Nauka
Pierwszy satelita z drewna na orbicie. Japonia testuje nowy koncept
15 listopada 2024
„Nie mam pretensji, że policja nas wyrzuca z Chorwacji. Rozumiem, to jest ich praca. Proszę tylko, żeby nie bili” – mówi Afgańczyk Sami, który granicę bośniacko-chorwacką próbował już przekroczyć kilkakrotnie
Sami, Nasim i Samillah wsiadają do nocnego pociągu relacji Sarajewo – Bihać. Jest grudzień, ciepło pociągu miło rozgrzewa, na zewnątrz temperatura spadła poniżej zera. Siedzą w specjalnym wagonie, tylko dla nich. Większość miejsc jest pustych, można się rozsiąść. Reklamówki ze śpiworami, ciepłe rzeczy w plecaku pakują na górną półkę, nad siedzenia. Kurtek nie zdejmują, przemarznięte ciała potrzebują ciepła. Kto ma telefon, korzysta z ładowarek. Pieniądze trzymają przy sobie. Bilet w kieszeni, gotowy do kontroli. O dokumenty się nie martwią, od dawna ich nie mają.
Mimo rozleniwiającego ciepła kuzyni nie mogą usiedzieć spokojnie. Wiedzą, że Gra się rozpoczęła. Po pociągu rozchodzi się plotka, że przeciwnik przygotowuje następny ruch. Podobno zgarną ich w bośniackiej Otoce, 50 km przed Bihaciem. Nerwowo rozglądają się na boki. Rzeczywiście, na stacji do pociągu wchodzi policja. Sami, Nasim, Samillah i pozostali migranci z oddzielnego wagonu zostają wyrzuceni z powodu braku dokumentów. Tym razem przegrali w pierwszej rundzie.
„The Game”, czyli Gra – tak mówi się tu na nielegalne przekraczanie granicy. Po jednej stronie są migranci, którzy zrobią wszystko, by dostać się do Europy. Będą ukrywać się w lasach bez jedzenia, wciskać w silniki tirów, przepływać wpław lodowate rzeki. Po drugiej – urzędnicy i policja. Mają kamery termowizyjne, psy, czujniki tętna i motywację: udowodnić, że zasłużyli, by znaleźć się w strefie Schengen.
„To jest jak Super Mario – przechodzisz jeden level, wskakujesz na następny, trudniejszy. Wygrywa ten, kto dostanie się do Włoch, Niemiec, Szwajcarii, Szwecji. Przegrani trafiają do obozów dla uchodźców” – mówi Daniel Triwunicz, który pracuje w bośniackiej Straży Granicznej. Pilnuje, żeby migranci nie przedostali się przez granicę bośniacko-chorwacką. Monitoruje jedną z najdłuższych i najsłabiej chronionych granic Unii Europejskiej. Jego rewir to 19 km lasów, wąskich dróżek, trudno dostępnych gór, pól minowych.
Triwunicz wpółczuje tym, których zawraca. „Też jestem człowiekiem. Rozumiem, że ci ludzie uciekają przed wojną i przebyli tysiące kilometrów, żeby się tu znaleźć. Rozumiem ich walkę i potrzebę poprawy swojego życia. Z drugiej strony – to jest moja praca. To kraj, który kocham, i granica, której bronię” – mówi. „Są wśród nich dobrzy ludzie, ale są też dilerzy, złodzieje i przede wszystkim przemytnicy” – tłumaczy Triwunicz. „Zorganizowana przestępczość to ogromny problem i ogromne pieniądze. Stoją za tym bardzo doświadczeni kryminaliści. Siedzą w Europie, podczas gdy ich agenci organizują kolejne etapy podróży. Największą trudnością dla nas jest to, że ponad 90 proc. osób, o których rozmawiamy, nie ma dokumentów. Mamy na swoim terenie ogromne grupy ludzi, przemieszczających się w różnych kierunkach, których nie jesteśmy w stanie zidentyfikować. Są wyjęci spod prawa, nie odpowiadają za swoje czyny, nie możemy też im pomóc”.
Triwunicz wyodrębnia kilka rodzajów graczy:
Staromodny – dołącza do dużej, zorganizowanej grupy, prowadzonej przez jednego agenta. Grupa liczy od kilkunastu do kilkuset ludzi. Granicę przekraczają zazwyczaj na piechotę. Po drugiej stronie czekają na nich osobowe auta z podwójnym sufitem lub podłogą. Samochodami próbują przejechać przez Chorwację i dalej.
Arogancki – wykorzystuje słabości Straży Granicznej. Ma na przejściu wtykę i dostaje informacje, kiedy jest duży ruch, zmiana strażników albo pilnujący są zmęczeni. Chowa się w bagażniku auta lub po prostu za tylnymi siedzeniami, przykrywa się kocem.
Zdesperowany – nie ma pieniędzy, więc granicę próbuje przekraczać sam. Za przewodnika służy mu mapa w telefonie. W zimowych warunkach często ryzykuje życiem. Zdesperowani próbują czasem podkraść się do tirów zaparkowanych przy przejściu granicznym i ukryć pod podwoziem. Jeżeli ciężarówka wjedzie na bośniackie wyboiste drogi, najprawdopodobniej zostaną zmiażdżeni.
Triwunicz spotkał ostatnio grupę zdesperowanych niedaleko góry Plesziwica (1657 m n.p.m.). Trójka dzieci, dwie kobiety, w tym jedna ciężarna, i dwóch mężczyzn. W górach od dawna leżał już śnieg, temperatura była bliska -10. Zgubili się w przygranicznych lasach. Gdyby nie patrol, najprawdopodobniej zamarzliby w górach.
Dwa lata temu, po zamknięciu granicy węgierskiej migracyjny szlak bałkański przesunął się na wschód i objął swoim zasięgiem Bośnię i Hercegowinę. W 2019 r. na jej teren nielegalnie przybyło ok. 22 tys. migrantów. Pod koniec roku 8 tys. nadal było w kraju. To szacunkowe dane, dokładnych liczb nikt nie zna. Ludzie bez dokumentów są niewidzialni.
W pięciu obozach jest miejsce dla 4 tys. osób. Pozostali muszą radzić sobie sami. Większość z nich koczuje w przygranicznych miasteczkach, szykując się do Gry. Obozy są ulokowane w kantonie Una-Sana oraz w okolicach Sarajewa. Samorządy pozostałych kantonów nie zgadzają się na budowę ośrodków na swoim terenie. Temat stał się polityczną rozgrywką pomiędzy władzami lokalnymi, rządem a Unią Europejską. Tymczasem Bihać znalazł się w centrum wydarzeń, czy to mu się podobało czy nie. Migranci po prostu przyszli, to najkrótsza droga do Słowenii i do Włoch.
Sami, ten z pociągu, pochodzi z Afganistanu. Ma 19 lat. Chciałby zostać inżynierem lądowym i wybudować coś tak monumentalnego jak wieża Eiffla. Nazwałby ją imieniem swoich rodziców. Tymczasem musi jak najszybciej dotrzeć do Europy. Ma rok na wykupienie rodzinnego domu, który zastawili, żeby dostać pieniądze na podróż – na samych przemytników do Bośni migranci wydają średnio 5-6 tys. euro.
O ucieczce Samiego zdecydowała matka. Po tym jak Talibowie zabili jego ojca, powiedziała, że jego śmierci nie zniesie. „Tata był szanowanym nauczycielem – to wystarczyło, żeby zginął. Wiedzieliśmy, że też jestem na celowniku. Tata zawsze naciskał, żebyśmy się kształcili. A teraz ta edukacja obróciła się przeciwko mnie” – opowiada Sami. „Wystarczy, że ktoś usłyszy, jak mówisz na ulicy po angielsku, i już stajesz się amerykańskim szpiegiem. No więc wyruszyłem. Z kuzynami. Całą drogę trzymamy się razem. Z mamą rozmawiam średnio raz w tygodniu. Z telefonu kuzyna, swojego nie mam, odkąd policja zabrała mi go w Bułgarii. Dzwonię do sąsiada, on zanosi telefon mamie. Okłamuję ją. Mówię, że jest tu dobrze, że mam pieniądze, mam gdzie spać. Że policja jest dla mnie miła. U niej też wszystko dobrze. Może też kłamie”.
„Nie mam pretensji, że policja nas wyrzuca z Chorwacji. Rozumiem, to jest ich praca. Proszę tylko, żeby nie bili” – mówi chłopak. I dodaje: „Gra mnie zmieniła. Psychicznie, ale też fizycznie. Wszystko mam wypisane na twarzy: rozczarowanie, gorycz i wypalenie psychiczne. Cztero-pięciodniowe marsze przez lasy i góry bez kawałka chleba w ustach. Bicie, tortury i poniżanie”.
Nielegalne zawracanie ludzi z terytoriów państw ościennych do Bośni i agresja policjantów to tematy, o których oficjalnie mało kto chce rozmawiać. Straż Graniczna zasłania się brakiem dowodów i wzorową współpracą bośniackiej i chorwackiej policji.
Jednak Dragan Mektić, minister bezpieczeństwa Bośni i Hercegowiny w latach 2015-2019, otwarcie mówi o problemach: „Nie ma współpracy pomiędzy Bośnią i Hercegowiną a Chorwacją w tym temacie. To, co robi policja chorwacka, jest niewłaściwe. Używają przemocy, zabierają rzeczy osobiste, zdarzały się przypadki użycia broni przeciwko migrantom. Dwa razy ostrzelano samochód z migrantami w środku”.
Burmistrz Bihacia Suhret Fazlic dodaje: „Zgodnie z międzynarodowym prawem Chorwaci mają obowiązek zapewnić migrantom pomoc, opiekę i rozpatrzeć każdą sprawę osobno. Zamiast tego wpychają ich do busów, wiozą na granicę, wyrzucają na terytorium Bośni i każą wracać do Bihacia. Nie znają nawet ich imion. Nie dają szansy wystąpienia o azyl. Mówię o tym głośno od dwóch lat, ale nikt nie słucha. Sam spotkałem takie grupy ludzi. Rodzinę z Iranu – nagich, bez portfeli, telefonów, pobitych. Algierczyków, jeszcze mokrych, bo tego samego dnia chceli przepłynąć rzekę graniczną między Chorwacją a Słowenią. Do Bihacia trafiają ludzie z Sarajewa, z Tuzli, z Republiki Serbskiej, z Chorwacji, ze Słowenii. I my musimy sobie ze wszystkimi radzić sami. Rozmawiałem z chorwacką policją, powiedziałem im, że to, co robią, jest niezgodne z prawem. Tylko pokiwali głowami”.
Migrantów chronią zapisy konwencji genewskiej mówiące o tym, że każdy ma prawo ubiegać się o azyl, ochronę międzynarodową w przypadku zagrożenia życia w kraju pochodzenia. Obowiązuje też zasada non-refoulement zabraniająca państwom zawracania osób deklarujących chęć ubiegania się o azyl do miejsca, gdzie groziłyby im prześladowania.
Amir z Pakistanu próbował szczęścia 28 razy. Nie korzysta z usług przemytników. Stracił 10 telefonów, teraz używa telefonu kolegi. Opisuje typowy scenariusz po złapaniu przez chorwacką policję: „Wywożą nas busami do lasu, nieopodal granicy. Zabierają nam telefony, pieniądze, cokolwiek mamy przy sobie. Każą zdjąć ubrania i buty. Palą je na naszych oczach. Ustawiają się w dwa rzędy, po czterech policjantów z każdej strony. Musimy przechodzić pomiędzy nimi. Kiedy idziemy, biją nas pałkami, pięściami, kopią. Na oślep. Po głowach, twarzach, nogach. Potem pokazują nam kierunek i każą iść. Często wracamy w samych skarpetkach, po śniegu, nawet 20 km”.
Więcej o przemocy na granicy można znaleźć w comiesięcznych raportach przygotowywanych przez organizację Border Violence Monitoring Network.
3 grudnia 2019: „Grupa migrantów, leżąca na ziemi, została zaatakowana przez (policyjnego) psa. (…) Opowiadający został pogryziony najbardziej dotkliwie, szczęka psa zacisnęła się na jego nodze, rozszarpując mięso, zęby dotarły prawie do tętnicy. (…) Po zakończeniu policjanci pochwalili zwierzę”.
14 listopada 2019: „W pokoju policja zebrała dane osobowe wszystkich zatrzymanych. Wtedy właśnie, zaraz przed przesłuchaniem, opowiadający poprosił policjantów a azyl. Potrząsając głową oficer odpowiedział: »Nie ma dla ciebie azylu«”.
17 lipca 2019: „Grupa była blisko wioski Priżeboż, kiedy dwójka policjantów ich dostrzegła i kazała im usiąść na ziemi. Policjanci strzelili do nich sześć razy. »Zaczęli do nas strzelać! Nie w powietrze, ale po prawej i lewej od nas. Mały chłopiec się przestraszył i zaczął płakać«”.
W jednym zgadzają się i migranci, i władze lokalne, rząd i przedstawiciele Unii Europejskiej: pomimo że napięcie na granicy obecnie zmalało ze względu na zimę i śnieg, wiosną migranci znów wrócą do Bihacia. Znów nie będą mieli gdzie się podziać, będą koczować w koszmarnych warunkach. Znów będą nielegalnie wyrzucani i bici przez chorwacką policję.
Burmistrz Bihacia nie ma planu na tę ewentualność: „Lokalna społeczność nie ma żadnej mocy prawnej w tej kwestii. Jesteśmy ofiarami tej sytuacji. Dwa lata temu migranci przyszli do Bihacia. Od tego czasu nie mamy żadnej pomocy ze strony rządowej. To minister bezpieczeństwa i Unia Europejska powinni mieć strategię”.
Peter Van Der Auweraert: „Nigdy nie było krajowego planu, jak radzić sobie z tą sytuacją. Większość pozostałych kantonów odmówiło przyjęcia jakichkolwiek migrantów. Ludzie z Una-Sana są sfrustrowani i źle, że rząd nie podejmuje żadnych kroków, żeby stworzyć też centra gdzie indziej”.
Dragan Mekticć: „W pewnym momencie zorientowałem się, że spotkania z władzami lokalnymi nie przyniosą żadnego rezultatu. Oni są bardzo podzieleni i używają kryzysu migracyjnego dla swoich politycznych celów. (…) Nasz system polityczny jest bardzo dysfunkcyjny. Władze lokalne mogą anulować ministerialne decyzje. Jestem częścią tego systemu i sam nie mogę nic zrobić. To jest konstytucyjno-prawny chaos. Trudny, ciągły kryzys, który każdego dnia komplikuje się jeszcze bardziej”.
***
Sami, Nasim i Samillah po wyrzuceniu z pociągu zostali wsadzeni do policyjnego busa, który odjechał kilkanaście kilometrów w stronę Sarajewa i wysadził ich pośrodku niczego. Taksówką dostali się do Bihacia. Po krótkim odpoczynku śnieżną, zimową nocą próbowali przekroczyć granicę. Nasim i Samillah stracili siły jeszcze przed przełęczą. Wykończył ich nocny marsz w zasypanych śniegiem górach. Zdecydowali zawrócić wszyscy razem.
Samillah został w Bośni, Nasim i Sami wymyślili nowy plan, pojechali w stronę Serbii. Gra toczy się dalej.