Chaos w Rumunii. „Zatrzymanie Georgescu nie było bezpodstawne”

Pytanie „kim jest Călin Georgescu”, zadają sobie niemal wszyscy — wskazuje w rozmowie z Holistic News Kamil Całus, analityk Ośrodka Studiów Wschodnich ds. Rumunii i Mołdawii. Jak jego zatrzymanie i zwolnienie wpłynie na wynik wyborów prezydenckich w Rumunii?

Polityczny thriller w Rumunii. Afera goni aferę

Anna Bobrowiecka: W maju czekają Rumunów powtórzone wybory prezydenckie. Decyzja o unieważnieniu pierwszego głosowania wywołała niemałe kontrowersje. Z czego ona wynikała?

Kamil Całus, analityk Ośrodka Studiów Wschodnich ds. Rumunii i Mołdawii: Oficjalnie listopadowe wybory prezydenckie anulowano na podstawie raportu służb bezpieczeństwa — rumuńskiego wywiadu, kontrwywiadu, ale także tamtejszego ministerstwa spraw wewnętrznych. Dokument ten odtajniony został zaledwie 4 dni przed drugą turą głosowania na polecenie byłego już prezydenta Klausa Iohannisa (na początku lutego zrezygnował z urzędu). Decyzję o unieważnieniu wyborów podjął rumuński Sąd Konstytucyjny, który — powołując się na wspomniany raport — orzekł, że nie dochowano zasady równości kandydatów.

Jeden z nich miał dopuścić się manipulacji algorytmami w mediach społecznościowych, co dało mu rzekomo przewagę nad rywalami. Dodatkowo zdaniem SK, ten sam kandydat, nie był w stanie transparentnie wyjaśnić i przedstawić źródeł finansowania swojej kampanii. Twierdził on, że nie wydał na ten cel absolutnie nic, a według odtajnionego raportu prowadzona przez niego kampania — zwłaszcza ta w mediach społecznościowych — była dosyć kosztowna i bardzo intensywna.

Wedle sugestii służb, za tak szeroko zakrojoną akcją wyborczą stać mogło inne państwo (w domyśle chodzi o Rosję, ale nie pada to w dokumencie bezpośrednio). Tym kandydatem, o którym mowa w raporcie, był Călin Georgescu — zwycięzca I tury wyborów. Uznano, że skoro wygrał on, stosując takie techniki, to należy te wybory unieważnić i przeprowadzić jeszcze raz.

Chaos w Rumunii. Powtórzone wybory prezydenckie w tym kraju odbędą się w maju. Fot. Instagram:calingeorgescuoficial
Chaos w Rumunii. Powtórzone wybory prezydenckie w tym kraju odbędą się w maju. Fot. Instagram:calingeorgescuoficial

Călin Georgescu – postać mocno kontrowersyjna

Chaos w Rumunii pogłębia się — Călin Georgescu został w środę nagle zatrzymany na wiosek prokuratury (i zwolniony po protestach). Tym samym zapewne trudno mu będzie ponownie ubiegać się o urząd prezydenta w nowych, majowych wyborach. Kim tak naprawdę jest ten człowiek?

Cóż, pytanie „kim jest Georgescu” zadają sobie niemal wszyscy. Ogólnie rzecz biorąc, był on obecny w rumuńskim aparacie państwowym właściwie już od lat 90. Piastował różne urzędu, pracował m.in. w ministerstwie spraw zagranicznych, reprezentował Rumunię w różnego rodzaju instytucjach i forach międzynarodowych. Współpracował na przykład z Klubem Rzymskim. Nie był co do zasady aktywnym politykiem, pozostawał raczej w sferze administracji, aż do roku 2020.

To wtedy polityczne sukcesy zaczęła odnosić radykalnie prawicowa partia AUR, czyli Związek Jedności Rumunów. Formacja ta dostała się do parlamentu z wynikiem ok. 9 proc. poparcia, choć wszystkie sondaże dawały jej maksymalnie 3-4 proc. W pewnym momencie Călin Georgescu otrzymał propozycję, by został kandydatem AUR na premiera. Zaakceptował ją i wszedł na otwartą scenę polityczną. Zaczął coraz częściej pojawiać się w mediach, zdobywać rozgłos. W pewnym momencie, w którymś z wystąpień medialnych, pozwolił sobie na uznanie rumuńskich faszystów — Iona Antonescu i Corneliu Z. Codreanu — za bohaterów narodowych. Ściągnął tym na siebie ogromną falę krytyki, a partia AUR odcięła się od niego.

Pojawia się i znika, pojawia się…

Tak szybko, jak Georgescu pojawił się w rumuńskiej polityce, tak szybko z niej wówczas zniknął. Można powiedzieć, że zszedł do pewnego „podziemia” życia publicznego. Zaczął komentować wewnętrzną i zagraniczną politykę Rumunii w mediach społecznościowych. Utożsamiano go z „alt-rightem”, czy mówiąc bardziej dosadnie — z szerzeniem różnego rodzaju teorii spiskowych.

W zeszłym roku postanowił wystartować na prezydenta Rumunii. Przez bardzo długi czas był traktowany jako „niszowy” kandydat, który nie ma szans na zdobycie większej popularności. Sondaże przeprowadzone na tydzień przed wyborami dawały mu zresztą około 5 proc. poparcia. Dlatego te 22-23 proc., które dały mu zwycięstwo w I turze tych unieważnionych wyborów, były niemałym zaskoczeniem.

Gorący temat: Gra służb. „Polska jest stale poddawana operacjom psychologicznym”

Chaos w Rumunii. O sytuacji w tym kraju mówi Kamil Całus, analityk Ośrodka Studiów Wschodnich ds. Rumunii i Mołdawii. Fot. Twitter/Kamil Całus
Kamil Całus, analityk Ośrodka Studiów Wschodnich ds. Rumunii i Mołdawii. Fot. Twitter/Kamil Całus

Chaos w Rumunii: protesty, demonstracje, zatrzymania

Czy anulowanie tych wyborów i zatrzymanie Georgescu należy traktować jako właściwe, uzasadnione ruchy rumuńskich władz, czy raczej jako gwałt na demokracji i próbę zablokowania niewygodnego, antysystemowego kandydata?

Wbrew pozorom, decyzja o zatrzymaniu Georgescu i postawieniu mu zarzutów – oskarża się go m.in. o nietransparentne finansowanie kampanii wyborczej, wspieranie organizacji faszystowskich i antysemickich czy poświadczanie nieprawdy – jest zdecydowanie mniej kontrowersyjna, niż ta o anulowaniu wyborów prezydenckich z końca 2024 r.

Obecne zarzuty mają bowiem swoje podstawy. Georgescu wychwalał rumuńskich faszystów z okresu międzywojennego i faktycznie nie wykazał żadnych wydatków na promocję w czasie kampanii prezydenckiej. Oczywiście nie oznacza to, że działania prokuratury nie mają drugiego dna, bo jasne jest, że Bukareszt chce zablokować start tego polityka w nadchodzących, powtórzonych wyborach, ale ma ku temu dość mocne przesłanki.

Tego samego nie można jednak powiedzieć o decyzji dotyczącej unieważnienia wyborów. Tu wciąż czekamy na jakieś wyraźne dowody. Rumuni twierdzą, że takie posiadają, ale nie mogą ich ujawnić. Nie brzmi to jednak wiarygodnie.

Wybory w Rumunii. Szereg dziwnych zdarzeń

Między pierwszą a nieprzeprowadzoną ostatecznie drugą turą wyborów prezydenckich mieliśmy w Rumunii wybory parlamentarne, w których eurosceptyczna i skrajna prawica osiągnęła historyczny sukces i najwyższą dotychczas liczbę głosów. Te partie są także oskarżane o — czasem nawet jawnie wyrażaną — sympatię wobec Rosji. A jednak te wybory uznano i nie próbowano ich anulować. Dlaczego?

W odpowiedzi na to pytanie cofnąłbym się do jeszcze jednego wydarzenia, do którego doszło w październiku. Z list wyborczych skreślona została wtedy jeszcze inna kandydatka planująca start w wyborach prezydenckich — Diana Șoșoacă. To polityczka jawnie prorosyjska, która zasłynęła z poglądów antynatowskich, wzywania do rewizji granic rumuńsko-ukraińskich czy wizyt w rosyjskiej ambasadzie i przepraszania Moskwy za rumuńską postawę wobec rosyjskiej inwazji na Ukrainę.

Decyzją Sądu Konstytucyjnego została za te poglądy „zdjęta” z listy kandydatów, bo uznano, że jej narracja godzi w rumuńskie interesy i fundamenty rumuńskiej konstytucji. To też była dość kontrowersyjna sprawa — czy na bazie takiej argumentacji można zabronić komuś legalnie startować w wyborach? W końcu Rumunia jest państwem demokratycznym.

To się czyta: Chiny mają bat na USA: metale ziem rzadkich. Trump sięga po Ukrainę

Co jeszcze dziwniejsze, choć nie dopuszczono do kandydowania Diany Șoșoaki w wyborach prezydenckich, to jej partia — SOS Romania — w wyborach parlamentarnych już udział wzięła. Dlaczego więc wyniki tych wyborów zostały uznane i zaakceptowane? To doskonałe pytanie — myślę, że nie chciano jeszcze bardziej podgrzewać nastrojów i wywoływać jeszcze większego chaosu w Rumunii.

Unieważnienie wyborów parlamentarnych mogłoby mocno zdestabilizować sytuację w kraju. Poza tym mogłoby to wręcz podbudować i umocnić skrajną prawicę, mobilizując jej zwolenników przed wyborami, które przecież musiałyby się w takiej sytuacji odbyć ponownie. Zyskałaby na tym ta największa prawicowa formacja, czyli AUR, która już i tak znacząco zwiększyła swoje siły w parlamencie.

Rumuni mają dość mainstreamu. Szukają alternatywy

Dlaczego te radykalne, oskarżane o prorosyjskość ugrupowania zaliczyły tak duży skok popularności i zaczęły cieszyć się tak wysokim poparciem?

Z tym określeniem „prorosyjskość” jest pewien problem. Nie mówię, że tych partii to nie dotyczy, ale musimy mieć na uwadze, że Rumuni nie głosują na nie ze względu na tę „prorosyjskość”. Rumuni głosują na nie, bo są one antymainstreamowe. Te ugrupowania stanowią jedyną alternatywę dla tego zabetonowanego politycznego układu, rządzącego Rumunią od ponad 30 lat — głównie skupionego w postkomunistycznej Partii Socjaldemokratycznej i centroprawicowej Partii Narodowych Liberałów.

Ta radykalna prawica jest dziś dla zmęczonych i zirytowanych mainstreamem jedyną wiarygodną opcją. Na rumuńskiej scenie politycznej jest co prawda jeszcze inne stronnictwo spoza tego głównego nurtu, czyli Związek Ocalenia Rumunii. Nie jest ona jednak w stanie dotrzeć ze swoim wielkomiejskim, inteligenckim przekazem do elektoratu z mniejszych miejscowości i wsi. A skrajna prawica — owszem. Jest jednak jeszcze jedna przyczyna tego wzrostu poparcia dla prawicy.

Chodzi o miejsce Rumunii w Europie i na świecie. Polityka zagraniczna Bukaresztu opiera się na bardzo głębokiej współpracy z USA i Unią Europejską. Coraz więcej Rumunów zaczyna mieć jednak poczucie, że choć ich kraj bardzo szybko rozwija się gospodarczo, nie jest postrzegany — głównie w strukturach UE — jako suwerenny, poważny partner. Uważają, że są traktowani jako państwo drugo- czy nawet trzeciorzędne. Chcieliby, aby Rumunia była bardziej aktywna, silniej oddziaływała na region i miała więcej do powiedzenia. Nie chodzi o eurosceptycyzm ani wolę opuszczenia Unii, bo Rumuni w zdecydowanej większości są prounijni i pronatowscy.

Chaos w Rumunii. Panorama Bukaresztu. Fot. ArvidO/Pixabay
Fot. ArvidO/Pixabay

Chaos w Rumunii: chodzi też o pozycję kraju w Europie

Chodzi im o to, by zrewidować pozycję ich ojczyzny w tych strukturach. Chcą, by Rumunia była bardziej asertywna i sprawcza, żeby mogła artykułować własne interesy. Mają jednak poczucie, że te mainstreamowe partie przy władzy nie są w stanie prowadzić takiej polityki zagranicznej.

Czy Bukareszt może stać się takim silniejszym graczem w UE? Wzrost poparcia dla skrajnej prawicy, nieprawidłowości i unieważnienie wyborów, problemy z dołączeniem do Strefy Schengen, wysoki wskaźnik ubóstwa — czy Rumunia to takie enfant terrible Europy?

Powiedziałbym, że wręcz przeciwnie. Do afery z Georgescu, Rumunia była raczej „wzorowym dzieckiem”, niezwykle uległym względem Brukseli. Chętnie wchodziła w różne koalicje i formaty unijne, nie stawała „okoniem” i nie blokowała żadnych ważnych inicjatyw, entuzjastycznie podchodziła do wszelkiej współpracy i pogłębiania integracji europejskiej. Właśnie dlatego Rumuni zaczęli mieć poczucie tego braku asertywności i sprawczości w działaniu rządzących.

Zazwyczaj dopasowywano się do polityki wielkich graczy. Rumunia ma swoje trudności i problemy wewnętrzne, które ma wiele państw, także unijnych, ale rozwija się bardzo szybko, a na forum UE chce być — a może raczej jej obywatele chcą być — aktywnym i wychodzącym z inicjatywą partnerem.

Przeczytaj inny wywiad Autorki: Coraz więcej agresji w polityce. „To przestaje być racjonalne”

Opublikowano przez

Anna Bobrowiecka

Autorka


Dziennikarka, publicystka, komentatorka. Publikuje w mediach ogólnopolskich i regionalnych. Kocha zwierzęta, zwłaszcza koty.

Chcesz być na bieżąco?

Zapisz się na naszą listę mailingową. Będziemy wysyłać Ci powiadomienia o nowych treściach w naszym serwisie i podcastach.
W każdej chwili możesz zrezygnować!

Nie udało się zapisać Twojej subskrypcji. Proszę spróbuj ponownie.
Twoja subskrypcja powiodła się.