Prawda i Dobro
Ogień, rakija i tajemniczy wędrowiec. Wieczór Badnjaka na Bałkanach
20 grudnia 2024
Możesz adoptować drzewko pomarańczowe, które rośnie w ogrodzie pod Walencją. I dostawać pocztą owoce, które ono wyda. Takie możliwości daje crowdfarming Do adopcji są również: drzewka migdałowe z hiszpańskiej Grenady – w cenie 82 euro rocznie za jedno; drzewa oliwne pod Walencją – 91 euro za cały sezon; drzewa czekoladowe na Filipinach (100 euro rocznie). W drugim i trzecim przypadku przybranym rodzicom wysyłane są nie owoce, tylko już gotowe produkty – […]
Do adopcji są również: drzewka migdałowe z hiszpańskiej Grenady – w cenie 82 euro rocznie za jedno; drzewa oliwne pod Walencją – 91 euro za cały sezon; drzewa czekoladowe na Filipinach (100 euro rocznie). W drugim i trzecim przypadku przybranym rodzicom wysyłane są nie owoce, tylko już gotowe produkty – oliwa z oliwek i czekolada – wykonane z owoców z „twojej” plantacji czy nawet „twojego” drzewa.
To wszystko – i jeszcze dużo więcej – jest możliwe za pośrednictwem strony CrowdFarming®, stworzonej dla ludzi, którzy uważają, że powinniśmy wiedzieć, co jemy, a nawet poznać człowieka, który nasze jedzenie produkuje. Przy każdym drzewku do adopcji znajdziemy sporo informacji o farmerze, który je uprawia; o stosowanych przezeń metodach; są również zdjęcia plantacji; jej umiejscowienie na mapie itp.
Oczywiście większość z nas nie zastanawia się nigdy, gdzie wyrosła wyrosła marchewka, którą jemy na obiad. Nie mamy pojęcia, kto wyhodował kawę, którą pijemy. Ani jaką drogę przebyły owoce, zanim trafiły na nasz stół.
Nie zastanawiamy się, bo najczęściej nie jesteśmy w stanie tego ustalić.
Łańcuch pośredników na rynku spożywczym jest obecnie tak długi, że zupełnie straciliśmy nad nim kontrolę. Nawet kupując w osiedlowym warzywniaku, nie mamy pewności, czy jego właściciel nie nabył jabłek na promocji w którymś z hipermarketów. Ale czy jesteśmy zmuszeni kupować kota w worku?
Najprostszym remedium na taką anonimizację byłoby uprawianie warzyw i owoców we własnym ogródku. Ale po pierwsze nie każdy ma dom z ogródkiem czy działkę, po drugie – nie wszystkie owoce rosną w naszym klimacie. I tutaj właśnie na ratunek przybywa crowdfarming, czyli sposób produkcji rolnej, który może połączyć rolnika i konsumenta, nawet jeśli mieszkają na dwóch różnych krańcach świata.
Na rynku działa już kilka firm wdrażających tę filozofię zakupów. Mechanizm działania jest prosty – klient, czyli wirtualny rolnik, wybiera sobie uprawę lub hodowlę, którą chce wspierać. Można zaadoptować nie tylko drzewka, ale nawet konkretną owcę w stadzie, żeby potem dostać koc z jej wełny czy ser z jej mleka. Kluczowe jest – jak już wcześniej wspomnieliśmy – że wiemy, jak i gdzie prowadzona jest hodowla, poznajemy człowieka, który za nią stoi.
Crowdfarming to także sposób na wsparcie małych gospodarstw, którym coraz częściej trudno jest utrzymać się na rynku. Wytwórca przesyła swój produkt bezpośrednio do klienta. Jedynym dodatkowym kosztem jest opłata za przesyłkę, czasem także prowizja dla platformy, na której zamieszona została oferta. W łańcuchu dostaw pomijani są importerzy i kolejni sprzedawcy, więc rolnik, który wyprodukował dla nas owoce lub wełnę, za swoje produkty otrzymuje więcej pieniędzy.
Mechanizm crowdfarmingu pozwala również na dostosowanie ilości wyprodukowanego towaru do zapotrzebowania, bo rolnicy sadzą tyle drzew czy krzewów, ile zaadoptowali klienci. „Zmieniamy nie tylko sposób uprawy żywności, lecz także sposób, w jaki ludzie ją kupują” – mówi jeden z właścicieli firmy Naranjas del Carmen, która specjalizuje się w produkcji pomarańczy. „Relacja z klientem też jest inna, bezpośrednia, osobista. Satysfakcjonujące jest dla nas to, że każde z uprawianych drzewek do kogoś należy” – dodaje.
Produkty z crowdfarmingu najczęściej sprzedawane są sezonowo, więc ograniczone jest także zużycie energii konieczne do przechowywania żywności, zwłaszcza w chłodniach.
Metoda crowdfarmingu umożliwia także produkowanie mięsa. W Republice Południowej Afryki od 2015 r. działa firma Open Fields Poultry zajmująca się hodowlą drobiu. Klienci mogą adoptować jednodniowe kurczaki. Są one hodowane przez 56 dni, a później są przerabiane na mięso. Wówczas inwestor może odebrać część swoich zysków ze sprzedaży.
Inicjatywa jest próbą ratowania południowoafrykańskiego rynku mięsnego, który ucierpiał w wyniku dumpingu stosowanego przez kraje Unii Europejskiej. Obecnie w RPA nie produkuje się wystarczającej ilości świeżego mięsa, bo lokalne przedsiębiorstwa zbankrutowały. Open Fields Poultry, dzięki platformie crowdfarmingowej, chce to zmienić.
Kolejną inicjatywą w Republice Południowej Afryki jest Livestock Wealth oferujący wirtualnym rolnikom adopcję krów. Na zyski wprawdzie trzeba poczekać kilka lat, ale są one odpowiednio większe. Ntuthuko Shezi, założyciel firmy, przekonuje, że krowy to świetny pomysł na biznes: „Bydło to chodzący bank, a my patrzymy na naszą firmę jak na bank przyszłości, w którym każda osoba posiadająca krowę będzie miała możliwość zarobienia”.
Shezi zauważa także, że stumilionowa populacja bydła w Afryce ma w sobie potencjał, którego nie wykorzystują właściciele. „Są biedni, bo nie traktują swoich krów jak inwestycji, tylko jako zwierzęta domowe” – ocenia.
Wirtualne rolnictwo to nie tylko sposób na pozyskanie produktów dobrej jakości, lecz także na mądrą, efektywną pomoc dla rozwijających się gospodarek – pomoc, która jest zarazem inwestycją. Oczywiście crowdfarming nie rozwiąże wszystkich problemów z produkcją żywności, ale jest to już jakiś początek.
Źródła: Mail&Guardian, The Network Effect, World Economic Forum