Nauka
Homo sapiens i tajemniczy gatunek człowieka. Mamy jego geny
01 grudnia 2024
To najmłodszy kraj w Europie. Pomimo kłopotów, Bill Clinton wróży mu sukces. „Nie wydaje mi się, żeby to zdarzyło się za mojego życia” – mówi jednak 25-letni Martin
12 czerwca 2019 r. Bill Clinton stoi na głównym placu w Prisztinie i próbuje ściągnąć z Madeleine Albright niebieską, błyszczącą płachtę. Albright mu pomaga, razem z Hashimem Thaçi, prezydentem Kosowa. Masa ludzi zebranych wokół wiwatuje, trzyma kosowskie, albańskie i amerykańskie flagi.
W tłumie słychać „God bless America”. To nie okrzyk, ale stwierdzenie.
Udało się. Popiersie Albright stoi na placu nazwanym jej imieniem, obok najbardziej charakterystycznego dla Prisztiny pomnika – napisu Newborn. Na bloku obok powieszono ogromny baner, słowo „dziękuję” przetłumaczone na kilkanaście języków.
„To była trudna decyzja, mieliśmy mnóstwo wątpliwości. Tej nocy, gdy bombardowanie się rozpoczęło, prezydent zadzwonił do mnie w środku nocy. Powiedział: »Madeleine, samoloty wystartowały. (Myślę, że) postępujemy prawidłowo«. Odpowiedziałam: »Yes, Mr. President«. Podjęliśmy dobrą decyzję” – wspomina.
Clinton, ówczesny prezydent USA, i Albright, która pełniła wówczas funkcję sekretarz stanu, byli największymi zwolennikami interwencji sił NATO w Kosowie w 1999 r.
Kosowscy Albańczycy mówią: „Gdyby nie oni, dziś nie moglibyśmy rozmawiać”. Pokolenie dzieci nazwano Hilary i Klinton. Inne emocje mają Serbowie, którzy 1999 r. pamiętają jako bombardowanie Belgradu. „Bezprawne” – podkreślił Marko Đjurić, główny negocjator rządu serbskiego ds. Kosowa. Czerwcowe uroczystości nazwał „balem wampirów”.
Kosowo jest najmłodszym krajem w Europie. „Nie możesz nas porównywać z takimi, które mają stuletnią historię państwowości czy demokracji. To młode państwo, ciągle wzmacniane i integrowane, na arenie międzynarodowej i od wewnątrz” – zastrzega Labinot Hajdari, doktorant politologii na Uniwersytecie Warszawskim, urodzony w Prisztinie.
Polska to jeden ze 102 krajów uznających Kosowo, które ogłosiło niepodległość w 2008 r. W grupie państw prezentujących przeciwne stanowisko znajdują się m.in. Serbia, Rosja czy Hiszpania (ze względu na Katalonię i Kraj Basków). Tożsamość i granice malutkiego państwa, od wieków stanowiącego terytorium sporne pomiędzy Serbami i Albańczykami, to jedna z największych przeszkód na drodze integracji Bałkanów z Unią Europejską.
Polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych informuje, że „Kosowo nie ma jeszcze w pełni funkcjonującego systemu prawa oraz aparatu jego egzekwowania. Dodatkowo sytuację komplikuje wszechobecna korupcja i nepotyzm”. Do Mitrovicy – miasta podzielonego między Albańczyków i Serbów – radzi nie jechać. Ostrzega przed handlem narkotykami i zatrzymywaniem się na przypadkowych stacjach benzynowych.
Wiadomo, przesadzają. Ale mimo to piszę do Elsy*, że moja mama była wystraszona, kiedy jechałam po raz pierwszy do Kosowa. „Nie ma się czego obawiać, my, Albańczycy, nie wrócilibyśmy tutaj, gdyby istniało jakiekolwiek niebezpieczeństwo” – zapewnia. „Pewne napięcia wciąż mogą zdarzać się na północy, ale wszystko jest pod kontrolą. Nic złego się nie dzieje, jesteśmy małym krajem i wszyscy się tutaj znają” – przekonuje.
Elsa jako dziecko wyemigrowała do Niemiec, tak jak wielu albańskich Kosowian. Wróciła po wojnie, miała wtedy trzy lata. Studiuje i pracuje w Prisztinie. Twierdzi, że po prywatnym, finansowanym przez niemieckie władze liceum, które ukończyła w rodzinnym mieście Prizen, nie miała żadnych problemów ze znalezieniem pracy tłumaczki i nauczycielki.
Kosowo to także jedno z najbiedniejszych państw Starego Kontynentu. Z raportu Międzynarodowego Funduszu Walutowego wynika, że gorzej jest tylko w Mołdawii i na Ukrainie. Średnia stopa bezrobocia w latach 2001-2019 to prawie 36 proc. Najtrudniej zatrudnienie jest znaleźć młodym. Niemal 60 proc. ludzi w grupie wiekowej 15-24 lata nie ma pracy.
„Kosowo jest jak getto” – mówi Martin Berisha, specjalista od mediów społecznościowych. „Zazwyczaj ludzie są wobec nas sceptyczni. Wojna spowodowała wiele uprzedzeń. Kiedy w Austrii przyznawałem się, skąd pochodzę, nie mogłem dostać stażu” – dodaje.
W kraju pracy podobno nie ma. Chyba że załatwiona przez rodzinę albo dzięki łapówce. „Znam osobiście mnóstwo skorumpowanych polityków – na każdym szczeblu, od lokalnych po rząd. Każdy tutaj bierze łapówki, to normalne – i w szpitalu, i na policji” – podkreśla Leonor*, który w Prisztinie zajmuje się marketingiem.
„Mamy trochę ofert pracy, ale głównie w centrach obsługi telefonicznej i usługach” – dodaje Martin.
***
Uznawany za „ojca Kosowa” Bill Clinton 12 czerwca powiedział: „Chcę, żeby każda młoda osoba w tym kraju miała równe szanse. Zdecydowała się tutaj zostać, pracować, założyć rodzinę, zarabiać, tworzyć biznes i budować swoją przyszłość”.
Martin pozostaje jednak sceptyczny. „Nie wydaje mi się, żeby to zdarzyło się za mojego życia” – podkreśla.
Na co dzień Bill, nazywany pieszczotliwie „Bi”, stoi na jednym z głównych placów miasta. Kolumna, na której umieszczono pomnik, ma 7,5 m wysokości. Trzymetrowy amerykański prezydent unosi nad „swoim” bałkańskim państwem lewą rękę. W prawej trzyma dekret o wkroczeniu wojsk NATO do Serbii.
„Ma bardzo szczególne miejsce w sercach mieszkańców Kosowa. Jest postacią szanowaną. Wandalizmu pomnika raczej nie ma, Bill stoi wysoko. Jednak wiele osób twierdzi, że monument wcale go nie przypomina” – komentuje Abit Hoxa, pracujący nad budowaniem pamięci zbiorowej młodego państwa, jeden z autorów europejskiego projektu RePast. „Pamiętam, jak przyjechaliśmy do Prisztiny po zakończeniu wojny. Wcześniej ukrywałem się z rodziną w lesie obok mojej wioski. W powietrzu czuliśmy wtedy wolność. Zaczęliśmy się uczyć, pracować, używać internetu” – dodaje po chwili.
Kraj oprócz rozwarstwień etnicznych można łatwo podzielić na stolicę i „resztę”. Prisztina to bijące serce młodego Kosowa. Są tutaj modne hotele, życie nocne, galerie handlowe i „amerykańskie” bary. „Rynek nieruchomości przeżywa boom. Znalezienie mieszkania nie jest trudne, ale jego utrzymanie już tak” – komentuje Martin.
Poza stolicą nie ma prawie nic.
„Zależy, czy wyjeżdżasz na południe, czy północ kraju – do Serbów. Jeszcze w Mitrovicy da się żyć, ale w małych wioseczkach jest smutno. Nie ma pracy, nie ma przychodni. Lekarz przyjeżdża raz na miesiąc. Czujesz się jak w biednej serbskiej dzielnicy” – zauważa Agnieszka Kawczyńska, tłumaczka Polskiego Kontyngentu Wojskowego KFOR w Kosowie.
Leonor pochodzi z Mitrovicy. Mówi, że jego rodzinne miasto zostało „zamrożone”, jeśli chodzi o czas i perspektywy, „być może gdzieś po roku 2000”. Zdecydował się na studia i pracę w Prisztinie, rodzinę odwiedza w weekendy. Droga zajmuje godzinę.
„Moja młodość w Mitrovicy była trudna. Mieszkałem przy ulicy, która dzieli miasto na dwie części – albańską i serbską – dlatego zawsze czegoś się baliśmy. Nie było spokoju. Raczej problemy, pobicia, morderstwa” – wylicza.
Głośne ostatnio serbsko-kosowskie propozycje „korekty granic” utknęły w martwym punkcie trudnych rozmów. Chodziło o swoistą wymianę terytoriów – zamieszkany głównie przez Serbów region na północy kraju proponowano oddać Belgradowi, a południowy kawałek Serbii, gdzie większość mieszkańców stanowi ludność albańskojęzyczna, miałby stać się częścią Kosowa.
„To raczej pomysły nacjonalistycznych polityków, tak naprawdę nierealne. Teraz rozmowy Prisztina–Belgrad skupiają się na normalizacji wzajemnych stosunków. Taki projekt jeszcze bardziej skomplikowałby sytuację” – komentuje Agnieszka Kawczyńska.
Zdaniem Leonora nic serbskiego i albańskiego się w Kosowie nie miesza. Na przykład edukacja. „Jest dosłownie na najniższym poziomie na świecie i szczerze mówiąc, nauczyłem się więcej z Google’a i YouTube’a niż z książek” – zaznacza.
System edukacji od lat jest dramatycznie podzielony. Po zakończeniu wojny celem społeczności międzynarodowej były stabilizacja i integracja Kosowa – od systemu nauczania zaczynając. W placówkach oświatowych postawiono na „wielokulturowość”, czyli, jak okazało się po latach, na funkcjonowanie dwóch grup etnicznych w ramach oddzielnych systemów i języków.
Po 20 latach to bardzo stabilny podział. Najważniejsza szkoła wyższa w kraju, Uniwersytet w Prisztinie, rozpadła się na dwie części: albańską i serbską. Serbowie przenieśli struktury do Mitrovicy, gdzie uczą się według swojego programu i zasad, nazywając szkołę „czasowo przeniesionym” Uniwersytetem w Prisztinie. Są problemy z wzajemnym uznawaniem dyplomów i znalezieniem pracy.
Abit Hoxha przeprowadził ostatnio badania – zapytał ludzi, jak zamierzają świętować 100-lecie pokoju w Kosowie w 2099 r. Większość odpowiedziała, że ma nadzieję, że to się w ogóle przydarzy.
Młodzi Albańczycy z Kosowa są jednak dużo bardziej optymistyczni, zarówno względem swojego młodego kraju, jak i „amerykańskich ojców”. Ci, z którymi rozmawiałam, właśnie w Kosowie planuje swoją przyszłość. „To mój jedyny adres, nie mam innego domu. Jako młode pokolenie musimy pracować na to, by żyło się tam lepiej” – stwierdza Labinot Hajdari.
„Setki ludzi ciągle uciekają, Szukają lepszego życia. Jeśli młode pokolenie zostanie dopuszczone do władzy, to stanie się to, o czym mówił Bill. Wierzę, że przyjdzie taki dzień” – komentuje Elsa.
***
Kilka lat temu Isy z Niemiec trafiła w Prisztinie do szpitala po ugryzieniu pszczoły. Isy jest uczulona, więc taksówką podjechaliśmy pod same drzwi. Nikt nas nie zatrzymywał, szliśmy długo bezludnymi korytarzami, wchodziliśmy do pustych i zajętych pokoi szpitalnych. Jak w grze czy labiryncie. Jakby personel nie istniał.
Gdy po kilkunastu minutach zobaczyliśmy pierwszą pielęgniarkę, zrobiło się bardzo sympatycznie. W kosowskim szpitalu wszyscy byli niesamowicie mili. Po wymianie uprzejmości po angielsku i niemiecku Isy dostała lek.
Poszliśmy do apteki, wykupiliśmy receptę. Także tam wszyscy byli bardzo mili.
Kiedy lekarz Isy dowiedział się, co jej przepisano, kazał to wyrzucić. Lek od dawna był zakazany w większości krajów. Poradził Isy, by wracała pierwszym samolotem do Unii Europejskiej.
Kosowo, które powstało z połączenia amerykańskiej polityki z bałkańskością, jest tworem niezwykłym. „Mamy takie albańskie powiedzenie: Hajt se bohët mirë. Znaczy mniej więcej, że wszystko będzie dobrze. Jakoś” – mówi Leonor.
Sve će biti dobro – odpowiadam po serbsku. „Wszystko będzie dobrze” to pierwsze słowa, których nauczyłam się na Bałkanach, powtarzane przy każdej okazji – od pogrzebów po brak sera w supermarkecie. Czyli okazuje się, że to samo mówią i Albańczycy, i Serbowie.
*Dwoje bohaterów poprosiło o anonimowość.