Nauka
Ziemia straciła siostrę. Badanie Wenus dowodzi, że nie jest podobna
17 grudnia 2024
Logika spisku zadomowiła się w naszym myśleniu. Bezduszność kapitalistycznej gospodarki i przesycenie rzeczywistości polityką jedynie potęgują ten problem. Jak orientować się w świecie, w którym nic nie jest takie, jakim się wydaje?
Na przestrzeni ostatnich lat wizerunek zwolenników teorii spiskowych uległ przeobrażeniu. Do niedawna była to grupa naiwnych dziwaków i niezdiagnozowanych schizofreników, którzy w oczach opinii publicznej stracili kontakt z rzeczywistością. Ich głównym przeciwnikiem były rządy krajów, które używały fal radiowych do sterowania umysłami lub mistyfikowały fakty o wojnie w Zatoce, inwazji na Irak, a nawet tuszowały prawdę o kształcie Ziemi. Utarło się przekonanie, że przez większość mogliśmy bezpiecznie ignorować tych ludzi. Jednak wraz z upadkiem tradycyjnego, odpowiedzialnego dziennikarstwa i wzrostem znaczenia mediów społecznościowych, miliony nieświadomych odbiorców znalazło się w zasięgu ich dziwnych teorii. Konsekwencją tego jest upowszechnienie się myślenia spiskowego, które reprezentują politycy zasiadający w parlamencie, nasi sąsiedzi, członkowie naszych rodzin, a często, ulegając urokowi ducha czasu, my sami. Jak doszło do momentu, w którym logika spisku zaczęła rządzić naszym światem?
Lata 90. XX wieku to dekada powszechnego wycofywania się w bezpieczną strefę prywatności. Czas ten nazywamy również epoką postpolityki, czyli okresem przezwyciężenia konfliktów i sporów na rzecz merytokratycznego konsensusu elit. Partie oraz politycy mieli od tej pory działać na wzór przedsiębiorców – słuchać ekspertów, maksymalizować swoje poparcie wśród wyborców i nareszcie odrzucić sztafaż skompromitowanych idei. Niedawna noblistka, Annie Ernaux, opisywała tamte czasy, wydobywając na powierzchnię dominującą wówczas atmosferę rezygnacji i nudy:
„Słowo »walka« zdewaluowało się jako spadek po marksizmie, teraz ośmieszonym; »obrona praw« odnosiła się w pierwszym rzędzie do praw konsumentów”.
Obywatele mogli odetchnąć z ulgą i zająć się życiem osobistym: rozwojem kariery, rodziną i wszystkimi sprawami, które uważali za ważne; natomiast całą resztą mieli zarządzać politycy i wykształceni w tym kierunku ekonomiści. Procesy administrowane przez wielkie korporacje były traktowane z religijnym namaszczeniem. Dlatego nikogo nie dziwiły słowa Tonyego Blaira, który wyznał wówczas wprost, że sprzeciwianie się globalizacji jest jak sprzeciwianie się następowaniu po sobie pór roku. Francis Fukuyama w 1992 roku obwieścił koniec historii, co oznaczało zwycięstwo demokracji liberalnej na wolnym rynku idei; odtąd nie istniały już żadne inne realne alternatywy polityczne. Ten sam autor 20 lat później w książce „The Origins of Political Order” doprecyzował swoją diagnozę, opisując nowoczesne kształtowanie się instytucji publicznych – szczególnie w krajach europejskich – jako: „zbliżanie do Danii” („Getting to Denmark”), mitycznego miejsca, o którym wszyscy wiedzą, że: „ma dobre instytucje polityczne i gospodarcze: jest stabilne, demokratyczne, pokojowe, zamożne, inkluzywne i ma wyjątkowo niski poziom korupcji politycznej”.
Niestety, rzeczywistość bywa kapryśna, dlatego obecne czasy nie przypominają spokojnych lat 90. i 2000. Era „postpolityki” skończyła się na dobre. Prawdopodobnie wciąż większość państw pragnie doszlusować do duńskiego poziomu, jednak inherentna część „drogi do Danii”, czyli między innymi perspektywa wprowadzenia progresji podatkowej dla zamożniejszej części społeczeństwa, pozostaje wciąż pigułką nie do przełknięcia dla liberalnie nastawionych polityków i ich wyborców.
Zamiast ponownego odrodzenia się polityki masowej – silnych związków zawodowych lub masowych grup oporu – rodem z początku XX wieku, obserwujemy skolonizowanie życia publicznego przez samą politykę. Dziś wszystko jest polityką. A jednak, mimo rosnącego zainteresowania jej mechanizmami, nieliczni angażują się w rodzaj sformalizowanego protestu. Proces ten możemy rozumieć jako okres przejścia od postpolityki do hiperpolityki, czyli intensywnego skupienia na obyczajach międzyludzkich i moralizatorstwie, przy jednoczesnym braku wymiernych korzyści, które jako społeczeństwo możemy wspólnie osiągnąć.
Jak zauważa Anton Jäger w artykule „From Post-Politics to Hyper-Politics” nowa forma spiskowej „polityki” obecna jest niemal wszędzie: na boiskach piłkarskich, w serialach Netfliksa, a także w sposobach komunikowania się osób w mediach społecznościowych. Hiperpolityka jest tym, co następuje po wygaśnięciu postpolityki. Pytania o to, co ludzie posiadają i na co mają wpływ, są coraz częściej wypierane przez kolaż zagadnień dotyczących tożsamości i moralności. Dla konserwatywnej części opinii publicznej społeczeństwo wydaje się opanowane przez permanentną aferę Dreyfusa, która rujnuje rodzinne spotkania i rozmowy w naszych miejscach pracy. Dla liberalnie nastawionego centrum obecne czasy wzmagają tęsknotę za spokojnym okresem postpolityki, kiedy o kierunku zmian decydowały rynki, a technokracja była narzuconym kompromisem.
Stąd coraz popularniejsze staje się manifestacyjne odejście od zainteresowania polityką, jako przestrzenią nieczystą, umoczoną w afery i spiski prowadzone przez bliżej niezidentyfikowane elity. Medialna wrzawa zastąpiła rzeczową rozmowę, która w logice myślenia spiskowego jest jedynie zasłoną dymną dla prawdziwej polityki prowadzonej przez: „ludzi z Davos”, „europejskie elity”, „Sorosa”, „lobby LGBTQ+”, „masonów”, przedstawicieli bigtechu, jaszczuro-ludzi tzw. reptilian, lub wszystkie te niewidzialne siły działające w przerażającej komitywie. W samych Stanach Zjednoczonych w teorię spiskową dotyczącą reptilian wierzy ok. 12 milionów osób; w 2013 roku było to ponad 4 proc. populacji.
Termin „teoria spiskowa” w oficjalnych raportach pojawił się po raz pierwszy przy okazji zamachu na prezydenta Stanów Zjednoczonych Jamesa A. Garfielda w 1881 roku. Natomiast wejście do społecznego słownika nastąpiło w pierwszej połowie XX wieku wraz z rosnącymi napięciami po zastrzeleniu rezydenta Johna F. Kennedy’ego; według historyków Centralna Agencja Wywiadowcza (CIA) naciskała na częste używanie w mediach terminu „spisek”, aby tym samym zdyskredytować osoby wątpiące w oficjalny raport rządu USA.
Konspiracyjny model myślenia to niechciana spuścizna po oświeceniu i efekt pełnego zatopienia się człowieka w nowoczesności – epoce odrzucającej zabobon na rzecz zaufania nauce i racjonalności. Aby lepiej zrozumieć fenomen teorii spiskowych, należy określić warunki i charakter, w którym najczęściej pojawiają się one w debacie publicznej. Karl Popper, w formacyjnej książce dla powojennej kultury politycznej „Społeczeństwo otwarte i jego wrogowie” wydanej w 1945 roku, porusza temat „spiskowej teorii społeczeństwa”. Według niego XIX i XX wiek przenika przekonanie, że ważne wydarzenia są przeważnie „wynikiem bezpośredniego projektu pewnych potężnych jednostek i grup wpływu”; jest to niezwykle bliskie dla wyznawców teorii spiskowych.
Popularna teoria na temat spiskowej logiki autorstwa Michaela Barkuna głosi, że model ten opiera się na trzech aksjomatach w myśleniu o rzeczywistości: nic nie dzieje się przypadkiem; nic nie jest takie, jakie się wydaje; wszystko jest powiązane. Komisja Europejska we współpracy z UNESCO rozszerzyła definicję o kilka elementów. W raporcie na temat teorii spiskowych, oprócz „potężnych sił o złych zamiarach”, zazwyczaj zakładają one obecność grupy spiskowców, korzystają z wątpliwych dowodów, binarnego podziału na dobrych i złych, a także obowiązkową grupę lub podmioty traktowane jako kozły ofiarne.
Jak na teorie spiskowe powinni reagować politycy? Bez wątpienia byłoby lepiej, żeby nie wykorzystywali ich do własnych celów politycznych, co niestety miało już miejsce w przypadku choćby ostatnich wyborów do Białego Domu. Jak pokazuje Cullen Hoback w dokumencie „Q: Nadchodzi burza” osoby z grupy QAnon pozostawali w bliskich związkach z administracją Trumpa w trakcie wypełniania jego ostatniej kadencji. Kulminacją tej niebezpiecznej gry między polityką a teoriami spiskowymi był słynny szturm na waszyngtoński Kapitol z 6 stycznia 2021 r., który przeprowadzili w większości gorliwi zwolennicy tajemniczego Q.
Z kolei jednoznaczne odrzucenie zwolenników teorii spiskowych oznacza zlekceważenie nurtu desperacji i gniewu, który pulsuje pod powierzchnią dyskursu większości grup marginalizowanych i wykluczonych przez szeroko rozumiany medialny mainstream. Nie powinno dochodzić do patologizowania i wyszydzania tego, co wymaga politycznej odpowiedzi.
Poczucie sprawczości zostaje podważone, gdy otaczająca nas rzeczywistość wydaje się być tak złożona, że nie jesteśmy w stanie jej zrozumieć; czy to z powodu zaawansowania technologicznego, czy też z uwagi na globalny rozmach. Rzeczy te czynią nas bardziej podatnymi na teorie spiskowe i populistyczne wojny kulturowe. Natomiast współczesny kapitalizm i media pozostają niewzruszone na nasze nieporadne próby poukładania świata, bowiem z premedytacją wykorzystują naszą wściekłość, gniew i bezsilność, aby osiągać coraz większe zyski.
Jest to paradoks, który opisuje krytyk kultury Marcus Gilroy-Ware w książce „After the Fact? The Truth about Fake News” (2022), gdzie stawia tezę, że kontradyktoryjny charakter transakcji w kapitalizmie jest głównym czynnikiem polityki podejrzeń, gdyż wymusza ona na uczestnikach przekonanie, że wszyscy pływamy w „wodach pełnych rekinów”; wszelkie wspólnotowe akcje z góry stają się podejrzane; indywidualizm wypiera kolektywne działanie. Korporacje nie tylko oszukują, ale aktywnie szkodzą konsumentom, bowiem w ich najwyższym interesie jest sprzedaż większej liczby produktów. Gilroy-Ware prezentuje długą listę antybohaterów kapitalizmu: od firm tytoniowych kłamiących na temat powszechnie znanych konsekwencji zdrowotnych palenia, przez firmy naftowe finansujące badania podważające wpływ człowieka na klimat, po Purdue Pharma płacącą lekarzom za przepisywanie oxycontinu, a następnie bezczelne patentującą lek do zwalczania uzależnienia, które kilka lat wcześniej podsycili.
Myślenie spiskowe, a przede wszystkim spiskowa działalność przedstawicieli władzy od dekad zatruwa zaufanie do najważniejszych instytucji. Jedną z propozycji są organizowane od kilkunastu lat tzw. Zgromadzenia Obywatelskie, które zajmują się debatowaniem nad najbardziej palącymi problemami życia publicznego: od zmian klimatycznych, przez reformy parlamentarne, po rozwiązania dotyczące starzenia się społeczeństwa. Osoby biorące udział w debatach wybierane są w drodze losowania, natomiast z ich decyzjami muszą godzić się rządy. Tak była w przypadku zmian prawa aborcyjnego w Irlandii, gdzie obywatele zebrani w ramach Zgromadzenia Obywatelskiego przygotowali zalecenia dla rządu, który w następstwie zniósł zakaz aborcji.
Polityka musi zostać ponownie wprowadzona do sfery publicznej, jednak w sposób transparentny i włączający obywateli w proces podejmowania decyzji. Obecnie każde ważne wydarzenie analizowane jest przez pryzmat polityki medialnej, którą napędzają przede wszystkim kwestie ideologiczne. Taki charakter prowadzenia debaty wywołuje kontrowersje, gdyż opinie wyprowadzane są z wyraźnie zarysowanych obozów światopoglądowych. Jeśli nie zmieni się nasze podejście, będziemy świadkami samonapędzającej się spiskowej spirali i bezproduktywnego upolityczniania kolejnych sfer codzienności.
Źródła: