Humanizm
Zagadki umysłu. Możliwe, że Twój przyjaciel to zombie
12 października 2024
Mohammed nie wie czy warto jeszcze czekać, czy wracać już do Gaziantep. Ostatnie pieniądze wydał, by dostać się na granicę turecko-grecką, myśląc, że tym razem uda mu się przedostać do Europy. Przy granicy turecko-syryjskiej, gdzie spędził ostatnie 4 lata, może liczyć tylko na kawałek pokoju z materacem
Dziś stara się przeżyć kolejny dzień przy granicy turecko–greckiej. Czeka na rozwój sytuacji. Prosi, by nie podawać jego prawdziwego imienia i nazwiska. „Niech będzie Mohammed. Tych jest tylu, że nikt się nie połapie” – mówi. „A ja jeszcze nie wiem, co zrobię i gdzie pójdę. No i jakie zapadną decyzje, bo to w końcu one wpłyną na moje życie…” – dodaje.
10 marca 2020 r. prezydent Turcji Recep Tayyip Erdoğan udał się do Brukseli. Obie strony, Turcja i Unia Europejska, ponownie zasiadły do rozmów, zgadzając się, że porozumienie z 2016 r. powinno zostać wskrzeszone, a nadszarpnięta współpraca – usprawniona. Niestety, nie padły żadne konkretne deklaracje, a po komentarzach i oświadczeniach można wnioskować, że niekoniecznie będzie to proces łatwy i szybki. Charles Michel, przewodniczący Rady Europejskiej, przyznał bowiem, że strony mają „różne opinie na różne tematy”.
Erdoğan obiecał jednak, że „jeśli UE dotrzyma złożonych obietnic, wówczas (Turcja – red.) odpowie rzeczowo”. Dodał, że widzi możliwość dalszych rozmów z Europą i wypracowania nowych rozwiązań, zaznaczając przy tym jednak, że Wspólnota musi wykazać taką samą determinację i wizję polityczną, jak Ankara. Oprócz UE Erdoğan wezwał do udzielenia wsparcia także NATO.
Sam Erdoğan przez ostatnie dni zmagał się z ostrą krytyką ze strony europejskich polityków i analityków, którzy zarzucali mu wykorzystywanie desperacji uchodźców i migrantów do celów politycznych i – poprzez nich – wywieranie presji na państwa europejskie. I choć z jednej strony decyzje podejmowane przez turecką głowę państwa jednoznacznie na to wskazują, to z drugiej – nie usprawiedliwiają przedmiotowego traktowania ludzi. Dziś wiadomo jednak, że pozostawianie Turcji samej sobie z problemami wojny w Syrii oraz uchodźców i migrantów nie było właściwym krokiem.
Ursula von der Leyen, przewodnicząca Komisji Europejskiej, przyznała, że wsparcia potrzebują zarówno uchodźcy i migranci, jak i Grecja i Turcja. Wsparcie to należy jednak zacząć okazywać, o czym Bruksela zdaje się często zapominać. Piękne deklaracje słowne Europy powinny w końcu zacząć iść w parze z czynami.
„Czy czujemy się oszukani, bo obiecano nam, że będziemy mogli przejść do Europy? Tak, ale jeszcze bardziej czujemy się bezradni” – mówi Mohammed. „Te zabawy polityków trwają już długie lata. Nie wiem, może im jest obojętne, że w tym wszystkim, na końcu, chodzi o ludzkie życia…” – podkreśla.
W 2016 r., by zatrzymać niekontrolowany i masowy napływ uchodźców i migrantów do Europy, Unia Europejska i Turcja zawarły porozumienie. Na jego mocy turecki rząd podjął się uszczelnienia swoich granic, a Wspólnota zobowiązała się m.in. do przekazania 6 mld euro na rzecz uchodźców przebywających w Turcji (jest ich około 4,1 mln, w tym 3,6 mln z Syrii).
„Nas, Syryjczyków, w Gaziantep i okolicach jest bardzo dużo. Wszyscy uciekaliśmy przez pobliską granicę przed wojną. Mój dom też został zbombardowany, też straciłem członków rodziny w atakach. Też miałem normalne życie, plany, byłem na studiach, na architekturze… Tylko czy kogoś to dziś obchodzi? Kto się dziś jeszcze tym przejmuje? Politycy mają swoje ustalenia i liczby. Mój optymizm skończył się już dawno, a jego resztki zostawię pewnie tu, na granicy turecko-greckiej” – opowiada Mohammed.
Rzeczywiście po ustaleniach sprzed czterech lat liczba osób starających się przekroczyć granicę z Grecją zaczęła spadać. Unia Europejska ze swojej strony przelała pierwszą transzę z zadeklarowanej sumy – 3 mld euro, a w 2018 r., przekazała drugą jej część w tej samej kwocie (Erdoğan twierdzi natomiast, że pomocy dla uchodźców w takiej wysokości nie było).
Unia Europejska zobowiązała się do wprowadzenia ruchu bezwizowego dla obywateli Turcji. Ankarze postawiono 72 warunki, po których wypełnieniu obietnica miała zostać wdrożona. Gdy Turcja je zrealizowała, Komisja Europejska oświadczyła, że program bezwizowy musi przegłosować jeszcze Parlament Europejski. Ten jednak postawił kilka dodatkowych kolejnych warunków, takich jak walka z korupcją, ochrona danych osobowych i współpraca z Europolem. W rezultacie kwestia wprowadzenia ruchu bezwizowego utknęła w martwym punkcie, a obietnica złożona przez europejskich polityków pozostała jedynie obietnicą. Niespełnioną.
Pomimo to nastały miesiące pozornego spokoju. Głównie dzięki udawaniu, że problem przestał istnieć, choć wcale tak nie było. W greckich, serbskich czy bośniackich obozach dla uchodźców, ale także na ulicach, dworcach i w parkach, wciąż przebywali uchodźcy i migranci, często w nieludzkich warunkach. W niektórych ośrodkach dochodziło do pożarów, a zimą – do przypadków zamarznięć.
„Próbujemy co rusz iść dalej, ale sytuacja jest trudna. Na granicy nas już tylko biją… Przecież jesteśmy ludźmi!” – pisał kilka miesięcy temu Abdul, który przebywa w ośrodku niedaleko Belgradu w Serbii, i co jakiś czas próbuje przekroczyć granicę z Węgrami. Z czasem bicie migrantów na granicy przez funkcjonariuszy stało się normą, podobnie jak nieprzestrzeganie międzynarodowych ustaleń i konwencji o prawie do azylu. Właściwie wszystko to, co nie powinno, spowszechniało.
Swoje stanowisko usztywniała także Turcja. Utrzymywanie milionów Syryjczyków, kłopoty gospodarcze, ogromne wyzwanie w postaci pilnowania granic to tylko przykłady niektórych problemów. „To oczywiste, że Europa zostawiła nas samych. Nie ma sensu przyjacielsko poklepywać się po plecach. Jeżeli Turcja nie podjęłaby szczególnych środków, żaden europejski rząd nie przetrwałby sześciu miesięcy. Ale jeśli tego właśnie chcecie, możemy spróbować” – ostrzegał w lipcu 2019 r. turecki minister spraw wewnętrznych Suleyman Soylu.
Na domiar złego wojna w Syrii nadal trwa. Po jednej stronie – Baszar al-Asad w sojuszu z Rosją, po drugiej – syryjska opozycja, rebelianci i tureckie siły zbrojne. Sytuację pogorszyła eskalacja konfliktu w prowincji Ildib, która zmusiła kolejne 800 tys. osób do ucieczki po życie. Ofensywa zmusiła w końcu przywódców Rosji i Turcji do podjęcia rozmów. Przyniosły one ustalenia w postaci zawieszenia broni na linii frontu w Idlibie od 6 marca i stworzenia „korytarza bezpieczeństwa” o szerokości 6 km na trasie Latakia – Aleppo. Od 15 marca strefę zdemilitaryzowaną mają zacząć patrolować wspólnie żołnierze z Rosji i Turcji.
Grecja szacuje, że w 2020 r. na jej terytorium może starać się dotrzeć nawet 100 tys. uchodźców. Obecnie w obozach w tym kraju przebywa ponad 40 tys. osób, a pozostałe państwa UE nie są skłonne do ich przyjmowania. W związku z zaostrzeniem sytuacji pod koniec lutego rząd w Atenach zdecydował o uszczelnieniu granic i zawieszeniu możliwości składania wniosków o azyl.
Według ustaleń Anastasiosa Telloglou, greckiego dziennikarza śledczego, który w ostatnich dniach pracował po obu stronach granicy, kilka tysięcy uchodźców i migrantów zostało przewiezionych na przejście graniczne transportami opłacanymi przez turecki rząd. Kolejne tysiące w rejon przygraniczny dotarły na własną rękę. „Większość osób, które spotkałem po drodze, miało motywacje ekonomiczne. Byli Afgańczycy, Pakistańczycy, kilka osób z państw Magrebu, którzy chcą się dostać do Europy, by poprawić jakość życia. Syryjczyków spotkałem kilku, byli z Aleppo. Jeden z moich znajomych spotkał rodzinę z Ildib” – relacjonuje.
Spotkani przez Telloglou po drodze ludzie w większości przebywali w Turcji już od dłuższego czasu i pracowali tam nielegalnie. Zarabiali średnio ok. 160 euro miesięcznie, choć pracodawcy płacili im nieregularnie albo wcale. Ale nawet gdy otrzymywali pieniądze, te nie wystarczały często na zaspokojenie nawet podstawowych potrzeb. „Musimy szukać innej opcji” – mówi Abdul z Afganistanu, mieszkający w Istambule, który wciąż planuje wyjazd do Europy. „Ani w Afganistanie nie da się żyć, tam jest niebezpiecznie, ani tu, w Turcji, bo nie stać mnie czasem nawet na chleb… A człowiek chce żyć” – dodaje.
„Jestem w Turcji od czterech lat. Chodź tu nie spadają już na nas bomby, wcale nie znaczy to, że życie nagle stało się proste” – mówi Mohammed. „Zarobienie na życie, na takie życie na bardzo podstawowym poziomie, jest bardzo trudne. A przecież też mamy prawo do normalności. Sam nie spotkałem się z bezpośrednią agresją, ale Turcy wiedzą, że nasza sytuacja jest beznadziejna, że nie mamy wyboru i wykorzystują to finansowo. Bo kto zapłaci uchodźcy przyzwoitą stawkę?” – zauważa.
Gdy pod koniec lutego Erdoğan zapowiedział otwarcie granic, a uchodźcy i migranci ruszyli w stronę Grecji, tamtejsze służby mundurowe zareagowały w stanowczy sposób. Użyto gazu łzawiącego, a na granicach morskich próbowano przebijać niektóre pontony wypełnione migrantami. Sceny, które pokazywały media, były przerażające, pełne okrucieństwa. Grecy oznajmili także, że przybysze nie otrzymają żadnej pomocy. W tym celu wykorzystali powiadomienia SMS, bazując na geolokalizacji, by wiadomość docierała do telefonów uchodźców i migrantów.
„Grecja przygotowywała się do odparcia uchodźców i migrantów przez ostatnie trzy miesiące. Mieliśmy na ten temat wiele informacji. Strona grecka zrobiła coś bardzo prostego: »Jeśli nie grasz według zasad, my też nie będziemy grać według zasad«. Innymi słowy – nie możesz wygrać z kimś, kto nie przestrzega zasad, przestrzegając zasad. Co oczywiście nie powinno być dopuszczalne, a już szczególnie nie na morzu” – zaznacza Telloglou.
Dlatego też Ursula von der Leyen nazwała Grecję „tarczą Europy”. Tylko że i ta tarcza pozostała sama z przerastającymi ją problemami i coraz bardziej narastającą frustracją. Tym razem Grecy uszczelnili jednak swoją granicę, nie czekając na wsparcie ze strony UE. Z kolei władze sąsiedniej Bułgarii starają się zachowywać spokój.
„Bułgaria pozostaje krajem mało atrakcyjnym dla uchodźców i migrantów – wciąż nie weszła do strefy Schengen, przekroczenie granicy jest tu znacznie trudniejsze, a poza tym Bułgaria pozostaje w dobrych relacjach z Turcją” – przyznaje bułgarski dziennikarz Martin Dimitrov. „Od porozumienia w 2016 r. liczba prób przekroczenia granicy drastycznie spadła – od kilkuset każdego tygodnia do 30–400 rocznie w latach 2018–2019. Teraz jest ich 5–6 miesięcznie. Od 27 lutego bułgarska policja odnotowała cztery próby nielegalnego przekroczenia granicy” – wylicza.
Eskalacja napięć w ostatnich tygodniach pogorszyła sytuację całego regionu. Jednak ostatnie uzgodnienia i deklaracje pozwolą Turcji nieco odetchnąć – zawieszenie broni z Rosją oraz rozmowy z Unią Europejską są pewnym światełkiem w tunelu. Z kolei unijne władze powinny mieć świadomość, że obecny stan rzeczy to wynik lekceważenia kryzysu migracyjnego z lat 2015–2016. Bruksela zmarnowała czas kupiony u Erdoğana i nie przygotowała scenariuszy awaryjnych.
Podzielona UE będzie nie tylko traciła na polu międzynarodowym, ale po raz kolejny doprowadzi do pogłębienia własnych problemów. Z drugiej strony niedopuszczalne jest przymykanie oczu na przemoc, łamanie prawa czy dehumanizowanie ludzi i traktowanie ich jako politycznej broni służącej do wywierania presji, podobnie jak ignorowanie potrzeb uchodźców oraz ich prawa do bezpieczeństwa.