Humanizm
Życie to nie bajka, ale istnieje narrator. Wewnętrzny głos umysłu
21 grudnia 2024
Każda informacja ma swoją datę ważności. I swój okres półtrwania. To pojęcie ma szansę zmienić sposób, w jaki inwestujemy nasz czas. Wyjaśnia, dlaczego nasze kariery są coraz węziej wyspecjalizowane. Podpowiada też, jak skuteczniej konkurować w świecie degradujących się informacji Tempo zmian przyspiesza. Zmienia się nie tylko świat, ale także język opisu rzeczywistości. Zmienia się sposób ujmowania w wiedzę faktów. Informacja zastępuje informację, pojawiają się i znikają obcobrzmiące […]
Tempo zmian przyspiesza. Zmienia się nie tylko świat, ale także język opisu rzeczywistości. Zmienia się sposób ujmowania w wiedzę faktów. Informacja zastępuje informację, pojawiają się i znikają obcobrzmiące stanowiska i nazwy etatów, nowe tytuły, żargon, nomenklatura, zwyczaje, modele biznesowe, koncepcje i definicje.
W konsekwencji wciąż zmienia się pula faktów i danych, które musimy przyswoić. Ilekroć pojawiają się nowe informacje, jedyne, czego z góry można być pewnym, to to, że prędzej czy później stracą one swoją przydatność – zepsują się niczym żywność po terminie. Wyglądałoby na to, że pozostajemy bezradni wobec bezustannej przemiany faktu i wiedzy. Dobra wiadomość brzmi: system do ujarzmienia chaosu półtrwałej wiedzy istnieje. Druga wiadomość jest taka, że sposób ten jest matematyczny.
By udać się do źródeł koncepcji pół-życia faktów, należy sięgnąć po książkę Samuela Arbesmana. Badacz poświęcił się dyscyplinie zwanej naturą faktów. To pole badawcze, które narodziło się w latach 50., kiedy Derek J. de Solla Price przypadkiem wykazał, że ilość dostępnych danych naukowych podwaja się co 15 lat. Scientometria – za której powstanie odpowiada właśnie de Solla Price – pokazuje, że fakty zmieniają się zawsze, a wiele z tego, co wiemy albo jest, albo wkrótce stanie się wczorajsze. Według niego informacja ma przewidywalny okres półtrwania, dlatego z biegiem czasu jedna grupa faktów zastępuje inną. Czasem odkrywany jest jakiś nowy obszar. Tempo tych roszad i odkryć jest zróżnicowane. Na przykład – nasza wiedza inżynierska zmienia się dużo wolniej niż wiedza psychologiczna.
Okresy półtrwania to nic innego, jak czas potrzebny, by zmniejszyć coś o połowę. Terminu używa się najczęściej w kontekście rozpadu promieniotwórczego, który występuje, gdy niestabilne cząstki atomowe tracą energię – jeśli okres półtrwania pierwiastka wynosi dwa dni, połowa atomów ulegnie w tym czasie rozkładowi. W biologii okres półtrwania to czas, w którym substancja traci połowę swoich właściwości. Koncepcję okresów półtrwania stosuje się do każdej dziedziny, w której ilość lub siła czegoś z czasem maleje.
Podobnie jak narkotyki, sekrety czy kampanie marketingowe, tak również wiedza ma swój okres półtrwania. Nie da się przewidzieć, kiedy dana pojedyncza informacja, fakt lub ich grupa ulegną unieważnieniu. Natomiast da się z dużym prawdopodobieństwem oszacować ich okres półtrwania, czyli czas, w którym zdążą o połowę stracić na aktualności.
Przyda się do tego matematyka: probabilistyka – czyli trochę statystyki i trochę rachunku prawdopodobieństwa. Trudno przewidzieć wynik rzutu jedną monetą. Ale jeśli eksperyment powtórzy się wielokrotnie, wówczas można wytropić pewne prawidłowości i przewidywać na ich podstawie. Dość przystępnie – nie tylko dla matematyków – wykłada to w swojej książce Nate Silver. Zaawansowana matematyka może odstraszać. Tym niemniej warto świadomie zainwestować swój czas, by mniej go potem tracić.
Zdolny pracownik, ale pracownik nienadążający za zmianami. Pracownik dobry, ale trzymający się przestarzałej wiedzy i obstający przy znanych i sprawdzonych metodach. Co dalej? Lekarze oferujący porady z czasów ukończenia szkoły. Ba, własne przedawnione kwalifikacje. Własny bezużyteczny dyplom.
Arbesman przytacza czas na podwojenie dostępnej wiedzy w danej dziedzinie: w medycynie – 87 lat; matematyce – 63; chemii –35; genetyce – 32.
Samo niszczenie wiedzy to nic nowego. Współcześnie wiedza nie tylko jest niepewna i szybko się dewaluuje, ale w zastraszającym tempie jej też przybywa. Wyzwaniem jest właśnie to rosnące bezustannie tempo zmian – informacje bywają aktualne coraz krócej, jednocześnie ciągle się namnażają. Według Philipa Davisa, na którego powołuje się Arbesman, 97 proc. prac naukowych ma okres półtrwania dłuższy niż rok. Przy czym pół-życie prac inżynieryjnych trwa zaledwie rok, a medycznych – do dwóch lat. Najdłuższy okres półtrwania osiągają publikacje z fizyki, matematyki i nauk humanistycznych: do czterech lat.
Stąd bierze się rozczarowanie studentów wąsko wyspecjalizowanych kierunków, gdzie stan badań oraz ich aktualność zmienia się tak często, jak prawo podatkowe. Rezultatem tego jest stale malejąca długość karier. Firmy są skłonniejsze do zatrudniania absolwentów, którzy wychodzą ze świeżą, zaktualizowaną wiedzą. Badanie przeprowadzone przez PayScale wykazało, że średni wiek pracowników najprężniej działających firm technologicznych jest znacznie niższy niż w pozostałych branżach (np. 28 lat dla Facebooka, 29 lat dla Google). W cenie są więc pracownicy, którzy zdobywając wieloletnie doświadczenie, jednocześnie potrafią i chcą pozostawać na bieżąco.
Wiemy, że nasza wiedza się rozpadnie. Ale co począć z taką informacją? Arbesman ostrzega, że sama świadomość nie wystarczy. Fakty zmieniają się w sposób regularny i matematycznie zrozumiały. Mimo to wielu ludzi zakłada, że wszystko, czego nauczyli się w szkole, pozostaje aktualne jeszcze lata później. Poprzez myślenie probabilistyczne możemy przewidzieć okres półtrwania grupy faktów. Tyle że rzadko to robimy. Nie przeskoczymy epoki półtrwania wiedzy, ale możemy zaktualizować sposób myślenia i strategię działania.
Półtrwania pokazują nam również, że jeśli spędzimy czas, ucząc się czegoś, co szybko się zmienia, to go marnujemy. Co więc zabezpieczy nas przez bankructwem na rynku szybko wygasającej wiedzy?
Umiejętności. A konkretnie jedna – bazowa. Ponieważ zmiany następują dużo szybciej w porównaniu do przeszłości, dlatego właśnie w cenie jest już nie sama wiedza, ale umiejętność jej przyswajania.
Geniusz to nie to samo, co polimat. Geniusz jest genialny i tyle o nim wiemy. A polimat jest wszechstronny, ponieważ wie, jak się uczyć. Uczenie się jest umiejętnością, którą opanował raz na dobre – reszta zależy od jego aktualnych potrzeb i preferencji.
Ciekawość. W najnowszym numerze magazynu „Kreda” Marcin Sawicki pisze o kluczowej roli ciekawości w procesie uczenia się. Podstawą przyswajania wiedzy jest powzięcie takiego zamiaru oraz chęć, potrzeba albo wręcz nawyk jej zaspokajania.
Jak nauczyć się uczyć? Rzucając sobie wyzwania. I nie chodzi o zbieractwo wiedzy mniej lub bardziej przypadkowej, ale o rozbudzenie w sobie ciekawości. O otwartość na potencjalne nowe. Czytanie, słuchanie i patrzenie z otwartym umysłem. To znaczy krytycznie. To znaczy nie jedno- i nie dwuwymiarowo.
Nauka to stan umysłu. Otwarty umysł to inaczej dystans do tego, co już wiemy. Liczy się receptywność i otwartość na bodźce. Jeśli nie zamierzamy zmienić naszej perspektywy, a jedynie się w niej utwierdzić – nie dokona się w nas żaden poznawczy przewrót.
Scenariusze lekcyjne zakładają na ogół dwa style omawiania lektur szkolnych: zapamiętać treść książki bądź poddać krytyce etycznej występujący w niej element. Tak zamyka się wielowymiarowe doświadczenie. Ta wąska dychotomia – „dobre, niedobre” czy „ważne, nieważne” – prawie wszędzie zdążyła już przebrzmieć. Wciąż jednak bardzo dobrze ma się w szkole. Po statystykach dotyczących czytelnictwa jak na dłoni widać, że proponowane w programie nauczania style lekturowe dla części uczniów okazują się nieprzekonujące. Tak samo jest też z czytaniem – tylko lektura inna niż zero-jedynkowa, z uwzględnioną przestrzenią wolności i poszukiwań – daje prawdziwe korzyści. Czytanie z otwartym umysłem to czytanie bez tezy i bez apriorycznych oczekiwań. Nie polega na szukaniu potwierdzenia dla tego, co z góry wiadomo – choć tak właśnie czyta się w szkole.
Zdaniem Niklasa Göke uniwersalna kompetencja XXI w. to umiejętność integrowania złożonych informacji. Gotowością do przyjęcia wielu perspektyw, a następnie złączenia ich w spójny obraz. Taki, który ewoluuje i nigdy nie będzie kompletny.
Tylko że sama postawa otwarta raczej z nikogo nie uczyni specjalisty. Potrzeba jeszcze celowego spędzania czasu na zgłębianiu nowych rzeczy. Ale jeśli tak szybko podwaja się nam wiedza, to czy musimy podwoić też czas przeznaczony na jej zgłębienie? Do przyswojenia jest tak wiele, że specjalizujemy się w coraz bardziej niszowych obszarach. Zawężenie zainteresowań ułatwia podniesienie swoich kompetencji do poziomu eksperta, ale nie ułatwia przetrwania na dynamicznym rynku pracy. Nie dość, że często determinuje postrzeganie świata z mocno zawężonej perspektywy, to jeszcze wywołuje strach przed zmianą i innowacją. W najgorszym wypadku, gdy dyscyplina, sektor wyczerpuje się lub ma się ku końcowi – a pracownika zastępuje maszyna lub system – wysadzony z siodła swojej małej niszy nie potrafi on na nowo odnaleźć się na rynku pracy i umiejętności.
Więc nie sama wiedza jest pewna i stała, lecz umiejętność jej przyswajania. Co znaczy „umieć się uczyć”?
Cal Newport nadał tej umiejętności nazwę „praca głęboka”. To zdolność łącząca umiejętność maksymalnego skupienia uwagi i intensywnego wysiłku umysłowego. Newport dowodzi, że praca w absolutnym i wytężonym skupieniu – nawet w dobie mediów elektronicznych i ciągłego rozproszenia uwagi – jest możliwa, choć nie należy do najprostszych.
Prawdziwie efektywna praca nie jest możliwa bez wypracowania własnej, skutecznej metody. Obowiązują jednak pewne stałe reguły. Na czas głębokiej pracy eliminuje się zajęcia płytkie, takie jak odpowiadanie na e-maile, przeglądanie mediów społecznościowych, kompulsywne sprawdzanie każdej drobnostki i inne czynności zastępcze – pochłaniacze czasu i rozpraszacze uwagi. Tworzy się też rytuały: istotne jest miejsce, czas i powtarzalność czynności.
Newport podkreśla, że nie ma pracy głębokiej bez systemu. Sporo uwagi poświęca dowiedzeniu tego samego, co i Arbesman – żeby być efektywnym i przyspieszyć proces uczenia się lub opanowywania umiejętności, nie wystarczy sama wiedza o tym, jak należy coś robić. Carl Gustav Jung, by móc oddać się najtrudniejszej pracy, zamykał się w drewnianym domku wybudowanym specjalnie w tym celu; Sławomir Mrożek pisywał w wieży, a Mark Twain – w altanie (obojga wywoływano stamtąd przy pomocy trąbek i megafonów – i o tak skuteczną izolację chodzi Newportowi).
Badacz wyróżnia kilka modeli głębokiej pracy w zależności od specyfiki stanowiska, zajęcia, czasowych predyspozycji i dziedziny. Dodatkowo każdy wymaga specyfikacji. Oczywiście, radykalność strategii dopasowuje się w zależności od indywidualnych potrzeb i zgodnie ze specyfiką pracy czy stanowiska. Nawet w większej grupie możliwa jest praca głęboka, o ile dobrze ją sobie rozplanujemy – utrzymuje autor koncepcji. Praca głęboka jest warta zachodu. Choćby dlatego, że jest to właściwie podwalina elastyczności. Mogąc sobie pozwolić na szybkie opanowanie materiału bądź nowej umiejętności, w razie takiej potrzeby zamiast zastanawiać się jak, po prostu to zrobimy.