Nauka
Serce ma swój „mózg”. Naukowcy badają jego rolę i funkcje
20 grudnia 2024
Potrzebna jest nowa era demokracji – napędzanej poczuciem wspólnoty, ze zdecentralizowaną władzą rodzin i społeczności. Musimy mieć świadomość, że losy wolności są w naszych rękach
Od ponad 10 lat na całym świecie coraz częściej organizuje się wybory, chociaż demokracji jest coraz mniej. Bloomberg podkreśla, że wyraźnie rośnie liczba głosowań, ale organizacja Freedom House zauważa, że w aż 110 krajach, mniej więcej od 13 lat, prawa obywatelskie mają się coraz gorzej.
Coraz mniej demokracji w erze demokracji
A przecież im mniej demokracji, tym mniej poczucia wspólnoty. W Stanach Zjednoczonych widać to jak na dłoni – po nasilającej się epidemii samotności i zanikaniu instytucji obywatelskich czy choćby kościołów, z których osiem zamykanych jest każdego dnia. To globalny trend, ale w USA rysuje się najwyraźniej.
To nie przypadek. Jak zauważył w 1830 r. francuski myśliciel Alexis de Tocqueville, ojcom założycielom Ameryki marzył się kraj oparty nie na wspólnych wartościach, tylko na indywidualnym interesie. I taka właśnie wizja od początku określa kształt amerykańskich instytucji, sprzyjając powstawaniu społeczeństwa skrajnych indywidualistów.
Gdy kilka lat temu byłam w Rwandzie, w związku z projektem Spark MicroGrants, udałam się na spotkanie grupy amerykańskich studentów MIT z mieszkańcami jednej z wiosek. Wieśniacy liczyli, że uda im się przekonać rząd, by dorzucił się do doprowadzenia do wioski prądu (co zresztą ostatecznie się udało). Tymczasem jeden z amerykańskich studentów uparcie wypytywał Rwandyjczyków, dlaczego właściwie to rząd, a nie mieszkańcy wioski, miałby płacić za projekt.
To jest właśnie typowo amerykańskie podejście – pochwała powszechnej prywatyzacji i dostępu do dóbr opartego wyłącznie na sile nabywczej. Tyle że w ten sposób łatwo wypaczyć każdą formę społecznego i obywatelskiego zaangażowania, a w dodatku podważyć zaufanie do polityków.
Według Pew Research Center w latach 1958–2017 dramatycznie zmniejszyła się liczba Amerykanów, którzy ufają rządowi – spadła aż o 55 pkt procentowych, zatrzymując się na poziomie poniżej 20 proc. Jednocześnie na łeb na szyję poleciało także społeczne zaangażowanie Amerykanów – ich udział w pracach organizacji obywatelskich w tym czasie zmniejszył się aż o połowę.
Wszędzie spadek zaufania do instytucji rządowych wzmacnia autorytarne, populistyczne ruchy. Ludziom wystarczy dziś bowiem ich własne ekonomiczne bezpieczeństwo, by uciec w izolację.
Bernie Sanders i Donald Trump w wyborach prezydenckich w 2016 r. nie bez powodu przypadli do gustu dwóm mocno pokrywającym się grupom wyborców: z jednej strony tym, którzy mają powyżej uszu całego „systemu”, z drugiej – imigrantom w drugim i trzecim pokoleniu, którzy dziś występują przeciwko nowym przybyszom. Od Niemiec po Brazylię ludzie zwracają się w stronę skrajnej prawicy nie dlatego, że idealnie pasują im jej kandydaci, ale ze strachu przed utratą pozycji i władzy.
A przecież w każdej dziedzinie nie ma jak bezpośrednie zaangażowanie. Wychodzi to w badaniach i zwykłych ludzkich historiach. Przykład? Uganda. Im więcej ludzi w tym kraju włącza się w realizację projektów zdrowotnych, tym więcej później dobrze ocenia cały system opieki zdrowotnej. Także w Indonezji bezpośredni udział obywateli w procesie podejmowania decyzji związanych z rządzeniem zwiększa zadowolenie z państwowych usług.
Angażując ludzi w politykę i społeczeństwo obywatelskie w sposób bardziej zdecydowany, możemy wzmocnić zaufanie do instytucji i powstrzymać rozprzestrzenianie się ekstremizmu. Tymczasem dziś to zaangażowanie jest sporadyczne – zależy od bieżących kampanii, jak np. w czasie tej Baracka Obamy w 2008 r. czy rok później, kiedy wystąpił przeciwko niemu ruch Tea Party.
Tak samo jest w przypadku masowych strzelanin – najpierw mnożą się demonstracje na rzecz ograniczenia dostępu do broni, ale Narodowe Stowarzyszenie Strzeleckie Ameryki (NRA) szybko kieruje dopiero co obudzone zaangażowanie w zupełnie innym kierunku, zgrabnie wykorzystując obawy, że rząd posunie się za daleko w regulacjach i ograniczeniach.
Jeśli chcemy skłonić ludzi do trwałego angażowania się, a nie wyłącznie reagowania na to, co podsuną im politycy i okoliczności, potrzebujemy nowych instytucji. Takich, które zlikwidują bariery blokujące napędzane przez wspólnotę zmiany i udział w społeczeństwie obywatelskim.
W czasie gdy Zachód narzeka na nadmiar indywidualizmu, najciekawsze innowacje gospodarcze i polityczne „dzieją się” na Południu. Przykładem jest Rwanda, gdzie sam rząd zachęca do oddolnych rozwiązań wzmacniających poczucie wspólnoty i wzajemnej odpowiedzialności. Spotykające się raz w miesiącu rodziny i pojedyncze osoby razem podejmują decyzje – budują domy dla najbiedniejszych, naprawiają drogi albo inwestują w lepsze metody upraw i porządny sprzęt.
Wyobraźmy sobie ponad 300 mln Amerykanów, którzy w ten sposób zbierają się co miesiąc. Okazałoby się wtedy, że mamy do dyspozycji miliardy godzin, które można by z powodzeniem zainwestować w sąsiedzkie relacje i akcje społeczne.
Tak właśnie zadziałały stowarzyszenia pożyczkowe i wiejskie kasy zapomogowe w Demokratycznej Republice Konga, dzięki którym można uzyskać pieniądze na założenie małego biznesu albo oszczędzać na gorsze czasy.
To działa, bo sąsiad czuje się odpowiedzialny przed sąsiadem. Tak samo – od Haiti przez Liberię po Burundi – świetnie sprawdzają się oparte na wspólnocie systemy opieki zdrowotnej. Kiedy personel medyczny zna swoich sąsiadów, zna też ich potrzeby – pracownicy chodzą od domu do domu, badają ciężarne kobiety, upewniają się, że mają opiekę. To rozwiązania, które wykorzystują i wzmacniają poczucie więzi ze wspólnotą wyłącznie dzięki zaangażowaniu, a nie tradycyjnym pionowym liniom wymuszania odpowiedzialności.
Jeśli wierzymy w podstawową zasadę demokracji, zgodnie z którą rządy odpowiadają przed obywatelami, zbudujmy systemy, w których odpowiadamy za siebie nawzajem. I angażujmy się nie tylko w trakcie wyborów czy demonstracji. Potrzebna jest nowa era demokracji – napędzanej poczuciem wspólnoty, ze zdecentralizowaną władzą oddaną w ręce rodzin i całych społeczności.
Kiedy taka demokracja powstanie, zaczniemy się angażować już nie tylko w swoje sprawy, ale także w rządzenie. I to nie tylko przy specjalnych okazjach, ale nieustannie, bo zrozumiemy, że demokracja i wolność są w naszych rękach.
Project Syndicate, 2019. www.project-syndicate.org