wyższością. Mroczni, groźni i… „umundurowani” – tak ich wtedy opisywali. Zdołowaniu Anglików trudno się jednak dziwić – byli wtedy na skraju desperacji.

W przygotowany z materiałów archiwalnych dokument o The Clash sprzed paru lat wpleciono fragmenty noworocznego programu telewizyjnego z 1977 r. Mowa w nim o tym, że 76 proc. Brytyjczyków uważa sytuację ekonomiczną za „bardzo poważną”, a 18 proc. za „dość poważną”. Prezenterzy pytają zgromadzonych w studiu ludzi o nadzieje i obawy na rok srebrnego jubileuszu królowej Elżbiety II (wkrótce Sex Pistols znieważą ją oraz hymn narodowy w piosence God Save The Queen, w której padają słowa m.in. o „faszystowskim reżimie”).

Narzekaniom do kamery nie ma końca. Młody mężczyzna mówi, że rozważa emigrację zarobkową, a jedna z kobiet deklaruje, że w ramach postanowień noworocznych przestanie wydawać pieniądze. Oboje pasowaliby na bohaterów piosenki The Clash. Ukazałaby się ona zapewne na płycie o obniżonej cenie, a na koncert muzycy jak zawsze wpuściliby przez okno garderoby dzieciaki, których nie stać na bilet.

Brytyjczycy nie posłuchali jednak narratora filmu BBC. W 2014 r. podkreślał on, że w 1977 r. stawka była wyższa niż zwykle i że może nawet dzisiaj nie jest za późno, by wyciągnąć lekcję z tego, co się wtedy wydarzyło. Wkrótce po premierze dokumentu politycy zaczęli igrać z marzeniami nacjonalistów, a społeczeństwo zagłosowało za brexitem. Pozostaje nadzieja, że innym państwom uda się jednak przyswoić brytyjską lekcję zarówno z lat 70., jak i z bieżącej dekady.

Opublikowano przez

Jacek Świąder


Dziennikarz muzyczny. Prowadzi bloga Ktoś ruszał moje płyty. Publikował m.in. w „Lampie”, „Gazecie Wyborczej”, „Gazecie Magnetofonowej” i Culture.pl.

Chcesz być na bieżąco?

Zapisz się na naszą listę mailingową. Będziemy wysyłać Ci powiadomienia o nowych treściach w naszym serwisie i podcastach.
W każdej chwili możesz zrezygnować!

Nie udało się zapisać Twojej subskrypcji. Proszę spróbuj ponownie.
Twoja subskrypcja powiodła się.