Nauka
Déjà vu ma przeciwieństwo. Rzadkie zjawisko psychiczne
24 grudnia 2024
Postać Frankensteina należy do jednego z najbardziej żywotnych mitów kultury Zachodu. Opowieść o genialnym, choć dwuznacznym moralnie uczonym i jego potwornym stworzeniu doczekała się licznych przeróbek i adaptacji, zyskując sobie rzesze oddanych wielbicieli. Mit o sztucznym człowieku przeniknął nie tylko na grunt popkultury, ale również filozofii, w znaczącym stopniu determinując to, w jaki sposób postrzegamy dziś naukę i naukowców. Czy w dobie dynamicznego rozwoju sztucznej inteligencji dzieło z XIX wieku może przekazać nam jeszcze jakieś istotne prawdy o rzeczywistości?
Historia Frankensteina miała swój początek w 1816 roku, który zapisał się jako „rok bez lata”. Zrodziła się w wyobraźni młodej – wówczas dziewiętnastoletniej – angielskiej pisarki Mary Godwin (później autorka przyjęła nazwisko po swoim mężu, poecie Percym Shelleyu). Historia ambitnego uczonego i jego nieszczęśliwego ożywionego potwora była silnie osadzona w intelektualnym klimacie epoki. Na przełomie XVIII i XIX wieku filozofowie przyrody toczyli ożywioną dyskusję nad możliwością wytwarzania życia za pomocą metod laboratoryjnych, z pominięciem rozmnażania drogą płciową. Temat ten był nieobcy także wcześniejszym epokom. O stworzeniu homunkulusa – sztucznego człowieka – marzyli już szesnastowieczni alchemicy, a jedną z najbardziej intrygujących postaci żydowskiej kabały (i kultury popularnej) stał się golem.
Jak dowodzi Maciej Płaza w posłowiu (pt. Galwaniczna alchemia i niebyt utracony) do polskojęzycznego wydania powieści Mary Shelley, pod koniec XVIII stulecia zagadnienie ożywiania ludzkich zwłok było traktowane poważnie przez takich uczonych jak Erazm Darwin (dziadek Karola Darwina) czy Luigi Galvani, prowadzący pionierskie badania nad elektrycznością. Dynamiczny rozwój nowoczesnej nauki, nieporównywalny z żadną z wcześniejszych epok, dawał nadzieje na to, że przekroczenie bariery oddzielającej życie i śmierć stanie się wkrótce możliwe.
Pierwotnie Frankenstein był pokłosiem towarzyskiego konkursu na najlepszą historię utrzymaną w poetyce grozy i niesamowitości. Oprócz Mary Shelley wzięli w niej udział między innymi słynny poeta i skandalista George Byron oraz angielski lekarz John Polidori, którego nowela Wampir stała się później inspiracją dla innych autorów opowieści o bladoskórych krwiopijcach. W formie książkowej powieść Shelley ukazała się po raz pierwszy w 1818 roku.
Utwór opowiada o losach młodego i ambitnego uczonego, Wiktora Frankensteina, który, prowadząc badania na gruncie nauk przyrodniczych, odkrywa sposób na stworzenie sztucznego człowieka. „Nowy Adam” jeszcze na poziomie idei jawi się czytelnikowi jako twór makabryczny, nowe stworzenie ma bowiem zostać „zbudowane” z fragmentów martwych ciał różnych ludzi. Frankenstein nie dostrzega jednak etycznej dwuznaczności swoich zamiarów. Ogarnięty faustyczną pasją poznania przeprowadza eksperyment, który kończy się pełnym sukcesem. W chwili, gdy stwór zostaje obdarzony życiem, uczony z przerażeniem konstatuje, iż popełnił gwałt na naturalnym porządku rzeczy. Frankenstein porzuca swoje „dzieło” i usiłuje zapomnieć o strasznym doświadczeniu. Potwór stale podąża jednak śladem naukowca. Kierowany pragnieniem zemsty za doznane odrzucenie pozbawia życia bliskich swojego stwórcy, by finalnie doprowadzić pośrednio do jego śmierci.
Choć z perspektywy współczesnego czytelnika Frankenstein może wdawać się daleki od artystycznej doskonałości, tematy poruszane w powieści wciąż pozostają aktualne. Dzieło Mary Shelley bywa uznawane za pierwszy w historii utwór science fiction, wyprzedzający dokonania Herbeta George’a Wellsa, Julesa Verne’a czy Jerzego Żuławskiego. Przynależność gatunkowa powieści jest znacząca. Jak zauważają autorzy artykułu Facing the Pariah of Science: The Frankenstein Myth as a Social and Ethical Reference for Scientists, fantastyka naukowa w znaczący sposób ukształtowała zbiorowe wyobrażenie o nauce i naukowcach. Badacze dowodzą, że Frankenstein jest dziś kojarzony najczęściej z figurą nieodpowiedzialnego uczonego, który – wiedziony egoistyczną potrzebą „zabawy w Boga” – doprowadza do katastrofy. Utwór dziewiętnastowiecznej pisarki stał się tym samym nie tylko przestrogą, ale również punktem odniesienia dla etycznej refleksji nad rolą nauki i naukowców, aktualnym również dzisiaj.
Polecamy:
Jednym z głównych tematów opowieści o Frankensteinie jest relacja człowieka i stworzonej przez niego istoty, która – pomimo swojej pozornej monstrualności – jest obdarzona inteligencją i wysoko rozwiniętą samoświadomością. Historia słynnego potwora i jego „ojca” zyskuje nowy kontekst we współczesnych nam czasach, w których tworzenie sztucznego życia nie jest już wyłącznie teoretyczną spekulacją, ale stało się realną możliwością. W popularnonaukowym artykule poświęconym temu zagadnieniu Charlotte McKee zauważa silny związek pomiędzy problemami poruszanymi przez Mary Shelley a dynamicznym rozwojem sztucznej inteligencji, do którego doszło w ostatnich latach. Podobnie jak nowoczesne AI potwór Frankensteina był w stanie bardzo szybko przyswajać ogromne ilości informacji i wyciągać z nich daleko idące wnioski. Choć dzisiaj sztuczna inteligencja nie znajduje się na tak zaawansowanym etapie rozwoju jak bohater powieści Shelly, jego historia może być potraktowana jako zapowiedź nadchodzących czasów.
Związek pomiędzy Frankensteinem a wyzwaniami, które niesie za sobą nowoczesna technika, nie ogranicza się wyłącznie do prostych analogii, na podstawie których moglibyśmy utożsamić sztuczną inteligencję lub inne osiągnięcia nauki ze złem i monstrualnością. W jednej z najsłynniejszych scen powieści potwór dowodzi swojemu stwórcy, że każda istota rodzi się dobra i nieskażona złem, on sam wstąpił zaś na ścieżkę zbrodni, ponieważ doświadczył odrzucenia ze strony tego, który sprowadził go na świat. McKee wskazuje, że w podobny sposób można postrzegać sztuczną inteligencję, która sama w sobie nie jest ani dobra, ani zła. Nie przypomina potwora, ale niemowlę, które wymaga stałej opieki i odpowiedniego nadzoru. Historia monstrum Frankensteina – choć pozbawiona pierwotnie wyraźnych akcentów dydaktycznych – pokazuje, że postęp i to, co nie-ludzkie, nie muszą obrócić się przeciwko nam, o ile powoływaniu nowych bytów będzie towarzyszyła refleksja etyczna. Namysł nad tym, co się stwarza i w jakim celu się to robi.
Może Cię zainteresować: „Nie będziesz miał nic i będziesz szczęśliwy!” – czym grozi lub co obiecuje nam Światowe Forum Ekonomiczne?
W artykule Frankenstein and Ecocriticism (Frankenstein i ekokrytyka) Timothy Morton przyrównał dziewiętnastowieczny mit do ekspansywnego wirusa, którego kod genetyczny ulegał na przestrzeni lat licznym modyfikacjom. Popularność historii o ambitnym naukowcu doprowadziła do tego, że dziś – jak wskazuje Morton – „Każdy chce rozmawiać o Frankensteinie, więc nikt nie mówi bezpośrednio o Frankensteinie”. Słowa badacza trafnie podsumowują nie tylko uniwersalność słynnej opowieści, ale również jej oderwanie od literackiego pierwowzoru. Każdy z nas przynajmniej słyszał o Frankensteinie, nawet jeśli nie zapoznał się z książkową wersją jego historii. Za zaistniały stan rzeczy odpowiada przede wszystkim kultura popularna, która przechwyciła mit już w dziewiętnastym stuleciu.
Dzieło Mary Shelley zostało rozsławione nie tyle przez czytelników czy krytyków literackich, ale teatralnych adaptatorów, którzy już kilka lat po opublikowaniu powieści przełożyli ją na język popularnych w XIX wieku przedstawień grozy. Gotyckie scenerie i pioruny wywoływane przy pomocy efektów specjalnych stały się od tamtej pory nieodłącznymi atrybutami Frankensteina, zaś sam uczony – wbrew literackiemu oryginałowi – nabrał cech szaleńca, opętanego żądzą kreowania sztucznego życia. Kontrowersyjny wizerunek bohatera wykreowany przez dziewiętnastowieczny teatr został utrwalony w zbiorowej wyobraźni przez kino, przede wszystkim zaś film Frankenstein z 1931 roku w reżyserii Jamesa Whale’a. W późniejszych latach mit podlegał kolejnym rekontekstualizacjom, przeróbkom i adaptacjom, wśród których znalazły się między innymi serial Penny Dreadful (Dom grozy) Johna Logana czy nagrodzone Oscarem Biedne istoty z Emmą Stone w roli „potwora”. Mimo różnorodności kulturowych reprezentacji opowieści, postać słynnego uczonego jest dziś kojarzona przede wszystkim właśnie z figurą szalonego naukowca.
Powieściowy Frankenstein nie był postacią jednoznacznie negatywną. Posiadał cechy mitycznego Prometeusza i Fausta – człowieka buntującego się przeciw woli bogów, dążącego do pełni poznania wszechrzeczy, nawet za cenę czynienia zła. Przemiana (pop)kulturowego wizerunku bohatera nierozerwalnie wiąże się z tym, jak postrzegamy uczonych i ich rolę w społeczeństwie. Popularność archetypu szalonego naukowca może świadczyć o tym, że nie ufaliśmy ludziom nauki kiedyś i nie ufamy im dzisiaj. Potwierdzeniem tej tezy wydaje się pandemia, podczas której wielu z nas z dużą dozą podejrzliwości traktowało doniesienia o kolejnych zarażeniach lub konieczności szczepień. W dobie postępującej komercjalizacji nauki i popularności teorii pseudonaukowych warto przypominać zapomniane sensy dziewiętnastowiecznego mitu. Jak pisze Maciej Płaza w tekście Galwaniczna alchemia i niebyt utracony:
„Frankenstein” jest […] głęboką powieścią filozoficzną o miejscu człowieka w Naturze. Natura ma w sobie fundamentalną niepoznawalność – w tym sensie, że z dostępnego nam punktu widzenia nie da się określić, w jakiej mierze można, trzeba czy wolno nam w nią ingerować.
Mit Frankensteina pokazuje, że nie istnieją obiektywne prawa natury. Te bowiem wyznaczamy sami, kierując się naszym doświadczeniem i namysłem nad rzeczywistością. Historia Wiktora i jego nieszczęśliwego sztucznego człowieka stanowi główny punkt odniesienia dla wyzwań współczesnej nauki. Przede wszystkim zaś przypomina, że w swoich przygodach poznawczych powinniśmy za każdym razem kierować się troską o dobro innych istot.
Polecamy:
Prawda i Dobro
24 grudnia 2024
Zmień tryb na ciemny