Humanizm
Życie to nie bajka, ale istnieje narrator. Wewnętrzny głos umysłu
21 grudnia 2024
Uchwalenie Konstytucji 3 maja to jeden z najbardziej chwalebnych momentów polskiej historii. Ale wiąże się też z jednym z najbardziej haniebnych epizodów - konfederacją targowicką
Uchwalenie Konstytucji 3 maja traktujemy jako jeden z najbardziej chwalebnych momentów polskiej historii. Ale wiąże się też z jednym z najbardziej haniebnych epizodów – konfederacją targowicką wymierzoną przeciwko przyjętym w ustawie zasadniczej reformom ustrojowym.
Mieszkańcy Targowicy – liczącej 2 tys. mieszkańców wsi na Ukrainie – prawdopodobnie są przez tamtejsze władze wspominani rzadziej niż przez polskich bohaterów sceny politycznej. Paradoksem jest też to, że faktycznie nic znaczącego się tam nie wydarzyło w kluczowym roku 1792. Treść dokumentu o zawiązaniu konfederacji, nazwanej później targowicką, została podpisana i zaprzysiężona przez uczestników 27 kwietnia w stolicy imperium rosyjskiego – Petersburgu. Targowica była symbolicznym miejscem powstania konfederacji, tam ją bowiem ujawniono.
Konfederacja targowicka stanowiła sprzeciw garstki magnatów wobec Konstytucji 3 maja i innych postępowych postanowień Sejmu Wielkiego. Jej początek związany jest z trzema postaciami polskiej magnaterii: hetmanem polnym koronnym Sewerynem Rzewuskim, hetmanem wielkim koronnym Franciszkiem Ksawerym Branickim i generałem artylerii koronnej Stanisławem Szczęsnym Potockim.
„A że Rzczplta pobita i w rękach swych ciemiężycielów moc całą mająca, własnymi z niewoli dźwignąć się nie może siłami, nic jej innego nie zostaje, tylko uciec się z ufnością do Wielkiej Katarzyny, która narodowi sąsiedzkiemu, przyjaznemu i sprzymierzonemu, z taką slawą i sprawiedliwością panuje, zabezpieczając się tak na wspaniałości tej wielkiej monarchini, jako i na traktatach, które ją z Rzczpltą wiążą” – głosili 14 maja konfederaci słowami zredagowanymi przez Rosjanina Wasilija Popowa. Kilka dni później 100-tysięczna armia rosyjska uderzyła na Polskę.
Po krótkiej, nieudanej wojnie obronnej król Stanisław August Poniatowski sam przystąpił do konfederacji, która ostatecznie po roku przyczyniła się do drugiego rozbioru Polski.
Podczas powstania kościuszkowskiego wielu członków targowicy zostało skazanych na śmierć i powieszonych. Skazani zostali także Rzewuski, Potocki i Branicki, ale powstańcy nie zdołali ich ująć. Wyrok został wykonany in effigie – na stryczku wylądowały portrety zdrajców.
MICHAŁ NIEPYTALSKI: Przekonanie o tym, że człowiek jest z natury dobry, każe mi się doszukiwać jakiegoś pierwiastka dobroci także u najgorszych zdrajców. Czy znajdę go wśród przywódców targowicy?
DR HAB. PIOTR UGNIEWSKI*: To ciekawa koncepcja, żeby przyjąć odwróconą perspektywę, skoro Targowica ma jednoznacznie złą prasę. Można by się zastanawiać nad pobudkami jej głównych działaczy. Z pewnością, w tym gronie można wyróżnić co najmniej dwie grupy. Jedna, to ta całkowicie cyniczna, której chodziło wyłącznie o władzę i pieniądze – mówiąc bardzo trywialnie. Ale byli też tacy ludzie, i do nich bym zaliczył Stanisława Szczęsnego Potockiego i Seweryna Rzewuskiego, którzy mieli konserwatywne koncepty polityczne i ideowe.
Uważali, że Konstytucja 3 maja to rzeczywiście jest zamach na wolność, na tradycyjne wartości republikańskie, i to była ich motywacja do działania. Ale mieli też doraźne racje – nie chcieli wyzbywać się władzy i wpływów jako potężni magnaci, których pozycja została podważona w nowym, przyjętym wraz z konstytucją ustroju.
Niemniej ci, którzy rzeczywiście kierowali się ideowo-ustrojową motywacją, przynajmniej zasługują na rozważenie swoich racji, ale całość tego ruchu wypada słabo. Pewnie pana rozczaruję, bo nie przedstawię nowej wersji, która by zaspokoiła pański głód dobra. Reszta targowicy – mam na myśli przede wszystkim Franciszka Ksawerego Branickiego, hetmana wielkiego koronnego, generała Szymona Kossakowskiego i jego brata Józefa, biskupa inflanckiego i kilku jeszcze innych – to są cyniczne łotry i nic dobrego o nich nie umiem powiedzieć.
Ale gdyby w 1792 r. przeprowadzić badanie opinii publicznej w sprawie poparcia targowicy, to może przynajmniej by się okazało, że cieszyła się dużym poparciem?
Właśnie nie. Było ono niewielkie i można nawet pokusić się o względną precyzję w ocenie poparcia społecznego, bo Konstytucja 3 maja podlegała procedurze zatwierdzenia przez sejmiki ziemskie. Po jej uchwaleniu w Warszawie w kolejnym roku – 1792 – takie sejmiki się zebrały. To było swojego rodzaju referendum, oczywiście wyłącznie w obrębie szlachty.
Sejmiki niemal wszędzie uchwaliły wręcz podziękowania dla Sejmu i króla za konstytucję. Tak ogromnego entuzjazmu nie okazało tylko kilka sejmików, a wszystkich było kilkadziesiąt, ale nawet wśród tych nieco sceptycznych nigdzie nie odrzucono konstytucji, była jedynie sucha akceptacja. Klasa polityczna w ogromnej większości zaakceptowała dzieło Konstytucji 3 maja. A więc idea konfederacji, której celem było obalenie ustawy zasadniczej, była jej obca.
Zresztą jeśli chodzi o osoby, które podpisały akt konfederacji, to liczących się w Rzeczypospolitej postaci było ledwie kilka. Resztę stanowiła wprawdzie szlachta, ale były to persony bezpośrednio powiązane z marszałkiem konfederacji Szczęsnym Potockim, stanowiły jego klientelę – innymi słowy, siedzieli w jego kieszeni. To była taka partia kanapowa, jak byśmy to dziś określili.
Nawet jeśli byli nieliczni, to ich działanie nie było czymś specjalnie wyjątkowym w dziejach kraju. Każda ówczesna konfederacja szukała oparcia w zagranicy. Dlaczego Targowica stała się synonimem zdrady narodowej, a nie na przykład Radom, w którym ledwie ćwierć wieku wcześniej – w 1767 r. – zawiązała się konfederacja o bardzo podobnych celach i przyczyniła się do pierwszego rozbioru?
Rzeczywiście, także radomianie zwrócili się do Rosji o poparcie i konfederacja także miała aspekt antykrólewski, a jej celem było zablokowanie reform, które Stanisław August forsował w pierwszych latach panowania. Ten dramatyczny odbiór konfederacji targowickiej może wynikać z tego, że od 1767 r. zmienił się klimat polityczny.
Sejm Wielki to było wybicie się na niepodległość [od 1768 r. Rzeczpospolita była protektoratem Rosji – red.]. Hasła suwerenności, podmiotowości, naprawy Rzeczypospolitej nie ograniczały się już wyłącznie do wąskiego kręgu króla i paru innych osób, ale zdobyły także poparcie większości sejmowej. Przebieg wypadków też był bardziej spektakularny, a stawka była już ostateczna: być albo nie być.
A czy ta jednoznacznie i radykalnie krytyczna ocena towarzyszyła targowiczanom od początku czy przyszła dopiero wraz z rewolucyjnym nastrojem powstania kościuszkowskiego dwa lata później?
Od samego początku. Co więcej, już po załamaniu się wojny obronnej przeciwko interwencji wojsk rosyjskich w 1792 r. przedstawiciele stronnictwa reform wyjechali na emigrację, głównie do Saksonii. Tam powstało dzieło publicystyczne pod kierunkiem Hugona Kołłątaja „O ustanowieniu i upadku Konstytucji 3 maja”. Był to utwór polityczny, który mocno zarysował przeciwnika, i który zawiera oskarżenie pod adresem targowicy, ale także króla.
Środowisko emigracyjne chciało opinii publicznej wskazać winnych, dokonać pewnej polaryzacji stanowisk i tym sposobem przyciągnąć ochotników do konspiracji już wówczas mającej na celu insurekcję. To wymagało przedstawienia czarno-białego obrazu świata. Ta rozprawa była bardzo opiniotwórcza i ona wykreowała ów czarny obraz konfederacji targowickiej.
Konfederatom nie udało się osiągnąć własnych celów politycznych, sytuacja wymknęła się im spod kontroli i – w pewnym sensie – niechcący doprowadzili do drugiego rozbioru. Ale może przynajmniej udało im się obłowić?
Nie zdążyli. Nie przejęli chociażby majątków po ludziach, którzy udali się na emigrację. Jeszcze nie zadziałał mechanizm znany z czasów pierwszego rozbioru, kiedy dyspozycyjni posłowie, którzy pod dyktando Rosji przeprowadzili traktaty rozbiorowe i przyjęli nową formę rządów, zostali sowicie wynagrodzeni. Tamci przejęli bowiem majątki skasowanego zakonu jezuitów. Byli w komisji, która się nazywała „rozdawnicza”, ale ludzie nazywali ją „rozdrapniczą”. Te majątki miały zasilić projekty edukacyjne. I zasiliły, ale tylko w niewielkiej części. Dwie trzecie schedy po zakonie członkowie komisji, mówiąc brutalnie, ukradli. Konfederacji targowickiej nie udało się zrobić nic podobnego.
Na skutek przyłączenia się do niej króla po niepowodzeniu walki obronnej?
Tak, wtedy doszło do pewnego przetasowania. Ale ostatecznie zadecydowały zdarzenia późniejsze, kiedy do Polski weszły wojska pruskie [w styczniu 1793 r. – red.] i wiadomo było, że nastąpi kolejny rozbiór. To oznaczało fiasko planów trójki Potocki, Branicki i Rzewuski, którzy wobec tego oddali ster konfederacji i usunęli się do swoich majątków, czyli siłą rzeczy nie wyciągnęli namacalnych korzyści z tego, co zrobili.
Czy w późniejszych działaniach targowiczan można doszukiwać się jakichś przejawów skruchy?
Raczej nie, nie wiem nic o takich relacjach. Jest zresztą taka znana wypowiedź Stanisława Szczęsnego Potockiego, który po trzecim rozbiorze, czyli definitywnym upadku Polski, stwierdził, że on już nie jest Polakiem, bo Polski nie ma, tylko Rosjaninem. O ile wcześniej miał motywację ideologiczną, w oparciu o staropolski, szlachecki republikanizm, to kiedy mleko się rozlało, uznał, że „ukochanej” Rzeczypospolitej już nie ma i bez zastrzeżeń trzeba zaakceptować nową rzeczywistość.
I nie występował w obronie republikanizmu w Rosji?
Nie, choć czasem w opozycji wobec cara występowali potomkowie targowiczan. Wnuk Franciszka Ksawerego Branickiego, jego imiennik, był adiutantem cara Mikołaja I, ale popadł z nim w konflikt na tle niepodległości Polski. W czasie Wiosny Ludów złożył dymisję, sprzedał majątek, wyjechał do Francji i stamtąd wspierał polskie inicjatywy niepodległościowe.
Podsumowując – konfederaci okazali się „pożytecznymi idiotami” carycy Katarzyny?
To brutalne określenie, ale właściwe. Byli tylko narzędziem dla uzasadnienia interwencji i obalenia ustroju, który był o tyle niebezpieczny dla Rosji, że mógł doprowadzić do uniezależnienia od niej Polski. Katarzynie wygodniej było przedstawić swoje akcje jako wsparcie dla oddolnej opozycji, która kieruje się etosem wolnościowym. Bo caryca była bardzo wyczulona na wymiar propagandowy swoich akcji i zawsze chciała mieć alibi. Nawiasem mówiąc, to zadziałało przy pierwszym rozbiorze, ale w latach 90. XVIII w. – zarówno w kraju, jak i zagranicą – wiedziano, że to był tylko obłudny pretekst.
W takim razie, czy bez konfederatów historia mogłaby się potoczyć inaczej?
To domena historii alternatywnej, ale z punktu widzenia carycy Katarzyny, gdyby nie było trgowicy, to i tak trzeba by ją było wymyślić.
*Dr hab. Piotr Ugniewski – historyk związany z Uniwersytetem Warszawskim, pracownik Muzeum Historii Polski. Specjalizuje się w dziejach Polski w czasach stanisławowskich. Jest też członkiem-założycielem Polskiego Towarzystwa Heraldycznego i wiceprezesem Polskiego Towarzystwa Badań nad Wiekiem Osiemnastym.