Nauka
„Sztuczne Słońce” na Ziemi. Ta technologia odmieni świat
04 lutego 2025
Nie każdy gniew jest gniewem. To często po prostu lęk, który udaje gniew, to strach przed kimś bądź czymś. Gniew powrócił z niełaski. Przez długi czas był zakazaną, nieestetyczną emocją.
Na próżno. Przewijałem w myślach swoje życie, coś jakbym oglądał Klan kręcony w Zgierzu i Łodzi, ale ten Wielki Wybuch, który uformował mój dzisiejszy świat, ciągle był dalej i dalej.
Hej, jestem wk***. Ty nie jesteś?
Nie mam tu na myśli doraźnej, niekończącej się irytacji Adasia Miauczyńskiego z Dnia świra – jego kompulsywnej furii, jego koprolalii, za pomocą których walczy on z rzeczywistością. Walczy, bo tejże nie rozumie. Nie rozumiejąc zaś, ustawia wokół siebie łatwych wrogów, to znaczy ludzi, z którymi obcuje na co dzień, bo mieszkają obok niego, jeżdżą razem z nim zbiorkomem, robią zakupy w pobliskim sklepie, są mu rodziną.
Oczywiście dziwnym trafem nie będą to „jacyś ludzie” czy „wszyscy ludzie”, ale przedstawiciele określonych grup społecznych. Atakuje więc głównie kobiety i przegranych – robotników, ulicznych grajków, żebraków. Ta niekontrolowana wściekłość i przeświadczenie, że jest ofiarą spisku głupich, prymitywnych bab i chamów, zaślepia go tak bardzo, że nie dość, że nie widzi, ale nawet nie domyśla się istnienia potężnych sił, które tak naprawdę odpowiadają za jego degradację społeczno-zawodową, zubożenie i fatalną kondycję psychiczną.
Turbokapitalizm pozostaje zatem bezkarny, bo Miauczyński woli bez końca wyżywać się na tych, co hałasują bądź zachowują się nie dość elegancko i stosownie.
Często doświadczam takich właśnie Adasiów Miauczyńskich, którzy w internecie i na familijnych rautach bohatersko oblegają szańce widmowych przywilejów, jakimi do woli rozporządzają niezamożni, bezrobotni, matki z licznymi dziećmi tudzież imigranci zarobkowi – zarazem realne, ogromne przywileje najbogatszych są dla nich zasłużoną nagrodą alias normą.
Ale z moim gniewem jest inaczej. On ma konkretnych adresatów.
Są to osoby prywatne, procesy globalne i Polska. Bo jeśli żyjesz w Zgierzu u progu trzeciej dekady XXI w., gdzieś między schyłkiem liberalnej ponowoczesności a pierwszą fazą apokalipsy klimatycznej, nie możesz nie czuć gniewu.
Czujesz gniew za każdym razem, kiedy przypominasz sobie, że blok, w którym mieszkasz ze swoją rodziną, dzieli w linii prostej ledwie 3 km do gigantycznego, nie do końca legalnego składowiska najróżniejszego syfu – odpady z zachodniej Europy plus tysiące beczek wypełnionych toksycznymi substancjami – i może ono albo znowu stanąć w ogniu, albo pomału truć was i zafundować nowotwory.
Czujesz gniew, gdy przychodzi jesienny ziąb i od razu po zmroku dominuje w powietrzu ta niepowtarzalna, cierpka nuta zapachowa, jaką wydzielają zużyte pieluchy, śmieci i plastik spalane po cichu w domowym piecu. Zimą bywają całe tygodnie, kiedy nie możesz wyjść z dzieckiem na spacer, bo na zewnątrz zalega smog i pył zawieszony. Nie możesz również swobodnie jeździć wózkiem po Zgierzu wiosną czy latem, a to dlatego, że chodniki zastawione są parkującymi na dziko autami. Auta te niestety także jeżdżą – i to bardzo szybko. Twoje osiedle jest areną nocnych rajdów i przyziemną scenografią kolizji samochodowych oraz potrąceń na pasach.
Czujesz gniew, że lata mijają i nikt z tym nic nie robi. Podobnie jak z fatalnym transportem miejskim pomiędzy Łodzią a Zgierzem – mozolną, stale zakorkowaną drogą krzyżową sztukowaną nieregularną komunikacją zastępczą. Zostaje ci tylko gniew i postindustrialny krajobraz przesuwający się za oknem autobusu w slow-mo.
Wokół Zgierza – Polska. Kraj nowych pomników i stadionów – i upadłej onkologii. Dominium Kościoła, krówka mleczna biznesu, raj deweloperów, lunapark dla niekompetentnych, zachłannych polityków wraz z rodzinami i chmarą znajomych, westworld zmotoryzowanych. Przy okazji też i dyskretna, postępująca dystopia, w której ochoczo wycina się drzewa, leje beton, zamyka oddziały szpitalne i rwie autobusowo-kolejowe połączenia z prowincją.
A wokół Polski – świat, w którym nieliczni mają wszystko, a prawie wszyscy – nic. W którym najeżdża się i wyzyskuje słabych, ponad miarę eksploatuje bogactwa naturalne, niszczy przyrodę, hołubi nienasyconych miliarderów. No i właśnie dlatego spora część mojego życia upływa mi na gniewie.
Nie jestem w tym sam. Widzę gniew wszędzie. Gniew pieszych na kierowców, gniew kierowców na pieszych, gniew kierowców na innych kierowców, gniew rowerzystów, wspólny gniew na jeźdźców hulajnóg elektrycznych. Gniew w poczekalni u lekarza. Gniew pod zepsutym bankomatem. Gniew, od którego trzeszczą wiaty przystanków. Gniew między uberkami a taksiarzami. Gniew polityków i gniew na polityków. Gniew w internecie. Albowiem nie ma już dzisiaj internetu innego niż internet gniewu. Fora, sekcje komentarzy i media społecznościowe to całodobowe turnieje MMA, wielkie ustawki ze sprzętem, które sponsoruje GNIEW POLSKA SA.
Gniew stał się naszą postawą domyślną – najpierwszym odruchem. Ale, tak czuję, nie każdy gniew jest gniewem. Czystą złością, prawdziwym wzburzeniem. To często po prostu lęk, który udaje gniew, to strach przed kimś bądź czymś, tyle że w kominiarce i z teleskopówką w łapie. Bo kiedy obawiasz się, że stracisz pracę, pozycję, emeryturę, ojczyznę czy honor – nawet jeśli na te dobra i wartości nastają widmowi uchodźcy, Żydzi, hunwejbini Sorosa – a zarazem nie chcesz, by ktoś się dowiedział, jak bardzo się boisz, krzykiem i złością zagłuszasz ten stan w sobie i przed innymi udajesz twardziela, obrońcę starego dobrego porządku.
Gniew powrócił z niełaski. Przez długi czas był zakazaną, nieestetyczną emocją, która dowodziła braku profesjonalizmu, nieumiejętności gry zespołowej, przyzerowej kontroli nad sobą. Z kolei gniew w grupie, na ulicach czy, o zgrozo!, na wypielęgnowanych, zrewitalizowanych placykach oznaczał tumult, igrzyska bezmyślnej tłuszczy. A nowy kapitalistyczny człowiek miał być przecież perfekcjonistą, także jeśli chodzi o zarządzanie uczuciami i gestami. Spokojny, ambitny, opanowany, pracowity, wydajny. Gniewać mógł się co najwyżej w duchu na samego siebie za nie dość absolutne zaangażowanie i ludzkie słabości, grypę, na przykład, czy sen.
Taka kumulacja gniewu nie uszła oczywiście uwadze polityków i medialnych bossów, którzy żerują na naszych afektach. Gniew jest dobry, przyzna to każdy lider populista, bo umiejętnie podsycany i kanalizowany zastępuje program, pomysł na kraj i wykwalifikowane kadry. Pozwala też wyślizgnąć się z niezrealizowanych obietnic; starczy zirytowanym, rozczarowanym wyborcom podsunąć kolejny temat go wywołujący, rozjuszyć ich, a rozjuszywszy – włączyć do Sprawy.
Podobny mechanizm wmontowany jest na stałe we współczesne media, w tym i polskie – dawaj efekciarskie, angażujące nagłówki i leady wzmocnione słówkiem „oburzające!”, pisz teksty prowokacje, choćby i od czapy, zapraszaj do programów nie tych, którzy kulturalnie i jasno wyłożą istotę jakiegoś problemu, ale skandalistów, nienawistników, agresywnych klaunów, tak zwane osoby kontrowersyjne, które powiedzą-jak-jest. Wszystko po to, by publiczność dostawała białej gorączki i bez końca klikała, odtwarzała, komentowała i podawała dalej. Gniew to żyła złota, nowa ropa naftowa.
Ale może być też pożyteczny i słuszny. Nie trzeba skazywać gniewu na usunięcie z portfolio ludzkich reakcji i stanów, neutralizować zenem bądź nadstawianiem drugiego policzka, wstydzić się podniesionego głosu, wzniesionych pięści, wykrzyczanych żądań. Należy ponadto darować sobie jałowe flejmy i korespondencyjne męczenie buły.
Wszyscy potrzebujemy konstruktywnej złości – tu i teraz. Bo tylko dzięki skoncentrowanej, potężnej dawce gniewu być może uda nam się wybudzić z narcystycznego letargu i wyrachowanej niemocy elity polityczno-finansowe i uświadomić im, że gigantyczne nierówności, przemoc wobec innych i słabszych czy zagłada planety to nie są najlepsze z możliwych przyszłości.
Hej, jestem wk***. Mam nadzieję, że i ty jesteś.