Nauka
Serce ma swój „mózg”. Naukowcy badają jego rolę i funkcje
20 grudnia 2024
Meksykańskie obchody Bożego Narodzenia trwają miesiąc. Wszystko dzięki dawnym azteckim wierzeniom, z którymi walczyli misjonarze. Dziś w kraju nie brakuje oryginalnych tradycji świątecznych, można także spotkać osoby, które wierzą, że Jezus urodził się w Meksyku
Przed przybyciem Hiszpanów 25 grudnia rodził się tutaj nie Jezus, a bóg wojny i słońca Huitzilopochtli. Przesilenie zimowe było momentem, w którym wraz ze słońcem umierał, a zaraz potem rodził się na nowo. Ułatwiało to znacznie zadanie pierwszym misjonarzom katolickim. Popularną strategią ewangelizacji było bowiem porównywanie nowych świętych do dawnych bogów. Często też kościoły pod ich wezwaniem budowano w miejscach kultu ich azteckich „odpowiedników”. Matka Boża z Guadalupe nieprzypadkowo ukazała się na wzgórzu poświęconym bogini-matce Tonantzin. Huitzilopochtli więc w naturalny sposób stał się Jezusem.
Pojawił się jednak problem. Uroczystości ku czci boga wojny trwały 20 dni – rozpoczynały się 6 grudnia. Było to zarazem najhuczniej obchodzone święto w kalendarzu, bo to właśnie Huitzilopochtli był najważniejszym bogiem i bóstwem opiekuńczym Azteków. To on prowadził ich przez kilometry tułaczki do ich ziemi obiecanej, którą wskazał im jako orzeł pożerający węża na kaktusie. Potem zaś pomógł im stworzyć największe imperium na kontynencie. To właśnie on, pod postacią orła, znajduje się dzisiaj w samym centrum meksykańskiej flagi.
Misjonarzom trudno było pozbyć się najważniejszego święta w roku. Augustiański mnich Diego Soria wystosował więc list do papieża, w którym proponował, by obchody Bożego Narodzenia zacząć już dziewięć dni wcześniej. Miały one symbolizować dziewięć miesięcy ciąży Maryi oraz tułaczki jej i Józefa w drodze do Betlejem. Dlatego okres ten nazwano posadas, słowem, które oznacza „schronienie”.
Na podobieństwo rodziców Chrystusa w tym okresie chodzi się po domach z tradycyjną pieśnią. prosząc właśnie o schronienie. Czasem w orszaku są dzieci przebrane za Józefa, Maryję, pastuszków, anioły i diabły. Pochód zawsze, po kilku symbolicznych odmowach, ostatecznie znajduje „schronienie”. Albo raczej huczną imprezę.
Posadas organizowane są w prywatnych domach, kościołach, zakładach pracy. Zawsze jednak musi pojawić się tradycyjne danie, czyli tamales, i tradycyjny gorący napój atole (oba zrobione z kukurydzy), a także piniata – w Meksyku nie ma bez niej świąt! Badacze twierdzą, że zwyczaj rozbijania glinianego garnka pełnego słodyczy może być fuzją zwyczajów przedhiszpańskich i europejskich. Piniatę do Europy miał przywieźć z Chin Marco Polo, ale są również dowody, że podczas obchodów ku czci boga Huitzilopochtli Aztekowie mieli podobny zwyczaj.
Dlatego też piniata – oprócz urodzin i imprez z okazji Dnia Dziecka – tak ściśle związana jest w Meksyku z okresem bożonarodzeniowym. Jej także mnisi wymyślili odpowiednie, katolickie znaczenie. Najbardziej tradycyjna piniata ma formę siedmioramiennej gwiazdy, a każdy z jej czubków ma symbolizować jeden z siedmiu grzechów głównych. Zawiązane oczy oznaczają ślepą wiarę w Boga, zaś kij, którym się ją rozbija, symbolizuje Chrystusa. Za pomocą swojej siły pomaga nam unicestwić siedem grzechów głównych i zesłać na nas deszcz łask. W postaci słodyczy, oczywiście.
Dla mieszkańców Meksyku piniata to przede wszystkim dobra zabawa. Podczas śpiewania tradycyjnej piosenki, często z zawiązanymi oczami, rozbija się gliniane dzbanki ozdobione w najbardziej fantazyjne motywy. Motywy, które zawsze są bardzo na czasie! Co roku pojawiają się piniaty w kształcie postaci z najnowszych kreskówek i filmów o superbohaterach. Popularna jest też suczka Frida – bohaterski pies, który pomagał szukać ludzi w gruzowiskach po trzęsieniu ziemi w 2017 r.
Są też piniaty dla dorosłych. Wśród najpopularniejszych tegorocznych motywów znajdziemy postaci z serialu Narcos, zmarłego we wrześniu legendarnego wokalistę José José oraz prezydenta Meksyku Andrésa Manuela Lópeza Obradora. Od kilku sezonów piniatowy król jest jednak tylko jeden. Najpopularniejszym motywem jest niezmiennie piniata w kształcie Donalda Trumpa. A wielu Meksykanom nic nie poprawia humoru tak bardzo jak zdzielenie kijem znienawidzonego prezydenta USA.
Innym pomysłem misjonarzy na nawracanie Indian był teatr ewangelizacyjny. Niepiśmienni rdzenni mieszkańcy Nowej Hiszpanii o wiele lepiej od zawiłego Pisma Świętego przyswajali dzieje Jezusa za sprawą przedstawień. Dlatego inscenizowane szopki nierozerwalnie zrosły się w Meksyku z okresem posadas. Od początku miały one wartość edukacyjną i moralizatorską – w tradycyjnej szopce, zwanej pastorela, najważniejszymi postaciami są pastuszkowie, których po drodze do Betlejem kuszą diabły, często uosobienia siedmiu grzechów głównych. Na końcu spektaklu do walki z Szatanem staje Archanioł Michał, a wędrowcom udaje się dotrzeć do stajenki.
XX-wieczne szopki zaczęły ewoluować w różnych kierunkach, także w stronę satyry. W historię pastuszków we współczesnych pastorelas wplatanych jest coraz więcej żartów, zazwyczaj będących komentarzem do bieżących wydarzeń w kraju. Szopki umieszcza się w realiach Meksyku – pasterze noszą meksykańskie poncza oraz sombrera i śpiewają piosenki mariachis, a Dzieciątku Jezus, które rodzi się w skromnym domku w stołecznych dzielnicach biedy, ofiarowują w prezencie Coca-Colę. Są też przedstawienia, gdzie Józef i Maryja są migrantami zmierzającymi do Stanów Zjednoczonych.
Czasami w rolę diabłów wcielają się narcos, skorumpowani policjanci, politycy i właściciele dużych korporacji. Pastuszkami są zaś grupy społeczne, których prawa są często naruszane – Indianie, rolnicy, aktywiści ekologiczni, związkowcy czy studenci (to ostatnie przedstawienie było szczególnie popularne po zniknięciu 43 studentów z kolegium nauczycielskiego w Ayotzinapie, w które zamieszane były władze stanowe).
Meksykańskie szopki redefiniują też siedem grzechów głównych, zmieniając je na siedem największych grzechów meksykańskich polityków lub na siedem najdotkliwszych problemów Meksyku. W jednej ze sztuk pasterze muszą się zmierzyć m.in. z korupcją, marginalizacją, nepotyzmem, zadłużeniem, przemocą, tyranią i biedą.
W Meksyku wystawia się również tzw. „szopki gejowskie”. Najstarsza z nich Pachecas a Belén jest grana nieprzerwanie od 34 lat. W rolę pasterek wcielają się drag queens, a Archanioł Michał ma odsłoniętą muskularną klatę i nosi brokatowy, skąpy strój żywcem wyjęty z marszów równości. O ile przedstawienie to uszło krytyce meksykańskiego, w 80 proc. katolickiego społeczeństwa, to skandal wzbudziła inna gejowska pastorela – sztuka Doña Diabla y sus Pastores, wystawiana w 2018 r. w stołecznej Zona Rosa, ukochanej dzielnicy środowisk LGBT. Oburzenie wywołała tylko jedna rzecz – Dzieciątko Jezus, które wyglądało jak… nowowybrany prezydent Meksyku, Andrés Manuel López Obrador. Twórcy spektaklu podkreślali, że w prześmiewczy sposób chcieli po prostu pokazać nastroje w Meksyku, który Lópeza Obradora witał niczym Mesjasza.
Umieszczanie historii narodzin Chrystusa na swojskim meksykańskim podwórku nie jest tylko wariacją artystyczną. Niektóre meksykańskie grupy etniczne naprawdę wierzą, że Jezus urodził się w Meksyku, gdzieś za miedzą, za najbliższą górą. W indiańskich apokryfach opowiadają na nowo historię Zbawiciela umiejscowioną w ich codziennych realiach. Jedną z takich historii z San Juan Chamula w stanie Chiapas przytacza antropolog Ricardo Pozas.
Według niej, przed narodzeniem Dzieciątka słońce „było zimne jak księżyc”, a po ziemi grasowały pukujes, jedzące ludzi potwory z mitologii Indian Tsotsil. Maryja sama pochodziła z rodziny owych potworów, ale kiedy urodziła, zaświeciło słońce, pukujes uciekły i schowały się w górach. „Jeśli jeden z pukujes wyjdzie na zewnątrz w ciągu dnia, kiedy świeci słońce, nie może nikogo zjeść, bo Zbawiciel czuwa, ponieważ słońce jest oczami Boga” – tłumaczy Pozas.
Trzy dni po narodzinach Dzieciątko nie miało co jeść, więc oznajmiło, że zacznie pracować z Józefem jako cieśla. Deski były za krótkie, więc nowonarodzony Jezus zaczął rozciągać je siłą własnych rąk. Do krzyża zaś przybił się sam – żeby pukujes nigdy nie jadły już ludzi.
Indianie Yaqui ze stanu Sonora nie mają żadnych mszy ani obrzędów katolickich z okazji Bożego Narodzenia, wykonują jednak tradycyjny taniec w maskach. Historia w nim zawarta ma wprawdzie rys chrześcijański, ale na pierwszy rzut oka – patrząc na przedziwne indiańskie maski oraz nakrycia głowy w formie głowy jelenia – wcale tego nie widać. Tańce z maskami wykonuje się także w tym okresie w innych miejscach w Meksyku, takich jak Fiesta de Takari i Fiesta Uarokua w stanie Michoacán, Baile de los Matachines w stanie Chihuahua i Danza del Baila Viejo w stanie Tabasco.
Innym regionalnym zwyczajem świątecznym jest tworzenie monumentalnych rzeźb z rzodkiewek. Ma ono miejsce 23 grudnia w mieście Oaxaca, gdzie na głównym placu wystawia się rzodkiewkowe szopki i sceny z życia miasteczka. Są także inne rzodkiewkowe dzieła sztuki – rzeźby przedstawiające diabły, potwory i smoki, przedhiszpańskich bogów czy meksykańską malarkę Fridę Kahlo.
Okres posadas trwa od 16 do 24 grudnia, a ostatnia z imprez odbywa się właśnie w wigilię. Jednak część Meksykanów zapytana o ilość posadas, bez zawahania odpowie, że jest ich dwanaście, i że zaczynają się one już 12 grudnia – w dzień Matki Bożej z Guadalupe. To właśnie huczne obchody rocznicy ukazania się Najświętszej Panienki Indianinowi Juanowi Diego rozpoczynają oficjalnie w Meksyku okres świąteczny. Skończy się zaś on dopiero z dniem Trzech Króli, 6 stycznia. Okres ten Meksykanie nazywają żartobliwie Maratonem Lupe-Reyes. Śmieją się, że to jedyny na świecie maraton, którego się nie biegnie, a który się… pije.
Okazją do wychylenia trunków jest zresztą cały okres między 12 grudnia a 6 stycznia. Na początku jest okres posadas, potem święta i recalentados, czyli pogwiazdkowe „odgrzewanki”, a następnie Sylwester i Nowy Rok. W okresie okołoświątecznym w Meksyku sprzedawane z tej okazji jest piwo o nazwie Lupe Reyes, z Maryją i Trzema Królami na etykietce. W tym roku w kinach grano zaś komedię pod tytułem Guadalupe Reyes, która traktuje o wyzwaniu w postaci spożywania alkoholu przez 26 dni.
Bożonarodzeniowy maraton to nie tylko zmaganie z procentami, ale także z kaloriami. Każda z okazji to przecież stoły zastawione górami wysokokalorycznego jedzenia. Internet w tym okresie zalewają tony memów z obrazkami, jak wyglądało się 12 grudnia i jak będzie się wyglądać 7 stycznia. Na jednym z nich, pod pierwszą z dat, widnieje zdjęcie Ryana Goslinga, pod drugą zaś – grubaśnego Jabby the Hutta z Gwiezdnych wojen.
Wisienką na torcie Maratonu Lupe-Reyes jest zaś rosca, tradycyjne ciasto jedzone podczas obchodów Święta Trzech Króli, w środku którego ukryta jest mała plastikowa figurka Dzieciątka Jezus. Ten, kto natrafi na nią w swojej porcji, ma obowiązek zorganizować dla wszystkich obecnych kolejną imprezę – 2 lutego, na Matki Bożej Gromnicznej. Wtedy oficjalnie kończy się w kalendarzu liturgicznym okres świąteczny. Jest to też pamiątka ofiarowania Jezusa w świątyni, a Meksykanie udają się wtedy do kościołów z domowymi figurkami przedstawiającymi Dzieciątko. Według zwyczaju każdego roku Jezusek powinien mieć nowe ubranko, a meksykańska wyobraźnia w sferze ich oryginalności nie zna granic.
Obok Jezuska w stroju papieży i wszystkich możliwych świętych są także Dzieciątka-lekarze, Dzieciątka-piłkarze i Dzieciątka w stroju najpopularniejszych filmowych superbohaterów. Ostatnio na topie jest także Jezusek w stroju migranta. W zeszłym roku, czyli w czasie kampanii rządu wymierzonej w złodziei benzyny z rurociągów, było też El Niño Huachicolero – Dzieciątko kradnące paliwo. Jedna z meksykańskich artystek stworzyła Jezuski wywodzące się z różnych subkultur, w tym Dzieciątko-hipstera. Był też Jezusek jako Lady Gaga, w kostiumie z surowego mięsa.
Według niektórych, słynny maraton kończy się właśnie 2 lutego. Inni uznają, że zaczyna się on jeszcze przed 12 grudnia – festyny, pielgrzymki i sztafety na cześć Matki Bożej z Guadalupe startują często na dwa tygodnie przed właściwym świętem, już w okolicach 29 listopada. Oznaczałoby to, że Boże Narodzenie trwałoby w Meksyku ponad 2 miesiące. Ale chyba nikogo by to nie dziwiło, bo Meksykanie uwielbiają się bawić. I wiedzą, że to, co dobre, wcale nie musi się tak szybko kończyć.