Prawda i Dobro
Boże Narodzenie w XXI w. Nigdy nie jest za późno, by być dobrym
24 grudnia 2024
"Z kilkunastu lat spędzonych w ławce wynosimy 5–10 proc. wiedzy. Pomimo to kontynuujemy ten nonsens” – mówi Angelika M. Talaga
DOROTA LASKOWSKA: Czego brakuje w obecnym systemie edukacji?
ANGELIKA M. TALAGA*: Opieramy się na metodzie, która stawia na nauczanie, a nie na uczenie się, ponieważ żyjemy w przeświadczeniu, że można na siłę kogoś, czegoś nauczyć. A jest to niezgodne z naszą naturą. Czy to znaczy, że dzieci powinny uczyć się wszystkiego na własną rękę? Oczywiście, że nie. Jeżeli uczeń jest gotowy, chętny do przyswojenia wiedzy, to może pojawić się „mistrz”, który poprowadzi go dalej. Taka osoba, która skoryguje nasze błędy, pokaże techniki, wytłumaczy.
Relacja uczeń–mistrz, jest oczywiście możliwa. Natomiast my obraliśmy w niej całkowicie skrajny kierunek. Szkole wydaje się, że dziecko usiądzie w ławce, przekażemy mu całą naszą wiedzę, każemy mu ją zapisać, wykuć na pamięć i sprawa będzie załatwiona. Niestety, co widzimy zresztą na przykładzie miliardów uczniów na całym świecie, to tak po prostu nie działa.
Może przekazujemy tę wiedzę w mało ciekawy sposób, nie potrafimy zainteresować ucznia danym tematem na lekcji?
Uczenie się jest warunkowane przede wszystkim przez aktywność ze strony ucznia. Oczywiście, powinniśmy uwzględnić jeszcze całą masę innych elementów, m.in. właśnie ciekawość. Jeżeli dziecko jest zainteresowane jakimś tematem, szybciej będzie się go uczyło – wszyscy to wiemy. Interesujące jest, że ciekawość znajduje swoje uzasadnienie w antropologii. Człowiek uczy się tylko tych rzeczy, które będą mu jakoś potrzebne do przeżycia i które będą wpływały na jakość tego życia. Mówimy tu zarówno o potrzebach konkretnej jednostki, jak i całego stada. Rzeczy dla nas ważne, potrzebne, mogą warunkować naszą pozycję i rolę w grupie społecznej. Chcemy się uczyć, kiedy szacujemy, że dany „kawałek” wiedzy ma dla nas szczególne znaczenie.
Wywołanie ciekawości jest więc jednym ze sposobów, jak można spróbować pomóc dzieciom przyswoić wiedzę. Natomiast wszelakie próby takiego ciągłego dostosowywania materiału i metody przekazu pod dzieci to niepotrzebne komplikowanie procesu. Należy oddać pałeczkę dziecku, ono ma się uczyć i kierować strumieniem ciekawości. My mamy być tym mistrzem, który wspiera, podpowiada i wyjaśnia, ale przede wszystkim – który pomaga uczniowi uczyć się samodzielnie.
Czyli taki system oparty na klasie, ławkach i tablicy nie pomaga w tym procesie?
Cała ta systemowa otoczka i forma nauczania są mało rozwijające. Uczniowie siedzą w ławkach, patrzą wprost na nauczyciela, który „recytuje” przez pół lekcji. A przez drugie pół lekcji sprawdza obecność, prace domowe i odpytuje. Dodajmy do tego jeszcze masowe podejście do nauczania, czyli uczymy tak samo, tego samego, w tym samym czasie, a jednocześnie wymagamy pracy samodzielnej. Zabraniając dzieciom się obracać, rozmawiać czy patrzeć w zeszyt kolegi, nie dajemy możliwości doświadczenia siły współpracy i synergii. A jak powinno być? Materiał i metody powinny być kompletnie zindywidualizowane, dopasowane pod ucznia, a później samodzielna praca, osadzona w kontekście grupy. Czyli obecnie mamy niestety wszystko przewrócone do góry nogami.
Może jednak nie wszystko? Tabliczkę mnożenia przecież też wkuwaliśmy w szkole na pamięć. Nie było w tym żadnego zaangażowania z naszej strony, ciekawości. A jednak do dziś ją pamiętamy.
Pamiętamy, ponieważ mieliśmy okazję do wielokrotnych ćwiczeń. Tabliczkę mnożenia wykorzystujemy niemal każdego dnia. Prosty przykład – kiedy wkuwała pani na blachę te wszystkie daty historyczne z wojen napoleońskich, to zapamiętała je pani przecież tylko na chwilę. Na zasadzie: „zakuć, zdać, zapomnieć”. A znajomość tabliczki mnożenia czy czytanie, to są właśnie te umiejętności, które potem sukcesywnie wykorzystywaliśmy w naszym życiu. Najpierw w szkole, potem na studiach czy w pracy.
Pamiętamy je nie dlatego, że ktoś nas tego tak fantastycznie nauczył, tylko dlatego, że regularnie do tego wracamy. Stąd też bierze się, wbrew pozorom dość powszechny, analfabetyzm wtórny, czyli utrata umiejętności czytania poprzez brak ćwiczeń i kontaktu z dłuższymi tekstami.
Jak sposób nauczanie w szkole wpływa na przyswajanie wiedzy wśród dzieci?
Ogromnie. Spędzamy w szkole kilkanaście, czasem nawet kilkadziesiąt lat. Przez cały ten czas tkwimy w podobnym rytmie nauczania. Jeżeli nasi rodzice czy nasze otoczenie, nie uczą się inaczej, to szkolny sposób na przyswajanie wiedzy staje się dla nas jedynym wzorcem. Przede wszystkim jednak nie uczymy się, jak uczyć się samodzielnie.
Z drugiej jednak strony, większość z nas taką szkołę ukończyła i mimo wszystko wyszliśmy na ludzi…
To jest dość częsty głos w debacie o systemie edukacji. Moim zdaniem należy zastanowić się, czy posługiwanie się w szkołach tym samym utartym schematem, musi oznaczać, że dziś nie można pewnych rzeczy zrobić lepiej? Obecnie wiemy więcej o procesie uczenia się niż 200 lat temu. I cel edukacji też jest inny niż dawniej. Gdybyśmy w każdym aspekcie tak myśleli, to dziś nie mielibyśmy pisma, książek, internetu. Rozwój nie byłby możliwy.
Dlaczego więc pozwalamy na rewolucję w każdej innej dziedzinie, ale tej idei „starej szkoły” wciąż tak bronimy? Nie jestem w stanie trafić do wszystkich, każdego z osobna przekonać, ale nawet jeżeli kilka osób zaobserwuje, że to nie jest jedyna słuszna droga, to już osiągniemy kolektywnie jakiś sukces.
Kierujemy się utartymi schematami, zamiast otworzyć się na nowe?
Trochę tak. Szkoła funkcjonuje prawie w ten sam sposób od ponad 200 lat, tak więc obecne pokolenia znają tylko jedną formę edukacji. Wiemy, że z tych kilkunastu lat spędzonych w ławce wynosimy 5–10 proc. wiedzy. Mimo to kontynuujemy ten nonsens. Nie wiem, jaka tragedia musiałaby się wydarzyć, choć czasem myślę, że ona właśnie się dzieje, byśmy wszyscy uznali kultywowanie tych nieskutecznych tradycji za zbędne.
Rozumiem to też trochę tak, jak opisywał Frédéric Bastiat w książce Co widać, a czego nie widać. Widzimy, że chodziliśmy do szkół i jakoś żyjemy. Mnie interesuje bardziej to, czego nie widzimy. Potencjał tego, co może się wydarzyć, gdybyśmy pozwolili jednemu pokoleniu dzieci uczyć się tego, czego potrzebują, w sposób, jaki jest dla nich optymalny. Być może byłoby tak, że nagle mielibyśmy pokolenie dzieci, które z palcem w nosie, bez żadnego problemu, posługuje się pięcioma językami obcymi! Które byłyby biegłe w sporcie, matematyce i fizyce. Może w trakcie jednego dziesięciolecia mielibyśmy większy przewrót w badaniach naukowych niż kiedykolwiek przedtem. Nasze mózgi są potężnymi narzędziami, ale my je upośledzamy, ponieważ nie pozwalamy im się uczyć w sposób, do jakiego są stworzone.
Jak więc powinna wyglądać współczesna szkoła?
Przede wszystkim nie powinna się opierać na założeniu, że dzieci będą się uczyć przedmiotu w jeden narzucony sposób i w tym samym czasie. Każdy z nas rozwija się w innym tempie. Ktoś nauczy się danego zagadnienia w pięć minut, inny będzie potrzebował na to trzech tygodni. Warto byłoby się zastanowić nad zrezygnowaniem z 45-minutowych lekcji. Zajęcia mogłyby być dłuższe, trwać po trzy czy nawet sześć godzin, ale to wiązałoby się również ze zmianą sposobu prowadzenia zajęć.
Jeżeli pozwolimy dziecku wybrać, czego będzie się dziś uczyć, w jakiej kolejności, w jakim tempie i jakim sposobem, to, po pierwsze. łatwiej będzie mu przyswajać wiedzę, a po drugie, zrobi to chętniej i dłużej. Spędzając cały dzień na jakimś projekcie, możemy się w temat całkowicie zanurzyć, zamiast przeskakiwać z biologii na WOS. W takim układzie każdy sam będzie mógł regulować sobie przerwy. Dziecko pójdzie do toalety lub zje coś i wróci w swoim czasie, może po pięciu minutach, czasem po 30, ale wróci. Ponieważ będzie zaangażowane w temat, który sam sobie wybrało, a nie dlatego, że musi.
A jak ma się do tego podstawa programowa?
W przykładzie, który podałam wyżej, całą podstawę programową da się podpiąć pod metodę projektową. Realizujemy wspólny projekt – np. lot w kosmos – szukamy szans, możliwości, sposobów, łączymy fakty, robimy burzę mózgów, debatujemy, uczymy się na błędach. To wszystko spowoduje, że dziecko będzie aktywne. Elementy osobnych przedmiotów, dziedzin wiedzy, są sprytnie zaimplementowane w całym procesie.
Zupełnie jak w życiu. Dzieci młodsze będą robić prostsze rzeczy, np. kolorować planety układu słonecznego, a starsze będą liczyć funkcje – przewidywaną trajektorię lotu rakiety. Każde zadanie, temat, przedmiot można przeprowadzić w taki sposób. Co ważniejsze, nie musimy tego robić w 45 minut. Możemy poświęcić na to cały dzień albo nawet kilka tygodni.
Jest jeszcze wiele odmiennych koncepcji. Jedną z nich są wolne szkoły. Tam nie ma nawet projektów. Dzieci uczą się, czego i w jakiej kolejności chcą. Jeśli potrzebują pomocy, to albo zgłaszają się po książkę, po dostęp do internetu, albo po tutora, który podpowie i wytłumaczy.
Jak z punktu widzenia neurobiologii wygląda proces uczenia się?
Wciąż jeszcze nie znamy odpowiedzi na wszystkie pytania związane z tym procesem. Znaleźliśmy za to mnóstwo sposobów, dzięki którym nasz mózg łatwiej tę wiedzę przyswaja. Wiemy na pewno, że jest on stworzony do tego, żeby się uczyć. Uczy się zresztą każdego dnia, nawet jeszcze przed urodzeniem, w okresie płodowym. Jest mistrzem w tworzeniu związków przyczynowo-skutkowych i w tworzeniu zasad.
Nie musimy kilkumiesięcznemu dziecku opowiadać o grawitacji, by się zorientowało, że rzecz zrzucona ze stołu zawsze będzie spadać. Ono powtórzy taką czynność kilka razy i na podstawie odpowiedniej liczby zaobserwowanych przykładów zbuduje swoją wiedzę, pewne reguły, zasady. To jest bardzo naturalny sposób uczenia się. Dodatkowo wiedza, do której sami musimy dojść, zamiast otrzymywać ją na tacy w podręcznikach, zostaje z nami na zawsze.
Jakie jeszcze metody pomagają w łatwiejszym przyswajaniu wiedzy?
Powstało już mnóstwo badań na ten temat, począwszy od tych ważnych, po te bardziej trywialne. Przykładowo, wiemy, że emocje są bardzo pomocne w procesie uczenia się. Zarówno te pozytywne, jak i negatywne. Zbyt silny stres co prawda nie jest korzystny, ale już lekki powoduje, że jesteśmy bardziej skupieni i skoncentrowani na przedmiocie.
Idąc dalej. Badania pokazują, że lepiej będziemy się uczyć, robiąc odręczne notatki niż te, które stworzymy na komputerze. Mimo że dzięki klawiaturze możemy zapisać więcej, to jednak pisanie długopisem powoduje, że lepiej wykorzystujemy cielesne i zmysłowe funkcje, co ma wpływ na lepsze zapamiętywanie.
Z drugiej zaś strony, ponieważ nie jesteśmy w stanie zapisać ręcznie wszystkiego, musimy się bardziej skupić, bardziej wsłuchać, aby wyselekcjonować najważniejsze treści. I to nazywamy wtedy przetwarzaniem głębokim – kiedy musieliśmy się głębiej zastanowić, przetworzyć w głowie materiał. Każda taka aktywność mózgu, podejmowanie decyzji, określanie, co jest ważne, wyciąganie wniosków, syntezowanie, podsumowywanie, selekcjonowanie, grupowanie – to wszystko jest pożądane podczas procesu uczenia się.
A jak to jest z naszymi predyspozycjami do nauki przedmiotów? To, że ktoś jest lepszy w przedmiotach ścisłych, a ktoś inny w humanistycznych.
To jest bardzo skomplikowane zagadnienie. Nie sądzę, że rodzimy się czystą kartką. Mamy określony potencjał genetyczny, choć i to stwarza nam pewne pole do popisu. Stosunkowo niedawno dowiedzieliśmy się bowiem, jak działa ekspresja genów, czyli fakt, że niektóre geny mogą się rozwinąć pod wpływem środowiska, a inne pozostaną uśpione.
Co do tego, czy będziemy lepsi w przedmiotach ścisłych, czy humanistycznych – jest to sztuczny twór wytworzony przez naszą kulturę. Z jakiegoś powodu tworzymy takie podziały na dzieci bardziej i mniej sportowe, na utalentowane artystycznie i te, które nie potrafią rysować. W rzeczywistości wszyscy potrafimy rysować, tylko każdy innym stylem i sposobem. Niektórzy będą to lubić bardziej, inni mniej. W tym przypadku mówimy więc o preferencjach, nie predyspozycjach.
To znaczy?
Myślę, że dążąc do rozwoju naszych indywidualnych upodobań, jesteśmy w stanie zdobyć w nich mistrzostwo. Tylko że nie polega to na talencie. Wiele badań pokazuje, że talent to tylko mądrze zagospodarowana i wielokrotnie powtórzona praca. To nie jest tak, że łatwiej nam się czegoś nauczyć ze względu na posiadane geny. Uczymy się łatwiej, ponieważ coś sprawia nam radość, czasem z niewiadomej przyczyny. Jeżeli coś nas interesuje, jesteśmy skłonni więcej czasu poświęcić temu zagadnieniu i ciężej pracować. To żmudne ćwiczenie, które na początku nie daje nam żadnych efektów, jest dla nas mimo wszystko na tyle ciekawe, że się nie poddajemy. I to daje nam taką przewagę, że osiągnięta kompetencja przewyższa normę. Wtedy nazywamy to talentem, a nawet geniuszem.
Dodam, że nasze preferencje mogą się zmieniać na przestrzeni lat. Będąc dziećmi, możemy kierować się w stronę artystyczną, by później zainteresować się przedmiotami ścisłymi, ale potem zmienimy otoczenie i nagle zaczniemy się kierować w stronę bardziej humanistyczną. Na każdym etapie życia może się okazać, że przyda nam się inna umiejętność. Więc otwartość, gotowość na zmiany i nieszufladkowanie się do tylko jednego zbioru mogą okazać się bardzo pomocne w przyszłości.
Takie podejście zakłada, że powinniśmy się uczyć przez całe życie…
My możemy, a wręcz musimy się uczyć przez całe życie. Spójrzmy, ile starszych osób dotkniętych jest obecnie demencją. A to nic innego jak otępienie umysłu. Naukowcy nie są zgodni, kiedy zaczyna się już choroba, a kiedy mamy do czynienia „tylko” z obniżeniem sprawności umysłowej. To obniżenie bierze się z braku stymulacji, braku okazji do nauki.
Czasem widzimy, że ciało osoby starszej mogłoby pożyć jeszcze 10 czy nawet 20 lat, ale umysł nie pamięta słów, słabo łączy je w logiczne zdania i zapomina imiona bliskich. Przerażające. Z tym że wiek tu niczego nie przesądza, a właśnie m.in. to, jak aktywna intelektualnie była ta jednostka przez całe życie.
Z drugiej strony, sama szkoła, nauka, studia są jednak męczące. W takim trybie uczenie się przez całe życie wydaje się być niemożliwe…
Chodzi właśnie o to, by nie uczyć się w ten sposób! Niepotrzebnie kojarzymy uczenie się ze szkołą, ponieważ to faktycznie może zniechęcać. Dlatego kształcenie się przez całe życie powinno przebiegać metodami, które nie będą w nas powodowały negatywnych emocji a wyłącznie radość, ekscytację, ciekawość. Niechęć do nauki jest jedną z przyczyn, która nas blokuje przed rozwojem. A uczyć możemy się na milion innych sposobów i, co ważniejsze, możemy uczyć się tego, czego chcemy, co nas ciekawi, w czasie i formie dla nas najwygodniejszej.
Pytała pani wcześniej, jak szkoła wpływa na późniejsze przyswajanie wiedzy: niestety, właśnie tak.
Zraża nas do nauki?
Tak, i to jest ta największa strata, którą wynosimy ze szkoły. De facto uczymy się ciągle, nawet kiedy tę szkołę kończymy. Nabywamy nowe umiejętności, uczymy się gotować, jeździć samochodem itd. Jednak, jeżeli w dłuższej perspektywie nic nie będziemy zmieniać w naszym życiu, to przyjdzie moment, gdy ilość wiedzy, którą można nabyć – zmaleje.
Jeżeli całe życie mieszkamy w jednym miejscu, pracujemy w tej samej firmie, obracamy się w tym samym towarzystwie, to po jakimś czasie działamy już nawykowo, schematycznie. Nie musimy już myśleć, uczyć się nowego, gdyż większa część naszej rzeczywistości jest przewidywalna. Warto więc od czasu do czasu zmieniać swoje otoczenie, starać się o awanse zawodowe, poznawać nowych ludzi, poszerzać swoje horyzonty i zainteresowania. Czy nawet sięgnąć po dziwną książkę. I tego wszystkim czytelnikom życzę!
*ANGELIKA M. TALAGA – neuropedagog, trener rodziców i popularyzator nauki. Na co dzień przekształca swoją wiedzę i doświadczenie w narzędzia, metody i strategie dla rodziców, pomocne w wychowaniu kreatywnych, przedsiębiorczych i myślących dzieci. Założycielka i trener w firmie Godmother Sp. z o.o.
Prawda i Dobro
24 grudnia 2024
Zmień tryb na ciemny