Nauka
Amerykański sposób na zamianę śmieci w złoto. To spalanie odpadów
04 listopada 2024
Kolejny mail i spotkanie biznesowe, które niczego nie zmieniają. Niekończąca się praca nad mało istotnymi zadaniami. Wszystko to jest nie tylko stratą czasu, ale przede wszystkim demoralizacją, która prowadzi do wypalenia zawodowego i utraty zaangażowania. Sens pracy i „bullshit jobs” to tematy, które zaczął analizować David Graeber. Nie wszystkim spodobały się jednak wnioski, do jakich doszedł.
Według raportów Eurostatu z roku 2022 wynika, że polscy pracownicy zamykają podium najdłużej pracujących w Unii Europejskiej. Jako naród przekroczyliśmy średnią 40,1 godzin tygodniowo. Dodatkowo Polacy na tle obywateli innych europejskich krajów najczęściej zgłaszają problemy wynikające z przepracowania. Z badania STADA Health Report 2022 przeprowadzonego wśród 30 000 dorosłych wynika, że ponad jedna czwarta (26 proc.) dorosłych Polaków odczuwa efekty wypalenia zawodowego.
W potocznym rozumieniu człowiek zajęty jest aktywny zawodowo i najczęściej nie ma czasu wolnego. Jest pracowity, a często przepracowany; zaangażowany i zabiegany jednocześnie. Choć nikt nie mówi o tym głośno, to o takich pracownikach marzą ambitni pracodawcy. Zespół naukowców z Uniwersytetu Columbia opublikował artykuł „Conspicuous Consumption of Time: When Busyness and Lack of Leisure Time Become a Status Symbol”, z którego wynika, że pracowitość sama w sobie stała się symbolem statusu społecznego. W serii badań osoby zajęte postrzegane były jako mające „wyższy status, ponieważ otoczenie postrzegało je jako bardziej kompetentne i ambitne, a także jako bardziej pożądane na rynku pracy”.
Autorzy badania zwracają uwagę na jeszcze jedną ciekawą kwestię. Najwyższe uznanie wśród ankietowanych osiągali pracownicy maksymalizujący swoje życia (tj. „work hard and play hard”). Dzisiejsi konsumenci dążą do tego, by „mieć wszystko”, nawet wtedy, gdy angażują się w zajęcia w ramach czasu wolnego. Natomiast styl życia „work hard and play hard” – obejmujący zarówno ciężką pracę, jak i aktywną formę wypoczynku – stanowi w takim układzie najbardziej pożądany model życia dla klasy aspirującej.
Ale skąd się bierze ten współczesny ideał człowieka zajętego? Jeszcze w latach 90. XX wieku czasopisma i popularne programy telewizyjne łączyły obfitość pieniędzy z nadmiarem czasu wolnego. Reklamy produktów luksusowych najczęściej przedstawiały ludzi zamożnych w trakcie korzystania z czasu wolnego: niedaleko basenu lub na jachcie; podczas gry w tenisa i polo lub jeżdżących na nartach. Dziś tego typu przedstawienia zastępuje się obrazami dynamicznych biznesmenów i menadżerów, którzy dzięki drogim samochodom, zegarkom i gadżetom są w stanie wyrywać krótkie chwile odpoczynku z narzuconego na siebie „pracowitego stylu życia”.
Mit bycia zajętym najmocniej odbija się na pracownikach niskiego i średniego szczebla. Bycie zajętym dla samej „zajętości” jest szkodliwe na wielu poziomach. Bycie przykutym do komputera i „robieni czegoś” przez cały dzień jest postrzegane jako dobrze wykonana praca – niezależnie od tego, czy ma ona jakąkolwiek wartość. Z punktu widzenia produktywności jest to zadziwiające, jak wiele godzin marnuje się na niekończące się spotkania, które prowadzą donikąd oraz na papierkową robotę, która często jest jedynie formalnością. Badania przeprowadzone w trakcie pandemii COVID-19 wykazały, że 70 proc. spotkań powstrzymuje pracowników od wykonywania produktywnej pracy.
Współczesny system kapitalistyczny przekształca się powoli w „feudalizm kierowniczy”, dla którego priorytetem nie jest już wydajna produkcja, ale pasożytowanie na produkcji. Taką tezę stawia amerykański antropolog, David Graeber, w książce „Praca bez sensu” („Bullshit Jobs: A Theory”). Zgodnie z logiką rozpoznaną przez Graebera, zawody pożytku publicznego oraz zajęcia wiążące się z subiektywną gratyfikacją są tymi najsłabiej opłacalnymi, w przeciwieństwie do bezwartościowych prac w korporacjach:
„Im bardziej gospodarka staje się systemem dystrybucji zrabowanych dóbr, tym więcej sensu ma brak wydajności i tworzenie niepotrzebnych struktur dowodzenia […] W im mniejszym stopniu wartości pracy upatruje się w jej wytworach czy korzyściach, jakie przynosi innym, tym bardziej praca uważana jest za wartościową jako przede wszystkim forma ofiary z siebie, co oznacza, że wszystko, co czyni to zajęcie mniej uciążliwym czy przyjemniejszym, choćby gratyfikacja czerpana ze świadomości, że wykonywana praca przynosi komuś pożytek, ma w istocie jego wartość obniżać i w efekcie usprawiedliwiać niższe płace”.
Graeber wyróżnia pięć rodzajów „bullshit jobów”, czyli bzdurnych zajęć, które przez samych pracowników ocenione zostały jako bezwartościowe:
1. Sprawianie, by ktoś (klient, szef) czuł się ważny – np. asystenci, portierzy, windziarze;
2. Bezwzględne zabieganie o interesy swoich mocodawców – np. lobbyści, prawnicy korporacyjni, telemarketerzy, specjaliści PR i marketingu;
3. Rozwiązywanie problemów, których przy lepszej organizacji można byłoby uniknąć – np. programiści z trudem poprawiający przedwcześnie sprzedawane oprogramowanie, osoby przyjmujące reklamacje;
4. Generowanie dokumentów, procedur i rytuałów zamiast realnego, potrzebnego działania – np. menedżerowie, twórcy magazynów rozprowadzanych tylko wewnątrz pracowników firmy;
5. Zarządzanie osobami, które nie potrzebują zarządzania.
Graeber w swojej książce stawia niezwykle wyraźną diagnozę: bezwartościowa praca jest rodzajem przemocy duchowej. Praca bez sensu nas upokarza, demotywuje, pozbawia kreatywności, a w ostateczności łamie psychikę, sprowadzając choroby psychosomatyczne, zaburzenia lękowe i uzależnienia.
Co oznacza słowo „praca”? Zazwyczaj traktujemy je jako przeciwieństwo zabawy. Zabawę z kolei definiujemy jako działanie wykonywane dla samej przyjemności. Praca jest zatem działaniem, które zwykle jest uciążliwe i powtarzalne, ponadto nie stanowi celu samego w sobie i prawdopodobnie nikt by jej nie wykonywał jako takiej, chyba że ma ona służyć osiągnięciu czegoś innego (na przykład zdobyciu jedzenia). W historii Edenu oraz w micie o Prometeuszu potrzeba pracy ludzkiej zostaje przedstawiona jako kara za sprzeciwienie się boskiemu stwórcy. Jednakże w obu przypadkach praca zapewnia ludziom zdolność do wytwarzania jedzenia, odzieży, budowania miast i – ostatecznie – tworzenia własnego materialnego uniwersum. W ten sposób praca staje się skromniejszą wersją boskiej mocy stworzenia.
Jeszcze w XIX wieku zmęczenie pracą traktowano jako wadę moralną i wynik lenistwa. W państwach postrzeganych jako komunistyczne istniał obowiązek pracy. Miejsca pracy tworzono wbrew rachunkom ekonomicznym. Doprowadziło to do wielu patologii i niewydajności całej gospodarki. Kapitalizm miał stanowić antidotum na złe praktyki komunizmu – nad pracownikami miała wisieć wieczna groźba bezrobocia, a przedsiębiorcy mieli dbać, by istniały tylko zarabiające na siebie miejsca pracy. Tymczasem 37 proc. Brytyjczyków i 40 proc. Holendrów uważa, że ich praca nie przynosi światu niczego wartościowego.
Mit bycia zajętym, który coraz silniej rezonuje w świadomości pracowników, jest kolejnym sprzymierzeńcem korporacji i osób odpowiedzialnym za warunki zatrudnienia. Bez krytycznej analizy rynku pracy nie będziemy w stanie powstrzymać rosnącej liczby bezwartościowych zawodów, które oprócz korzyści ekonomicznych, przynoszą jednostkom i społeczeństwu jedynie straty moralne i psychiczne.
Źródła:
Polecamy: