Czego Europa nie wie o muzyce

W kręgu naszej kultury zmysłem, który uważamy za najbardziej pewne źródło wiedzy o świecie, jest wzrok. Ale w innych kulturach jest zupełnie inaczej

Mozarta uważamy za geniusza, cenimy jego skomplikowane kompozycje, a tymczasem może to chińscy mędrcy medytujący godzinami przy jednostajnym dźwięku odkryli drogę do najdoskonalszej formy muzyki?

W kręgu kultury europejskiej zmysłem, który uważamy za najbardziej pewne źródło wiedzy o świecie, jest wzrok. Jeśli coś wydaje się nam nieprawdopodobne, często mówimy: „Muszę zobaczyć to na własne oczy”. Wprawdzie nauczyliśmy się, że wzrok może mylić, ale językowe konstrukcje wskazują, że przekonanie o jego wiarygodności i roli wciąż jest w nas bardzo mocno zakorzenione. Przedstawiamy przecież swój punkt widzenia, chcemy mieć pełny obraz sytuacji, liczymy, że nasze osiągnięcia zostaną dostrzeżone. Europejski mędrzec bada świat za pomocą szkiełka i oka, ale to symboliczne przedstawienie nie jest wcale uniwersalne. Chińscy mędrcy wcale nie muszą wytężać wzroku, bo… mają uszy. To dzięki nim poznają świat.

„Dla Chińczyków świat się rusza, jest płynny, zmienia się w czasie” – mówi Rafał Mazur, muzyk i filozof badający kulturę dźwiękową Dalekiego Wschodu. „Obraz – malowidło lub fotografia – próbuje ten świat zatrzymać, uchwycić konkretny moment. Dźwięk ze swojej natury musi być rozłożony w czasie, jest więc bliższy naturze świata i tym samym jest lepszą drogą do jego poznania. Ucho cały czas informuje nas o zmianach w otoczeniu, o wibrującej naturze świata” – tłumaczy.

Masz słuch lepszy, niż myślisz

Nauka przyznała rację Chińczykom. „Współczesne badania dotyczące percepcji wykazują, że zmysł słuchu jest o wiele bardziej czuły niż wzrok, co przekłada się na postrzeganie zmian o określonej częstotliwości. Innymi słowy ucho potrafi percypować zmiany następujące z szybkością, która dla oka jest już niedostępna. (…) Tam, gdzie oko widzi rzeczywistość nieruchomą, niezmienną, ucho może słyszeć jej ruch” – pisze Rafał Mazur w swojej książce.

Nie widzimy, że film wyświetlany w kinie jest tak naprawdę serią obrazów, bo jedna klatka pozostaje na ekranie raptem 40 milisekund. Nasze oko nie jest w stanie tego wychwycić. Za pomocą słuchu jesteśmy jednak w stanie zarejestrować zmiany, które następują dużo szybciej, bo nawet w czasie tak krótkim, jak trzy milisekundy.

Artur Majewski, muzyk jazzowy i kompozytor, zwraca uwagę, że zmysł słuchu wyczulony jest także na te elementy dźwięku, z których przeciętny odbiorca rzadko zdaje sobie sprawę. Jednym z takich elementów jest pogłos. „Są takie pogłosy, które znamy i rozpoznajemy już podświadomie. Dzwonisz do kogoś i pytasz: »Gdzie jesteś?«. A ten ktoś odpowiada, że w sklepie – ale ty słyszysz, że w tle nie ma wcale szumów charakterystycznych dla supermarketu, tylko pogłos jak w wielkim pustym pomieszczeniu. Natychmiast czujesz, że coś jest nie tak” – wyjaśnia muzyk. Te charakterystyczne pogłosy konkretnych miejsc ułatwiają nam codzienne funkcjonowanie, umiejscawiają nam sytuację, dopowiadają cały kontekst.

Dźwięk, który odbiera nasze ucho, dostarcza nam więcej informacji, niż moglibyśmy się tego spodziewać. „Jeżeli nagrywamy zespół w studiu, to dźwięk jest suchy, nie ma żadnych pogłosów. Dzięki odpowiedniemu sprzętowi możemy dobrać pogłos – i w zależności od tego, jak ustawimy parametry, słuchacz będzie miał wrażenie, że zespół gra w katedrze albo w wyłożonej drewnem małej sali koncertowej. Natomiast są też takie pogłosy, których nie znamy. Wybierając taki pogłos, nie dookreślamy kontekstu, tylko zostawiamy go wyobraźni – i każdy słuchacz może sobie dopowiedzieć własną historię, swoje własne emocje” – tłumaczy Majewski.

Dźwiękowe wycieczki poza Europę

Dariusz Brzostek, kulturoznawca i specjalista w dziedzinie sound studies, przypomina, że międzykulturowe różnice we wrażliwości na dźwięk zaczęto badać już ponad pół wieku temu. Pokazały one, że sposobu odbierania dźwięki nie da się wpisać w żadne uniwersalne schematy. „Nawet jeśli pozostaniemy tu przy przykładach doprawdy anegdotycznych – lecz prawdziwych! – zauważymy, jak duże potrafią to być odmienności. W krajach uprzemysłowionych za dźwięki najbardziej uciążliwe uznawano dźwięki pracujących maszyn (samochodów, tramwajów etc.), podczas gdy w krajach rolniczych dźwięki najbardziej drażniące należały do zwierząt hodowlanych. Dźwięki »przemysłowe« uznawano za »nowoczesne« i w związku z tym atrakcyjne lub co najmniej neutralne” – podkreśla naukowiec.

„Niekiedy różnice te mają wręcz charakter zabawny, np. gdy okazało się, że dźwięk wiertła stomatologicznego powszechnie uważany jest za nieprzyjemny, lecz mieszkańcy Jamajki – wręcz przeciwnie – uznawali go za miły” – dodaje.

Podobnie rzecz ma się z muzyką – w zależności od kultury, w której wyrośliśmy, cenimy różne walory dźwiękowe. „Gdy słuchamy tradycyjnej muzyki mongolskiej, to dla nas jest to często jeden dźwięk wydobywany przez kilka minut” – mówi Artur Majewski. „Często tę muzykę z perspektywy europejskiej traktuje się z przymrużeniem oka, porównując ze skomplikowanymi formami Mozarta czy Beethovena. Ale kiedy zaczniemy na nią patrzeć inaczej, nie od strony formalnej, ale od strony fizycznych cech dźwięku, to nagle ujawnia nam się całe bogactwo brzmień. Mongołowie są tak wyczuleni na najmniejsze zmiany barwy, że dla nich zawiera się w niej cały język ekspresji. Muzyka ludowa jest niesamowicie naładowana emocjami i znaczeniami, tylko my – wychowani na Chopinie i Mozarcie – rzadko potrafimy to docenić” – zauważa.

Muzyka jak wejście do lasu

Majewski i Mazur w swoich działaniach artystycznych starają się przekraczać granice formy, które narzuca europejska tradycja muzyczna. Ich utwory – zarówno te, które grają razem, jak i te, które tworzą we współpracy z innymi muzykami – rzadko opierają się na chwytliwych motywach melodycznych czy wyrazistym rytmie. Płytę, którą nagrali razem, zatytułowali „Soundscapes”, czyli „pejzaże dźwiękowe”. I rzeczywiście, ta muzyka zdaje się rozciągać jak pejzaż – tylko że w czasie.

„Według mnie taka muzyka, która odrzuca formy, jest jak wejście do lasu. W lesie otaczają nas dźwięki – szum drzew, śpiew ptaków, odgłos płynącego strumyka. Jest ich tyle, że nie jesteśmy w stanie ich wszystkich zidentyfikować i przez to… tak jakby ich nie było. A gdy z tego lasu wychodzimy, orientujemy się nagle, że cały koncert się kończy” – tłumaczy Majewski. Jednocześnie ma świadomość, że artystom tworzącym w nurtach antyformalistycznych trudno przebić się do mainstreamu.

Forma versus drganie

„W Polsce ciągle budujemy nowe pomniki Chopina – te marmurowe i te symboliczne. Jako artysta potrafię dostrzec, dlaczego ta muzyka jest wartościowa pomimo tego, że opiera się na formach dużo starszych niż sam Chopin. Ale mam wrażenie, że ludzie, którzy decydują o kształcie polskiej kultury, w tym profesorowie, są tak zapatrzeni w formę, że nie chcą dostrzegać potencjału w muzyce współczesnej, jeśli ten sformalizowany model odrzuca” – ocenia Majewski.

„Ministerstwo nadal chętnie wydaje mnóstwo kasy na promowanie muzyki sprzed półtora wieku, zamiast inwestować w młodych polskich kompozytorów, którzy mogliby stać się Chopinami naszych czasów” – zaznacza.

Jako odbiorcy lubimy formę, bo jest ona czymś, co znamy i sprawia, że czujemy się bezpiecznie. Forma stanowi pewien rodzaj ramy intelektualnej, w której dźwięki nabierają dla nas, Europejczyków, sensu. „Wciąż w kulturze (zachodniej – red.) istnieje paradygmat »rozumienia« muzyki, które bez wątpienia musi być związane z pracą pozazmysłową, pracą intelektu będącego elementem nobilitującym i wyróżniającym człowieka ze świata zwierzęcego, rozumianego jako czysto zmysłowy” – pisze Rafał Mazur.

A w rozmowie przyznaje: „Paradygmat europejski nigdy mi nie pasował, źle się w nim czułem. Nie rozumiałem, dlaczego Beethoven ma być lepszy od Motörhead. Oczywiście znam wszystkie intelektualne argumenty, ale one zupełnie do mnie nie przemawiają. Dla mnie liczy się drganie”.

Dźwięk, który nie brzmi

W filozofii Dalekiego Wschodu słuchanie jest bardzo istotną czynnością. Niewiele ma wspólnego z tym, co robimy, gdy włączamy muzykę jako tło do sprzątania. Nie ma też nic wspólnego z analizą skomplikowanych struktur muzycznych. „Chodzi o słuchanie w znaczeniu wyczulenia całego ciała na wibracje, o to, jak człowiek angażuje swój aparat poznawczy, odbierając dźwięki. Jaki tworzy sobie obraz świata. Tutaj różnice między Wschodem i Zachodem są ogromne” – podkreśla Mazur.

W taoistycznej praktyce słuchania celem jest wyzbycie się emocji, które przeszkadzają w poznaniu. Medytacja z dźwiękiem jest drogą do poznania, ma jednoczyć ze światem. Dlatego w kulturze Dalekiego Wschodu próżno szukać Beethovenów i Mozartów. Wystarczy jeden dźwięk albo wręcz nie trzeba wydawać żadnego dźwięku, żeby muzykować. Stąd też wziął się tytuł rozprawy doktorskiej Mazura: Wielki dźwięk nie brzmi. „Istotą muzykowania jest słuchanie, otwarcie na wibracje i współwibrowanie ze światem” – podkreśla.

Kultura nie taka zła

Żyjemy w swoich światach schematów kulturowych, ale skutki takiego stanu rzeczy nie muszą być jedynie negatywne. Jak zaznacza Dariusz Brzostek, to dzięki tym schematom uczymy się funkcjonować w świecie. „Kultura uczy nas rozpoznawać określone znaki dźwiękowe czy też dźwięki szczególne (tzw. soundmarks) charakterystyczne dla danej społeczności i służące np. komunikowaniu określonej treści. W ten sposób rozpoznajemy bez trudu śpiew muezzina w krajach muzułmańskich czy bicie w dzwony w krajach chrześcijańskich jako wezwanie do modlitwy, samochodowy klakson utożsamiamy z nadjeżdżającym pojazdem, a syrenę karetki pogotowia czy policji uznajemy za sygnał nagłego zdarzenia, np. wypadku” – tłumaczy.

Choć pewnie większość Europejczyków nie zdaje sobie sprawy z tego, że żyje w kulturze okulocentrycznej,  to pewnie także część Azjatów byłaby nieco zdziwiona, gdyby usłyszała, że ich kultura jest audiocentryczna. Jeśli dostrzeżemy bariery, jakie narzuca nam nasze środowisko i wychowanie, będziemy mogli je przekroczyć i otworzyć się na inne sposoby poznawania świata.

„Możemy podjąć próbę stworzenia kultury globalnej” – sugeruje Mazur. „Ale nie mam tu na myśli przepływu kapitału. Chodzi o zbudowanie wspólnoty ludzi, którzy są świadomi, że w biegu dziejów wykształcili różne modele kultury, a każda z nich ma swoją specyfikę i wartość” – precyzuje.

Jak jednak zauważa, żaden z modeli, który znamy, nie jest wystarczający, żebyśmy byli w stanie radzić sobie z globalnością jako taką, z różnorodnością świata – i je akceptować. „Ale dzięki otwarciu się na inne kultury i ich formy poznania możemy opracować taki model doświadczania rzeczywistości, który z każdej z nich będzie czerpał to, co jest wartościowe i co pozwoli doświadczać nam jak najpełniej rzeczywistości” – podkreśla.  

Opublikowano przez

Dominika Kardaś


Specjalistka od literatury i kultury. Najchętniej pisze o sprawach bliskich człowiekowi. Jak każdy typowy milenials zaliczyła epizod w korpo. Ulubiony sport: chodzenie.

Chcesz być na bieżąco?

Zapisz się na naszą listę mailingową. Będziemy wysyłać Ci powiadomienia o nowych treściach w naszym serwisie i podcastach.
W każdej chwili możesz zrezygnować!

Nie udało się zapisać Twojej subskrypcji. Proszę spróbuj ponownie.
Twoja subskrypcja powiodła się.