Gniew polski

Nie każdy gniew jest gniewem. To często po prostu lęk, który udaje gniew, to strach przed kimś bądź czymś. Gniew powrócił z niełaski. Przez długi czas był zakazaną, nieestetyczną emocją.

Nie pamiętam dnia, kiedy nie czułem gniewu. Już parę razy próbowałem ustalić, kiedy się we mnie zaczął. Zlokalizować i oznaczyć choćby i sam miesiąc czy okoliczności, w jakich wezbrał

Na próżno. Przewijałem w myślach swoje życie, coś jakbym oglądał Klan kręcony w Zgierzu i Łodzi, ale ten Wielki Wybuch, który uformował mój dzisiejszy świat, ciągle był dalej i dalej.

Hej, jestem wk***. Ty nie jesteś?

Życie świra

Nie mam tu na myśli doraźnej, niekończącej się irytacji Adasia Miauczyńskiego z Dnia świra – jego kompulsywnej furii, jego koprolalii, za pomocą których walczy on z rzeczywistością. Walczy, bo tejże nie rozumie. Nie rozumiejąc zaś, ustawia wokół siebie łatwych wrogów, to znaczy ludzi, z którymi obcuje na co dzień, bo mieszkają obok niego, jeżdżą razem z nim zbiorkomem, robią zakupy w pobliskim sklepie, są mu rodziną.

Oczywiście dziwnym trafem nie będą to „jacyś ludzie” czy „wszyscy ludzie”, ale przedstawiciele określonych grup społecznych. Atakuje więc głównie kobiety i przegranych – robotników, ulicznych grajków, żebraków. Ta niekontrolowana wściekłość i przeświadczenie, że jest ofiarą spisku głupich, prymitywnych bab i chamów, zaślepia go tak bardzo, że nie dość, że nie widzi, ale nawet nie domyśla się istnienia potężnych sił, które tak naprawdę odpowiadają za jego degradację społeczno-zawodową, zubożenie i fatalną kondycję psychiczną.

Turbokapitalizm pozostaje zatem bezkarny, bo Miauczyński woli bez końca wyżywać się na tych, co hałasują bądź zachowują się nie dość elegancko i stosownie.

Często doświadczam takich właśnie Adasiów Miauczyńskich, którzy w internecie i na familijnych rautach bohatersko oblegają szańce widmowych przywilejów, jakimi do woli rozporządzają niezamożni, bezrobotni, matki z licznymi dziećmi tudzież imigranci zarobkowi – zarazem realne, ogromne przywileje najbogatszych są dla nich zasłużoną nagrodą alias normą.

Zgierska entropia

Ale z moim gniewem jest inaczej. On ma konkretnych adresatów.

Są to osoby prywatne, procesy globalne i Polska. Bo jeśli żyjesz w Zgierzu u progu trzeciej dekady XXI w., gdzieś między schyłkiem liberalnej ponowoczesności a pierwszą fazą apokalipsy klimatycznej, nie możesz nie czuć gniewu.

Czujesz gniew za każdym razem, kiedy przypominasz sobie, że blok, w którym mieszkasz ze swoją rodziną, dzieli w linii prostej ledwie 3 km do gigantycznego, nie do końca legalnego składowiska najróżniejszego syfu – odpady z zachodniej Europy plus tysiące beczek wypełnionych toksycznymi substancjami – i może ono albo znowu stanąć w ogniu, albo pomału truć was i zafundować nowotwory.

Czujesz gniew, gdy przychodzi jesienny ziąb i od razu po zmroku dominuje w powietrzu ta niepowtarzalna, cierpka nuta zapachowa, jaką wydzielają zużyte pieluchy, śmieci i plastik spalane po cichu w domowym piecu. Zimą bywają całe tygodnie, kiedy nie możesz wyjść z dzieckiem na spacer, bo na zewnątrz zalega smog i pył zawieszony. Nie możesz również swobodnie jeździć wózkiem po Zgierzu wiosną czy latem, a to dlatego, że chodniki zastawione są parkującymi na dziko autami. Auta te niestety także jeżdżą – i to bardzo szybko. Twoje osiedle jest areną nocnych rajdów i przyziemną scenografią kolizji samochodowych oraz potrąceń na pasach.

Czujesz gniew, że lata mijają i nikt z tym nic nie robi. Podobnie jak z fatalnym transportem miejskim pomiędzy Łodzią a Zgierzem – mozolną, stale zakorkowaną drogą krzyżową sztukowaną nieregularną komunikacją zastępczą. Zostaje ci tylko gniew i postindustrialny krajobraz przesuwający się za oknem autobusu w slow-mo.

Otoczony Polską

Wokół Zgierza – Polska. Kraj nowych pomników i stadionów – i upadłej onkologii. Dominium Kościoła, krówka mleczna biznesu, raj deweloperów, lunapark dla niekompetentnych, zachłannych polityków wraz z rodzinami i chmarą znajomych, westworld zmotoryzowanych. Przy okazji też i dyskretna, postępująca dystopia, w której ochoczo wycina się drzewa, leje beton, zamyka oddziały szpitalne i rwie autobusowo-kolejowe połączenia z prowincją.

A wokół Polski – świat, w którym nieliczni mają wszystko, a prawie wszyscy – nic. W którym najeżdża się i wyzyskuje słabych, ponad miarę eksploatuje bogactwa naturalne, niszczy przyrodę, hołubi nienasyconych miliarderów. No i właśnie dlatego spora część mojego życia upływa mi na gniewie.

Poskrob i wyskoczy lęk

Nie jestem w tym sam. Widzę gniew wszędzie. Gniew pieszych na kierowców, gniew kierowców na pieszych, gniew kierowców na innych kierowców, gniew rowerzystów, wspólny gniew na jeźdźców hulajnóg elektrycznych. Gniew w poczekalni u lekarza. Gniew pod zepsutym bankomatem. Gniew, od którego trzeszczą wiaty przystanków. Gniew między uberkami a taksiarzami. Gniew polityków i gniew na polityków. Gniew w internecie. Albowiem nie ma już dzisiaj internetu innego niż internet gniewu. Fora, sekcje komentarzy i media społecznościowe to całodobowe turnieje MMA, wielkie ustawki ze sprzętem, które sponsoruje GNIEW POLSKA SA.

Gniew stał się naszą postawą domyślną – najpierwszym odruchem. Ale, tak czuję, nie każdy gniew jest gniewem. Czystą złością, prawdziwym wzburzeniem. To często po prostu lęk, który udaje gniew, to strach przed kimś bądź czymś, tyle że w kominiarce i z teleskopówką w łapie. Bo kiedy obawiasz się, że stracisz pracę, pozycję, emeryturę, ojczyznę czy honor – nawet jeśli na te dobra i wartości nastają widmowi uchodźcy, Żydzi, hunwejbini Sorosa – a zarazem nie chcesz, by ktoś się dowiedział, jak bardzo się boisz, krzykiem i złością zagłuszasz ten stan w sobie i przed innymi udajesz twardziela, obrońcę starego dobrego porządku.

Nowe paliwo polityczne

Gniew powrócił z niełaski. Przez długi czas był zakazaną, nieestetyczną emocją, która dowodziła braku profesjonalizmu, nieumiejętności gry zespołowej, przyzerowej kontroli nad sobą. Z kolei gniew w grupie, na ulicach czy, o zgrozo!, na wypielęgnowanych, zrewitalizowanych placykach oznaczał tumult, igrzyska bezmyślnej tłuszczy. A nowy kapitalistyczny człowiek miał być przecież perfekcjonistą, także jeśli chodzi o zarządzanie uczuciami i gestami. Spokojny, ambitny, opanowany, pracowity, wydajny. Gniewać mógł się co najwyżej w duchu na samego siebie za nie dość absolutne zaangażowanie i ludzkie słabości, grypę, na przykład, czy sen.

Taka kumulacja gniewu nie uszła oczywiście uwadze polityków i medialnych bossów, którzy żerują na naszych afektach. Gniew jest dobry, przyzna to każdy lider populista, bo umiejętnie podsycany i kanalizowany zastępuje program, pomysł na kraj i wykwalifikowane kadry. Pozwala też wyślizgnąć się z niezrealizowanych obietnic; starczy zirytowanym, rozczarowanym wyborcom podsunąć kolejny temat go wywołujący, rozjuszyć ich, a rozjuszywszy – włączyć do Sprawy.

Potrzeba złości

Podobny mechanizm wmontowany jest na stałe we współczesne media, w tym i polskie – dawaj efekciarskie, angażujące nagłówki i leady wzmocnione słówkiem „oburzające!”, pisz teksty prowokacje, choćby i od czapy, zapraszaj do programów nie tych, którzy kulturalnie i jasno wyłożą istotę jakiegoś problemu, ale skandalistów, nienawistników, agresywnych klaunów, tak zwane osoby kontrowersyjne, które powiedzą-jak-jest. Wszystko po to, by publiczność dostawała białej gorączki i bez końca klikała, odtwarzała, komentowała i podawała dalej. Gniew to żyła złota, nowa ropa naftowa.

Ale może być też pożyteczny i słuszny. Nie trzeba skazywać gniewu na usunięcie z portfolio ludzkich reakcji i stanów, neutralizować zenem bądź nadstawianiem drugiego policzka, wstydzić się podniesionego głosu, wzniesionych pięści, wykrzyczanych żądań. Należy ponadto darować sobie jałowe flejmy i korespondencyjne męczenie buły.

Wszyscy potrzebujemy konstruktywnej złości – tu i teraz. Bo tylko dzięki skoncentrowanej, potężnej dawce gniewu być może uda nam się wybudzić z narcystycznego letargu i wyrachowanej niemocy elity polityczno-finansowe i uświadomić im, że gigantyczne nierówności, przemoc wobec innych i słabszych czy zagłada planety to nie są najlepsze z możliwych przyszłości.

Hej, jestem wk***. Mam nadzieję, że i ty jesteś.

Opublikowano przez

Łukasz Najder


Redaktor w Wydawnictwie Czarne, publikował m.in. w „Dwutygodniku” i „Piśmie”. Pracuje nad książką o afektach i złudzeniach w późnym kapitalizmie.

Chcesz być na bieżąco?

Zapisz się na naszą listę mailingową. Będziemy wysyłać Ci powiadomienia o nowych treściach w naszym serwisie i podcastach.
W każdej chwili możesz zrezygnować!

Nie udało się zapisać Twojej subskrypcji. Proszę spróbuj ponownie.
Twoja subskrypcja powiodła się.