Nauka
Pierwszy satelita z drewna na orbicie. Japonia testuje nowy koncept
15 listopada 2024
„Nie zagłosuję na program komputerowy, nie dlatego, że jestem głupi, złośliwy albo niedzisiejszy. Jestem człowiekiem i głosuję na człowieka”. Łukasz Orbitowski w swoim opowiadaniu pisze dla „Holistica” o tym, jak wyglądałby świat bez partii politycznych
Jesień 2032 roku
Dziadek powiedział, że znów nie zagłosuje. Stało się to przy niedzielnym obiedzie. Doprawdy, trudno się dziwić, że w tygodniu każdy jada osobno.
W niedzielę mama podaje mięso i domaga się bliskości. Chce, abyśmy zasiedli przy jednym stole, jak jedna kochająca się rodzina, którą przecież jesteśmy. Przyznaję, kurczak w śmietanie stanowi miłą odmianę po paście z buraka i gulaszu z fasoli. Niemniej czasem zastanawiam się, czy warto. Zrozumcie mnie dobrze, kocham moich starych i dziadziusia, tylko niekoniecznie wszystkich jednocześnie.
– Tę nad nami pewno już szlag trafił – zachwycała się mamusia, zeskrobując kurczaka z patelni. – Czuje zapach jak nic. I dobrze. Niech wie, że u nas w domu raz w tygodniu ciągle jemy mięso. Stać nas, dlatego tak się wścieka.
– Mimo wszystko, to tylko kurczak, a nie wołowina – powiedział mój stary, który akurat wynurzył się od siebie z kanciapy. Miał szerokie czoło, błędny wzrok i przypominał goblina wypchniętego widłami na światło.
– Kogo dziś stać na wołowinę? – Mama chlusnęła ojcu kurczakiem na talerz. – Trawę byście żarli, gdyby nie ja, tyle wam powiem. Jedz bez narzekania, tak mi najlepiej podziękujesz. Ziemek, czy dziadek już się ubrał? Skaranie boskie z wami wszystkimi!
Ja tam zawsze chętnie zajrzę do dziadka, tylko akurat nie było to potrzebne, bo on sam wkroczył do kuchni, wytworny jak prałat, w fioletowych spodniach podciągniętych niemal pod szyję i wykrochmalonej koszuli. Zasiedliśmy. Mama poprosiła nas, żeby każdy rozłożył sobie serwetkę na kolanach, dziadek posłuchał i tylko mój stary wydarł się, że jak długo żyje, nie upaskudził sobie spodni podczas jedzenia. O to właśnie poszła pierwsza kłótnia. Rodzice wrzeszczeli na siebie z pełnymi ustami. Dziadek podłubał w kurczaku, nabił kawałek na widelec i podsunął go pod swój orli nos.
– Mięso raz w tygodniu – rzekł. – Całkiem jak w czasach mojej młodości.
Dziadek urodził się w latach pięćdziesiątych zeszłego wieku. Lubi opowiadać o tym, jak wszystkiego brakowało, jak rozjeżdżały go czołgi, wreszcie jak budował kapitalizm, wykształcił swoją głupią córkę i zabezpieczył wnuka, czyli mnie. Opowiada o jakichś Jaruzelskich, Balcerowiczach i ochoczo wspomina o upadłości konsumenckiej. Dla mnie to czarna magia, o takich rzeczach nie uczą nas w szkole. Domyślam się, że wtedy, w tych dawnych strasznych czasach wszyscy ciągle pracowali, jednocześnie pijąc na umór. Nawet jedna z tych czynności wydaje się trudna do wyobrażenia.
– Polałabyś coś, córuś – zagadnął dziadek. – Kto to widział o suchym pysku przy niedzieli?
Mama odparła, że nie ma mowy, ze względu na zdrowie. Zapytała, czy musimy co niedzielę odbywać tę samą rozmowę. W międzyczasie oczy tatusia zrobiły się mokre od samego słuchania o alkoholu. Na koniec dziadek rzekł, że doskonale wie, o co nam chodzi, martwimy się o pieniądze, o nic więcej.
– Skoro już przy tym, tatko może wybrał już, na kogo zagłosuje? – zagadnął mój ojciec, jak to on, w najmniej odpowiedniej chwili. Tacy ludzie zabierają rewolwer do przedszkola i rozbierają się na pogrzebach. Nie miałem wątpliwości, co teraz nastąpi. Dziadek napchał gębę kurczakiem, i to tak, że żyły wyszły mu na czoło podczas przełykania.
– Nigdy w życiu – obwieścił. – Nie opuściłem żadnego głosowania od tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego dziewiątego roku i Bóg mi świadkiem dalej bym głosował, gdyby było na kogo. Ja na najgorszą świnię zagłosuję, bo i świnia czasem może dobrze rządzić. W gruncie rzeczy, kto lepiej zna się na chlewie, jakim stała się Polska, niż właśnie świnie? Ale na maszyny, na roboty głosować, no w życiu! Całe życie głosowałem – powtórzył dziadek. – Tym razem jednak nie zagłosuję.
No, nie była to do końca prawda, bo dziadzio odpuścił sobie już wybory samorządowe. Jeśli teraz nie pofatyguje się do urny, wszyscy będziemy mieli przegwizdane.
– Oj, czepiasz się i już. Co na tym stracisz? – zagadnęła mama.
– To nie są roboty, tylko algorytmy. Myślą jak ojciec, tylko lepiej – dopowiedział mój stary i dziadek natychmiast się zapowietrzył. Wydął wargi i puszczał groźne spojrzenia, normalnie jak żaba, która połknęła petardę. Na to wszystko moja mamuś, chcąc ratować sytuację, rozlała sobie i tacie po całym kieliszku, mnie i dziadkowi po połowie. Tyle może wypić, żeby nie stracić ubezpieczenia. Dziadek gra twardego, ale boi się tej straty jak cholera. Ledwo zamoczył wargi w orzechówce, a zawinął mankiet i zerknął na medwatcha, czy ten nie czerwienieje.
– Moją dolą jest terror troski – westchnął. – Żyję w więzieniu o kratach z dobroci.
– No ale ojciec zagłosuje, prawda? – Cisnął mój głupi ojciec. – To już za tydzień, w niedzielę.
– Otóż nie. W życiu i po moim trupie – odparł dziadek. Przekroczył już osiemdziesiątkę i moim zdaniem powinien zacząć uważać na słowa. – Nie zagłosuję na program komputerowy, nie dlatego, że jestem głupi, złośliwy albo niedzisiejszy. Jestem człowiekiem i głosuję na człowieka. Tak trzeba. Inaczej jak spojrzałbym w oczy Dawnemu Przywódcy?
Wszyscy wiedzieliśmy, co teraz będzie. Mama zapadła się na krześle, a mój głupi ojciec wyraził głośno nadzieję, że dziadek nie opowie nam po raz kolejny tej samej historii. Mam tylko siedemnaście lat, ale wiem, że starzy ludzie w kółko snują opowieści sprzed lat, bo w ich życiach nie dzieje się nic nowego.
– To było gdzieś ćwierć wieku temu – rozmarzył się dziadek. – Jechałem z Warszawy na Poznań. Człowiek miał siłę i wiedział, jak robić interesy. Ludzie bez przerwy mi się kłaniali. Wyjechałem w nocy, żeby dotrzeć na rano, tak właśnie trzeba robić, żeby dzień był długi i biada każdemu, kto folguje sobie na sen. Oddali akurat nową autostradę, bramek jeszcze nie postawili. To był dobry czas dla Polski!
– Ten czas może wrócić. Wystarczy, że ojciec zagłosuje – przypomniał mój tato. Wypił już swoją orzechówkę i patrzył prosząco na mamę.
– Jadę i widzę, że na poboczu stoi sobie nissan, ten nissan mruga światłami, a obok jakiś starszy, siwy gość próbuje mnie zatrzymać, karnistrem wymachuje. Nikt nie jedzie, w ogóle nikogo, czwarta rano czy coś. A musicie wiedzieć, że wtedy na autostradzie brakło nie tylko bramek, ale i stacji benzynowych. Nie zdążyli budować, taki był dobrobyt. Więc nie raz, nie dwa widziałem auta zaparkowane na poboczach i kierowców drałujących z baniakami, nie wiadomo dokąd. Bo żadnej stacji, nie?
– Naprawdę, piękne czasy – mruknął mój ojciec.
– Myślę sobie, pomogę. Staję, wysiadam i słuchajcie, oczom nie wierzę, bo to nie był zwyczajny facet, tylko Dawny Przywódca we własnej osobie. Zapytał, czy odleję mu benzyny. Czy ja mu odleję? Wyobraźcie sobie te słowa. Czy ja mu odleję – huknął mój dziadek. – Delikatnie uścisnąłem mu rękę i powiedziałem, ile dla mnie znaczy ta chwila. Powiedziałem, że dziękuję panie premierze za to, co pan zrobił dla mnie, dla mojej rodziny i dla całej Polski, wprowadzając nas do Unii, i nie tylko, bo przecież trudno wymienić wszystkie zasługi tego wielkiego człowieka. Tak mówiłem, a on odwzajemnił uścisk i poprosił, żebym przestał, bo głupio mu i w ogóle. Słuchajcie, ja widziałem łzy w jego oczach, w dobrych oczach Dawnego Przywódcy. Oczywiście odlałem mu benzyny do kanistra, pilotowałem do najbliższej stacji jakieś pięćdziesiąt kilometrów i dalej. Dopiero w Poznaniu odłączyłem się od niego, tak dyskretnie, żeby czuł się bezpieczny, ale nie napastowany. Takie spotkanie! Taki człowiek! Wielki i skromny. Widzieliście, żeby premier zwyczajnym nissanem jeździł?
– Przerżnął wszystkie wybory, to został mu nissan – odparł mój tato.
Dziadek znieruchomiał z widelcem w ustach.
Mediwatch poczerwieniał i pisnął na znak rosnącego cholesterolu czy tam czegoś. Mamuś zwinęła dziadkowi talerz z resztką jedzenia sprzed nosa. Ten kłapnął bezmyślnie paszczą, odstawił z hukiem kieliszek i poczłapał do siebie, suwając bamboszami. W drzwiach przystanął jeszcze, obdarzając nas wszystkich gniewnym spojrzeniem. Zrozumiałem, że nie zagłosuje teraz ani nigdy, choćby za ten niedojedzony obiad i odżałowaną wódkę.
Za dziadkiem, oprawione w pozłacane ramy, wisiało wielkie zdjęcie Dawnego Przywódcy.
#
Mama poprosiła, żebym przekonał ojca, żeby ten z kolei przekonał dziadka do głosowania w najbliższą niedzielę. Mniej więcej tak wygląda komunikacja w naszym pięknym domu. Po obiedzie stary na powrót wpełznął do siebie. Mama w kuchni odkorkowała butelkę wina. Oglądała buty i sukienki, które ma w abonamencie i – jak ją znam – gadała przynajmniej z trzema facetami na Messengerze.
Dla ludzi takich jak mój stary wymyślono dochód podstawowy. Parę lat temu ogłosił, że ma dość zdurniałego społeczeństwa i wybiera emigrację wewnętrzną. Dziwnym trafem zbiegło się to z czasem, kiedy każdemu klepnęli te tysiąc pięćset złotych co miesiąc.
Stary siedział u siebie ze słuchawkami na uszach. Z dresowych spodni sterczały włochate stopy. Na uszach miał wielkie słuchawki, kiwał głową i w ogóle mnie nie dostrzegł. Uważa, że lepsze było wczoraj i w kółko słucha hard rocka sprzed pół wieku, takich kapel jak: Nazareth, Deep Purple czy Uriah Heep. Znam te nazwy, bo dręczył mnie nimi, gdy byłem młodszy. Ubrdał sobie, że będę dzielił jego pasję, próbował nawet ciągnąć na koncerty, a ja wyczekiwałem dnia, kiedy ostatni z tych pradawnych wyjców wreszcie wyzionie ducha.
– Nie ma mowy – rzekł ojciec, gdy się dowiedział, z czym przychodzę. – Po co takiemu kozłowi prawa wyborcze?
Przypomniałem, że jeśli kozioł nie pójdzie do głosowania, stracimy status rodziny obywatelskiej, a z nim zniżki na komunikację miejską, usługi kurierskie, no i wrócimy do płacenia czynszu za mieszkanie, gdzie wszyscy siedzimy. Stary tylko wzruszył ramionami.
– Ja niczego nie mam, niczego nie potrzebuję – oznajmił i zabrał się do czyszczenia winylowej płyty specjalną szmatką. Tych winyli zgromadził parę tysięcy jak nic. Piętrzyły się pod sufit. Jak w ogóle rozmawiać z kimś, kto jeszcze kupuje przedmioty? Zagroziłem, że jeśli ojciec nie przekona dziadka, matka zawezwie ciotkę Ziutę, a tego wolelibyśmy uniknąć. Stary rzeczywiście się przejął i nawet odłożył szmatkę. Powiedział, że zobaczy, co da się zrobić i powlókł się do dziadziusia. Trochę go nabrałem, bo ciotka Ziuta i tak była umówiona na sobotę.
Stary zajrzał do dziadka pod pretekstem wymiany ubrań. Co poniedziałek oddawaliśmy brudne i braliśmy czyste od kuriera. Cały świat tak robi i tylko jeden dziadek nie może się z tym pogodzić. Zaraz wsiadł na mojego tatusia, choć ten, wyjątkowo, nie był niczemu winien.
– Jak można oddawać dobre rzeczy? – Zrzędził dziadziuś. – Mój własny ojciec miał jeden garnitur przez pół życia. A wy jakieś szmaty w kółko bierzecie i oddajecie. Skąd mam wiedzieć, kto w tym chodził wcześniej? Grzyba miał i syfa. Robisz to, żebym umarł, ja to wiem.
– Ojciec, wszyscy tak teraz robią.
– Jak wszyscy gówno będą żarli, jeszcze zamówisz dokładkę – odparł dziadek.
Rozmowa nie szła najlepiej. Wiem, bo z mamą podsłuchiwałem pod drzwiami. Samemu bym się nie zainteresował, no ale z mamą była wspólna draka, jakaś przygoda, bliskość. Przepychaliśmy się przy dziurce od klucza. Widziałem dziadka w fotelu, nakrytego kocem. Tatko pochylał się nad nim, przestępując z nogi na nogę.
– Pozwoliłem zrobić sobie krótki przegląd programów tych programów, to znaczy wartości politycznych i społecznych reprezentowanych przez algorytmy – rozpoczął mój ojciec. – Fajnie jest. Masz poglądy prawicowe, głosujesz na prawicowy algorytm. Ekolodzy mają swoje, a komuniści swoje algorytmy. Dlatego Wojownika_jutra i będzie_lepiej skreśliłem od razu, bo ojcu na pewno z nimi nie po drodze.
– Zaraz tam nie po drodze – prychnął dziadzio. – Kto wie, może rzeczywiście będzie lepiej?
– Sława_i_chwała to populiści, tak samo jak dobry_obywatel, tylko jedni za bardzo na prawo, inni zbyt na lewo, ojciec rozumie, nie ma nawet co drążyć. Pierwsi wypowiedzą wojnę wszystkiemu, drudzy opodatkują wszystko. Więc ja bym ojcu proponował Świętą_ziemię albo Jedną_rodzinę.
– Wiesz co, ja nawet jednej rodziny wytrzymać nie mogę.
– No i świetnie – ucieszył się mój stary. – Zostaje nam Święta_ziemia… ja z ojcem pójdę w niedzielę i wytłumaczę wszystko. Po drodze można gdzieś zajść, wypić coś małego.
– Święta_ziemia – zadumał się dziadek. – Tam mi się akurat nie śpieszy. Tak jak mówiłem, zagłosuję chętnie, ale na człowieka.
– Nie głosuje się już na ludzi. Nie można – przypomniał mój stary. – I wie ojciec co, tak wybrało demokratyczne społeczeństwo w wolnym głosowaniu i ojciec musi to uszanować.
– Barany nie społeczeństwo, gówno tam muszę.
– Czemu ojciec jest taki uparty?
– Ja uparty? A kto mi ciągle gitarę zawraca? Do roboty byś lepiej poszedł. Patrzysz, jak moja córka tyra i słuchasz tych swoich wyjców. Dobrze, że Ziemek się w ciebie nie zapatrzył. Byś darmozjada wychował, alfonsa albo internautę!
– A za komuny ojciec głosował!
– Bo Gomułka to był mąż stanu, załatwił nam granicę na Odrze i Nysie. A Gierek amerykańskie kontrakty – nie miałem pojęcia, o czym on gada. – Co ci zdobędzie taki programik? Czy wprowadzi cię do Unii? Pogada z programikiem z Ameryki, żeby nam wizy znieśli? Otóż nie, otóż gówno i do dupy z taką demokracją – huknął dziadzio i podniósł się na obu rękach z fotela. Tatusiem aż zachwiało.
– Cały ten ambaras jest przez takich jak ty – ryczał dalej dziadek. – Bierzesz cudzy szmal i cieszysz się życiem. Żadnych wyzwań, żadnej odwagi. Tobie się oczy otworzą, jak mi się zamkną. Te robociki wypierdolą was wszystkich stąd na zbity pysk. No co tak stoisz? Wynocha! I powiedz mojej córce, że jak chce pogadać, to zna adres i sama może przyjść.
– O kurwa – wyrwało się mamie.
Odskoczyliśmy od drzwi. Mój chmurny ojciec przeleciał przez mieszkanie i zatrzasnął się u siebie. Doskonale wiem, że wściekłym ruchem wcisnął słuchawki na uszy i włączył jakąś hardrockową, długą na trzy kwadranse suitę. To go uspokajało. Zaraz zaczął gadać do siebie. Zapewne sądził, że myśli, tak naprawdę mamrotał, wszystko przez te słuchawki. Rzekł, że jest najnieszczęśliwszym z ludzi, ale godność można odszukać i w upokorzeniu. Jak go znam, naprawdę tak uważał.
W międzyczasie dziadek oparł stopy na podnóżku, obrócił twarz ku słońcu za oknem i pogwizdywał.
#
Mamusia zaczęła tańczyć wokół dziadka. Zrobiła mu ciasto fasolowe z musem jabłkowym. Donosiła migdałowe mazurki i kokosowe muffiny, oczywiście bez cukru. Rano dziadzio dostawał herbatę, w południe kawę bezkofeinową, po obiedzie przychodził czas na pół kieliszka orzechówki. Domagał się więcej i wspominał czasy, kiedy rąbał wódkę do świtu, obracał panny w tańcu i wypalał mnóstwo papierosów.
– Ja bym ci, tatuś, nieba przychyliła, no ale nie mogę – tłumaczyła mama. – Mediwatch się wścieknie i co zrobimy?
– Nie da się tego jakoś obejść, skręcić czy coś? Żebym się napił tak porządnie, a to ustrojstwo o tym nie wiedziało? To kapo nie zegarek!
– Oj, tatuś, tatuś – odparła mama. – Wszyscy czasem robimy coś, na co nie mamy ochoty, czyż nie?
Jeśli chodzi o mediwatcha, wiedziałem, co z tym zrobić, ale siedziałem cicho. Ponieważ mamuś była dobra dla dziadka, natychmiast stała się zła dla nas wszystkich. Starego spróbowała zaciągnąć do prac domowych. Miała trochę racji, bo ciekło nam spod zlewu, listwy nadpodłogowe poodchodziły, a inteligentny system sterowania mieszkaniem zdurniał kompletnie, pompując ciepłe i zimne powietrze na przemian. Stary o żadnej pracy nie chciał słyszeć. Urodził się do celów wyższych. Stanęło na tym, że pokój tatusia zaczernił się od latających dysków – mam na myśli płyty winylowe, którymi ciskała mama.
– To jest życie! To jest miłość! To jest rodzina! – cieszył się dziadek. Dałbym głowę, że mama praśnie także jego. Niestety, tego nie zrobiła. Dziadek ciągle żarł ciastka, pił tę herbatę albo kompot z gruszek i rzadko kiedy wychodził ze swojego pokoju. Siedział w fotelu, wieczorami przenosił się na łóżko i wbijał mokry wzrok w zdjęcie Dawnego Przywódcy. Dawny Przywódca miał na sobie czerwoną koszulę, trzymał różę i się uśmiechał.
– Nie rozumiem, o co ci chodzi – zastanawiała się głośno mama. – Przecież spotkałeś go kawał czasu temu. Myślisz, że w ogóle cię pamięta?
– Ważne, że ja pamiętam jego – odparł dziadek. – Poza tym to wielki człowiek jest. Największy, jakiego wydała Polska, nie licząc Ojca Świętego. Taki zapamięta każde dobro, jakie otrzymał. Zwłaszcza o czwartej rano na autostradzie.
Jeśli o mnie chodzi, wolę nawet nie myśleć, co stałoby się, gdyby dziadzio jakimś cudem pomógł Ojcu Świętemu.
– No dobrze, ale ten twój Dawny Przywódca sam poparł program algorytmów, sam powiedział, że partie polityczne są niemoralne. I przysięgam, widziałam, jak głosuje!
– Na starość nawet najwięksi rozum tracą. Ja zachowałem w sercu Dawnego Przywódcę z dawnych lat! Pamiętam jego mądre, silne oczy…
Po tej rozmowie mamusia wpadła do mnie z awanturą. Chciała, żebym wypożyczył auto na jutro. Zapytałem, czemu, u diabła, akurat ja mam to robić i dokąd właściwie się wybiera. Już tam się domyślam, co robi, kiedy stary siedzi ze słuchawkami na uszach. Mamusia nie dała mi dojść do słowa, krzyknęła, że jestem bezczelny, przypomniała o tym, że wciąż pozostaję na jej utrzymaniu i mógłbym dać z siebie coś, cokolwiek. Zdziwiłem się, bo w naszej rodzinie nie dajemy sobie prezentów nawet z okazji Gwiazdki. Na to mama oznajmiła, że od dzisiaj wymiana ubrań też będzie na mojej głowie. Jeszcze tego brakuje, byśmy brudni chodzili. Trzasnęła drzwiami, wypiła pół butelki wina i wróciła do dziadka.
– Czemu taki jesteś, tato? Jestem dobra dla ciebie, pora, abyś był też dobry dla mnie. Stracimy kupę pieniędzy.
– Mnie tam forsy nie brakuje.
– A dołożysz się do czynszu? Nie sądzę. Nigdy się nie dokładałeś.
– Może niech ten darmozjad pójdzie do roboty. Będziesz miała na swój czynsz.
– Och, tato, znowu zaczynasz?! Musisz taki być?
W takich sytuacjach dziadzio milknął i usiłował mądrze spoglądać przed siebie. Idę o zakład, że nie myślał o niczym. Miał łeb pusty jak wiadro. Otoczył moją mamę ramieniem i powiedział.
– Kocham cię, córeczko. Ciągle jesteś moją małą dziewczynką, wiesz?
Mama, lat pięćdziesiąt cztery, popędziła do kuchni po ciastka i gorzałkę. Dopadła mnie po drodze, potrząsnęła i powiedziała, że ten stary pierdziel mięknie i na pewno pójdzie do głosowania. Aż trzasnęliśmy po kielichu. Udawałem, że się cieszę, ale wiedziałem swoje.
– Moim zdaniem algorytmy są bardziej racjonalne. – Mamuś wierciła dziadkowi dziurę w brzuchu. – Nie skorumpują się, nie poddadzą się naciskom wielkiego kapitału, a także nie upiją się, nie zasną, nie zagłosują na dwie ręce…
– Ja to rozumiem – zgodził się dziadek.
– W ogóle nie tęsknię za mordami polityków. Pamiętasz, tatuś, te chciwe ryje?
Rozanielony dziadek nagle zmienił temat.
– Pamiętasz, jak wycięli mi guza pęcherza? Wszystko było inaczej, niż sądziłem. Nie pojechałem do szpitala. Nie było żadnego lekarza, nikogo. Wpuścili mi te malutkie robociki, one mi tego guza podobno zeżarły i było po sprawie.
– To chyba dobrze.
– W życiu. Jak chirurg mnie kroił, przynajmniej wiedziałem, że coś wycina. Krew się lała, robota szła. A teraz? – Potrząsnął zdurniałą mamusią. – Skąd mam w ogóle wiedzieć, że mi wycięli tego guza i jestem zdrowy?
Mama zawinęła się do siebie. Jak ją znam, serio przeklinała te nanoboty. Martwy dziadzio nie sprawiłby jej takiego kłopotu. Cóż, lubiłem faceta i cieszyłem się, że gra im na nosie. A jeśli mama miała jeszcze jakąś nadzieję, ta rozwiała się w piątek, na dzień przed wizytą cioci Ziuty.
– W życiu nie pójdę głosować – oznajmił dziadek. Siedział w kuchni i pałaszował sernik. Mama zachwiała się, jakby coś ciężkiego uderzyło ją w plecy. Gdzieś w kącie rechotał mój ojciec.
– Więc po co było to wszystko? Ciastka, nasze rozmowy? – pytała. Dziadek się rozpromienił.
– Myślałem, że to z dobrego serca przecież.
– Powiedz, czemu nam to robisz! To przecież pięć minut. Ziemek pokaże ci co i jak na telefonie!
Nie bardzo lubię, jak ktoś wyciera sobie mną gębę. Dotyczy to zwłaszcza rodzicielki. Dziadzio mrugnął do mnie, założył nogę na nogę i splótł dłonie za głową.
– Nie zagłosuję, bo odmawiam zgody na kłamstwo – rzekł wesołym, śpiewnym głosem. – Maszyny nie zadecydują o losie moim i mojego wnuka. Poza tym jeśli odmówię, jeśli wielu postąpi podobnie, to ciągle istnieje nadzieja dla Polski. – Zniżył głos, oczy mu płonęły. – Nadzieja na to, że do władzy powróci Dawny Przywódca!
#
Nikt nie wie, ile ciotka Ziuta ma lat. Stary utrzymuje, że przynajmniej milion, polowała na mamuty i rozszarpała ostatniego tygrysa szablozębnego gołymi rękami. W każdym razie jest starsza od dziadka. Chętnie wspomina ich wspólne dzieciństwo, kiedy okładała brata trzonkiem siekiery po głowie i wpychała w lodowatą przerębel.
Na wieść o jej przybyciu dziadzio odmłodniał i ożywił się. Ogolił się brzytwą, wklepał pół fiolki wody kolońskiej w poczerwieniałą gębę i długo wybierał właściwą koszulę, przeglądając się w lustrze. W kółko poprawiał włosy i prosił matkę, żeby wycięła mu skórki przy paznokciach. Mało, a zacząłby robić pompki. O ile go znam, udowadniał, że ma dalej do grobu, niż można by sądzić.
Umówiliśmy się w południe. Stary, wygoniony ze swej jamy, od rana tańcował z odkurzaczem i ścierką. Sam z siebie umyłem okna i posprzątałem w pokoju, bo inaczej rodzice usłyszeliby, jak źle mnie wychowują. Mama wstała chyba o szóstej. Naszykowała gulasz z soczewicy, mus z gruszek, takie rzeczy. W kółko biegała po mieszkaniu i coś poprawiała. Ciotka, jak to ona, przyszła godzinę przed czasem.
– Te listwy nad podłogą sterczą, bo tak lubicie? Dziwna temperatura u was. Raz ciepło, raz zimno. Nie wiem, czy się ubrać, czy rozebrać – powiedziała ciotka, jak tylko przyszła.
Wyściskała mamę. Z ojcem rozmawiała, patrząc gdzieś ponad czubkiem jego głowy. Dziadzio wyłonił się godnie, przystrojony w marynarkę. Z zaróżowionymi policzkami przypominał wampira po sutym posiłku.
– Postarzałeś się, no ale śmierć czeka nas wszystkich. Nikt się nie wykupi – powiedziała ciotka. Usiedliśmy do stołu. Mama gubiła nogi, donosząc kolejne dania. Ciotka rozsiadła się przy węższym brzegu stołu. Obok siebie postawiła torebkę i pudełko z okularami do czytania. Jadła zgarbiona, tak aby jedzenie przebyło jak najkrótszą drogę z talerza do ust.
– Całkiem dobre, takie bez smaku – zauważyła ciotka. Zaraz potem zapytała mojego tatę, jak mu się żyje. Chyba ciężko, bo wyglądał jej zdaniem na wyczerpanego. Tatuś przełknął i chyba chciał coś powiedzieć. Ciotka zgasiła go machnięciem obciążonej złotem dłoni:
– No nie złośćcie się już, przecież wiecie, że czasem lubię sobie pożartować. Z kogo mam się pośmiać, jak nie z mojej kochanej rodziny?
Z tego, co wiem, ciotka ma mnóstwo przyjaciółek, rozpracowała internet i wozi się z podobnymi sobie bogatymi starcami po całej Europie, co stanowi jakiś wyczyn, zwłaszcza odkąd skasowali tanie linie lotnicze. Siedziałem cicho, bo z takimi ludźmi nie ma co dyskutować. Zawsze wiedzą lepiej i słuchają tylko siebie. Zresztą ciotka ignorowała mnie całkowicie. W jej oczach wciąż byłem małym chłopcem, dzieckiem pogubionej dziewczyny i jakiegoś frajera.
– No, o co chodzi z tym głosowaniem – zagadnęła przy deserze. – Polska ci się przestała podobać czy rodzina ci zbrzydła, że im kłopoty robisz?
– Dajmy temu spokój. – Dziadek odezwał się po raz pierwszy, odkąd siedliśmy przy stole.
– Ty całe życie chciałeś mieć tylko święty spokój. Co ci się nie podoba w tych maszynach? Tylko nie mydl mi oczu tym Dawnym Przywódcą.
– O, widzę, że cię już urobili, nastawili, no pięknie!
– Nikt nie musiał mnie urabiać, złotko. Ja sama jutro zagłosuję z przyjemnością. Jestem dumna z nowoczesności naszej demokracji. A zagłosuję, bo ludzie to skurwysyny.
Ostatnie słowo wypowiedziała wesoło i melodyjne. Taki dźwięk mogą wydawać perły, gdy spadają ze sznurka.
– Co jedno z drugim ma wspólnego? – zapytał mój ojciec po chwili ciszy. Reszta rodzinki ani myślała dać się wciągnąć w tę awanturę.
– Człowiek jest zawodny, a maszyna nie. Człowiek się męczy. Je i śpi. Maszyna pracuje, maszyna czuwa – deklamowała ciotka z zachwytem w oczach. – Weźmy takie ustawy. Pamiętacie, ile w dawnym sejmie zajmowało uchwalenie choćby jednej? Algorytm napisze, poprawi i uchwali w kwadrans tyle ustaw, ile te patałachy przyjęły przez pełne cztery lata.
– No widzisz, a ja uważam, że im mniej ustaw, tym lepiej – odparł dziadek.
– Bzdura. Ludźmi trzeba zarządzać. Trzeba, bo są głupi. Algorytm jest mądry. Nie ugnie się pod naciskami i zrobi zawsze, co należy. Nie skręci w populizm…
– Chyba że ktoś go na populizm zaprogramuje – zauważył dziadek, mądry jak nie on.
– Skąd ty się znów znasz na programowaniu?
Dziadek rozparł się w fotelu. Na przemian zginał i rozprostowywał palce. Zmrużył oczy jak kot.
– Nie znam się. Znam się tylko na ludziach. A ludzie to durne skurwysyny. Nie patrz się tak na mnie, bo sama przed chwilą powiedziałaś coś podobnego. Więc na chłopski rozum taki programista zapisze w algorytmie swoją głupotę i kurewstwo, w gruncie rzeczy zapisać musi, bo takim właśnie jest człowiekiem, dobrze mówię?
– Strasznie to skomplikowane – westchnął mój stary. Mama popędziła do kuchni po ciasta.
– Jeśli mam rację, a mam, to algorytm będzie dla nas katastrofą większą niż rządy jakiejkolwiek, nawet najbardziej skomplikowanej partii politycznej. Bo człowiek, nawet skończona menda miewa ludzki odruch i czystym przypadkiem zrobi coś dobrego…
– Jak Dawny Przywódca – wtrąciła ciotka.
– Proszę mi się odpieprzyć od Dawnego Przywódcy! – huknął dziadek. – On akurat robił same dobre rzeczy. Mało o kim można to powiedzieć. Ale każdemu człowiekowi wyjdzie jakieś dobro czystym fartem. W wypadku tej waszej maszynki, takiej czy innej, fart znika. Będzie tylko mechaniczny gnój, systematyczny, cyfrowy szajs. I wy, nikt inny, do tego przykładacie rękę.
Nastała chwila upiornej ciszy. Przerwał ją brzęk gniewnie odłożonej łyżeczki.
– Możecie wezwać mi taksówkę? – zapytała ciotka.
– Och, a maszynka tego za ciebie nie zrobi? – Cieszył się dziadek. Pałaszowałem szarlotkę z kruszonką i nagle poczułem potrzebę, żeby coś zrobić. Całkiem jak nie ja. Ciotka się obraziła, mama znowu się popłacze i po co nam to. Pomyślałem chwilę i powiedziałem coś takiego:
– Dziadku, a gdyby tak zrobić algorytm z Dawnym Przywódcą? Sczytalibyśmy jego wspaniały umysł do programu, przez co ten wielki człowiek żyłby wiecznie, w jakiś sposób, ma się rozumieć. Niech dziadek pomyśli… zagłosowałby dziadek na taki algorytm?
Dziadek podrapał się po białych włosach.
– No w sumie… może… nie no, oczywiście. Że też nie przyszło mi to wcześniej do głowy… Dawny Przywódca wiecznie żywy!
– Aha. – Ciotka wymierzyła w niego kościsty palec. – Czyli jednak zagłosujesz na algorytm!
Mamusia parsknęła śmiechem. Tatko zakrztusił się kruszonką.
Ciotka podniosła się zza stołu jak nimfa z wód i mgieł. Bezgłośnie ruszyła w stronę przedpokoju. Dopiero tam poprosiła ojca, żeby nałożył jej buty. Ma przecież swoje lata, nie może się schylać.
– Było u was jeszcze milej niż zwykle – powiedziała na odchodnym.
Jeszcze nie wiedziałem, jaki kłopot ściągnąłem sobie na durny łeb.
#
Ledwo za ciotką zamknęły się drzwi, a ojciec z matką wsiedli na mnie. Bezskutecznie próbowali wpłynąć na dziadka i liczyli, że ja coś wskóram. Mamuś przypomniała, że jesteśmy rodziną. Stary gadał o utracie statusu rodziny obywatelskiej, przewidywanych opłatach, a na koniec zapytał, czy zamierzam się dorzucić do czynszu, jak nam go wlepią.
– Wlepią, to zobaczymy – powiedziałem, no ale przecież było jasne, że się w końcu zgodzę. Czekałem tylko, aż mnie poproszą. Lubię, jak coś ode mnie zależy i gdy bliscy muszą się płaszczyć. Lubię to w sobie. Nie powinienem, lecz lubię. Mam to po dziadku, jak sądzę.
Powiedziałem, że pomogę tylko pod warunkiem, że dadzą mi to zrobić po mojemu. Natychmiast się zgodzili. Mama przyniosła pół litra wiśniówki, a ojca posłałem po papierosy. Ciężko zniósł konieczność opuszczenia domu i jęczał, że nikt już nie chodzi na zakupy. Jestem nieletni, fajek potrzebowaliśmy natychmiast, więc stary klął na czym świat stoi i poleciał do sklepu.
Rodzice zaszyli się każde u siebie. Ojciec mieszkał w płytach, mamusia w butelce wina. Punkt ósma zameldowałem się u dziadka z półlitrówką wódki i ramką czerwonych marlboro. Oczy dziadziusia rozbłysły tylko po to, by powoli zgasnąć. Wskazał na mediwatcha, tę białą, rozwydrzoną opaskę na przedramieniu.
– Kapo nie pozwoli – rzekł.
– Nie bój się, dziadziuś – śmiałem się. – Zaraz będziesz pił i palił!
Centralne miejsce w pokoju dziadka zajmuje łóżko z regulowanym oparciem. Obok stoi fotel, w którym dziadzio spędza całe dnie. Jest jeszcze regał na książki zasłonięty prześcieradłem i ten nieszczęsny portret Dawnego Przywódcy.
Odpaliłem tablet i zabrałem się do hakowania mediwatcha. Wszyscy wiemy, jak działa ten aparacik. Gdy w organizmie pojawiają się szkodliwe substancje, choćby alkohol albo nikotyna, to ustrojstwo czerwienieje, zaczyna piszczeć i śle sygnał do placówki medycznej, do ubezpieczyciela, Ministerstwa Zdrowia, samego Pana Boga i kogo tam chcecie. Tego draństwa nie sposób obejść. Wystarczą dwa kieliszki, żeby stracić ubezpieczenie.
Robota zajęła mi pięć minut. Mediwatch zapiszczał i zrobił się bardziej czerwony niż nasze marlboraski.
– No i co żeś, młody durniu, zrobił! – jęknął dziadek. Grał twardziela, ale bał się o siebie i z pewnością nie chciał płacić za leczenie.
Poradziłem mu, żeby popatrzył na mediwatcha. Wychodziło, że ten staruszek ma we krwi równo czterdzieści dwa promile. Najdzielniejszy z rodaków przetrzymał jedną czwartą tego.
– Już wszystko dziadziusiowi tłumaczę. – Mówiłem, ciesząc się, że mogę mu wreszcie zaimponować. – Na pozór mediwatcha nie da się okantować. Jak dziadzio będzie miał pół promila, on pokaże te pół, a jak dwa to dwa. Nie da się tego zbić. Ale można nabić te promile w górę. Dokładnie tak, jak teraz to zrobiłem.
– Przecież będzie jeszcze gorzej!
– Niekoniecznie. Nabiłem tego tyle, że żaden człowiek by nie przeżył. Jakim cudem, tak w ogóle, mogłyby dziadkowi wyskoczyć czterdzieści dwa promile? W ubezpieczalni pomyślą, że to awaria urządzenia. A nim przyjedzie ktoś do naprawy… my zdążymy napić się i wytrzeźwieć.
Dziadzio chyba słabo ogarniał sens moich słów, za to samą końcówkę zrozumiał doskonale. Otworzyłem okno. On usadowił się na brzegu łóżka. Napełniłem kieliszki, podsunąłem papierosa. Palenie jest dla starych ludzi, ale dla dziadka zrobiłem wyjątek.
Stuknęliśmy się. Dziadek poprosił, bym od razu nalał ponownie. Przez chwilę nic nie mówiliśmy. Owiewał nas chłód zza okna. Czułem się dobrze. Nie potrafię powiedzieć dlaczego. Stałem, on siedział i promieniał szczęściem jak stary, wychudzony niedźwiedź, któremu nieoczekiwanie udała się jakaś skomplikowana sztuczka.
– Dobry z ciebie chłopiec. Uważaj na tę dobroć. Wycierpisz przez nią srogo w dorosłości – rzekł, mrużąc siwe oko. Gwałtownym ruchem nachylił się do mnie. – Ja się nie złamię, mój chłopcze, a ty jeden dowiesz się czemu.
Zgarbiłem się i ja, dziadek szeptał mi prosto w ucho, kokosząc się na brzegu łóżka. Nad nami wisiał Dawny Przywódca w pozłacanych ramach.
– Zaczęło się dokładnie tak, jak mówiłem. Jechałem świeżo oddaną autostradą na Poznań. Rzeczywiście nie zrobili tam jeszcze bramek ani stacji benzynowych, noc zresztą była potworna, prułem przez serce piekła polskiej jesieni. Wiatr zacinał deszczem – dziadek najwyraźniej zachwycał się tym, jak wówczas było potwornie. – I w tym deszczu, na poboczu rzeczywiście stał sobie nissan i gość z kanistrem. Nie poznałem od razu i chciałem pomóc. Mój chłopcze, dobro ofiarowane komuś zawsze wraca – zawiesił głos. – Wraca jako postrzał w plecach albo windykacja komornicza.
Polałem mu jeszcze, tak solidnie, ale on wypił tylko pół, tak śmiesznie, kładąc wargi na kieliszku.
– Mam więcej chęci niż siły, mój chłopcze. To smutne, a ja chcę powiedzieć ci o czymś wesołym. Więc wysiadłem, deszcz był lodowaty i gęsty, poboczem płynął strumień. I przez ten strumień, przez tę ulewę podbiegł do mnie ten facet z kanistrem, uszczęśliwiony, że ktoś w ogóle stanął i wyciągnie go z tej kabały. Woda zalewała mi oczy i dopiero gdy ten gość wyrósł przede mną, zrozumiałem, z kim mam do czynienia. Był to Dawny Przywódca we własnej osobie.
Cóż, specjalnie mnie tym nie zaskoczył. Wyprostował się na łóżku, wypiął chudą pierś i mówił dalej.
– Taka szansa zdarza się raz w życiu, i to nielicznym. Dawny Przywódca moknął przede mną. Wyglądał trochę jak szympans pod szlauchem. Spoglądał na mnie z nadzieją. Na pewno liczył, że zawiozę go na stację, a przynajmniej odleję benzyny do karnistra. Gdzie tam. Zapytałem czy ciągle jest taki cwany, wsiadłem z powrotem to auta i zapaliłem silnik. Twarz Dawnego Przywódcy zjechała jak piasek z łopaty. To właśnie pamiętam, mój chłopcze, to wraca do mnie: rozkoszny widok tej płaskiej gęby, na której nadzieja zmienia się w rozczarowanie a potem w bezsilną wściekłość.
Odstawił pusty kieliszek. Pot ciekł mu po skroniach. Oparł mokrą dłoń na moim ramieniu.
– Dlatego nie zagłosuję. Algorytm może i jest doskonały. Ale się na nim nie zemszczę.
Kraków, jesień 2019