Prawda i Dobro
9 niezwykłych tradycji świątecznych. Nie zobaczysz tego nigdzie w Europie
24 grudnia 2024
Po 46 latach obowiązywania prawa do przerwania ciąży we wszystkich jej stadiach, część konserwatywnych stanów USA uchwala radykalne przepisy delegalizujące aborcję
Aborcja to jeden z tych tematów, które wywołują wyjątkowo silne emocje w amerykańskim społeczeństwie, silnie je polaryzując i prowokując falę dyskusji oraz protestów. Konflikty na tym tle regularnie zaostrzają przedstawiciele głównych partii politycznych – Demokratów i Republikanów.
Ten klasyczny scenariusz powtarza się od 1973 roku – momentu wydania jednego z najważniejszych w historii amerykańskiego sądownictwa wyroków w dwóch precedensowych sprawach, powszechnie znanych jako Roe v. Wade (Roe przeciwko Wade) i Doe v. Bolton (Doe przeciwko Bolton).
Dwóm ofiarom gwałtu odmówiono wówczas prawa do przerwania ciąży. Kobiety podkreślały wielokrotnie, że zostały zmuszone do urodzenia dziecka z powodu obostrzeń systemu prawnego. Na skutek tamtych wydarzeń Sąd Najwyższy zalegalizował aborcję na terenie całego kraju, jednocześnie wzmacniając mur niezgody między zwolennikami i przeciwnikami ogólnego prawa do przerywania ciąży.
Według jeszcze obowiązujących przepisów kobiety mieszkające w Stanach Zjednoczonych mogą usunąć dziecko bez podania konkretnego powodu. Upoważnienie do wykonania zabiegu przysługuje wyłącznie lekarzowi, natomiast osobom nieuprawnionym za przeprowadzenie aborcji grozi do siedmiu lat pozbawienia wolności. Mimo że wyrok z 1973 roku obowiązuje na terenie całego kraju, środowiska konserwatywne od 46 lat walczą o radykalne zaostrzenie przepisów prawnych.
„Odkąd Sąd Najwyższy wydał w 1973 roku orzeczenie w sprawie Roe v. Wade definiujące prawo do aborcji jako konstytucyjnie chroniony element prawa do prywatności, wiele legislatur stanowych, ale również Kongres – gdy miał większość republikańską – próbowało ograniczać prawo do aborcji, jednak z mizernym skutkiem” – mówi dr hab. Paweł Laidler, konstytucjonalista i amerykanista.
Tak było do 2019 roku. W ciągu ostatnich sześciu miesięcy gubernatorzy dziewięciu „konserwatywnych” stanów podpisali ustawy radykalnie zaostrzające prawo aborcyjne. W Georgii, Alabamie, Luizjanie, Missisipi, Ohio, Arkansas, Kentucky, Missouri oraz Północnej Dakocie aborcja przestanie być legalna, a wyjątki od reguł będą dopuszczalne jedynie w mocno ograniczonych przypadkach.
„Radykalne zmiany prawa aborcyjnego w niektórych stanach pokazują, że środowiska antyaborcyjne postawiły na nową strategię – chcą odwrócić precedens z 1973 roku. Poprzez uchwalenie ustaw sprzecznych z orzeczeniem Sądu Najwyższego będą starały się zatem wymusić pozew, którego skutkiem będzie wyrok delegalizujący aborcję” – twierdzi dr hab. Laidler.
Autorzy projektów ustawowych oraz działacze ruchów pro-life przyznają wprost, że walczą o to, by sprawy przybrały właśnie taki obrót. Obecnie mają na to znacznie większe szanse niż jeszcze cztery lata temu.
Eksperci twierdzą, że to dopiero początek fali ustaw zaostrzających prawo aborcyjne. Dlaczego jednak dopiero w 2019 roku władze „konserwatywnych” stanów zdecydowały się na podjęcie tak radykalnych kroków?
Zgodnie z tezą lansowaną przez amerykańskie media, jest to efekt strategii politycznej Donalda Trumpa. Słuszność tej teorii częściowo potwierdza m.in. Paweł Laidler. Zwycięstwo kandydata Partii Republikańskiej w wyborach prezydenckich dało nadzieję stanom sympatyzującym ze środowiskami republikańskimi na reformę prawa aborcyjnego.
Trzeba jednak zaznaczyć, że ostatnie zmiany prawne nie są bezpośrednią konsekwencją aktualnej polityki prezydenta. To przede wszystkim efekt półtorarocznej strategii przedwyborczej obozu republikańskiego i nowego układu sił w Sądzie Najwyższym. Chodzi konkretnie o nominacje sędziowskie na początku kadencji Trumpa.
„Od 1973 roku Sąd Najwyższy nie był tak konserwatywny, jak obecnie. To pośrednio – podkreślam – zasługa urzędującego prezydenta, który mianował dwóch sędziów o bardzo konserwatywnych poglądach. Zwłaszcza nominacja sędziego Kavanaugha w miejsce liberalnie nastawionego do aborcji sędziego Kennedy’ego jest fundamentalną zmianą ideologiczną w Sądzie Najwyższym” – komentuje Paweł Laidler.
Amerykanista zauważa jednocześnie, że efektem takiego układu sił może być m.in. rozpatrywanie spraw o charakterze ideologicznym – w tym aborcji – na korzyść środowisk konserwatywnych.
Kształt oraz treść ustaw są indywidualne dla każdego stanu, jednak w większości dokumentów pojawiają się pewne punkty wspólne. Na przykład stany Missisipi, Kentucky, Alabama czy Georgia proponują, by przerwanie ciąży było nielegalne już po wykryciu bicia serca płodu, czyli około szóstego tygodnia ciąży. Powszechnie przepis ten nazywany jest zakazem tzw. heartbeat abortion. Zdaniem lekarzy, w tak wczesnym stadium ciąży kobiety często nie są świadome, że noszą dziecko, dlatego w opinii niektórych ekspertów zapis ten może być przyczyną sporów sądowych.
Pozostaje też kwestia uwzględnienia trzech wyjątków uprawniających do przerwania ciąży, mimo obowiązującego zakazu. Są one nieodłączną częścią prawa w krajach, gdzie aborcja nie jest legalna. Chodzi o gwałt, kazirodztwo oraz sytuację poważnego zagrożenia dla życia i zdrowia kobiety. Na wprowadzenie trzech wyjątków zdecydowały się dotychczas jedynie cztery stany – Georgia, Kentucky, Missisipi i Ohio.
Rygorystyczny charakter ustaw w dużej mierze określają też sankcje przewidziane za złamanie prawa. Karane będą wyłącznie osoby, które dopuszczą się wykonania zabiegu, a nie kobiety poddające się aborcji. W zależności od zapisów konkretnej ustawy, grozić im za to będzie od kilku do 99 lat pozbawienia wolności. Najbardziej restrykcyjne – jak dotąd – prawo wraz z najwyższym wymiarem kary za jego złamanie uchwaliły władze Alabamy. Human Life Protection Act stanowi, że usunięcie ciąży możliwe jest tylko w jednym przypadku – w sytuacji zagrożenia dla życia i zdrowia kobiety.
Prace nad antyaborcyjnymi ustawami prowadzone są już w ponad 20 innych stanach (poza dziewięcioma stanami, które uchwaliły już ustawy). Ich wejście w życie nie jest jednak przesądzone. Może zablokować je Sąd Najwyższy, pod warunkiem, że zostaną zaskarżone i podparte merytorycznymi argumentami. Ponadto, Sąd Najwyższy musi pozytywnie rozpatrzyć apelację.
O taki przebieg wydarzeń zabiegają m.in. Krajowa Organizacja Kobiet oraz Centrum Praw Reprodukcyjnych, a także szpitale, w których aborcja była do tej pory wykonywana. Jednak w opinii ekspertów, perspektywa realizacji takiego scenariusza wydaje być mało realna. Dlaczego? Paweł Laidler zwraca uwagę na fakt, że w Sądzie Najwyższym przewagę obecnie mają konserwatyści.
„Są bardzo duże szanse na to, że ustawy zaostrzające prawo aborcyjne zostaną uchwalone w kolejnych stanach. Od układu politycznego w legislaturach stanowych zależy zaś, czy nowe przepisy wejdą w życie. Udało się to zrobić w Alabamie, ponieważ większość republikańska w izbie niższej i wyższej oraz gubernator z tej samej partii umożliwiają szybkie i skuteczne procedowanie” – podkreśla dr hab. Laidler.
„W wielu północnych stanach nie ma jednak takiego układu politycznego, więc proces przygotowania i przyjęcia nowego prawa będzie bardziej skomplikowany i dłuższy” – zaznacza.
Ustawowe zamieszanie wywołało medialne i społeczne poruszanie. W styczniu – w momencie podpisania pierwszych ustaw – w wielu stanach odbyły się masowe demonstracje. W maju zrobiło się głośno o internetowej akcji #Youknowme, którą po podpisaniu ustawy w Alabamie, zainicjowała aktorka i prezenterka telewizyjna – Bussy Phillips. Amerykanki w social mediach opowiadały o zabiegach aborcji, którym się poddały. Protesty przeciwko wprowadzeniu nowych przepisów spotkały się z kontrmanifestacjami środowisk pro-life.
W demonstracjach udział brały setki tysięcy osób. Nie wiadomo jednak, czy zrywy społeczne tego typu wpłyną na decyzje rządzących. W opinii Pawła Laidlera ich charakter – na chwile obecną – jest wyłącznie symboliczny, a szanse na to, że zmienią decyzje gubernatorów lub Sądu Najwyższego są nikłe. Natomiast bardzo możliwe jest, że przyczynią się do trwałej polaryzacji społeczeństwa.
„Niewiele jest kwestii w amerykańskim systemie społeczno-politycznym, które polaryzują tak bardzo, jak aborcja, a protesty są zupełnie naturalnym zjawiskiem oraz podstawową formą wyrażania swoich poglądów, gwarantowaną pierwszą poprawką do konstytucji. Nie sądzę jednak, by manifestacje coś zmieniły. Na amerykańskich ulicach są obecne od ponad 40 lat i dotąd nie wpłynęły znacząco na weryfikację precedensu Roe v. Wade” – podkreśla amerykanista.
Jak zachowa się Sąd Najwyższy w obliczu wydarzeń ostatnich miesięcy? Jeden z kontrowersyjnych, aczkolwiek realnych scenariuszy zakłada, że Sąd unieważni wyrok z 1973 roku. Oznacza to, że uchyliłby własny precedens, ale tylko w przypadku, gdyby tego typu spór trafił na salę sądową.
„Zaznaczam jednak, że to tylko niepewne – choć realne – scenariusze. W Sądzie Najwyższym urzędowali już konserwatywni sędziowie, którzy – mimo swoich poglądów – blokowali zaostrzenie prawa do aborcji, choćby Sandra Day O’Connor” – podkreśla dr hab. Laidler.
Amerykanista przestrzega również przed jednym z efektów fali restrykcyjnych ustaw antyaborcyjnych – pozbawienie kobiet prawa do przerwania ciąży, nawet w tak wyjątkowych przypadkach, jak gwałt czy kazirodztwo, może wywołać lawinę spraw sądowych typu Roe v. Wade.
W takich sytuacjach podmiotami oskarżającymi mogą być jednak wyłącznie osoby, którym odmówiono prawa do aborcji na mocy prawa stanowego opartego na nowych zasadach. W opinii Pawła Laidlera, kobiety te będą miały możliwość zaskarżenia takich regulacji jako naruszających konstytucyjne prawo do prywatności, a w konsekwencji do rozpoczęcia wieloinstancyjnej batalii o prawo do aborcji w USA.
„Jeśli aborcja zostanie wykonana na przykład w stanie Alabama, lekarze, którzy przeprowadzą zabieg, mogą zostać oskarżeni o naruszenie prawa. W takim wypadku spór może trafić do Sądu Najwyższego, którego wyrok, z jednej strony, oceni konstytucyjność prawa stanowego, a z drugiej – zdeterminuje los wszystkich amerykańskich kobiet” – dodaje.
Jeśli sędziowie uznają, że dana ustawa stanowa – w części lub całości – jest niezgodna z konstytucją, dany akt prawny, jak i wszystkie inne wprowadzające taki sam stan prawny, zostaną uznane za nieważne. Oznacza to, że przestaną obowiązywać.
Jest jeszcze jeden – również bardzo możliwy – scenariusz zmiany prawa aborcyjnego w USA. Sąd Najwyższy może zmodyfikować precedens Roe v. Wade i znaleźć pośrednie rozwiązanie dla problemu. W takim przypadku aktualne przepisy najprawdopodobniej zostaną – w pewnym stopniu – zaostrzone na terenie całego kraju, choć z pewnością nie tak radykalnie, jak chcą tego władze stanu Alabama. Dr hab Laidler przewiduje, że sprawy przybiorą właśnie taki obrót, co może wstrząsnąć całą Ameryką i wywołać ogromne napięcia społeczne.
„Jeżeli dojdzie do procesu przed Sądem Najwyższym, będzie to jedno z najważniejszych orzeczeń w ostatnich latach, porównywalne ze słynnym wyrokiem z 2015 roku w sporze Obergefell v. Hodges. Ustanowiono wówczas prawo do zawierania związku małżeńskiego osobom tej samej płci. Zaznaczam jednak, że ten liberalny precedens nie byłby możliwy przy obecnym składzie Sądu, którego ewentualne rozstrzygnięcie na temat zakresu prawa do aborcji może być odwrotne ideologicznie i jednocześnie bardzo emocjonujące” – komentuje amerykanista.
Wszystko wskazuje na to, że przez najbliższe miesiące – kiedy przepisy zatwierdzonych ustaw jeszcze nie weszły w życie, a kolejne takie ustawy są w trakcie przygotowywania – w Sądzie Najwyższym będą toczyły się sprawy rozstrzygające ustanowienie nowego prawa w konkretnych stanach. Oznacza to, że Donald Trump powinien przygotować się na spore poruszenie w kraju, zarówno o charakterze prawnym, jak i społecznym i politycznym.
Źródła: New York Times, AP News, Guardian, Amnesty.org, Aljazeera, BBC, Buzzfeednews.com, Anna Zięba, Ustawowe spory o aborcję w USA
Prawda i Dobro
24 grudnia 2024
Zmień tryb na ciemny