Humanizm
Hulaj dusza, piekła nie ma. Zetki, influencerzy i pieniądze
16 listopada 2024
Jaką rolę odgrywa w amerykańskiej polityce płeć? Dlaczego polityczkom jest trudniej niż politykom? Amerykanie nigdy jeszcze nie wybrali kobiety na najwyższy urząd w państwie, ale jest już sporo ciekawych badań zdradzających dlaczego
Do listopadowego pojedynku o Biały Dom stanie dwóch białych mężczyzn po siedemdziesiątce – Donald Trump i Joe Biden. Ten drugi nie ma jeszcze oficjalnie nominacji Partii Demokratycznej, z rywalizacji nie zrezygnował jeszcze bowiem Bernie Sanders, choć nie ma on już raczej szans (zresztą też jest białym mężczyzną po siedemdziesiątce). Choć w tym roku o nominację Demokratów ubiegała się rekordowa liczba sześciu kobiet, wszystkie po kolei odpadały z wyścigu.
Jeszcze jesienią ubiegłego roku faworytką sondaży była Elizabeth Warren. Gdy zaczęły się głosowania w ramach prawyborów, szybko okazało się, że nie ma jednak szans, więc zrezygnowała na początku marca. „Wiele kobiet myślało, że skoro mamy mądrą, pełną pasji i kompetentną kandydatkę, ich marzenia w końcu się spełnią. Jej rezygnacja jest szczególnie druzgocąca dla dziewczynek” – pisała dziennikarka „Christian Science Monitor” Christa Case Bryant.
System wymaga głębokich zmian, a ona nie była wiarygodna – wskażą zwolennicy Berniego Sandersa. Była zbyt radykalna i w efekcie przegrałaby z Trumpem – wytłumaczą entuzjaści kandydatury Joe Bidena. Można się zgadzać lub polemizować z tymi tezami, ale ten artykuł dotyczy czegoś innego, a mianowicie znaczenia płci w amerykańskiej polityce. Oczywiście byłoby nadużyciem napisać, że Warren przegrała, bo była kobietą. Można szukać wielu strategicznych, taktycznych i politycznych powodów jej porażki, wyborcy mają różne priorytety. Jednak, jak pokazują liczne badania, płeć ma znaczenie, bo obywatelami kierują również – a czasem przede wszystkim – emocje i uprzedzenia.
Choć kobiety stanowią ponad połowę społeczeństwa, w ponaddwustuletniej historii amerykańskich wyborów prezydenckich żadna z nich nie sprawowała jeszcze urzędu prezydenta. Dlatego tak wiele Amerykanek w ostatnich dniach dzieli się wściekłością, frustracją i żalem. W przegranej Warren dostrzegają odbicie ich własnych zmagań, porażek i frustracji. „Ważne, byśmy zmierzyły się z tym, jaką rolę odegrał seksizm podczas prawyborów” – piszą dziennikarki „Voxa”, Ella Nilsen i Li Zhou.
Sama Warren, poproszona o odpowiedź, wskazała, że to pytanie pułapka: „Jeśli odpowiesz, że seksizm był, wszyscy uznają cię za beksę. Jeśli natomiast powiesz, że seksizmu nie było, legion kobiet pomyśli: »Na jakiej planecie ona żyje?«”. Badania potwierdzają, że wyborcy rzeczywiście źle reagują na narzekające kobiety, a zwracanie uwagi na seksizm jest przez rywali określane jako granie „kobiecą kartą”. Warren w kampanii wyborczej praktycznie nie odnosiła się do tego, jakie znaczenie w rywalizacji ma jej płeć, skupiała się na reformach podatkowych, rosnących nierównościach, oligarchizacji kraju oraz bezkarności Wall Street i Doliny Krzemowej. Wszystko miała szczegółowo rozpisane w projektach ustaw.
To zresztą dosyć typowe, bo statystycznie polityczki są lepiej przygotowane. Liczne analizy i porównania (m.in. Barbary Burrell z University of Michigan) potwierdzają, że kandydatki startujące w wyborach mają statystycznie większe doświadczenie i kwalifikacje niż kandydaci. Przykładów jest wiele, choćby w 2018 r. 80 proc. Demokratek ubiegających się o miejsce w Kongresie legitymowało się doświadczeniem pełnienia funkcji pochodzącej z wyborów, czym mógł się pochwalić tylko co piąty z ich partyjnych kolegów. Co więcej, jak wynika z analizy National Women’s Law Center, gdy polityczki trafiają do Kongresu, są skuteczniejsze, przedstawiają więcej projektów ustaw i częściej udaje im się zdobyć dla nich poparcie, również gdy zasiadają w ławach opozycji.
Jednak na ich drodze wciąż stoją przesądy. Podczas tej kampanii królowało pytanie, które Amerykanie nazywają „The Electability Question”, dotyczące tego, czy kobieta jest wybieralna. W mediach, może nawet częściej niż o to, czy Warren powinna zostać prezydentem, pytano, czy jest to w ogóle możliwe. Podobne doświadczenie miały inne kandydatki. I to pomimo że cztery lata wcześniej Hillary Clinton zdobyła prawie 3 mln więcej głosów niż Donald Trump, a o jej przegranej przesądziła specyfika amerykańskiego systemu ich przeliczania.
Zdaniem komentatorów jej porażka mogła osłabić tegoroczne szanse kobiet. Wciąż trwa bowiem dyskusja, jak bardzo przyczyniła się do tego płeć. A jeśli się przyczyniła, to może lepiej tym razem nie ryzykować, bo stawka jest zbyt wysoka – trzeba pokonać Trumpa. I nieważne, jak bardzo Warren różni się od Clinton. Też jest przecież kobietą. A kobieta prezydent to eksperyment, jakiego kraj nie widział. A więc ryzyko.
Pytanie o wybieralność to samonapędzający się mechanizm, który uderza w kobiety, prawdopodobnie również w Warren. Z przeprowadzonego latem 2019 r. badania Ipsosu wynika, że ¾ Demokratów deklaruje, że nie ma nic przeciwko potencjalnej prezydentce (a więc ¼ wciąż ma!). Obawiają się jednak, że inni nie są na to gotowi. Czyli popierają Warren, ale nie zagłosowaliby na nią, bo i tak nie ma szans.
Według ubiegłorocznego badania Avalanche Strategy kwestia płci ma dla wyborców większe znaczenie niż wiek, rasa, ideologia czy orientacja seksualna. Kiedy w czerwcu 2019 r. ankieterzy pytali Demokratów, kogo by wybrali, wskazywali na Joe Bidena. Jednak gdy poprosili ich, żeby wyobrazili sobie, że mają magiczną różdżkę i bez organizowania głosowania mogą wskazać swojego ulubionego kandydata, najczęściej padało nazwisko Warren. Co ciekawe, kwestia płci bardziej martwi kobiety niż mężczyzn – one częściej obawiają się, że kwestia ta obniża szanse wygranej.
Tymczasem to już mit. Analizy (m.in. The Reflective Democracy Campaign) amerykańskich starć wyborczych na różnych szczeblach potwierdzają, że jeśli tylko kobiety znajdą się na listach wyborczych, okazują się skuteczniejsze od mężczyzn. Tylko muszą najpierw przekonać partyjne elity, dostać się na listy i zebrać pieniądze.
Badania Fundacji Barbary Lee z 2012 r. wskazują natomiast, że dla zwycięstwa polityczek kluczowe jest przekonanie wyborców, że są kompetentne. Wyborcy mają świadomość, że polityka to wciąż męski świat, dlatego kobiety muszą być lepiej przygotowane i doświadczone. „Nam stawia się poprzeczkę wyżej” – komentowała jedna z kandydatek w prawyborach, Amy Klobuchar. Entuzjastki Warren zwracały też uwagę, że choć zarówno ona, jak i Bernie Sanders popierali program Medicare for All, czyli program powszechnego ubezpieczenia zdrowotnego, to przede wszystkim od niej domagano się szczegółów.
Obok „electability” drugim wielkim pytaniem, które wisi nad kandydatkami na dowolne stanowiska w USA, jest „likeability”, czyli czy dadzą się lubić. Dla wyborców to, czy lubią daną osobę, ma większe znacznie, gdy głosują na kobietę, niż w przypadku mężczyzny. Jak przekonują eksperci Fundacji Barbary Lee, Amerykanie są gotowi głosować na mężczyzn, których nie lubią, ważniejsze jest dla nich, czy są oni kompetentni. Natomiast jeśli nie lubią kandydatki, to choćby była wykwalifikowana, raczej na nią nie zagłosują. Z ubiegłorocznego sondażu Ipsosu w stanie New Hampshire wynika, że Warren i również startująca w prawyborach Kamala Harris mogły liczyć na sympatię tylko 5 proc. ankietowanych, podczas gdy Biden i Sanders mieli dwudziestoprocentowe wyniki.
Co więcej, badania potwierdzają korelację – im bardziej wykwalifikowana kobieta, tym bardziej lubiana (mężczyzn to nie dotyczy). A to oznacza, że każdy jej błąd szybciej niż w przypadku mężczyzn powoduje utratę sympatii. Polityczki po prostu znacznie surowiej się ocenia. „Jeśli nie pójdzie jej dobrze w debacie, zdenerwuje się publicznie, odbierze jej mowę, popełni błąd w projekcie ekonomicznym, wszystko to uderzy zarówno w postrzeganie jej kompetencji, jak i w sympatię ze strony wyborców” – piszą autorki analizy Fundacji Barbary Lee.
Jest jednak dobra wiadomość – w USA trwa cicha rewolucja. Urząd prezydenta pozostaje wciąż poza zasięgiem kobiet, ale podbijają one Kongres i parlamenty stanowe. Wybór Donalda Trumpa zszokował je tak bardzo, że w 2018 r. do wyborów uzupełniających do Kongresu stanęła ich rekordowa liczba. I wygrywały. Twarzą tej nowej fali jest Alexandria Ocasio-Cortez, która w chwili wyboru miała 29 lat. Zmieniają się też kształtowane od dekad przez mężczyzn wyobrażenia wyborców. Dziennik „New York Times” zwracał uwagę, że kandydatki nie czuły się już zmuszone do noszenia garniturów, by dopasować się do powszechnych skojarzeń na temat wyglądu przywódcy. One ten wizerunek zmieniały.
Dyskusje o podatkach czy ubezpieczeniu zdrowotnym wiele kobiet łączyło z osobistymi historiami. Choćby Warren, która przeżyła w dzieciństwie widmo bankructwa rodziny, gdy jej ojciec zachorował. Opowiadając o dyskryminacji płacowej kobiet, Warren czerpała natomiast z własnych doświadczeń jako nauczycielki. To zjednuje kandydatkom wyborców, bo pokazuje ich siłę w pokonywaniu życiowych przeszkód oraz znajomość „prawdziwego życia”. Wcześniej miały się skupiać przede wszystkim na swoich kompetencjach i sukcesach zawodowych. Kobiety wciąż częściej niż mężczyźni muszą odpowiadać na pytanie, kto będzie się zajmował dzieckiem, ale część z nich macierzyństwo zamienia w atut, bo, prowadząc kampanię z dziećmi na rękach, pokazywały, że rozumieją wyzwania stojące przed rodzicami.
Doradcy podkreślają jednak, że osobistej historii musi towarzyszyć przekaz o kwalifikacjach, zwłaszcza w wyborach na wyższym szczeblu, gdy kandydatka musi rozszerzyć bazę wyborców – wtedy ten już metaforyczny garnitur może się jeszcze przydać. Opierając się na sondażach, ekspertki Fundacji Barbary Lee doradzają też, że dobre wrażenie na wyborcach robi, gdy kobiety są asertywne, nie dają sobie w kaszę dmuchać w czasie debat, nie ustępują, ale też odpowiadają na trudne pytania. Choć tu czai się pułapka innych stereotypów.
Zanim jeszcze na dobre wystartowała kampania, Warren oceniano jako zbyt wycofaną i chłodną. Tak też mówiono o Hillary Clinton. Obie z pewną wzgardą bywały nazywane „prymuskami”. „Wielu ludzi czuje się zagrożonych przez supermądrą kobietę. Gdy stara się ona przedstawić swoje argumenty, mówi powoli i pewnie, zawsze znajdą się mężczyźni, którzy poczują się karceni przez figurę matki” – podsumowuje w dzienniku „Guardian” historyczka z Uniwersytetu Kalifornijskiego, Bonnie Morris.
Asertywnym kobietom, szczególnie Afroamerykankom, szybciej przypina się też łatkę „wściekłych” (zarzut, który był karykaturalnie podnoszony przez krytyków Clinton). Nieco inaczej postrzega się ambicję, u mężczyzn częściej kojarzy się ona wyborcom z siłą i kompetencją, podczas gdy w przypadku kobiet wywołuje więcej agresji i niechęci. Oznacza to, że już startując w wyborach, kobieta budzi większą niechęć, co opisali w 2010 r. badacze z Uniwersytetu Harvarda, Tyler G. Okimoto i Victoria L. Brescoll, w analizie pod znaczącym tytułem „Cena władzy. Walka o władzę i negatywna reakcja na kobiety”. Podsumowując, kobiety są znacznie częściej oceniane po tym, jak wyglądają i jak się zachowują.
Są też bardziej narażone na przemoc. Burmistrzynie dwa razy częściej stykają się z przemocą psychiczną niż burmistrzowie i trzy razy częściej z przemocą fizyczną. „Dostępność mediów społecznościowych zwiększyła skalę nadużyć wobec kobiet i mężczyzn ubiegających się o polityczne stanowiska, ale ataki na kobiety mają częściej podtekst seksualny i mizoginistyczny charakter” – piszą w ekspertyzie „Nie dla ludzi o słabych nerwach” naukowcy z Rutgers University in Pacific Institute for Research and Evaluation. Z analizy firmy Max Kelsen wynika, że podczas poprzednich wyborów Hillary Clinton była dwa razy bardziej narażona na agresję w internecie niż Bernie Sanders.
Trudno oszacować, jak duży wpływ na losy kandydatury Warren miała jej płeć. Inni kandydaci też zmagają się z przesądami, jak choćby Bernie Sanders, który bywa demonizowany jako socjalista, a po zawale musiał się zmierzyć z obawami, czy nie jest zbyt stary na fotel prezydenta. Faktem jest też jednak, że znów w amerykańskich wyborach prezydenckich padnie na faceta. Biali mężczyźni stanowią 30 proc. społeczeństwa, a zajmują 62 proc. stanowisk pochodzących z wyborów, podczas gdy najbardziej niedoreprezentowane kolorowe kobiety to 1/5 społeczeństwa, a sprawują tylko 4 proc. tych urzędów.
Polityczki nie składają broni, każda startująca i wygrywająca kobieta zmienia stereotypy, a więc kruszy szklane sufity, szybciej w Partii Demokratycznej niż Republikańskiej. Ciekawe też, czy Sanders lub Biden zdecydują się na wybór kobiety jako kandydatki na wiceprezydenta.
Amerykańska polityka ma swoją specyfikę, więc trudno przełożyć wyniki cytowanych wyżej badań i analiz na polską scenę. Nad Wisłą znacznie mniej rozmawiamy o znaczeniu płci w polityce, może dlatego że nie ma ona takiego znaczenia jak w USA. A może po prostu słabiej rozpracowaliśmy mechanizmy dyskryminacji.