Nauka
Jak mierzyć inteligencję emocjonalną? Oto trzy sposoby
17 sierpnia 2025
W Kolumbii na 100 tys. mieszkańców ginie rocznie 27 osób. W Polsce – jedna. „To, że nie muszę zamykać drzwi w ciągu dnia, jest dla mnie czymś niewyobrażalnym” – mówi Miguel, Kolumbijczyk mieszkający w Polsce. Ostatnie dwa brutalne morderstwa popełnione przez imigrantów z Ameryki Łacińskiej wywołały dyskusję o tym, czy do Polski może przenikać przemoc znana z tamtych krajów.
Gdy w czerwcu polskie media obiegły wiadomości o niezwykle brutalnym ataku na 24-letnią Klaudię, do którego doszło w Toruniu, opinia publiczna wstrząśnięta była opisem ran zadanych kobiecie przez napastnika. 19-letni Wenezuelczyk, którego policja zatrzymała tuż po ataku, został oskarżony o zabójstwo ze szczególnym okrucieństwem. Niecały miesiąc później głośno było w mediach o kolejnym brutalnym mordzie dokonanym w województwie kujawsko-pomorskim. Tym razem to 29-letni Kolumbijczyk zadźgał w Nowem 41-letniego Polaka.
Oba mordy zwróciły uwagę części polskiej opinii publicznej na – wydawałoby się – bardzo egzotyczny dla nas temat. Ogromną, bardzo brutalną przestępczość w obu tych krajach, której korzenie są zupełnie inne niż wszystko, co znamy z własnego „podwórka”.
Od razu pojawiły się też zupełnie naturalne pytania: czy przypadkiem pewna część (jak zawsze – nie można tu generalizować) imigrantów z tamtego regionu świata, nie przyniosła ze sobą do Polski problemów bardzo charakterystycznych dla Ameryki Łacińskiej?
– Zdecydowana większość Kolumbijczyków to spokojni ludzie, którzy chcą normalnie żyć. Ale jednak prawdą jest, że ci, którzy popełniają u nas przestępstwa, zamienili nasz kraj w piekło – mówi w rozmowie ze mną Miguel, Kolumbijczyk pochodzący z Bogoty, stolicy kraju.
Ten 32-latek przyjechał do Polski niecały rok temu na wizie turystycznej; dziś stara się zalegalizować swój pobyt. Miguel pracuje w magazynie i liczy, że niedługo również jego żona, która przyjechała do Polski pół roku temu z ich 8-letnim synem, również znajdzie pracę.
– Kwestie ekonomiczne odgrywały rolę przy przeprowadzce, nie będę tego ukrywał. W Polsce można lepiej zarobić i łatwiej żyć. Ale ogromnie ważne było też bezpieczeństwo. Polacy powinni codziennie dziękować Bogu za bezpieczeństwo, którym się tu cieszycie – mówi Miguel. – To, że mieszkając tu nie muszę pamiętać o zamykaniu drzwi wejściowych w ciągu dnia, jest nie do pomyślenia w Kolumbii. Mieszkając w Bogocie ryglowaliśmy cały dom, a człowiek i tak nie miał pewności, że rano obudzi się żywy. Tam nie znasz dnia, ani godziny. Takie rzeczy jak ryzyko napadu na ulicy, kradzieży portfela czy telefonu to po prostu nasza codzienność. Gorsze rzeczy też mogą się zdarzyć w każdej chwili. Trzeba z tym żyć. W Polsce natomiast praktycznie w ogóle nie muszę drżeć, czy coś złego stanie się na ulicy mojej żonie i synkowi. Moi kolumbijscy znajomi, którzy żyją w Polsce, również bardzo to sobie cenią.
Rzut oka na dane odnośnie morderstw na 100 tys. mieszkańców pokazuje, jaka przepaść dzieli nasze państwa. O ile w Kolumbii wskaźnik ten wynosi 27, a w Wenezueli 19, to w Polsce oscyluje on na poziomie… 1 (słownie: jednego). Kolumbia jest w tej najbardziej kluczowej kategorii przestępczości właściwie po sąsiedzku z legendarnie wręcz niebezpiecznym Meksykiem (28 mordów na 100 tys. mieszkańców).
Na początku sierpnia światowe media wróciły do tematu bezpieczeństwa w Kolumbii. Informowały wtedy o śmierci Miguela Uribe Turbaya, kolumbijskiego prawicowego senatora, kandydata na prezydenta, który w czerwcu został postrzelony w głowę w trakcie wiecu wyborczego. Dla Kolumbijczyków nie było to jednak nic nowego. Tamtejsze kartele narkotykowe, które odpowiadają za eksplozję przestępczości, wielokrotnie już eliminowały niewygodnych polityków.
W sierpniu 1989 roku słynny Pablo Escobar, w tamtym okresie najpotężniejszy baron narkotykowy Kolumbii, nie tyle nawet król, ile cesarz kokainy zabił kandydata na prezydenta Kolumbii Luisa Carlosa Galána, który zapowiadał, że wytoczy wojnę narkoterrorowi. Mało tego, w trzy miesiące później ludzie Escobara podłożyli bombę na pokładzie samolotu pasażerskiego linii Avianca, ponieważ dostali informację, że poleci nim César Gaviria, inny niewygodny kandydat na prezydenta Kolumbii. Gavirii nie było wtedy na pokładzie, natomiast 110 kompletnie przypadkowych osób poniosło śmierć w wyniku eksplozji ładunku wybuchowego.
Żeby zrozumieć, dlaczego Kolumbia od pół wieku żyje w ciągłym strachu przed brutalną przestępczością, trzeba zajrzeć na głęboką kolumbijską prowincję, do niedostępnej dżungli. To właśnie wtedy, obok grup rebelianckich, które terroryzowały ogromne połacie kraju, pojawił się kolejny śmiertelnie groźny gracz.
„Świat kolumbijskiej przemocy był względnie prosty, póki pól bitewnych nie zasypał biały proszek – pisał Artur Domosławski w swojej Gorączce Latynoamerykańskiej. – Światowy popyt na kokainę na początku lat siedemdziesiątych przygnał z miasta do lasu tysiące drobnych kolonizatorów, którzy chcieli zarobić na uprawie koki. To oni przynieśli do dzikiego interioru nieznane w takiej skali na prowincji napady, kradzieże, oszustwa, łapówki i rabunkowe mordy. Okazja do szybkiego i dużego zarobku wyzwoliła jeszcze większą przemoc”.
Kartele narkotykowe przyniosły ze sobą brutalną przemoc, która sterroryzowała społeczeństwo. Morderstwa przestały być już zwykłym pozbawianiem życia, a stały się torturami, które miały zastraszać. W biednej Kolumbii narkoterroryści z łatwością rekrutowali zastępy młodych chłopaków, którzy za niewielkie pieniądze i trochę „towaru” byli w stanie dopuścić się każdego bestialstwa.
Dziś sytuacja w Kolumbii nie jest już tak dramatyczna jak w czasach Escobara, ale wciąż narkotyki to główne źródło przemocy. Rozmawiałem na ten temat ze Steve’em Murphym, byłym funkcjonariuszem amerykańskiej agencji antynarkotykowej DEA. Murphy stał się pierwowzorem jednego z głównych bohaterów słynnego serialu Narcos opowiadającego o pościgu za Pablo Escobarem.
„To był potwór. Nie mam słów, by nazwać to, jak złym człowiekiem był Pablo Escobar. To było zło w czystej postaci. Escobar by pierwszym narkoterrorystą. Terroryzował, żeby ludzie przestraszyli się i pozwolili mu zawłaszczyć Kolumbię. Przyjmuje się, że Escobar odpowiada za śmierć ok. 10-15 tysięcy ludzi, choć niektórzy mówią nawet o 50. tys. zabitych. U szczytu potęgi miał on pod swoimi rozkazami 500 sicarios. To słowo znaczy po hiszpańsku »zabójca«. To byli bezwzględnie oddani mu ludzi” – mówił w rozmowie ze mną Steve Murphy.
I opowiadał, jak Escobar uzależniał od siebie małymi datkami rzesze ludzi mieszkających w dzielnicach nędzy, których potem mógł bezwzględnie wykorzystywać:
„Gdy pojawiał się wśród tych ludzi, ci otaczali go chmarą, przytulali go, całowali. Uważali go za Boga, bo nie musieli już grzebać po śmietnikach. Wtedy on ogłaszał im: »Panie i panowie, potrzebuję pomocy. Szukam ludzi, którzy będą dla mnie pracowali«. Zwykle zgłaszało się trzy raz więcej ludzi niż potrzebował… Manipulował tymi biednymi ludźmi, a oni za niego ginęli. Szczególnie tragiczne, że część z nich stanowili nastolatkowie. Mój partner przesłuchiwał kiedyś piętnastolatka pracującego dla Escobara. Ten chłopaczek przyznał się do zabicia 10 policjantów. Zabijał ich, ponieważ jego szef płacił mu 100 dolarów za trupa. Mówił, że go kocha i że jest w stanie dla niego zginąć…”.
W 2016 r. doszło do zawarcia pokoju między rządem centralnym a Rewolucyjnymi Siłami Zbrojnymi Kolumbii (FARC). I przynajmniej na tym odcinku frontu wewnętrznej wojny domowej zapanował względny pokój, ale inne ekstremistyczne grupy paramilitarne w Kolumbii wciąż szarpią bezlitośnie państwo i czerpią dochody z produkcji i handlu narkotykami. FARC został już w znacznej mierze zneutralizowany, jednak część ich żołnierzy wciąż nie złożyła broni sieje zamęt na prowincji.
– Mam kuzyna, który nie może wrócić do swojej miejscowości, bo FARC wydał na niego wyrok śmierci. Ten wyrok wciąż obowiązuje. Czy Polacy są w stanie wyobrazić sobie takie życie? – pyta Miguel. I tłumaczy: – Brutalność, z którą popełniane są u nas przestępstwa ma swoje przyczyny, to nie jest przypadek. Wydaje mi się, że jedna sprawa to żywiołowość. Latynosi generalnie są dużo bardziej żywiołowi np. od Europejczyków i wszystko robimy „bardziej”. Jeżeli więc dochodzi już do jakichś napaści, to przybierają one bardziej brutalny charakter. Ale przecież swoje robi też słabość państwa i przekonanie, że sprawiedliwość raczej się o ciebie nie upomni, że możesz działać bezkarnie.
Ze swego rodzaju „eksportem” przestępczości z Ameryki Łacińskiej od lat mierzą się Amerykanie. Wojnę gangom z południa wydał od razu po swoim zaprzysiężeniu Donald Trump. Amerykański prezydent szczególnie wziął na celownik międzynarodowy gang Tren de Aragua, który swoją „centralę” ma w Wenezueli. Waszyngton wiosną tego roku przeprowadził spektakularną akcję wywozu nielegalnych imigrantów oskarżanych o przynależność do tej organizacji – trafili oni do słynnego mega-więzienia w Salwadorze.
Wenezuela to kraj, który stwarza idealne warunki dla powstania brutalnej, potężnej sieci przestępczości zorganizowanej. Od ćwierć wieku Wenezuela trawiona jest przez tak skorumpowaną dyktaturę lewicowych radykałów, że ten kraj dysponujący największymi na świecie rezerwami ropy naftowej znalazł się na krawędzi upadku gospodarczego. W niedługim czasie z poziomu jednego z najlepiej rozwiniętych państw Ameryki Łacińskiej Wenezuela spadła do rangi pariasa.
Zapraszamy również na nasz kanał YouTube. Warto wybrać – subskrybuj
Gdy w 2013 r. odwiedziłem to piękne państwo położone nad Morzem Karaibskim, moi znajomi ostrzegali mnie, by za wszelką cenę unikać kontaktu z policją. Źle opłacani policjanci znani byli z absurdalnej wręcz korupcji i można się było spodziewać z ich strony samych najgorszych rzeczy. W związku z tym niespecjalnie zdziwiłem się, gdy dowiedziałem się, że wykrywalność najcięższych przestępstw w Wenezueli jest dokładnie odwrotna do sytuacji w Polsce. Tamtejsza policja rozwiązywała tyle kryminalnych zagadek ile u nas pozostało nierozwiązanych
Już wtedy w supermarketach zdarzały się istne bitwy o „rzucany” papier toaletowy (byłem świadkiem takiej sytuacji). Od tego czasu ten kraj stoczył się do poziomu Kuby, gdzie zwykłe wyżywienie rodziny staje się ogromnym problemem, a pacjenci muszą dostarczać do szpitali własne leki i środki higieniczne, by liczyć na jakikolwiek standard opieki.
Sytuacja ekonomiczna jest w Wenezueli tak dramatycznie zła, że tylko w ciągu ostatniej dekady uciekło stamtąd ok. 8 milionów ludzi (obecnie państwo to liczy ok. 30 mln ludzi). Strumień uciekinierów z tego socjalistycznego piekła wciąż rośnie. Uchodźcy chcą się dostać choćby do Kolumbii, gdzie warunki ekonomiczne są dużo lepsze. Na tym tle zrozumieć można, dlaczego nawet wciąż będąca na dorobku Polska jawi się Wenezuelczykom jak raj na ziemi.
Przeczytaj również tekst Autora: Spór o garść piasku. Tak może wybuchnąć wojna