Bolesny powrót do przeszłości

„Trzy partie podzieliły Bośnię i Hercegowinę na małe państewka. Być może w młodych obudzi się w gniew i odsuną elity od władzy. Wierzę, że w monolicie koszmaru pojawi się pęknięcie” – mówi poetka Ferida Duraković

„Trzy najsilniejsze w Bośni i Hercegowinie partie podzieliły nasz kraj na małe państewka. Być może kiedyś w młodych obudzi się w gniew i odsuną skompromitowane elity od władzy. Obecnie nie ma sensu robić rewolucji, ale wciąż wierzę, że w monolicie koszmaru pojawi się pęknięcie” – mówi bośniacka poetka Ferida Duraković

ALEKSANDRA WOJTASZEK: Minęły 24 lata od zawarcia porozumienia z Dayton kończącego wojnę w Bośni. Mimo upływu lat Bośnia ma ciągłe problemy z funkcjonowaniem jako państwo. Dlaczego nic się nie zmienia?

FERIDA DURAKOVIĆ*: Ponieważ nacjonalistyczne elity przejęły całą władzę w państwie, a potem podzieliły je na trzy części. Ci ludzie nienawidzą się wzajemnie, ale też wzajemnie utrzymują, ponieważ gdyby ktoś zdradził ten niemoralny układ, pozostałych także czekałby upadek. Aby pozbyć się nacjonalistycznej retoryki, należy zniechęcić ludzi do głosowania na te partie. To jednak długi i trudny, choć demokratycznie wykonalny proces, który powinien być zapoczątkowany właśnie zmianą porozumienia z Dayton.

W jednym z wierszy pisze pani, że kiedyś przybędzie „młody odpowiadacz” i powie: „Wy wcale/ nie jesteście winni/ ani niewinni,/ i wszyscy się uciszcie/ byśmy razem w końcu ruszyli/ dalej!”. Czy taki scenariusz ma szansę się wydarzyć?

Teoretycznie, oczywiście, jest to możliwe. Na razie jednak trzy najsilniejsze partie, reprezentujące Serbów, Chorwatów i Boszniaków (bośniackich muzułmanów – red.), podzieliły nasz kraj na śmieszne małe państewka-obozy. Ten system polityczny jest potwornie skomplikowany – jeśli jesteś Serbem w Banja Luce, wtedy jesteś w większości, a Boszniak jest tam zagrożony jako mniejszość, podczas gdy w Sarajewie jest odwrotnie.

To smutne, że dziś w Bośni nikt już nie mówi o podziałach klasowych, ciągle słychać za to o podziałach narodowościowych czy tożsamościowych. W kraju mamy kilku bogatych i 3,5 mln biednych ludzi. Nie mamy klasy średniej, a jedynie biedne masy i nielicznych bogaczy.

Tymczasem ludzie pokroju Milorada Dodika, serbskiego przewodniczącego Prezydium Bośni i Hercegowiny, nieustannie grają kartą nacjonalistyczną, przedstawiając siebie jako jedynych obrońców swoich nacji, zagrożonych przez pozostałe dwa „konstytutywne narody”.

Co ciekawe, w konstytucji Bośni i Hercegowiny istnieje jeszcze jedna kategoria: „Inni”. Nigdy nie widziałam tak niestosownego określenia na tych, którzy nie należą do żadnej z dominujących grup narodowościowych. Przede wszystkim należałoby więc zmienić naszą konstytucję – niestety, ona odpowiada głównym graczom sceny politycznej. Być może kiedyś w młodych obudzi się gniew i odsuną skompromitowane elity od władzy. Obecnie nie ma sensu robić rewolucji jak na początku XX w., trzeba natomiast zjednoczyć się i, jak piszę we wspominanym wcześniej wierszu, „zamieść ich pod dywan”.

Jednym z prób zmiany status quo były protesty i zamieszki w 2014 r., przez wielu nazywane „bośniacką wiosną”.

Mieliśmy wtedy nadzieję na zmianę. My, starsi, uparcie powtarzaliśmy jednak młodym, że nie należy używać przemocy. A na pewno nie niszczyć tego, za co płacimy z podatków. Ale pojawili się ludzie z koktajlami Mołotowa, prawdopodobnie zresztą podstawieni, i rozpoczęły się podpalenia. Choć zaczęło się obiecująco, młodzi nie mieli dość siły i samozaparcia, żeby doprowadzić sprawy do końca. Tym niemniej nie uważam tego zrywu za daremny. Jest dowodem na to, że warto walczyć o zmianę. Wciąż wierzę w pęknięcie w monolicie koszmaru. Trzeba jednak działać subwersywnie.

Subwersywnie – czyli jak?

Poprzez alternatywne polityczne organizacje, które istnieją i wskazują palące problemy naszego systemu. Na razie są zbyt słabe, by elity polityczne się z nimi liczyły, dlatego pozwalają im trwać. O ile nacjonalistyczne kliki mają sieć wsparcia i mogą sobie wychowywać kolejne pokolenia młodych, alternatywne organizacje są zwykle osamotnione i biedne.

Obecnie połowa populacji Bośni to ludność niewykształcona i wiejska, nawet jeśli formalnie mieszka w mieście. Różni polityczni macherzy przed wyborami przekonują ich do siebie, a zaraz po wyborach zaczyna się rwanie włosów z głowy i płacz. Alternatywna polityka powinna tymczasem uświadamiać wyborcom namacalne konsekwencje określonych decyzji – obudzić pewną uśpioną chwilowo ludową mądrość.

W Bośni wielu jako sposób na przetrwanie wybiera emigrację.

W zeszłym roku wyjechało z Bośni 30 tys. młodych ludzi, zwykle z dyplomami. Na Zachodzie dostają lepsze pensje niż tutaj, ale wcale nie żyją na rewelacyjnym poziomie. Tam jednak przynajmniej nie muszą słuchać nacjonalistycznych bzdur o tym, że jesteśmy lepsi niż sąsiedzi, z którymi prowadziliśmy wojnę. Myślę, że wyjazd pozwala im pozostać przy zdrowych zmysłach, choć oczywiście będą tam pracować jako słudzy kapitalizmu.

Ludzie łatwo ulegają, kiedy doświadczają głodu, strachu przed przyszłością i tym, co czeka ich dzieci. Takie lęki czynią człowieka słabym i obojętnym. Zmęczony człowiek zaczyna wierzyć, że niczego nie może zmienić, a to bardzo niebezpieczne. Każdy powinien wiedzieć, że liczą się małe, pozornie niedostrzegalne kroki, jak głosowanie na dobrą opcję polityczną. Jeśli nie dla nas, to przynajmniej dla naszych dzieci.

Narzucone w latach 90. XX w. tożsamości okazały się jednak stosunkowo trwałe – wyznawana religia jest dziś jednym z głównych fundamentów tożsamości.

Ten straszny i zupełnie niepotrzebny akt retradycjonalizacji zagraża przede wszystkim prawom kobiet i prawom mniejszości. Chociaż formalnie jesteśmy sekularnym krajem, zamieniliśmy politykę na religię – nasi księża, popi i hodże próbują zdobyć rząd dusz, by ludzie głosowali na popierane przez nich partie.

Na początku 1992 r. myślałam, że Bośnia będzie wieloetniczna i wielowyznaniowa, wszyscy będą współpracować dla osiągnięcia dobrobytu, tak się jednak nie stało. Mój ojciec podczas II wojny światowej był 16-letnim partyzantem i wyzwalał Jugosławię. Kiedy zaczęła się ostatnia wojna, po raz pierwszy widziałam go płaczącego. Mówił, jak bardzo jest mu wstyd, że nie zostawia swoim dzieciom porządnego państwa. Chciał umrzeć z nami, żeby tylko pokazać, jak bardzo mu przykro, że nie udało im się stworzyć kraju i ustroju, które przetrwają.

A jaki stosunek do przeszłości – Jugosławii, wojny – mają dziś młodzi Bośniacy?

Młodzi dzielą się dziś na dwie główne grupy. Jednych ogarnęła wspomniana retradycjonalizacja. Używają współczesnej technologii, by propagować zupełnie przestarzałe idee, bezsilne w próbach objaśniania nam świata i walce o przyszłość, za to proste i trafiające do wielu serc. Pozostali najchętniej wyjechaliby jak najszybciej z Bośni, choć kiedyś być może zapragną wrócić, by coś zmienić w kraju.

Czy widać dysonans światopoglądowy między młodymi mężczyznami i kobietami?

Młode dziewczyny, nawet te żyjące na prowincji, zyskały świadomość, m.in. dzięki technologii. Są zwykle bardziej przenikliwe od chłopców zajętych walką o władzę. Młode pokolenia dziewcząt są fantastyczne, coraz mądrzejsze, bardziej pewne siebie, inaczej patrzą na świat, karierę i małżeństwo. Jestem z nich dumna, bo wierzę, że przyniosą zmianę i nie zrezygnują, choć ze wszystkich stron rzuca im się kłody pod nogi.

Szczególnie w krajach nadal silnie patriarchalnych, a taka wydaje się współczesna Bośnia.

Mam 24-letnią córkę. Zdecydowaliśmy się na dziecko, gdy wciąż trwała wojna, dlatego czasem żartuję, że była moim projektem do zrealizowania. Dzięki własnemu samozaparciu otrzymała świetną edukację – już teraz jest mądrzejsza ode mnie, a o tym każda matka powinna marzyć. Tylko tak świat może iść naprzód. Tymczasem wspomniana retradycjonalizacja powoduje, że nasze dzieci wracają do korzeni bez żadnej refleksji nad przeszłością, a wtedy nic się nigdy nie zmienia na lepsze. Cieszę się, że moja córka ma świadomość istnienia większej liczby tożsamości niż te, które jej się proponuje w Bośni.

Zastanawiając się nad współczesnym feminizmem w Bośni, myślałam też o ruchu #MeToo – czy trauma masowych gwałtów wojennych jakoś wpłynęła na jego kształt?

Samo #MeToo w Bośni nie było bardzo głośne, ale zaistniało jako ruch społeczny, szczególnie w internecie. Młoda dziewczyna opublikowała np. propozycje składane jej przez pewnego pisarza. Oczywiście, większość ludzi na nią napadła, ale broniły jej niektóre artystki oraz społeczność LGBT. Takie przebłyski feminizmu i kobiecej solidarności są u nas rzadkie, ale ważne; pod tym względem zacofanie Bałkanów jest wyraźne. Z gwałtami wojennymi jest inaczej – istnieją dokumenty, dowody, wiele książek. Liczne organizacje pozarządowe po 25 latach od wojny nadal pomagają kobietom o tym przemówić – wiele już to zrobiło, co jest ważnym krokiem w kierunku destygmatyzacji, wciąż potrzebnej, szczególnie na wsi.

Ed Vulliamy, były korespondent w Bośni, twierdzi, że nie może być przebaczenia, dopóki nie będzie sprawiedliwości.

A sprawiedliwości nie ma, zwłaszcza dla ofiar. Ważne, że po raz pierwszy w historii trybunał w Hadze uznał gwałt za zbrodnię wojenną. Taka ilość złamanych kobiecych losów nie może być elementem działań wojennych. Chociaż tyle udało się osiągnąć.

Czuje się pani czasem zmęczona pisaniem i mówieniem o wojnie?

Od wielu lat. To niepotrzebne nikomu doświadczenie, o którym w dodatku ludzie wcale nie chcą słuchać. Czuję jednak potrzebę, aby nieustannie zwracać uwagę na jej bezsens i przypominać, że nie istnieje wojna sprawiedliwa, każda niszczy słabych, czyli przede wszystkim cywilów. Dlatego mówię o wojnie często, choć czuję przy tym smutek i dyskomfort.

„Bezsilni nie mają bliskich/ Ani wojska ani partii/ Ani słowa pocieszenia” to wers z pani wiersza.

Cywilna perspektywa wojny była dla mnie objawieniem – moja chora i niemłoda matka musiała co dzień wychodzić szukać wody, a ojciec gałęzi na opał. Przebywający na froncie bracia powiedzieli, że baliby się chodzić po Sarajewie w trakcie oblężenia, bo ryzyko śmierci jest tutaj wyższe niż u nich. Kiedyś usłyszałam dobiegający zza ściany płacz, ale było tam wojsko, nie mogłam nic zrobić. Zrozumiałam, że cywile zawsze przegrywają. Dziś z podobną obojętnością traktowani są uchodźcy. Jedna część Bośni ich nie przyjmuje, w drugiej przebywa w tej chwili około 20–30 tys. osób.

Z reportaży wynika, że sytuacja w obozach dla uchodźców jest dramatyczna.

Sytuacja jest okropna, właśnie dlatego że nikogo nie obchodzi ludność cywilna. Moja siostra też była uchodźczynią podczas wojny. Gdy trafiła do Danii, umieszczono ją z dziećmi na łodzi pod Kopenhagą, podczas gdy ustalano, czy aby na pewno nie są dzikusami. Najgorsze jest poczucie bezsilności, gdy możesz zostać okradziony czy zgwałcony, nie tylko przez obcych, ale i swoich. Jako poetka czuję się głosem bezsilnych. Nie przepracowałam tego intelektualnie, ta potrzeba po prostu jest gdzieś głęboko we mnie. Danilo Kiš mówił o „po-etyce”. Dla mnie to ważne, by nigdy nie stawiać poetyki ponad etyką.

*Ferida Duraković – bośniacka poetka i pisarka, literaturoznawczyni. Jedna z założycielek i długoletnia dyrektorka wykonawcza PEN International w Bośni i Hercegowinie. Mieszka w Sarajewie. Opublikowała 17 tomów poetyckich i prozatorskich, a także książek dla dzieci i tłumaczeń. Jej wiersze zostały przetłumaczone na 25 języków. W Polsce niedawno nakładem wydawnictwa Pogranicze w tłumaczeniu Magdaleny Koch ukazał się polsko-bośniacki wybór jej wierszy Serce ciemności/Srce tame w tłumaczeniu i z posłowiem Magdaleny Koch.

Opublikowano przez

Aleksandra Wojtaszek


Zajmuje się państwami byłej Jugosławii. Studiowała w Krakowie, Zagrzebiu i Belgradzie, pisze doktorat o współczesnej literaturze Chorwacji i Serbii. Publikowała m. in. w „Tygodniku Powszechnym", „Herito", „Dużym Formacie", „Krytyce Politycznej" „Ha!arcie" i „New Eastern Europe", pracuje także jako tłumaczka z języka chorwackiego, serbskiego i bośniackiego.

Chcesz być na bieżąco?

Zapisz się na naszą listę mailingową. Będziemy wysyłać Ci powiadomienia o nowych treściach w naszym serwisie i podcastach.
W każdej chwili możesz zrezygnować!

Nie udało się zapisać Twojej subskrypcji. Proszę spróbuj ponownie.
Twoja subskrypcja powiodła się.