Prawda i Dobro
Żony są wspólne. Tak bolszewicy przynieśli kobietom rewolucję
06 listopada 2024
#Polska2029: Polskiej szkole zarzuca się, że nie przygotowuje do życia. Że jest wybitnie nienowoczesna. Że nauczyciele zabijają w dzieciach chęć do nauki. Czy politycy mają receptę na rozwiązanie tych problemów?
Krytyka nasiliła się po kwietniowym strajku nauczycieli. Zasłona opadła i szkoła ukazała się jako porażka, a belfer jako pozbawiony autorytetu życiowy fajtłapa. Nad polską oświatą, z jednej strony, zawisł duch negacji, obrzydzenia i wstrętu, a z drugiej – mały duszek współczucia i litości. Nauczyciele spadają w przepaść i pociągają za sobą dzieci – tak nie może być!
Polacy są zgodni – publiczna edukacja wymaga odrodzenia. Nie potrzebuje kolejnych reform, które jedno naprawiają, a drugie psują, ale całkowitej przemiany. Szkoła w niedalekiej przyszłości musi być inna. Nauczyciele muszą inaczej pracować, inaczej być wynagradzani, uczniowie inaczej się uczyć, inna powinna być współpraca rodziców ze szkołą, inne programy, podręczniki, egzaminy, inne wyposażenie sal. Niestety, gdy trzeba zmienić wszystko, długo nie zmienia się nic.
W szkołach trwają nieustające szkolenia pracowników. Przychodzą do nas coachowie i uderzają w czułe miejsca. Kiedy jeden z nich nie przestawał wymieniać wad edukacji (jakby czytał w naszych myślach), poprosiłem, by powiedział, co konkretnie należy zrobić. Zgodnie ze sztuką nowoczesnego coachingu odpowiedział tak, by pobudzić salę do krytycznego myślenia: „A co pan uważa?”.
Ponieważ cały jestem przesiąknięty krytyką, podobnie jak każda istota w szkole, uczeń, dyrektor czy woźna, wypaliłem bez zastanowienia: „Musimy czekać. Bowiem tylko desant Amerykanów może nas uratować”. To, że oświacie potrzebny jest nagły atak obcych sił, a my jesteśmy bezsilni, było oczywiste dla wszystkich. Sprawy zaszły tak daleko, że sami już sobie nie poradzimy. Wątpliwości wzbudziła jedynie narodowość atakujących żołnierzy. Dlaczego Amerykanie?
Ponieważ desant obcych wojsk to romantyczne mrzonki, zafundowano nam kolejne szkolenie. Teraz miał nas przebudzić doktor nauk ekonomicznych, specjalista od prognozowania rynku pracy i systemu edukacji. Fachowiec od przewidywania przyszłości. Dyrekcja naprawdę się stara, aby ożywić trupa. Spodziewaliśmy się, że uczony futurolog przepowie, gdzie będziemy za 10–20 lat. Oczekiwaliśmy od uczonego odpowiedzi, czy powinniśmy natychmiast rzucać w diabły zawód nauczyciela i przekwalifikowywać się, czy mamy jeszcze czas.
Wprawdzie niektórzy nie czekali na nic, tylko opuszczali tonący okręt – szli na emeryturę (fizyk, matematyk), zamieniali budżetówkę na firmę (tak odszedł ceniony polonista), emigrowali (wuefista do Szwecji). Większość jednak nie traciła nadziei, że ktoś lub coś nas uratuje. Coach okazał się mistrzem w zadawaniu pytań (kadra eksplodowała krytycyzmem i chęcią sprowadzenia obcych sił), więc może doktor od prognoz edukacyjnych objawi naszą przyszłość: co stanie się z nauczycielami?
Uczony mówił tak logicznie, że słuchało się go jak Pitagorasa: a² + b² = c². Prognozowanie tego, co się wydarzy za 20 lat, to metafizyka, wola Boga. Równie dobrze – tłumaczył – możemy wróżyć z fusów albo pytać czarownic. Już 10 lat to bardzo długi okres. Z nauką ścisłą będzie to miało niewiele wspólnego, chociaż jest bardzo duże zapotrzebowanie na tego typu prognozy i niektórzy badacze, ci z duszą humanisty, podejmują się tego zadania. Trzeba mieć jednak świadomość, że prawdopodobieństwo spełnienia się 10-letnich przewidywań jest małe. To bardziej ostrzeżenia niż prognozy.
Bezpieczniej jest prognozować rozwój wydarzeń w czasie znacznie krótszym, np. cztero-, pięcioletnim. A zatem szacuje się, że za cztery–pięć lat specjaliści od nauczania i wychowania, przede wszystkim nauczyciele kształcenia zawodowego, nauczyciele akademiccy oraz w nieco mniejszym stopniu inni specjaliści nauczania i wychowania będą w fazie wzrostu, zarówno jeśli chodzi o zarobki, jak i liczbę zatrudnionych.
Specjaliści w edukacji będą mieć większą wartość już za cztery–pięć lat, a w jeszcze większej cenie będą za 10 lat. a² + b² = c². Tyle zrozumiałem z dowodu na twierdzenie Pitagorasa: za 5–10 lat praca w szkole zacznie się wreszcie opłacać. Tylko jak przetrzymać lata chude i dotrwać najpierw do roku 2023/2024, czyli początku progresu, a następnie do jeszcze lepszego roku 2029?
W czteroletnim liceum – szkole reaktywowanej przez PiS – pojawił się nowy przedmiot: filozofia. Pierwszoklasiści nie mają doświadczenia w dyskursie filozoficznym, a bardzo chcą mówić, więc rozmowa szybko schodzi na polską politykę. Uznaję, że uprawiamy filozofię polityczną, na co program pozwala. Kiedy omawiałem fragment Państwa Platona poświęcony kwestii posłuszeństwa obywateli, usłyszałem od 15-latków, iż właśnie tej cechy Polakom pilnie potrzeba.
Władza powinna wymusić na nas posłuszeństwo. Klasie spodobało się porównanie państwa do rodziny, gdzie rząd traktuje obywateli podobnie jak mąż odnosi się do żony: „Tylko siedź cicho, kochanie, i słuchaj tego, co mówię” – cytuje Platon Homera. Istotą rządzenia jest wymuszanie posłuchu. Polacy mają siedzieć cicho, gdyż rządzący sprawują władzę dla ich dobra. Polska jest przecież „kochaniem” rządu (głosy sprzeciwu w klasie mocne, ale nieliczne). Większość uczniów uważa, że Polacy są zbyt anarchistyczni, ale to się skończy. 500+ nas wytresuje.
Program wyborczy rządzącej partii nosi tytuł „Model państwa dobrobytu”. Aby osiągnąć taki stan, potrzebni są nauczyciele „o odpowiedniej postawie moralnej”. Studia nauczycielskie mają być elitarne, niedostępne dla osób, które nie przejawiają postaw patriotycznych i nie posiadają właściwych cech osobowościowych, nie traktują tego zawodu jako misji. W kolejnych latach – zapowiada PiS – „jasno określimy jego charakter i etos zawodowy. Zadania i obowiązki nauczyciela opiszemy w sposób jednoznaczny i czytelny tak, aby były wskazówką określającą oczekiwania wobec jego pracy”.
Wyselekcjonowani pedagodzy, patrioci o odpowiedniej postawie moralnej, „nauczą szacunku do dziedzictwa poprzednich pokoleń”. Uczniowie zrozumieją, że „mają także obowiązki”. Szkoła stanie się kuźnią kształcenia charakterów, zahamowaniu ulegnie indywidualizm, gdyż „młodzież musi wiedzieć, że człowiek w pełni może rozwijać się tylko we wspólnocie”. Nastąpi dalsza dekomunizacja oświaty. Niewłaściwe postawy zostaną wyraźnie napiętnowane. Ważnym elementem programu będzie kształtowanie poczucia tożsamości narodowej i państwowej, „zamiast propagowanej przez wiele środowisk postawy nieograniczonego konsumpcjonizmu i egoizmu”.
W żadnym programie wyborczym nie napisano tak otwarcie, jaka będzie oświata pod władzą PiS. Żadna partia nie przyznała się, iż dąży do zniewolenia nauczycieli i uczynienia z nich posłusznego narzędzia do realizacji celów partyjnych. Nigdzie też nie określono tak bezpośrednio cech polskiej młodzieży, która ma być „krytyczna wobec współczesnych mód i przekazów kulturowych, ideologicznych czy kontrkulturowych”.
PiS nie kryje się też, że państwo ma rządzić oświatą od początku do końca, zarówno sprawując pieczę nad treściami nauczania, jak i wysyłając w teren kuratora, przedstawiciela rządu, oraz jego urzędników, aby wchodzili do szkół i wyłapywali wszelkie odstępstwa od narodowo-patriotycznego wzorca. Jeśli nie będzie sprzeciwu, „w 2020 r. podniesiemy o kolejne 6 proc. wynagrodzenia nauczycieli. W kolejnych latach stopniowo będziemy podwyższali płace pedagogów”. Aby to się ziściło, warunek jest jeden: „Tylko siedź cicho, kochanie, i słuchaj tego, co mówię”. Dobrej zmianie potrzebni są posłuszni nauczyciele, i tylko tacy się ostaną.
Wizja szkoły w programie wyborczym Lewicy Razem wygląda jak coś marginalnego. Albo jak freak freely na jazzowym koncercie, jak swobodne dziwaczenie liderów. Biedroń, Czarzasty i Zandberg chcą „lekcje religii zastąpić lekcjami angielskiego”, a do programów wprowadzić naukę rozpoznawania fake newsów. Grają też na przebrzmiałą melodię, ogłaszając, iż szkoła będzie „uczyć współpracy, a nie rywalizacji”. Przedmiotem obowiązkowym stanie się edukacja o zdrowiu i seksualności. Będzie prowadzona w sposób (słyszę fałszywy dźwięk) „wolny od ideologicznych nacisków”. Lewica Razem obiecuje też rozszerzenie nauki programowania, choć nie wyjaśnia, czyimi rękami zrealizuje ten postulat, gdyż już teraz nauczanie informatyki w większości szkół to fikcja (nie ma specjalistów).
Program PiS, choć ubezwłasnowolniający nauczycieli, przynajmniej pisany jest belferskim językiem, wygląda jak wyjęty z dokumentacji jakiejś szkoły. Na pewno w jego powstaniu uczestniczyli nauczyciele. Jest więc dla środowiska jasny i zrozumiały. Natomiast program Lewicy Razem to wstrzeliwanie się w przyszłość przypadkowymi nutami. Granie na chybił trafił. Bum! Edukacja seksualna. Bum! Religia versus angielski. Bum! Rozpoznawanie fake newsów. Bum! Współpraca zamiast rywalizacji. Bum! Bum! Bum! „Wyrwiemy polskie szkoły z XIX w.”. Kakofonia dźwięków.
W szkole jest sporo osób o lewicowych poglądach, także ja się do nich zaliczam, ale siedzimy cicho. Wstyd! Program bliskiej naszemu sercu opcji politycznej jest do niczego. Publiczność jest bardzo wyrozumiała, ale ten koncert to pudło. Nie dał nam ani odrobiny frajdy. Lewica robi dużo hałasu, ale grać dla edukacji nie potrafi. Już PSL ma lepsze ucho do szkół niż Biedroń, Czarzasty i Zandberg.
Program PSL to jakby poprawiona wersja lewicowej improwizacji. A zatem będą nowe przedmioty: podstawy ekonomii oraz ekologii (o seksualności cisza). Zrealizowane zostaną postulaty związków zawodowych: „średnia płaca nauczyciela musi równać się średniej płacy w gospodarce”. Angielski nie zamiast religii, ale po prostu „minimum pięć godzin tygodniowo już od pierwszej klasy szkoły podstawowej”. A zamiast rozszerzenia nauki programowania (mało realne), program iTornister (podręczniki w tablecie – realne).
Kiedy PSL dodaje do tego „wysokie płace i odbudowanie prestiżu zawodu nauczyciela”, zaczynam myśleć, że chodzi nie o najbliższe cztery–pięć lat, lecz o perspektywę 20-letnią. A wtedy, jak tłumaczył wspomniany Pitagoras, wola Boska, przepowiadać można wszystko, choć zdarzy się coś zupełnie innego. To dlatego Korwin-Mikke woła, by być kowalem własnego losu i na żadne dary państwa nie czekać, bo są złudne. Nie będzie żadnej dystrybucji dóbr przez państwo (program Konfederacji). Zapatrzeni w tę partię uczniowie pytają nauczycieli, kiedy założymy własną szkołę. Bierzcie sprawy w swoje ręce i… w nogi. W przyszłości szkół publicznych nie będzie.
Nie można wydedukować tego, jaka powinna być dobra szkoła w przyszłości, z tego, jak zła jest teraz. Program oparty na poprawianiu teraźniejszości powiela kardynalny błąd obecnej edukacji – przygotowuje do życia w świecie, który przemija. Koalicja Obywatelska nie ma pomysłu na przyszłą edukację, jedynie z uwagą przygląda się reformie Zalewskiej-Piontkowskiego i obiecuje naprawić to, co ci ministrowie zepsuli.
Obecna szkoła nie wypuszcza dobrych fachowców, więc zbudujemy szkołę prawdziwych fachowców. Nie ma niepolitycznych treści nauczania, więc uwolnimy nauczanie od polityki. Nie ma elastyczności, samoorganizacji, zdolności do przewodzenia, brakuje inicjatywy, więc przekształcimy uczniów i nauczycieli tak, aby tych cech nie brakowało.
Program Kolacji Obywatelskiej jest PiS-owski z ducha (damy, damy, damy). A zatem będą „premie dla nauczycieli, którzy mają osiągnięcia, dobre wyniki i wysoką jakość”. Dzieci dostaną darmowe bilety na spektakle, wystawy i koncerty, dostaną coroczny bon na książki (od 3. do 21. roku życia). „Wprowadzimy obowiązek działania punktów bibliotecznych w galeriach handlowych”. Przymus ten jest po to – wynika z programu – by Polska była naprawdę wolna. Fundamentem wolności jest bowiem szeroki dostęp do nauki.
Tam, gdzie „deforma PiS” (taki język dominuje) coś zniszczyła, my „poprawimy sytuację i stworzymy warunki do normalnej pracy”. Mam wrażenie, że największa partia opozycyjna tak długo żyła nienawiścią do swojego przeciwnika, że aż się do niego upodobniła, więc teraz proponuje szkołom wolność, ale starannie sterowaną. „Tylko siedź cicho, nauczycielu, i słuchaj tego, co mówię”.
Przyszłością publicznej oświaty jest więc totalne podporządkowanie się władzy. Szkoła będzie tkwić w szponach silnego państwa, podporządkowana partyjnym prezesom i wodzom. Zgroza! Kiedy kończę omawiać Platona, jeden z uczniów podnosi rękę w geście salutu rzymskiego (więc ku temu zmierza szkoła?), co oznacza, że chce coś powiedzieć. Pyta, gdzie się podział krzyż, który wisiał w tej sali.
Dziecko, nie mam pojęcia. Chyba został zdjęty na czas remontu. Nie mam też siły tłumaczyć po raz kolejny, że taki sposób podnoszenia ręki jest propagowaniem nazizmu. Nie mam siły wstrzymywać Wisły kijem. Płyniemy w kierunku wodzostwa bardzo szerokim i silnym nurtem. Jak długo biedny, fajtłapowaty nauczyciel bez autorytetu może się temu opierać?
Kolejny sprawdzian z reformy edukacji – przeczytaj felieton Jana Czernieckiego w Holistic News