Humanizm
Życie to nie bajka, ale istnieje narrator. Wewnętrzny głos umysłu
21 grudnia 2024
Na Zachodzie mówi się o nich sober-curious. Prawdopodobnie każdy ma w swoim otoczeniu choć jedną osobę, która eksperymentuje z własną (nie)trzeźwością
W zeszłym roku, równocześnie z zakazem handlu w niedziele, w życie weszła ustawa pozwalająca na ograniczenie handlu alkoholem w godzinach nocnych. Z okazji skorzystały samorządy kilkunastu polskich miast, m.in. Tarnowa, Bytomia, Nowego Sącza, Olsztyna, Katowic czy Suwałk. Próbę ograniczenia sprzedaży alkoholu w godzinach nocnych podjęła też grupa krakowskich radnych. Miał on dotyczyć tzw. dzielnicy I, czyli Rynku Głównego. Jednak do wprowadzenia nocnej prohibicji w zabytkowej dzielnicy Krakowa ostatecznie nie doszło, bo jeden z przedsiębiorców zaskarżył ten pomysł, a sąd przyznał mu rację, uznając go za zbyt słabo umotywowany.
Właśnie – zbyt słabo umotywowany. W Suwałkach o wprowadzenie zakazu zawnioskowała najpierw miejscowa policja, „mając na uwadze bezpieczeństwo mieszkańców i ilość zdarzeń w okolicy sklepów z całodobową sprzedażą alkoholu”. Krótko mówiąc, mając na uwadze nie tyle względy profilaktyczne, ile, nazwijmy to, publiczne bezpieczeństwo. Początkowo postulat został przez władze samorządowe odrzucony. Jednak już rok później, z inicjatywy grupy miejskich radnych, zakaz wprowadzono w życie.
Co z tego wynikło? Lista sukcesów przedstawia się niezbyt imponująco. Mianowice od czasu ograniczenia handlu alkoholem podjęto raptem 84 interwencji mniej w stosunku do poprzedniego roku, a 96 osób nietrzeźwych mniej odtransportowano z ulicy do stosowniejszego miejsca.
Tymczasem popularność alkoholu nie ucierpiała na tym w żaden sposób. Wręcz przeciwnie. Jak wynika z oficjalnych informacji, wartość sprzedaży napojów alkoholowych w punktach detalicznych na terenie miasta Suwałki w 2018 r. wzrosła o ponad 9 mln zł. Oznacza to, że zarówno sklepy, jak i puby niemal podwoiły swoje obroty.
Zdaniem rzecznika UM w Suwałkach dzieje się tak rzekomo z powodu obecności w suwalskich sklepach klientów zza wschodniej granicy. Tyle że miastem przygranicznym Suwałki są od zawsze, a sąsiedzi zza wschodniej granicy nie pojawili się w lokalnych sklepach nagle w roku 2018. To, co się natomiast pojawiło, to czarny rynek.
Polak potrafi. Wystarczy mu tylko zabronić. Jak za starych dobrych czasów prohibicji po mieście w godzinach nocnych krążą samochody prywatne i taksówki – zwane „niezarejestrowanymi przedsiębiorstwami” – z bagażnikami pełnymi najróżniejszych flaszek i puszek. W sklepach zakaz obchodzi się notorycznie – wystarczy nabić na kasę sprzedany w nocy alkohol dopiero nad ranem. W pobliskiej miejscowości właściciel jednego ze sklepów zorganizował na jego terenie zamkniętą imprezę. Główną i zarazem jedyną atrakcją tejże imprezy była możliwość nabycia alkoholu w godzinach, gdy obowiązywał zakaz. To wszystko nieco lepiej wyjaśniałoby drastyczny wzrost popularności alkoholu wśród suwalczan od chwili objęcia go nocnym zakazem sprzedaży alkoholu. I jest to niewątpliwy sukces. Tyle że nieprofilaktyczny.
Gdy w końcówce lat 80. w Stanach Zjednoczonych wprowadzono przepis ograniczający sprzedaż alkoholu osobom poniżej 21. roku życia, w tej grupie wiekowej natychmiast wzrosło zainteresowanie trunkami. Nie jest to nic zaskakującego. Zjawisko oporu psychicznego przed zakazami jest dobrze znane psychologii. Nazywa się to reaktancją i oznacza wszystko to, co dzieje się, gdy owoc staje się zakazany, a więc bunt i dążenie do odzyskania wolności wyboru. Ta sama teoria mówi, że droga od zakazu do dobrej praktyki wiedzie przez zrozumienie, dlaczego ów zakaz narzucono. I nigdy inaczej. Dlatego to nie odgórna polityka, a oddolny ruch złożony z „ciekawych trzeźwości” pijących przyczynił się do spadku popularności alkoholu. Bo wszystko wskazuje na to, że ze spadkiem mamy do czynienia.
Mówią o sobie sober curious. I nie zajmują się bynajmniej generowaniem prostych obiegowych rozwiązań. Skupiają się za to właśnie na stawianiu sobie pytań: skoro piję, to czy robię to, bo chcę, czy może dlatego, że wydaje mi się, że muszę? Jeśli nadużywam, to kiedy i dlaczego? Czy rzeczywiście za każdym razem, gdy sięgam po kieliszek, muszę budzić się z kacem? Co zyskam, a co stracę, jeśli z niego zrezygnuję? I tak dalej.
Modę na nową trzeźwość podyktowali brytyjscy millenialsi, a reszta świata zaraz podchwyciła ją jako trend. Tak zwane pokolenie Generation Sensible, któremu magazyn „Time” przypisuje tę zasługę, stanowi obecnie rosnącą przeciwwagę dla słynącego z niestronienia od alkoholu angielskiego społeczeństwa.
Mit założycielski mówi, że zaczęło się od grupy dziewczyn, które urządziły w porze lunchu wypad do jednego z londyńskich lokali gastronomicznych, by tłumnie zamówić tam bezalkoholowe koktajle. Następnie ostentacyjnie dobrze bawiły się na trzeźwo. Wyczyn sam w sobie może i nie wydaje się zbyt rewolucyjny, ale już to, że fama o niezakrapianym evencie rozeszła się po sąsiednich państwach i kontynentach na prawach newsa, a następnie trendu, daje do myślenia.
I tak jedna po drugiej zaczęły ukazywać się poświęcone idei sober curious książki. Zaroiło się też od klubów zrzeszających nowych abstynentów, takich jak SÖDA NYC czy SODA CLUB. Ich idea jest prosta – stworzyć społeczność, w obrębie której naturalne byłoby już nie kolektywne upijanie się, ale picie z głową (mindful drinking) lub całkowita rezygnacja z alkoholowych trunków. Autorka najpopularniejszej z nich, a przy okazji założycielka jednego z wyżej wspomnianych klubów, Ruby Warrington powiedziała: „Nadaliśmy alkoholowi siłę, której wcześniej nie miał”.
Ruch sober curious daleki jest od jakichkolwiek zakazów i restrykcji. Zakłada nie tyle całkowite odrzucenie alkoholu, ile zrewidowanie swojego stosunku do tej używki i zmianę związanych z nią nawyków. A więc po pierwsze sposobu jego konsumpcji – często kompulsywnej, odruchowej lub rytualnej. A po drugie, języka rozmowy o alkoholu. Chodzi o to, by uważnie i uczciwie przyjrzeć się własnemu stosunkowi do tej używki przy jednoczesnym niepopadaniu w czarno-białe ekstremizmy w rodzaju: piję, ile zdołam, albo nie piję wcale.
Ruch nie jest jednolity. Poza abstynentami zrzesza również tych, którzy pijają od czasu do czasu oraz tych, którzy dopiero chcieliby zrezygnować lub nauczyć się sięgania po „coś mocniejszego” z głową. Pod kontrolą, a nie na skutek odruchu. To dość istotne, że nowy model abstynencji odrzuca prohibicjonistyczny zero-jedynkowy system. Zamiast tego zakłada świadomą, przemyślaną, zgodną z rozsądkiem i dobrostanem konsumującego decyzję. Podejmowaną choćby każdorazowo – jednak podejmowaną, a nie rozstrzygniętą z góry.
Powodów, by przystopować z alkoholem, nie brakuje. Ta legalna substancja ma śmiertelność przekraczającą 3 mln rocznie (statystyka za rok 2012; śmierć spowodowana uszkodzeniem ciała na skutek używania alkoholu). Figuruje też na liście pięciu najbardziej uzależniających substancji, dla porównania – w towarzystwie kokainy, heroiny, barbituranów i nikotyny. Żeby daleko nie szukać, niektórym za argument na „nie” wystarczy już sam poranny kac.
Poranny kac nie pasuje do jogi, zdrowej diety i świadomego życia. Wszystkie pozytywne trendy i tendencje obecnych czasów (fit, wellness, mindfulness) nie idą w parze z alkoholowym lifestylem – trybem życia, którego rytm wyznacza używanie lub nadużywanie alkoholu.
W opowieściach nowych abstynentów i prawie-abstynentów jak refren przewija się słowo zmęczenie. Byli zmęczeni kacem, niedyspozycją, utratą kontroli, dziurą w budżecie czy w końcu tym, że każde towarzyskie spotkanie kręciło się wokół butelki. Krótko mówiąc, tym, że choć niekoniecznie zawsze to dostrzegali, to jednak używka kładła się cieniem na jakości ich życia. Rachunek zysków i start, gdy go już dokonać, raczej nie pozostawia miejsca na złudzenia. Abstrahując nawet od ryzyka popadnięcia w nałóg, używając alkoholu bez zastanowienia, raczej nie ma co spodziewać się niczego dobrego. Ani nowego.
Jak dotąd, poza krajami arabskimi, na zdelegalizowanie promocji i reklamy alkoholu zdecydowało się zaledwie kilka krajów (w tym Norwegia, Rosja, Francja i Ukraina). W pozostałych podlega ona mniej lub bardziej restrykcyjnym regulacjam. I tak np. w Polsce, pod pewnymi warunkami, reklamować można tylko piwo. Nie oznacza to oczywiście, żeby alkohol był w mediach i dyskursie publicznym nieobecny. Jest i będzie obecny, pytanie tylko jak i w imię czego.
Alkoholowy lifestyle powoli staje się passe. Erin Shaw Street, redaktorka i założycielka „Tell Better Stories”, od kilku lat działa na rzecz zmiany języka i narracji o tej używce. Wcześniej jako wieloletnia redaktorka lifestylowych pism kobiecych, jak mówi, nie wahała się np. przed ilustrowaniem artykułów wizerunkami wyposażonych w drinki kobiet. Dopiero gdy zorientowała się, że sama sięga po kieliszek dużo częściej, niż by tego chciała, dotarło do niej, że być może obowiązująca obecnie narracja o tej używce wcale nie należy do niewinnych.
Shaw Street działa głównie na Instagramie – tzw. sober Instargamie – czyli tej jego części, którą zawojowali promujący nową trzeźwość influencerzy i celebryci. Sober Instagram ma budować pozytywną opozycję dla utartego marketingu wokół alkoholu. Zamiast prowadzić deprecjonujące go kampanie, skupia się na dementowaniu mitu o niezbywalności alkoholu i na budowaniu przestrzeni wolnej od jakichkolwiek przymusów.
Z kolei jedna z nowojorskich barmanek Julia Momoose zabrała się za sprawę od nieco innej strony. Postanowiła zmienić sposób postrzegania napojów bezalkoholowych. Zauważyła bowiem, że każde z istniejących określeń opisujących koktajl pozbawiony etanolu sugeruje pewne wybrakowanie czy niekompletność. Ukuła więc termin „spiritfree” (gdzie „spirit” oznacza spirytus), który odwraca te gradację na rzecz napojów, które go nie zawierają.
Profilaktyka antyalkoholowa z prawdziwego zdarzenia polega na uczciwej rozmowie, mądrej edukacji oraz budowaniu i promowaniu alternatywnych modeli spędzania wolnego czasu niż tkwienie nad kieliszkiem i leczenie jego skutków ubocznych. Trend dobrowolnej trzeźwości tym różni się od twardogłowej i kwadratowej profilaktyki z elementami prohibicji, że traktuje swoich członków jak jednostki odpowiedzialne. Na podobnej zasadzie działa w Polsce SIN, czyli Społeczna Inicjatywa Narkopolityki, będąca stowarzyszeniem, które bez zbędnej hipokryzji informuje dorosłych ludzi o tym, co zażywają i jak ewentualnie powinni to robić, by zredukować szkody i ryzyko uzależnień.
Choć palacze na ogół lubią swój dymiący atrybut, wszyscy dawno temu przestaliśmy udawać, że nikotyna jest fajna. „Alcohol is the new cigarettes” – powiedziała Ruby Warrington, autorka książki Sober curious i założycielka klubu SÖDA NYC, zrzeszającego abstynentów i tych, którzy abstynencję rozważają. „Tak jak palenie przestało być glamour, tak teraz nowe badania nad alkoholem stopniowo sprawią, że coraz trudniej nam będzie usprawiedliwić nawyk sięgania po niego” – powiedziała.
Idzie nowe. Według danych WHO ponad połowa (57 proc., czyli ok. 3,1 mld ludzi) osób powyżej 15. roku życia na całym świecie unika alkoholu. Zresztą wiele innych badań wskazuje na to samo – dzisiejsza młodzież jest skłonna tworzyć raczej trzeźwe społeczeństwo.
Postawa i ruch sober curious nie jest oczywiście lekarstwem na całe zło etanolu. Nie zastąpi terapii w przypadku cięższych uzależnień, ale jest zaproszeniem do przemyślenia sprawy i wyważonej samopomocy, zanim zajdzie potrzeba stosowania twardych środków zaradczych. Trend na dobrowolną trzeźwość nie jest w zasadzie niczym zaskakującym. To dowód na to, że powoli stajemy się mądrzejsi i o prohibicję, i o beztroskie nadużywanie.
Ruch sober curious jeden po drugim obala mity, które przylgnęły do alkoholu – że nie jest on ognistą wodą, która uzależnia nielicznych bezdomnych. Ani suplementem zróżnicowanej diety. Ani też nieodzowną narodową tradycją spod znaku Chopina czy Soplicy. Wcale nie musi być towarzyskim klejem ani fetyszem w społecznym rytuale. Są to wszystko niby sprawy oczywiste, ale warto pamiętać, że – podobnie jak zniesławiona nikotyna – alkohol to tylko legalny narkotyk. Dowartościowany akcyzą.