Nauka
Ziemia straciła siostrę. Badanie Wenus dowodzi, że nie jest podobna
17 grudnia 2024
Od czego zależy umiejętność łagodnego i wyrozumiałego odnoszenia się do ludzi? Żyjemy szybko, często powierzchownie, więc w relacjach z innymi osobami łatwiej przychodzi nam ocenianie i szufladkowanie niż chęć zrozumienia. Trzeba znaleźć czas (a on jest przecież bezcenny!), żeby się zatrzymać albo przynajmniej zwolnić swój życiowy bieg i pobyć z kimś blisko wczuwając się w jego sytuację. Czy w naszym życiu jest więc przestrzeń na empatię i współczucie dla drugiego człowieka?
Zarówno pojęcie empatii, jak i współczucia zaliczyć można do tzw. inteligencji emocjonalnej człowieka (EQ, emotional quotient), a więc do umiejętności rozpoznawania i rozumienia własnych i cudzych stanów emocjonalnych. Ten rodzaj inteligencji przejawia się także w sposobie radzenia sobie, a więc zarządzania, emocjami własnymi i innych osób. Może, ale nie musi, iść w parze ze zwykłą inteligencją (łac. intelligentia) definiowaną jako zdolność pojmowania, postrzegania i rozumienia na gruncie racjonalności. Wiele osób cechuje wysoki iloraz inteligencji (IQ, intelligence quotient), co w praktyce oznacza, że mają rozbudowane umiejętności analizy, syntezy i posługiwania się zdobytą wiedzą w konkretnych sytuacjach, ale nie jest to w żaden sposób tożsame z ich zdolnością wczuwania się w położenie drugiej osoby i rozpoznawania jej stanów emocjonalnych.
Jak więc dzisiaj, w świetle powyższych definicji, rozumieć rolę i znaczenie empatii oraz współczucia? W XX wieku sporo wyjaśnień przyniosły badania Edyty Stein (1891‒1942 r.), jednej z reprezentantek szkoły fenomenologii europejskiej na gruncie myślenia filozoficznego. Niemiecka filozof zauważyła, jak bardzo istotne miejsce w procesie poznawania drugiego człowieka zajmuje moment wczucia. W jej przekonaniu jest to umiejętność, która ułatwia nam dotarcie do własnych i cudzych sposobów przeżywania świata. Wczucie ma charakter antyintelektualny i uczuciowy, a punkt wyjścia w tej postawie pełni ludzkie ciało. Każdy z nas dysponuje własnym, które umożliwia nam doświadczanie różnych stanów wewnętrznych, takich jak np. ból, radość, cierpienie, przyjemność. Ciało drugiego człowieka poznajemy zatem na zasadzie analogii, a więc wyobrażamy sobie, że doznania innych mogą być bardzo podobne do naszych. Jednakże takie ujęcie naszej materialności w teorii wczucia było tylko pierwszym krokiem do poznania procesu współodczuwania (z drugim), w którym ciało prowadzi nas gdzieś dalej i wyżej, poza to, co ukazuje się nam na zasadzie wspomnianej analogii. Kiedy np. towarzyszymy komuś, kto przeżywa chorobę, cierpienie i śmierć bliskiej mu osoby, to wczucie się w położenie tej osoby ulega przeobrażeniu w nasze współczucie. Nie tylko patrzymy i słuchamy, jak ktoś cierpi w swojej bezsilności i bezradności wobec nieuchronności śmierci, ale uruchamiają się w nas emocje podobne jak u kogoś innego. Jego ból, staje się naszym bólem. Współodczuwanie rodzi współczucie, bo nie potrafimy pozostać obojętni wobec bliskiej nam osoby, która nie potrafi poradzić sobie z własnymi przeżyciami. Ten stan często prowadzi nas do podjęcia konkretnych czynów, które mają na celu ulżyć drugiej osobie, w jakiś sposób choć trochę podtrzymać ją na duchu i złagodzić jej wewnętrzny ból.
W ten sposób objawia się ludzka empatia, która jest rodzajem współczucia i współodczuwania zarazem. Umożliwia nam ona uczestniczenie w życiu uczuciowym innego człowieka i w jakiś sposób dzielenie jego losu. Niemiecki filozof Immanuel Kant (1724‒1804 r.) twierdził, że nie jest ona ludzkim obowiązkiem, jednakże „nie pozwala nam omijać z daleka miejsc, gdzie wegetują biedacy, lecz samemu ich poszukiwać; nie pozwala stronić od widoku szpitali i więzień po to, żeby oszczędzić sobie bolesnych i wstrząsających doznań, albowiem natura po to właśnie obdarzyła nas zdolnością do współczucia, żeby skłonić nas do czynów wówczas, gdy sam obowiązek okazuje się nie wystarczać”. Filozof z Królewca uważał, że źródłem współczucia jest po prostu nasze człowieczeństwo. Życie wśród ludzi, w różnego rodzaju relacjach, umożliwia nam realizację tego, co w człowieku najcenniejsze: zdolności do czynienia dobra. Czasami wystarczy drobny gest, czasami wymaga to od nas większego wysiłku, poświęcenia swojego czasu, rezygnacji z czegoś, co miało mi przynieść korzyść lub przyjemność ‒ dla dobra drugiego człowieka.
Marian Turski (ur. 1926 r.), polski historyk i dziennikarz, jest autorem hasła a może już nawet przykazania, które mogłoby się stać drogowskazem moralnym dla człowieka w XXI wieku: „Nie bądź obojętny”.
Wydaje się bowiem, że w codziennym zabieganiu, w życiu wedle grafiku i w zgodzie z gotowym planem, często zapominamy, że tym, co jest najważniejsze, to bycie z drugim człowiekiem. To bycie powinno być współprzebywaniem, a nie tylko byciem obok. Towarzyszenie drugiej osobie w postaci okazywania empatii i współczucia jest często trudne i wymagające. Trzeba coś z siebie poświęcić, aby w jakiś sposób pomóc drugiemu. Ale właśnie ta umiejętność czyni nas ludźmi w pełnym znaczeniu tego słowa, ponieważ wydobywa z nas to, co najbardziej wartościowe. Albert Schweitzer (1875‒1965 r.) powiedział kiedyś o człowieku: „To właśnie ludzkie współczucie wobec wszystkich istot czyni z niego prawdziwego człowieka”, co tylko potwierdza przywołane wcześniej kantowskie intuicje.
Warto mieć jednak świadomość, że każde współczucie ma też swoje granice. Nigdy nie będziemy w stanie w pełni zrozumieć cudzych odczuć i emocji. Nie jesteśmy bowiem w stanie „wejść w skórę” drugiej osoby, żeby dokładnie pojąć jej myśli i przeżycia w danej sytuacji. Jesteśmy odrębnymi istotami i tego dystansu nie da się pokonać, ale samo towarzyszenie komuś w trudnej sytuacji życiowej, wspieranie jej swoją obecnością, słowem a czasem tylko milczeniem, może dla kogoś znaczyć więcej, niż się nam wydaje. Czasem nie trzeba nawet mówić. Wystarczy słuchać. Albo posiedzieć z kimś w milczeniu – sama nasza obecność może być już wystarczającym wsparciem i wyrazem naszej empatii. Najlepiej tę postawę wyraził Józef Tischner (1931‒2000 r.) polski przedstawiciel filozofii dialogu i spotkania, pisząc: „Współczucie skłania nas do niesienia pomocy bliźniemu, ale nie skłania nas do wzięcia na nasze barki brzemienia jego nieszczęścia. Oznacza wspólnotę emocjonalną z bliźnim, ale nie oznacza wspólnoty w niesieniu krzyża, który jest źródłem tragedii […] Współczucie ma coś z połowiczności sympatii, przerasta ją jednak siłą zaangażowania się w cudzy los”. Warto współcześnie przypominać, że tym, co najcenniejszego możemy dać drugiemu człowiekowi, jesteśmy my sami: nasze zaangażowanie, naszą troskę, naszą empatię. One nie mają ceny.
Może cię również zainteresować: