Nauka
Obserwacja galaktyk zmienia naukę. Webb bada początki kosmosu
05 grudnia 2024
Kobieta w ciąży to świątynia – ale niekoniecznie, jeśli jest uchodźczynią lub migrantką. Problemów nie brakuje - nikt nie rozmawia o samopoczuciu i porannych mdłościach. Najgorszy jest lęk przed deportacją
Dwadzieścia osiem kartek zapisanych informacjami na temat menstruacji i ciąży 10 nastoletnich migrantek udało się zgromadzić Scottowi Lloydowi – ultrakonserwatywnemu politykowi i antyaborcyjnemu aktywiście. W 2017 r. został mianowany przez Donalda Trumpa na szefa amerykańskiego odpowiednika urzędu do spraw cudzoziemców (Office of Refugee Resettlement).
W czasie swojej kadencji Lloyd przeciągał decyzje administracyjne, żeby ciąże przetrzymywanych w ośrodkach dla uchodźców dziewczynek stały się na tyle zaawansowane, żeby nie mogły one legalnie poddać się aborcji. Zmuszano je także do religijnych, antyaborcyjnych konsultacji. Zgwałconej nastolatce, która zapowiadała samobójstwo, Lloyd osobiście stanął na drodze do wykonania zabiegu, nakładając na nią rządowy zakaz aborcji.
Został usunięty ze stanowiska, żeby trafić do innego departamentu – tym razem Departamentu Zdrowia i Usług Społecznych (HHS). Okazuje się jednak, że po jego odejściu agencja nadal śledzi kobiety. Tworzenie listy z informacjami dotyczącymi cudzoziemek trwało przynajmniej do marca tego roku, mimo burzy w amerykańskich mediach i zakazu wydanego przez sąd.
Kilka tygodni temu hiszpańska Partia Ludowa (PP) wyszła z przedwyborczą propozycją, by ciężarne, nieudokumentowane migrantki, które zdecydują się oddać dziecko do adopcji, otrzymywały gwarancję, że do końca ciąży nie zostaną wydalone z kraju. Na podstawie przepisów ochrony zdrowia, kobiety w ciąży i tak nie są z Hiszpanii deportowane. Postulat PP brzmi więc jak obowiązujące prawo ubrane w ideologiczny płaszczyk.
„To idea przekazania dzieci do »prawidłowych« rodzin hiszpańskich, zgodnych z konserwatywnymi wyobrażeniami Partii Ludowej. Bazuje ona na tym, że wiele osób decyduje się na migrację nie ze względu na własny dobrobyt, ale przyszłość dzieci” – komentuje dr Weronika Kloc-Nowak z Ośrodka Badań nad Migracjami Uniwersytetu Warszawskiego.
„Taka narracja pokazuje też, że kobiety nie powinny oczekiwać poprawy swojej sytuacji w kraju pobytu. Zamiast perspektyw legalnej pracy czy zdobywania mieszkania, sugeruje się im, że lepiej by po prostu oddały dzieci” – dodaje.
Matka, Czeczenka z powikłaniami ciąży, która czekała na przyznanie statusu Uchodźcy, została odesłana z kwitkiem z polskiego szpitala. Nie chciano jej przyjąć. Kobieta była w szoku – fundację Refugee.pl zawiadomiły koleżanki.
Ciężarna Ormianka, po interwencjach portalu Oko.Press została wpuszczona do Polski za 11. razem. Wcześniej, w ósmym miesiącu ciąży, koczowała na dworcu w Brześciu, żywiąc się bułkami i herbatą. Minister spraw wewnętrznych Joachim Brudziński pod medialną presją zdecydował w końcu, że Elen może wjechać do Polski.
Ale nie wydano już zgody na wjazd Czeczenki, która w zaawansowanej ciąży potrzebowała pomocy medycznej, czekając na granicy. Strażnicy przewieźli kobietę do szpitala. Pod okiem funkcjonariuszy poczekała na wyniki badań i następnie została odstawiona z powrotem na przejście graniczne. Pomocy udzielono więc zgodnie z filozofią polskiego rządu – „na miejscu”.
Sytuacje, o których opowiada Natalia Gebert z fundacji Refugee.pl, zdarzyły się w Polsce. „Kraju, który udaje, że problem uchodźców go nie dotyczy, przynajmniej na własnym terytorium, ale za to na pierwszym miejscu stawia dobro dzieci i wartości rodzinne” – mówi Gebert. Podkreśla, że nagłośnione historie kobiet to tylko wierzchołek góry lodowej.
„Uchodźcy nie przypływają do nas masowo na pontonach i nie przeskakują przez mury. Są niewidzialni” – zauważa dr Weronika Kloc-Nowak. „W trudnej i nieudokumentowanej sytuacji mogą znaleźć się też osoby, które legalnie wjechały do kraju, ale ich status wygasł lub się zmienił” – dodaje.
„Nie ma systemów czy instytucji chroniących wyjątkowo kobiety w ciąży. Są one traktowane jak każda inna osoba ubiegająca się o status uchodźcy, choć ich potrzeby są na pewno inne. Dochodzą dylematy moralne i etyczne, kiedy ciąża pochodzi z gwałtu, z przemocowego związku. Kobieta nie ma prawie żadnych możliwości, by podjąć decyzję, czy chce i czy da radę wychować dziecko” – mówi Marta Piegat-Kaczmarczyk, psycholog międzykulturowy, pracująca dla Polskiego Forum Migracyjnego.
Jest jednak polska konstytucja, podobnie jak ustawy zasadnicze innych państw oraz wiele konwencji międzynarodowych, teoretycznie chroniących ciężarne. Kobiety w ciąży są w konstytucji wymienione jako takie, którym władze powinny zapewnić opiekę zdrowotną, bez precyzowania, że są obywatelkami.
Albo zgodnie z Konwencją o Prawach Dziecka wszystkie dzieci oraz matki – przed i po urodzeniu – mają mieć zapewniony dostęp do opieki zdrowotnej. Niestety, w Polsce niekoniecznie – chyba że są zameldowane w kraju na stałe lub mają inne ubezpieczenie.
Zmartwień jest więcej. Ale nikt nie rozmawia o zakazie dźwigania czy porannych mdłościach – matki uchodźczynie mają inne problemy.
„Kobieta w ciąży ma prawo bardziej emocjonalnie reagować na zachowanie ludzi na ulicy. Kiedy plują na jej widok, słyszy pomrukiwania w rodzaju »islamska k***a«. Ale to atmosfera, która towarzyszy nie tylko paniom w ciąży. Spotykają się z nią wszystkie kobiety noszące chusty, kiedy na ulicy odważą się rozmawiać nie tylko po polsku” – opisuje Natalia Gebert.
Najgorszy jest lęk przed deportacją. Ciąża często nie jest wymieniana wprost, jako okoliczność, która może uchronić kobietę przed groźbą powrotu tam, skąd ucieka. Do prób deportacji ciężarnych, „zgodnie z prawem”, dochodzi choćby w Niemczech, gdzie kobieta jest chroniona dopiero, kiedy jej stan zagraża zdrowiu i życiu, co zazwyczaj trudno jednoznacznie ustalić.
Kilka głośnych prób wydalenia matek w zagrożonej ciąży, np. chorującej na cukrzycę Iranki, pokazuje, że problem istnieje. Zakończyły się na ogół protestami i pozostaniem cudzoziemek w Niemczech.
Opieka medyczna nierozłącznie wiąże się ze statusem prawnym. Kobieta, która nie ma dokumentów, często boi się pójść do lekarza, choćby ze względu na koszty. W antymigracyjnym, europejskim klimacie ostatnich lat powodów do strachu jest więcej. Wystraszona może być też z innych powodów. Na przykład w Hiszpanii konserwatywna partia VOX zaproponowała jakiś czas temu, by nawet lekarze mieli obowiązek zgłaszania nielegalnych migrantów.
„Najpierw w szpitalu zapytają o PESEL. Cudzoziemka może go dostać, tylko jeśli jest zameldowana. Kiedy matka nie ma PESEL-u, nie istnieje dla systemu, nawet posiadając uprawnienia wynikające ze statusu uchodźcy. EWUŚ świeci się na czerwono. Sama służba zdrowia nie zawsze wyraża zainteresowanie i chęć weryfikacji statusu, który uprawnia do opieki medycznej” – opowiada Natalia Gebert.
Szpital ma jednak obowiązek udzielenia pomocy w sytuacjach zagrażających życiu. Ale można się znowu zastanawiać, na ile ta ocena jest obiektywna. „Dla matki, której dwójkę dzieci zabito w kraju, z którego ucieka, później każda nietypowa sytuacja jest zagrożeniem życia” – komentuje Gebert.
Brak pomocy wcale się państwu nie opłaca. Naukowcy z Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego twierdzą, że migranci bez potwierdzonego statusu pozbawieni odpowiedniej, darmowej opieki zdrowotnej, przychodzą do lekarza późno lub korzystają z oddziałów ratunkowych, tylko potęgując koszty. Tak wynika z europejskiego doświadczenia.
Polska służba zdrowia nie jest też odpowiednio przygotowana. Okazuje się, że 65 proc. ankietowanego personelu medycznego ma problem z określeniem, czy pacjent cudzoziemiec, z którym mają styczność, jest ubezpieczony i na jakich zasadach.
„Jeden ze szpitali, który przyjął na pediatrię małe dziecko, nie chciał go później wypuścić, żądając zapłaty rachunku. Matka z Republiki Konga miała status uchodźczyni, czyli pomoc przysługiwała jej za darmo” – opowiada Natalia Gebert. „Polka na jej miejscu tupnęłaby nogą i powiedziała: »Jak to nie oddacie mi dziecka, dzwonię na policję«. Ale uchodźczyni nie rozumie, jest przerażona, często ma już za sobą traumę. Policja w jej kraju kojarzy się z opresją” – dodaje.
„Kiedy urodziłam swoje pierwsze dziecko, na sali ze mną leżała Wietnamka. Lekarze przychodzili do nas, zadając standardowe pytania: »Jak się pani czuje? Karmi pani?« Podchodząc do niej, zapytali o to samo, ona pokiwała tylko głową. Kiedy wyszli, zobaczyłam, że ma trudności z karmieniem. Próbowała odciągnąć sobie mleko, ale nie wychodziło. Dziecko płakało” – opowiada Marta Piegat-Kaczmarczyk, dla której ta sytuacja była inspiracją do rozpoczęcia projektu „Jestem mamą w Polsce”, edukującego zagraniczne mamy i polski personel medyczny.
Piegat-Kaczmarczyk zaznacza, że polskie standardy opieki okołoporodowej często są zupełnie inne niż przyzwyczajenia matek, które przyjeżdżają z krajów arabskich lub azjatyckich. „Stres jest olbrzymi, kiedy rodzi się w innym kraju, obcej kulturze, a kobieta nie rozumie języka, ma problem z wyrażeniem swoich obaw czy potrzeb” – mówi.
Dochodzą też przekonania, stereotypy, wzajemna niechęć. Kobieta staje się coraz bardziej zdenerwowana. „Najpierw niepewność, czy pozwolą jej zostać, później strach w zależności od decyzji. Na przykład jeśli uciekała przed przemocą domową i musi wrócić – boi się, że on ją zabije. Kiedy uda się zostać – umiera ze strachu, jak sobie poradzi sama” – opisuje Natalia Gebert z fundacji Refugee.pl.
Ze względu na stres, poród może przebiegać inaczej. Pojawiają się różne powikłania, na które polski personel nie wie, jak zareagować. „Przez barierę językową nie wiadomo, czy kobieta współpracuje, czy nie, więc szybciej medykalizuje się poród, podejmując decyzję o cięciu” – zauważa Marta Piegat-Kaczmarczyk.
Presja i strach mogą skłaniać cudzoziemki w trudnej sytuacji do porzucania noworodków w szpitalu bez żadnych dokumentów i danych kontaktowych. „Droga do adopcji takiego dziecka, jeśli istnieje przypuszczenie, że jest z pochodzenia obywatelem innego kraju, jest wyjątkowo skomplikowana” – zaznacza dr Weronika Kloc-Nowak.
Ale na to świat również ma odpowiedź – przemawia ustami hiszpańskiej prawicy, która plany kontrowersyjnych przepisów regulujących adopcję tłumaczyła jako próbę zapobiegania takim sytuacjom. Albo amerykańskich konserwatystów. Polityka „zero tolerancji” Donalda Trumpa zakończyła się głośnym fiaskiem. Kilka tysięcy dzieci oddzielono od rodziców, którzy próbowali nielegalnie przekroczyć granicę Meksyku z USA. Administracja Trumpa wycofała się z pomysłu pod presją międzynarodowej krytyki. Jednak miesiącami nie udawało się z powrotem połączyć rodzin. Pozostał niesmak i pytanie – co miało stać się z dziećmi?
Wydaje się, jakby system ich nie zauważał. Na stronach Ministerstwa Zdrowia znajduje się opis pomocy dla cudzoziemców z różnym statusem, ale ani słowem nie wspomniano o migrantach nieudokumentowanych.
Co ma więc zrobić szpital, do którego zgłosiła się migrantka bez zezwolenia na pobyt, w ciąży z problemami? Co jeśli udzielono jej pomocy medycznej, a sama nie może zapłacić? „Nie wiedząc, skąd dostanie refundację świadczeń, szpital być może nigdzie tego nie zaraportuje” – mówi dr Weronika Kloc-Nowak. „Pomocy udzieli ze względu na etykę zawodową, nie tylko konstytucję” – dodaje.
Lekarze są ustawowo zobligowani do udzielania pomocy w sytuacjach zagrożenia zdrowia lub życia. „Gdy niemożliwe jest pokrycie kosztów interwencji medycznej przez migranta, wydatki związane z tymi świadczeniami obciążają zakład opieki zdrowotnej” – zauważają Maria Strzemieczna i Jacek Imiela w raporcie na temat sytuacji prawnej cudzoziemców w polskim systemie opieki zdrowotnej. Kto powinien płacić za leczenie nieudokumentowanych, ciężarnych cudzoziemek?
Jestem odsyłana pomiędzy Ministerstwem Zdrowia, Narodowym Funduszem Zdrowia i Urzędem do spraw Cudzoziemców – każda instytucja twierdzi, że to kompetencje kolejnej.
„Poszłam, urodziłam, wróciłam – tyle mówią. Rzadko chcą się dzielić swoimi historiami, co jest jednoznacznym sygnałem, że nie było w porządku. W ogóle nie narzekają, chyba że sytuacja jest naprawdę ekstremalna” – podsumowuje Natalia Gebert.