Prawda i Dobro
Twórcy AI biją na alarm. Ostrzegają przed własnym dziełem
09 lipca 2025
„Cóż szkodzi obiecać?” – to cyniczne pytanie zdaje się przyświecać wielu politykom, którzy bez skrupułów szafują obietnicami w pogoni za władzą. Choć wyborcy doskonale wiedzą, że polityczne deklaracje rzadko pokrywają się z rzeczywistością, fortel wciąż działa. Dlaczego ufamy tym, którzy nas zwodzą, i jak wygląda ten spektakl niespełnionych obietnic w praktyce? Na przykładach z ostatnich lat – od Argentyny po RPA– pokażemy, jak polityczny fikołek” stał się standardem, którego konsekwencje zawsze ponoszą obywatele.
Cóż szkodzi obiecać? Strategia „patrz prosto w oczy i kłam” od zawsze przyświeca politykom pod każdą szerokością geograficzną i dotyczy każdego szczebla władzy. Wzburza wyborców, ale zwykle tylko wtedy, gdy prawda obnaża grzechy oponentów politycznych. Na postępki własnych wybrańców często znajdzie się jakieś wyjaśnienie, bo w końcu ciężko przyznać się do błędnego wyboru.
Tymczasem politycy podążają za nieśmiertelnymi słowami Niccola Machiavellego. Stosują się (nawet nieświadomie) do przekazu włoskiego filozofa z XVI wieku: „Władca nie musi dotrzymywać słowa, gdy jest to na jego niekorzyść, a powody, które go skłoniły do danego przyrzeczenia, przestały istnieć”.
Podczas kampanii wyborczych mnożą się obietnice ekonomiczne, polityczne, społeczne czy nawet te z kategorii moralnych. Pierwsze z nich wydają się najbardziej ryzykowne, bo oparte na konkretnych liczbach, a więc najłatwiejsze do sprawdzenia.
Ekonomia nie jest jednak w żaden sposób odporna na obietnice bez pokrycia. Liberał Mauricio Macri przeszedł przez kampanię w Argentynie z hasłami prospołecznymi, bo te dawały mu dostęp do najszerszego elektoratu. Obiecał więc eliminację ubóstwa, redukcję inflacji do jednocyfrowej, a także wzrost zatrudnienia i budowę kilku tysięcy przedszkoli. Kto by się temu oparł?
Macri wygrał wybory prezydenckie i rządził od 2015 do 2019 roku. W tym czasie zniósł podatki obciążające choćby eksporterów, natomiast wprowadził cięcia dla zwykłych obywateli. Opłaty za media, które dotąd były subsydiowane, skoczyły o 400–500 proc.
Inflacja, początkowo spowolniona, wystrzeliła z większym impetem i przekroczyła 50 proc., a gospodarka weszła w recesję. Ubóstwo, zamiast maleć, miało się coraz lepiej i wzrosło do ponad 40 proc., a skrajne ubóstwo – do blisko 8 proc.
Polecamy: Prawa człowieka w Polsce. Nowy ranking burzy stare narracje
Alexis Tsipras w połowie zeszłej dekady dokładnie wiedział, czego chcą jego rodacy. Grecy mieli dość ciągłej polityki oszczędności i uzależnienia od pomocy Komisji Europejskiej, Europejskiego Banku Centralnego i Międzynarodowego Funduszu Walutowego, nazywanych razem Trojką. Jego radykalna partia Syriza wypisała sobie na sztandarach wyborczych hasła o wyrzuceniu wspomnianej Trojki z kraju. Sam Tsipras mówił dumnie o „niepodległości negocjacyjnej”. A przed referendum dotyczącym dalszych oszczędności stwierdził, że Grecy „nie decydują tylko, czy być w UE, ale czy żyć z godnością”. Wiedział, co mówi i do kogo mówi, ponieważ ponad 60 proc. obywateli powiedziało „nie” kolejnym oszczędnościom.
Na dumnych hasłach się skończyło. Kilka dni po wspomnianym referendum Tsipras zaakceptował nowy program pomocy dla Grecji. A co za tym idzie, kazał jeszcze bardziej zaciskać pasa swoim rodakom. Taką postawę Grecy nazwali kolotoumba, co znaczy „fikołek”.
Przeczytaj: Kraj niepodobny do innych. Paradoksy Tajwanu
Czasami obiecujący mogą mieć nawet dobre intencje, ale i tak wychodzi całkiem na opak. Tak mogło być w Tajwanie, gdzie z początkiem 2017 roku prezydent Tsai Ing-wen wprowadziła nowe prawo pracy. Zgodnie z obietnicą miało ono bronić praw pracowników. Ci zaś w Republice Chińskiej nie byli zbyt oszczędzani. Do roku 2016 pracowali sześć dni w tygodniu. Nie było porządnej ochrony ustawowej dla dni wolnych od pracy. Ludzie byli po prostu zmęczeni. Prezydent obiecała wprowadzić zmiany. Zgodnie z nimi ustalono jeden dzień wolny na stałe. Drugi miał być dniem „elastycznym”, to znaczy wolnym co do zasady, ale jeśli pracodawca miałby potrzebę, mógłby owego dnia zlecić pracę, ale za wyższą stawkę.
Prezydent chciała więc, by wszyscy byli szczęśliwi. Tyle że pracownicy mieli być zadowoleni z teoretycznie dwóch dni wolnych od pracy, natomiast pracodawcy mieli się cieszyć tym, że ich podwładni tak do końca tych dwóch dni jednak nie będą mieli.
W praktyce oczywiście warunki dyktowali pracodawcy, którzy ową „elastyczność” drugiego dnia wolnego naciągali zgodnie ze swoim kaprysem. Zatem realnie tydzień pracy miał często, jak poprzednio, sześć dni roboczych.
Szukasz inspirujących treści? Sięgnij po kwartalnik Holistic News.
Jak wykazano wcześniej, politycy – a przynajmniej ich sztaby wyborcze – uważnie wsłuchują się w głos ludu. A ten zwykle narzeka na niesprawiedliwości społeczne. Razi go rozpasanie i pazerność elit, ich życie na koszt innych.
Dlatego przywódcy na swoich transparentach wyborczych chętnie zamieszczają hasła wzywające do skończenia z chciwością i rozrzutnością rządzących.
Tak było między innymi z prezydentem Meksyku, Andrésem Manuelem Lópezem Obradorem. Polityk zadeklarował, że skończy z wystawnymi rautami urzędników, finansowanymi ze służbowych kart płatniczych, piekielnie drogimi w utrzymaniu flotami samochodów, samolotów, helikopterów czy wymyślną ochroną.
Trzeba przyznać, że swoje obietnice zaczął realizować od siebie. Zgodnie z zapowiedzią znacznie obniżył sobie pensję, ustalił pułap zarobków swojej administracji, postanowił też sprzedać drogi w utrzymaniu samolot. Próbował dać przykład również na forum międzynarodowym. W listopadzie 2021 roku zaapelował na forum Rady Bezpieczeństwa ONZ, by tysiąc najbogatszych osób na Ziemi i tyle samo największych prywatnych firm podzieliło się dochodem z 750 mln mieszkańców Ziemi, którzy muszą przetrwać za mniej niż dwa dolary dziennie.
Jak można się było spodziewać, gesty prezydenta Meksyku ograniczyły się do czystej symboliki. Zmiany w żaden sposób nie przełożyły się na resztę elit. Realizacja złożonych obietnic nie miała więc praktycznego znaczenia.
Zaobserwuj nas w Google News. Kliknij na link i zaznacz gwiazdkę.
Z drugiej strony prezydentowi Meksyku poszło lepiej niż prezydentowi RPA Jacobowi Zumie.
Przywódca tego kraju zapowiedział w 2009 roku, że rząd wprowadzi „kulturę większej oszczędności i mniejszego luksusu”. Jednak polityk w swojej filozofii rządzenia pozostawał wierny zasadzie, że drogowskaz nie podąża za swoim wskazaniem. Dlatego chętniej widział skromność i powściągliwość w wydatkach obywateli niż własnych. Stąd też we flocie RPA luksusowy model Boeinga 737-BBJ „Inkwazi”. Ponadto prezydent, zdaniem sądu, oszczędzał, ale na rachunkach za inwestycje we własnej posiadłości. Wolał do tego wykorzystywać państwowe pieniądze.
Ciekawy tekst: Ignorujemy ten rejon świata. To może być kosztowny błąd Polski
Ed Finn, kanadyjski publicysta, polityk i działacz, pisał w artykule Lies, Damn Lies, and Political Promises:
„Zapytaj prawie każdego, co robią politycy (wszelkiej maści), a odpowiedź, niemal niezmiennie, brzmi: kłamią. To kłamstwo jest traktowane jako coś oczywistego. Termin »uczciwy polityk« stał się oksymoronem”.
Finn, urodzony w 1926 roku, udzielił też krótkiej odpowiedzi na pytanie, dlaczego politycy kłamią: „Żeby zostać wybranymi”.
Rozszerzając swoją myśl, podał kilka powodów, dla których kłamstwo jest samą w sobie „realną strategią sukcesu wyborczego”:
Skoro wyborcy wiedzą o kłamstwie jako normie w kampaniach polityków, dlaczego te same obietnice wciąż przynoszą skutek? Curtis White w książce The Middle Mind: Why Americans Don’t Think for Themselves tłumaczy, że nawet gdy ludzie dowiadują się o machlojkach swojego rządu, to większość z nich nadal akceptuje je jako nieuniknione, a nawet rutynowe. Po ujawnieniu szwindlu wystarczy go jedynie przedstawić jako taktykę działania w trudnych czasach. Zawsze w końcu nadrzędną wartością będącą w hierarchii wyżej niż składane obietnice będzie choćby obrona demokracji lub szeroko pojętej wolności.
Może Cię zainteresować: Sondaże wyborcze kontra wyborcy. Gdzie leży prawda?