Nauka
Uczenie się wymaga synergii. Tak wpływa na nie dopamina i serotonina
03 grudnia 2024
Rościmy sobie prawo do określania, co jest sztuką, a co nie, podczas gdy większość z nas nie zdobyła wiedzy uprawniającej nas do takich ocen Rytm 0 Katolik w czarnej czapce: „Wchodząc na tę wystawę, popełniacie grzech śmiertelny”. Od pół godziny stoi przed wejściem do toruńskiego Centrum Sztuki Współczesnej. W dłoni trzyma drewniany krzyż i masywny różaniec z żołędzi. Unosi go na wysokość serca i powtarza zgromadzonym, że jeszcze mogą się wycofać. Gdy mimo ostrzeżeń wyciągam bilety na wernisaż […]
Katolik w czarnej czapce: „Wchodząc na tę wystawę, popełniacie grzech śmiertelny”.
Od pół godziny stoi przed wejściem do toruńskiego Centrum Sztuki Współczesnej. W dłoni trzyma drewniany krzyż i masywny różaniec z żołędzi. Unosi go na wysokość serca i powtarza zgromadzonym, że jeszcze mogą się wycofać. Gdy mimo ostrzeżeń wyciągam bilety na wernisaż Mariny Abramović, samozwańczy misjonarz spisuje mnie na straty.
Katolik w czarnej czapce: „Będziecie potępieni!”.
„Potępieni” stoją w długiej kolejce. Jest 8 marca, Międzynarodowy Dzień Kobiet, a zarazem jedno z najważniejszych europejskich wydarzeń kulturalnych 2019 r. Tak twierdzi choćby paryski „Vogue”. W rodzimych mediach prawicowych wszystko po staremu: Abramović to satanistka, feminazistka, okultystka, seksualizatorka, słowem: „Zła kobieta była… ta Marina”. Zanim zatruła serca i umysły prawych Polaków, zdobyła tytuł babci performance’u. Choć sama wystrzega się tego określenia, przyjęło się już w zbiorowej świadomości odbiorców kultury.
Zapowiedź protestu na Facebooku: Wystawa „artystki” to akt poddania Polski Szatanowi.
Siwy mężczyzna w biało-czerwonym szaliku: „Przyjechałem tu, żeby bronić krzyża. Mam ze sobą krzyż i mogę dać go państwu ucałować. Papież Polak powiedział: »Każdy krzyż dźwigany przez człowieka nabiera niepojętej godności«. Dlaczego ta »artystka« uwzięła się na Polskę? Czemu odbiera nam godność, używając naszych symboli narodowych?”.
Oburzona kobieta w okularach: „Jak kobieta lata wszędzie z gołymi cyckami, to się nie mówi na nią »artystka« tylko inaczej”.
Przed CSW zebrały się dwa tłumy: pierwszy – większy, podekscytowany i radosny, drugi – autentycznie załamany. Nad rozmodlonymi zwolennikami Radia Maryja widnieje transparent „Krucjata różańcowa za ojczyznę”. Desant wiernych próbuje odwieść miłośników sztuki od przekreślenia relacji z Bogiem. Starsze panie klęczą na bruku i złowrogo szepcą słowa modlitwy, jakby rzucały uroki. Jeden z wiernych kładzie się krzyżem przed gmachem Centrum.
Zagraniczny student: „Czy to także część performance’u”?
Rozbawiona Polka: „Nie. To katolicki lunapark”.
W skrócie: do naszego kraju przyjechała artystka, która stworzyła nowy gatunek, dziedzinę, formę sztuki. Wprawdzie przed nią działało już kilku artystów wykorzystujących body-art jako środek wyrazu, jednak to Marina Abramović wywalczyła specjalny status dla performance’u. W Polsce przedstawia dorobek 50 lat pracy artystycznej. Wcześniej zrobiła to w Nowym Jorku, Buenos Aires, a ostatnio we Florencji. Do tych światowych ośrodków kultury dołączył Toruń. Wystawę z Polski zachodnia prasa uznała za równie ważną, co tegoroczny, największy w historii wernisaż prac Leonarda da Vinci w Luwrze.
Centrum Sztuki Współczesnej, Znaki Czasu, godz. 18.
Gdy Marina Abramović zapowiada retrospektywę Do czysta, obserwuję twarze jej fanów. Widzę silne emocje, wzruszenie, oddanie, szacunek, podziw. Sam czuję, jakbym wziął euforyczny narkotyk. Przypomina to trochę spotkanie guru z członkami sekty. Ledwie cienka ściana z szyb oddziela nas od armii ojca Rydzyka, zajadle protestującej przeciwko artystce. Dla nich to my jesteśmy fanatykami.
Marina Abramović (podczas otwarcia wystawy): „Kiedy zaczynałam, czułam się jak pierwsza kobieta na Księżycu, bo nikt wcześniej tego nie robił. Musiałam ciągle walczyć: z profesorami na uczelni, z okropną i piętnującą krytyką. A jednak pozostałam wierna sobie. Kiedy ktoś mi mówi »nie«, wtedy wszystko się zaczyna. To moje przesłanie dla młodych artystów: idźcie za intuicją, nie bójcie się podejmować ryzyka, podróżujcie”.
Zaraz po zakończeniu oficjalnej części wydarzenia, odbiorcy przestają udawać kulturę wysoką i taranują się, walcząc o miejsce w kolejce na wystawę. W końcu do zamknięcia galerii zostało dwie i pół godziny, a kontrola bezpieczeństwa zabiera cenne minuty zwiedzania.
Dziś wyjątkowa noc, bo poszczególne dzieła Abramović odtwarzają reperformerzy. Największą uwagę przyciąga słynna „framuga” – tworzący ją mężczyzna i kobieta stoją naprzeciwko siebie zupełnie nadzy. Szczelina między ich ciałami to przesmyk, przez który należy przejść, by zobaczyć dalszą część wystawy. Na ścianie obok archiwalnego nagrania performance’u Mariny i Ulaya, jej ówczesnego partnera życiowego i artystycznego, umieszczono krótką notatkę: „Dozwolone wykonywanie zdjęć z zachowaniem prywatności performerów”.
Kobieta w czarnej spódnicy (do koleżanki szeptem): „Zrób zbliżenie na chuja”.
Autorka selfie: „Ja to mam sprawdzone. Kobieta bez stanika to dwieście lajków lekko”.
Sala „Mariny i Ulaya” cieszy się największym wzięciem. W pewnym momencie wokół performerów widzowie formują kilkuosobową grupkę i robią sobie z nimi selfie.
Mężczyzna w dżinsowej koszuli: „Ja tam trochę plecami wymacałem”.
Drugie piętro, reperformerka na wzór pomysłu Abramović je surową cebulę niczym jabłko (w oryginale artystka odtworzyła w tle performance’u nagranie, na którym przytaczała irytujące ją sytuacje).
Mężczyzna ze sceptycznym wyrazem twarzy (do znajomych): „Jak dla mnie to jest jedna wielka maszynka do robienia pieniędzy”.
Chłopak w ciemnozielonej koszuli (do partnerki): „Pamiętaj! Jak nam w życiu nie wyjdzie, to zawsze możemy pójść do CSW i zjeść cebulę”.
Sobota, godzina 12:30. Przed wejściem do Centrum Kultury Jordanki, gdzie artystka wystąpi przed publicznością, formuje się kilkunastometrowa kolejka. Na pobliskim przystanku tramwajowym trwa dyskusja na temat sztuki performance’u.
Młody łysy mężczyzna: „Jak, za przeproszeniem, ktoś sra i szcza przed ludźmi, to niech mi pani powie: czy to jest sztuka?”.
Zmartwiona kobieta w czerwonej kurtce: „O matko, o tym, to ja nie słyszałam”.
Młody łysy mężczyzna: „Tak. Dwa tygodnie srała i szczała [prawdopodobnie chodzi o performance Dom z widokiem na ocean – red.]”.
CK Jordanki, godz. 13. Artystka wychodzi na scenę, otrzymuje owacje na stojąco. W podziękowaniu dotyka dłonią serca.
Marina Abramović: „Obok obrazu w muzeum możesz przejść zupełnie bezmyślnie, lecz performance wymusi na tobie konkretne emocje. Im mocniejszy performance, tym większe zmiany zachodzą w widzach”.
Centrum Sztuki Współczesnej, godz. 16.
Wracam na wernisaż Do czysta. Wczoraj przyszli zobaczyć go głównie fani sztuki bałkańskiej artystki. Bilety na jego otwarcie udostępnione w internecie 28 stycznia zniknęły w ciągu minuty. Dziś na wystawę może wejść każdy. Słucham reakcji publiczności.
Opis wystawy w mediach: Marina Abramović – nonkonformistyczna nieustraszona, radykalna. Jedni ją kochają, drudzy nienawidzą, ale jej sztuka nikogo nie pozostawia obojętnym.
Sala przedstawiająca wczesne malarstwo Mariny Abramović:
Brunetka w okularach (do grupki znajomych): „Takie rzeczy to ja rysowałam w szkole, kiedy mi się nudziło na lekcjach. – To czemu nie zostałaś znaną na świecie artystką? – pyta jej kolega. – Bo się nie rozbierałam przed tłumami”.
Para studiuje jeden z serii obrazów przedstawiających „wypadek ciężarówki”.
Mężczyzna z tatuażami na przedramionach (do partnerki): „Widzę to u nas w sypialni. Myślisz, że to można kupić? – Zapytamy się przy wyjściu” – odpowiada zafrapowana koneserka sztuki.
W sali „Mariny i Ulaya” wyświetlane są ich najlepsze performance’y z lat 70. Na jednym z nich para zadaje sobie mocne ciosy w policzek.
Chłopak w nakręconych wąsach (do partnerki): „Jak dla mnie to jedno wielkie oszustwo”.
Drugie piętro, dokumentacja performance’u, w którym artystka wycina sobie żyletką pięcioramienną gwiazdę na łonie i naga spoczywa na topiącym się pod nią krzyżu z bloków lodu.
Chłopak w okularach lenonkach (o Marinie): „Ta to była grubo pojechana”.
Marina Abramović to artystka-mentorka, dla mnie – niewierzącego – jej sztuka jest rodzajem wyznania. Jednak do każdej religii podchodzę z ostrożnością. Mam świadomość, że Abramović sprawnie buduje własną mitologię, niczym meksykańska surrealistka Frida Kahlo. Dla obu artystek życie było materiałem do kreowania wielkiego performance’u, który ma trwać także po ich śmierci. Czy możemy je za to oceniać negatywnie? Nie sądzę. Marina złożyła swoje życie i ciało w ofierze dla sztuki. Pokonywała granice wytrzymałości ludzkiego organizmu, kilka razy narażając się na śmierć. Utorowała drogę dla karier tysięcy artystów performerów. Nie obawiam się nazwać jej jedną z najważniejszych kobiet na świecie.
Dlaczego więc sztuka Jugosławianki spotyka się z tak dużym niezrozumieniem?
Zdaję sobie sprawę, że reakcje podsłuchane na wystawie Do czysta były jednostkowe, czasem wyrwane z kontekstu wielu niewyrażonych na głos przemyśleń. Większość osób zgromadzonych w Centrum Sztuki Współczesnej 8 marca to fani artystki. Prawdziwy jad od miesięcy lał się w internecie, może dlatego dzień po premierze usłyszałem tak dużo drwin. Dyskusje na portalach społecznościowych przygotowały podkład pod łatwy hejt. Mimo to, między ignorantami, widziałem wielu widzów poruszonych prezentowaną retrospektywą.
Jednak zdania przytoczone powyżej nie są ledwie widocznym promilem, a odzwierciedlają masy, które do muzeum raczej się nie wybiorą. Konsternacja, oburzenie, niecierpliwość, poczucie zagubienia, a nawet obrzydzenia, to emocje towarzyszące publiczności Abramović, odkąd po raz pierwszy przed nią wystąpiła. Jednak każde z tych odczuć, choćby najbardziej negatywne, potwierdza sens jej twórczości.
Powszechne w recenzjach zdanie, że „Ambramović kocha się lub nienawidzi”, wiele mówi o jej odbiorcach. Od lat obserwuję reakcje Polaków na sztukę podczas różnych wydarzeń kulturalnych. Wernisaż Do czysta pozwolił mi zrozumieć, w czym tkwi problem. Otóż, jako naród, rościmy sobie prawo do określania, co jest sztuką, a co nie, podczas gdy w większości nie zdobyliśmy wiedzy uprawniającej nas do takich ocen.
Polacy ustalając stosunek do dzieła, posługują się często jedną z najprostszych kategorii: „Podoba mi się lub nie”. Czasem w kontekście rozterki: „Czy będzie pasować do salonu?”. Drodzy rodacy: dobra sztuka prawie nigdy nie jest ładna. Nie taki jest jej cel.
Sztuka to moment, kiedy dzieło i widza łączy emocjonalna nić. To relacja, jaką nawiązuje artysta z odbiorcą. Jeśli pod jej wpływem widz przechodzi wewnętrzną przemianę, jeśli sztuka wpłynie na jego poglądy, wywoła głęboką refleksję, dotknie tych najbardziej intymnych wspomnień lub przeczuć, możemy mówić o sukcesie artysty.
Gdy przychodzi do performance’u to już w ogóle Polak się gubi. „Bo co to za sztuka?!”. Ani jej powiesić, ani postawić. Można zrobić zdjęcie, nagrać film, ale po co, skoro „nie wiadomo, o co chodzi”. Abramović dodatkowo atakuje nas, bądź co bądź konserwatywne społeczeństwo, tym, co kulturowo uznane jest za naganne: nagość, okaleczanie się, ale też patrzenie prosto w oczy obcego człowieka. Łamanie społecznych norm sprawia, że wielu odbiorców, obcując z jej sztuką, czuje się zagrożonych.
Nie boję się oskarżeń o stereotypowanie narodu. Nie można mieć żalu do Polaków, bo to nie ich wina, że państwo nie zapewniło im wystarczającej edukacji artystycznej. Plastyka i muzyka, przedmioty, na których pod dyktando trzeba było rysować lub śpiewać, nie mają nic wspólnego z wolnością twórczą i nauką interpretacji sztuki. Zajęcia z wiedzy o kulturze dla wielu osób były tzw. zapchajdziurą. Sam wspominam te lekcje miło, choć nie ukrywam, że służyły nam do spisywania prac domowych z matematyki w rytm nokturnów Chopina.
To naturalne, że kiedy czegoś nie rozumiemy, irytuje nas to. Wolimy czuć się oszukani niż głupi. Wygodniej będzie wyśmiać dzieło niż przyznać się, że przekaz artysty zupełnie do nas nie dociera. Czasem jest to przejaw złej sztuki, jednak nie w przypadku Mariny Abramović.
Jej twórczość nie jest na tyle oczywista, na ile przygotowany jest masowy odbiorca. Tam, gdzie nieco lepiej wykształceni dostrzegają wołanie o wolność, ci prości widzą tyle, co na obrazku: proste symbole wzbudzające kontrowersje i podejrzenia, choćby o satanizm.
Tak było w przypadku performance’u Rytm 5 z 1974 r. Na jednym z placów w Belgradzie, Marina Abramović usypuje pięcioramienną gwiazdę z trocin. Nasącza je benzyną i podpala. Obcina włosy i paznokcie, następnie wrzuca je w płomienie i kładzie się w środku gwiazdy. Czym jest ten akt, jeśli nie desperacką próbą zwrócenia uwagi na uwięzienie w komunistycznym reżimie i pragnienie zaczerpnięcia oddechu wolności?
Tymczasem protestujący przed toruńskim CSW katolicy argumentowali, że artystka używa „symboliki satanistów” (pentagram), a w trakcie performance’ów „odprawia czarne msze”.
Brak odpowiedniego przygotowania do interpretacji sztuki to problem nie tylko polski, lecz także międzynarodowy. W autobiografii Mariny Abramović Pokonać mur artystka przywołuje słowa Susan Sontag, swojej przyjaciółki, znanej amerykańskiej pisarki i krytyczki społecznej. Sontag twierdziła, że zapewnienie ludziom kontaktu ze sztuką od najmłodszych lat mogłoby rozwiązać wiele problemów świata, choćby szalejące nacjonalizmy, wzajemną niechęć, rasizm.
Sztuka uczy wrażliwości. Wrażliwość jest niezbędnym składnikiem empatii. Umiejętne interpretowanie twórczości i zrozumienie jej metaforyki pomaga odróżnić rzeczywistość od fikcji. A ta zdolność zdaje się niezwykle cenna w walce z populizmem, postprawdą i fake newsami. Sztuka mogłaby zmniejszyć podatność na manipulację tych ludzi, którzy od wczesnych lat mieliby z nią kontakt. Idąc za przemyśleniami Sontag i Abramović: istnieje potrzeba stworzenia międzynarodowego programu finansującego możliwość częstego obcowania ze sztuką młodzieży w szkołach i na uniwersytetach.
Marina Abramović (podczas spotkania z publicznością w Toruniu): „Każdy z nas ma czasem wrażenie, że ktoś się na niego intensywnie gapi. Siedzisz w restauracji i czujesz, jak ktoś świdruje cię spojrzeniem. Odwracasz się, by to sprawdzić, i prawie zawsze napotykasz spojrzenie obcego. Podobnie jest, kiedy obcujesz z dobrą sztuką, czujesz to spojrzenie, odwracasz się, ale tym razem nikt za tobą nie stoi”.
W ten sposób Marina Abramović wyjaśniła moment, w którym widz wejrzał w głąb siebie. Zobaczył coś, co odwoływało się do jego doświadczenia, zrozumiał zamysł artysty, bo skojarzył dzieło z własnym cierpieniem, radością, wspomnieniem czyjejś śmierci czy narodzin uczucia. Z tego powodu największy performance Abramović – Artystka obecna z 2010 roku – wywołał tak skrajne emocjonalne reakcje publiczności.
Marina Abramović siedziała wtedy przy stole w muzeum sztuki nowoczesnej (MoMA) w Nowym Jorku i patrzyła w oczy każdemu, kto zechciał usiąść naprzeciwko niej. Przez osiem godzin, siedem dni w tygodniu i niespełna trzy miesiące przez stolik artystki przewinęło się ok. 700 tys. osób. Jedni, uczestnicy performance’u płakali, a drudzy uśmiechali się radośnie. Deklarowali, że podczas wejrzenia w oczy Mariny dojrzeli bezwarunkową miłość albo bezgraniczny smutek. Tak naprawdę widzieli odbicie własnych emocji i doświadczeń. Dlatego też performance został przez krytyków uznany za jedno z największych zjawisk zbiorowej autoterapii. „Publiczność jest moim lustrem” – mówiła Jugosławianka w Toruniu.
Terapia i oczyszczanie to procesy trudne, złożone i długie. Właśnie tego doznajemy podczas performance’ów Abramović, lecz nie wszyscy są w stanie sprostać temu zadaniu. Łatwiej jest odwrócić wzrok od ukrytego przesłania w pracach artystki, tak jak uciekać od własnych problemów.
Finałem toruńskiej wystawy, stworzonej z niespotykanym w Polsce rozmachem, jest pokój z rekwizytami performance’u Artystka obecna. Po obu stronach stołu stoją drewniane krzesła, na ścianach za nimi widnieją twarze osób, które wzięły udział w tym wydarzeniu, oraz samej Mariny Abramović.
Zajmuję miejsce, zamykam oczy. Gdy je otwieram, naprzeciwko siedzi dziewczyna z niebieskim pasemkiem we włosach. Początkowo uśmiechamy się do siebie, nieśmiało badamy swoje twarze i próbujemy opanować napięcie. Mija kilka minut, kiedy w ciszy studiujemy emocje, jakie zdradza nasza mimika. Zapisuję jej twarz w pamięci. Jest mi w jakiś sposób bliska, życzę jej jak najlepiej. Potem widzę, jak łzy napływają do jej oczu, choć sam nie wiem, kto wzruszył się pierwszy. Myślę: czemu na co dzień Polacy nie patrzą sobie w oczy? Czy potrafilibyśmy obrażać, nienawidzić drugiego człowieka, po takiej długiej wymianie spojrzeń? Czy homofob dalej obrażałby geja, a antysemita uderzył Żyda? Zamykam oczy, głęboko oddycham. Odchodzę.
Tydzień później wciąż wspominam jej oczy.