Humanizm
Duże dzieci dużo wydają. Biznes zarabia na nostalgii dorosłych
17 grudnia 2024
Ile jest fal feminizmu? Z którą mamy do czynienia aktualnie? Czy kolejne fale są koniecznie lepsze od poprzednich? A może mamy do czynienia z zejściem na manowce? Dzisiaj potrzebujemy powrotu do drugiej fali feminizmu – ostatniej, w której chodziło o dobro kobiet.
Dr Katarzyna Szumlewicz była jednym z gości Holistic Talk. Podczas spotkania ekspertka mówiła o feminizmie i jego kolejnych falach. Całe wystąpienie jest już dostępne na naszym kanale na YouTube. Nie przegap!
Feminizm ma wspaniałe osiągnięcia i jednocześnie jest w nie najlepszej kondycji. Początkowo, w okresie zwanym pierwszą falą, walczył o prawa wyborcze dla kobiet, o możliwość kształcenia, o prawo do własności i niezależności. Potem nastąpił feminizm drugiej fali, który walczył z przedstawianiem kobiet i używaniem ich jak przedmiotów, z niedopuszczaniem do debaty publicznej, z opresyjnymi normami piękna, ze stereotypami na temat kobiecego irracjonalizmu i emocjonalności, z nierównością płac, z wychowaniem do bierności i uległości, a także z opiekowaniem się przez kobiety wszystkimi innymi.
Postulował podmiotowość, solidarność kobiet, ich integralność cielesną, wreszcie, traktowanie kobiet jako jednostek, a nie dodatków do męża i dzieci. Upominał się o kobiety homoseksualne i czarne, zwrócił uwagę na niedostrzeganą i niewynagradzaną kobiecą pracę opiekuńczą, nie tylko nad dziećmi, ale także nad osobami starszymi i niepełnosprawnymi. Feminizm drugiej fali wydał wspaniałe, błyskotliwe analizy.
Po drugiej fali przyszła jednak trzecia i czwarta. To nie jest tak, że przyniosły one same złe rzeczy. Jednak oznaczały utratę przez feminizm impetu i skupienie na kwestiach drugoplanowych lub nawet sprzecznych z feminizmem. Po pierwsze, mamy więc „dobro wszystkich”. Nie ma feminizmu bez ekologii! Nie ma feminizmu bez LGBTQ! I tak dalej. Tymczasem słowo feminizm pochodzi od słowa femina, czyli kobieta. Jeśli jakiegoś feminizmu nie ma, to tylko takiego, w którym nie ma kobiet lub który w ostatecznym rozrachunku kobietom szkodzi. Feminizm nie ma obowiązku dbać o planetę, zwierzęta czy osoby LGBTQ niebędące kobietami. Są to kwestie opcjonalne i na pewno nie pierwszoplanowe.
Na tym właśnie polega problem z feminizmem trzeciej fali. Twierdzi on, że odkrył zagadnienia rasy czy orientacji seksualnej, wprowadzając do białego normatywnego feminizmu powiew czegoś, co nazywamy intersekcjonalnością. Nie jest to prawda. Feminizm drugiej fali nie tylko poruszał kwestię rasy, ale był współtworzony przez czarne kobiety. Zajmował się także homoseksualnością kobiet, by wspomnieć chociażby postać Adrienne Rich.
W przeciwieństwie do trzeciofalowej Judith Butler koncentrowała się ona na perspektywie lesbijek, a nie wszystkich osób nienormatywnych seksualnie. Co więcej, zauważała niebezpieczeństwo zdominowania postulatów wychodzących od homoseksualnych kobiet przez perspektywę gejów i ogólnie męski typ wrażliwości w obrębie erotyki. W moim odczuciu właśnie z tym mamy do czynienia. Perspektywa queer czy w ogóle współczesny progresywizm obyczajowy oparte są praktycznie całkowicie na sposobie doświadczania świata przez nienormatywnych seksualnie mężczyzn, a nie kobiety. Świadczy o tym uznanie za domyślny rodzaj seksualności promiskuityzmu oraz wprowadzanie do mainstreamu jako emancypacyjnych rozmaitych parafilii, jak BDSM.
W ramach polityki tak zwanej sekspozytywnej doszło też do gorszych rzeczy. Skoro domyślna jest kultura promiskuityzmu, nie ma nic złego w takich fenomenach jak prostytucja czy pornografia. W końcu odpowiadają one na potrzeby seksualne mężczyzn, a kobiety dzięki nim zarabiają. Warto zauważyć, że jest to mocno niezgodne z feminizmem drugiej fali, który mówił o tym, że wizerunek kobiet sprowadzony do męskich wyobrażeń erotycznych narusza naszą godność i zaprzecza równemu człowieczeństwu.
Oczywiście feminizm zawsze był przeciwko stygmatyzowaniu kobiet, które zajmują się sprzedawaniem seksu, ale nie dlatego, że jest to dobre zajęcie, tylko dlatego, że nie należy stygmatyzować kogoś, kogo sytuacja zmusza do takiego, a nie innego postępowania. Historycznie kobiety zostawały prostytutkami głównie z powodu biedy. Większość zarabiała w ten sposób na potrzeby swoich dzieci i własne przeżycie. Trudno więc się dziwić, że to robiły.
Nie zmienia to faktu, że zarówno kiedyś, jak i dziś przemysł seksualny obniża pozycję wszystkich kobiet, uzależniając ich ludzką wartość od jednego czynnika: wycenianej finansowo atrakcyjności seksualnej. Jest to bardzo negatywny komunikat do mężczyzn, którzy stają się domyślnie nie tyle partnerami, przyjaciółmi czy współpracownikami kobiet, ale ich klientami bądź sutenerami. Jest to też bardzo negatywny komunikat dla dzieci, zarówno dziewczynek, jak i chłopców, gdyż utrwala ich relacje jako relacje towaru i klienta.
Czwarta fala feminizmu wiąże się z akcją #MeToo. Kobiety uświadamiają sobie, że wiele z nich padło ofiarami przemocy seksualnej i nie chcą już w tej sprawie milczeć. Pojawia się pojęcie kultury gwałtu i toksycznej męskości, czyli kontekstu i postawy, z których bierze się złe traktowanie kobiet. Istnieje więc jakaś kultura, która sprowadza kobiety do sfery seksu i jakaś męskość – w sensie wychowania – która nie dostrzega w kobiecie człowieka, gdyż widzi tylko ciało do seksualnego użytku.
Z punktu widzenia feminizmu drugiej fali jest oczywiste, że ta kultura wiąże się z powszechnie dostępną pornografią, w której łatwo znaleźć po prostu sceny gwałtu, a tą postawą jest kupowanie seksu, bycie klientem prostytutki. Czwarta fala jednak nie chce tego przyznać, chce być dobrze nastawiona do tego, co nazywa sex workingiem, toteż jej pojęcia stają się bezprzedmiotowe, zawieszone w powietrzu.
Polecamy: Prostytucja a feminizm(y). Między krytyką a normalizacją
Do tego dochodzi podzielane przez trzecią i czwartą falę feminizmu przekonanie, że kobiecość nie zależy od natury ciała, czyli płci biologicznej, ale od identyfikacji. Co więcej, taka wybrana, odczuwana kobiecość jest niejako bardziej godna ochrony niż ta zwykła, wynikająca z urodzenia się płci żeńskiej. Znowu więc sposób odczuwania świata, w tym erotyki, przez kobiety, czyli połowę ludzi, okazuje się mniej ważny dla feminizmu niż kobiecość niejako nabyta, wyinterpretowana z kultury i opierająca się najczęściej na stereotypach.
Nie oznacza to, że mam coś przeciwko transpłciowości, ale nie są to kwestie, które powinny być kluczowe dla feminizmu. Przypominam, że jego nazwa odnosi się do kobiecości w sensie biologicznej płci, a nie kulturowej konstrukcji, która nosi nazwę gender. Podważanie tej konstrukcji nosi nazwę queer, nie feminizm. Feminizm może się wiązać z queerem, ale nie musi. Jeśli już takie połączenie następuje, feminizm, jako dotyczący połowy ludzkości, nie może się podporządkować ruchowi queer, a to ma miejsce w próbach zastąpienia słowa „kobieta” upokarzającym terminem „osoba z macicą”.
Feminizm ma ogromne sukcesy. W przeciwieństwie do innych ruchów emancypacyjnych jest całkowicie bezkrwawy. Zawdzięczamy mu edukację, z której korzystamy obecnie bardziej niż mężczyźni, własność, której mamy statystycznie mniej, ale nią naprawdę dysponujemy, prawa wyborcze, czynne i bierne, z których korzystamy.
Mamy instancje prawne, do których możemy się odwołać w przypadku przemocy domowej, mamy prawa rodzicielskie i alimenty na dzieci w przypadku rozwodu. Niektórzy mówią wręcz, że kobiety są uprzywilejowane w tej ostatniej dziedzinie, choć to teza posunięta za daleko. Kobiety nadal opiekują się dziećmi w niewspółmiernie większym stopniu niż mężczyźni, nic zatem dziwnego, że ze względu na dobro tych dzieci częściej zostają ich głównymi opiekunami.
Mamy narzędzia do demaskowania seksizmu, czyli traktowania mężczyzn jako domyślnych autorytetów w każdej dziedzinie, a kobiet tylko w tej, w której się co najmniej doktoryzowały. Umiemy wyśmiać mansplaining, czyli tłumaczenie nam przez mężczyzn tego, że deszcz spada z góry na dół, a kury znoszą jaja.
Zobacz także: Kim są kobiety w XXI wieku? Kim chcą być kobiety w XXI wieku?
Czy zatem nie ma już nic do zrobienia i można odtrąbić „koniec historii” feminizmu? Absolutnie nie. Zacznijmy od tego, że na świecie istnieje wiele miejsc, w których nie są realizowane postulaty pierwszej fali feminizmu, nie mówiąc o drugiej. Co roku trzy miliony dziewczynek ma okaleczane genitalia, co mylnie określa się jako żeńskie obrzezanie. Mylnie, gdyż obrzezanie chłopców to proces obojętny lub wręcz korzystny dla zdrowia, więc nie zachodzi żadna analogia.
Większość ofiar pedofilii to dziewczynki, w tym dzieci wydawane za mąż przed okresem dojrzewania. W wielu krajach świata dziewczynki są gorzej żywione niż ich bracia i niewysyłane do szkoły. Wiele prawodawstw traktuje kobietę jako nierówną mężczyźnie, chociażby w kwestii spadków po rodzicach czy bycia świadkiem w sądzie. Kobiety są zmuszane pod groźbą śmierci do dostosowania się do restrykcyjnych norm wyglądu i zachowania, które nie obowiązują mężczyzn.
Na całym świecie, a nie tylko w obszarach wybitnie zacofanych, dochodzi do morderstw kobiet przez ich partnerów, podczas gdy zjawisko przeciwne jest bardzo rzadkie i praktycznie zawsze oznacza zabójstwo mężczyzny w obronie własnej. Podobnie jest z gwałtami czy znęcaniem się nad kobietami. Społeczeństwa często winią ofiary przemocy, gwałtu czy zabójstwa za to, co im się stało. Nadal funkcjonuje mnóstwo stereotypów na temat tego, że kobiety są irracjonalne i nie można im powierzać ważnych decyzji z wyjątkiem tych, które dotyczą dzieci.
Są to nie tylko poglądy archaiczne. Nowe męskie ruchy, jak red pill, głoszą je w nowej, pseudonaukowej obudowie. Z punktu widzenia logiki są to teorie całkowicie nonsensowne, ale podobają się dwóm pokaźnym grupom mężczyzn. Pierwsza z nich to mężczyźni, których kobiety nie chciałyby jako partnerów seksualnych. Druga grupa to mężczyźni, którzy kobietom zazdroszczą osiągnięć.
À propos kobiecych osiągnięć, są one często niedoceniane lub wręcz niedostrzegane. Debata publiczna, podobnie jak władza polityczna, jest zdominowana przez mężczyzn. Nie dlatego, że mają lepsze argumenty, tylko dlatego, że argumenty mężczyzn kojarzymy jako te bardziej racjonalne, co nie jest zgodne z rzeczywistością. Z podobnego źródła wypływa dysproporcja w zarobkach kobiet i mężczyzn. Prace wykonywane przez mężczyzn są wyceniane wyżej ze względu na to, że wykonują je mężczyźni, a nie ze względu na to, że są ważniejsze dla społeczeństwa od tych wykonywanych przez kobiety. Jak wspomniałam, w Polsce kobiety są lepiej wykształcone, a mimo to zarabiają mniej.
Od kobiet oczekuje się obsługi domu w myśl wzorca wiktoriańskiego, który nie dość, że realizowany był w Anglii przez mniejszość społeczeństwa, to dotyczył przecież wyłącznie kobiet, które nie pracowały zawodowo. W Polsce większość kobiet pracuje, dlaczego zatem miałyby jeszcze robić wszystko w domu? Przykłady funkcjonowania negatywnych stereotypów można by mnożyć.
Feminizm jest bardzo potrzebny, a najbardziej ten, który dotyczy samych kobiet. Ich poziomu życia, perspektyw życiowych, szacunku ze strony innych ludzi, poszanowania dla naszej integralności. Wychowania dziewczynek jako osób, które czują się ważne na równi z innymi, a nie podporządkowane komuś jako te gorsze. Kobiety to połowa ludzkości, to temat i cel refleksji dotyczącej humanizmu.
Polecamy: Fenomen trad wife – czy nowocześni mężczyźni marzą o tradycyjnych żonach?