Edukacja
O edukacji w Bielsku-Białej: Holistic Talk EDU K’IDS już 3 grudnia
07 listopada 2024
Stany Zjednoczone przez lata były w Ameryce Łacińskiej hegemonem, którego wpływom nie mógł zagrozić nawet Związek Radziecki w czasie Zimnej Wojny. Teraz USA muszą stale oglądać się na Chiny, które stały się dla nich potężnym rywalem w tej części świata
W północnej Boliwii można bardzo przyzwoicie zarobić na zabiciu jaguara. To żadna nowość, ten największy kot obu Ameryk jeszcze dwa wieku temu występował od Argentyny aż po Stany Zjednoczone, a ludy prekolumbijskie uważały go za święte zwierzę, którego skóry przywdziewano w czasie ważnych świąt. Dziś martwy jaguar jest jednak najcenniejszy dla przybyszów spoza kontynentu: Chińczyków.
Od zeszłego roku wyrok w boliwijskim więzieniu odsiaduje dwóch obywateli Państwa Środka, którzy przez dłuższy czas organizowali na północy andyjskiego państwa skup zębów tego drapieżnika. W lokalnych stajach radiowych puszczano opłacane przez nich reklamy, w których ofiarowywali równowartość średniej miesięcznej pensji za sam tylko kieł. Interes wyjątkowo się opłacał, bo w ojczyźnie mężczyźni odsprzedawali towar dużo drożej jako rzekome zęby tygrysa. Robi się tam z nich luksusową biżuterię dowodzącą wysokiego statusu materialnego, ale ponieważ ten większy kot jest dużo bardziej zagrożony, na popularności zyskały ostatnio jaguarowe „podróbki”.
Amatorzy tradycyjnej medycyny nie gardzą też jednak pazurami, skórami, oraz innymi częściami ciała tych drapieżnych zwierząt, dlatego kłusowniczy biznes rozpoczęty przed kilkoma laty w Boliwii, rozprzestrzenił się ostatnio także w Peru, obu Gujanach, Surinamie, Belize, a także Meksyku.
Ten czarny rynek to efekt uboczny nasilającej się od dekady chińskiej ekspansji gospodarczej w Ameryce Łacińskiej. Kontynent, gdzie jedynym hegemonem były przez cały ubiegły wiek Stany Zjednoczone, których pozycji nie mógł w czasie Zimnej Wojny zagrozić nawet Związek Radziecki, dziś coraz częściej patrzy na Pekin, niż Waszyngton.
W zeszłorocznym sondażu chilijskiego ośrodka badań opinii publicznej CADEM, aż 77 proc. mieszkańców tego kraju wyraziło się pozytywnie o Chinach, podczas gdy Stany Zjednoczone podobną opinią obdarzyło 61 proc. ankietowanych. To jak na razie największa dysproporcja odnotowana wśród Latynosów, ale w innych państwach regionu trend jest porównywalny. W badaniach Latinobarómetro, Pekin zdobył większą aprobatę niż Waszyngton m. in. w Meksyku, Peru, Wenezueli, czy Argentynie.
Te sukcesy wizerunkowe to pochodna rosnących w lawinowym tempie wskaźników gospodarczych. Jeszcze na początku tej dekady, wartość wymiany pomiędzy Ameryką Łacińską a Chinami wynosiła 17 mld dolarów rocznie, a teraz jest to już 307,4 mld. Dla Urugwaju, Peru, Chile i Brazylii Pekin jest już największym partnerem handlowym. Chińczycy na całym kontynencie skupują rudę żelaza, ropę naftową, miedź, a przede wszystkim soję.
Ta roślina jest podstawą bezpieczeństwa żywnościowego Chin – nawet nie w bezpośredniej formie spożywczej dla konsumentów, co jako podstawa paszy dla zwierząt. Zeszłoroczne wielkie pożary w Amazonii były pochodną właśnie tego zapotrzebowania, bo brazylijski agrobiznes wypalał wielkie połacie terenu, żeby móc na nim siać soję. Od 1991 r. jej uprawy w tym kraju wzrosły o 312 proc., a jej głównym odbiorcą (podobnie jak w Argentynie i Urugwaju) są właśnie Chiny, które płacą za nie brazylijskim kontrahentom 14,5 mld dolarów rocznie.
Dlatego wypowiedziana Pekinowi przez Donalda Trumpa wojna handlowa tylko ucieszyła latynoskie stolice, które widzą w niej okazję do zarobku. Chińscy wysłannicy zaczęli wystawiać zamówienia na soję na rok 2020 jeszcze w lutym i marcu ubiegłego roku, czyli znacznie wcześniej, niż mieli to w zwyczaju. A gdy w październiku oba imperia zakończyły negocjacje handlowe, w ramach których Pekin miał się zobowiązać do wykupywania co roku amerykańskich produktów rolnych o wartości 50 mld dolarów, przez pierwszych kilka tygodni Chiny ostentacyjnie kontynuowały zakupy w Brazylii bez składania nowych zamówień w USA (choć Ameryka wciąż pozostaje drugim największym dostawcą soi na chiński rynek, prawie dorównując eksportowi brazylijskiemu).
Pekin nie tylko zresztą skupuje w regionie jedzenie i surowce, eksportuje też do krajów latynoskich towary, zwłaszcza elektronikę (w Meksyku import z Chin jest niemal siedmiokrotnie wyższy od eksportu), a także bardzo silnie inwestuje w lokalne rynki, przede wszystkim energetyczne. W Ekwadorze i Peru prawie 25 proc. wartości wszystkich inwestycji zagranicznych pochodzi właśnie z Państwa Środka.
A pieniądze przemawiają mocniej, niż wszystko inne. Nawet otwarcie nienawidzący komunizmu, skrajnie prawicowy prezydent Jair Bolsonaro, który wyrażał otwarcie niechęć wobec Pekinu, w zeszłym roku oświadczył publicznie, że Chiny są najważniejszym partnerem jego ojczyzny – tak gospodarczo, jak i politycznie.
Waszyngton jest świadomy, że choć wciąż zajmuje najwyższą pozycję w relacjach z Ameryką Łacińską, to powoli oddaje pole Pekinowi. Dla obecnej administracji, będącej na handlowej ścieżce wojennej z azjatyckim mocarstwem, to problem szczególnej wagi. O zdystansowanie się latynoskich stolic do Chin już dwa lata temu podczas podróży po regionie wzywał amerykański wiceprezydent Mike Pence, a w zeszłym roku (również podczas odwiedzić w kilku państwach na południe od własnej granicy) także sekretarz stanu Mike Pompeo.
Trudno o lepszy przykłady wojny o wpływy tych mocarstw, niż Salwador.
W 2018 r. ten kraj zerwał stosunki dyplomatyczne z Tajwanem i nawiązał je z Chinami (Tajpej oraz Pekin od dziesięcioleci spierają się o to, kto formalnie reprezentuje Chińczyków, a miarą międzynarodowego poparcia jest właśnie pełnia stosunków dyplomatycznych – w chwili bieżącej Tajwan ma je jedynie z 14 państwami oraz Stolicą Apostolską). Do parlamentu trafił równocześnie projekt ustanawiający specjalną strefę ekonomiczną, w której chińskie firmy byłyby przez następne trzy dekady zwolnione z większości podatków.
Administracji Trumpa uznała to za jasny sygnał tracenia wpływów i przystąpiła do rzadko spotykanego w dyplomacji otwartego ataku. Przez kilka miesięcy pracownicy amerykańskiej placówki w kraju wypowiadali się w lokalnych mediach w tonie sugerującym, że Chiny trwale uzależniają od siebie kraje rozwijające się, a porozumienie między Państwem Środka i Salwadorem zostało wynegocjowane za zamkniętymi drzwiami bez wiedzy obywateli. Kulminacyjnym momentem było stwierdzenie samego ambasadora USA, że Pekinowi chodzi tylko o zbudowanie tam bazy wojskowej.
Straszenie zbiegło się w czasie z wyborami prezydenckimi, które wygrał polityk skonfliktowany z poprzednią władzą, więc na chwilę obecną plany stworzenia strefy ekonomicznej nie zostaną wprowadzone w życie. Ale w oczach opinii publicznej, z całej sprawy obronną ręką wyszły właśnie Chiny.
Amerykański ambasador kreślił złowrogą wizję azjatyckiej ekspansji, a Donald Trump publicznie strofował Salwador za to, że wielu nielegalnych imigrantów w USA pochodzi właśnie z tego kraju i obciął program pomocy finansowej. Tymczasem Chiny podpisały kilkanaście umów na inwestycje w infrastrukturę, energię odnawialną i turystykę, podarowały pracowniom szkolnym 15 tys. laptopów, kupiły też 10 cystern do rozwożenia wody pitnej po stolicy, od lat zmagającej się z problematycznym systemem kanalizacji. Ewentualne przegłosowanie w przyszłości ustanowienia specjalnej strefy ekonomicznej nie będzie więc budzić społecznych protestów, a wzrost ciepłych uczuć do Pekinu w przyszłych badaniach Latinobarómetro jest wręcz pewny.
Chiny nie mają takie potencjału kulturotwórczego jak USA, ale do swoich inwestycji na wielką skalę umiejętnie dokładają zagrywki soft power. Na przykład sięgają po piłkę nożną, mającą w większości Ameryki Łacińskiej status niemal religijny. Kluby z Państwa Środka chętnie zatrudniają latynoskie gwiazdy, oferując im stawki wyższe niż w Europie, wysyłają też dziesiątki własnych piłkarzy na nauki do Brazylii – w 2015 r. Chen Pu stał się pierwszym Chińczykiem, który strzelił gola w brazylijskiej lidze.
Sekretarz generalny Komunistycznej Partii Chin Xi Jinping, prywatnie zapalony kibic, był już przez latynoskich prezydentów obdarowywany koszulkami klubowymi oraz reprezentacji. Donald Trump o piłce nożnej nie wie nic. I choć nie ma to znaczenia praktycznego, to dla wyścigu o wpływy w Ameryce Łacińskiej jest to symbolicznie wymowne.
Mimo tej walki o autorytet na kontynencie, część amerykańskich zarzutów wobec chińskiej konkurencji ma naturę nie tylko dyskredytującą. Waszyngton zarzuca Pekinowi, że jego działania gospodarcze są łupieżcze, pobudzają korupcję oraz wspierają niedemokratyczne rządy.
To prawda, że Chiny swoją polityką finansową uzależniły od siebie znaczną część Ameryki Łacińskiej, pięć krajów z największą liczbą azjatyckich pożyczek (Wenezuela, Brazylia, Ekwador, Argentyna i Boliwia) jest łącznie zadłużonych na 133 mld dolarów. Większość z tych środków została wydana na projekty koncentrujące się na surowcach oraz produktach rolnych, co rozwija je kosztem przemysłu lub usług. W wielu umowach pożyczkowych Chiny zobowiązują zresztą kredytobiorców do korzystania z chińskich firm lub technologii, hamując tym samym ich własny rozwój.
I choć Xi Jinping we własnej ojczyźnie niezwykle aktywnie tępi korupcję, to w Ameryce Łacińskiej inwestowane przez niego środki faktycznie pomagają bogacić się skorumpowanym elitom – choć nie jest to akurat wina Pekinu, tylko systemowy latynoski problem, nękający kontynent jeszcze od czasów kolonialnych.
Z kolei często podnoszonym przez Waszyngton przykładem na podtrzymywanie autorytarnych rządów w regionie są relacje Chin z Wenezuelą. Ten ostatni kraj od kilku lat pogrąża się w coraz gorszym kryzysie gospodarczym i politycznym, a stojący na jego czele Nicolás Maduro likwiduje ostatnie demokratyczne instytucje. Większość państw Zachodu formalnie nie uznaje go już za urzędującą głowę państwa, a Stany Zjednoczone nałożyły na Wenezuelę sankcje. Według Białego Domu, gdyby nie pożyczki w dalszym ciągu udzielane Maduro, w kraju doszłoby do transformacji.
Sęk jednak w tym, że nieingerowanie w lokalną politykę jest jedną z naczelnych zasad Pekinu w rozszerzaniu swoich wpływów gospodarczych. Chińczycy świetnie dogadują się z latynoskimi prezydentami z wszystkich opcji politycznych, od Maduro po Bolsonaro. W przeszłości to raczej Waszyngton miał swój udział w obalaniu demokratycznie wybranych rządów w regionie i wspierania przyjaznych mu dyktatur, więc pouczanie Pekinu na tym polu – nawet jeżeli słuszne – jest mało wiarygodne.
W najbliższej przyszłości Chiny nie zastąpią jeszcze Stanów Zjednoczonych jako najbardziej wpływowego mocarstwa w Ameryce Łacińskiej. Na taką pozycję składają się bowiem nie tylko gigantyczne inwestycje, ale też wyrabiane przez dziesięciolecia kontakty nieformalne, włącznie z działaniami służb wywiadowczych. Działania Pekinu są jednak poważnym osłabieniem dla Waszyngtonu w regionie, a Chiny z czasem będą jeszcze bardziej rosły w siłę.
Co, niestety, idzie w parze ze skutkami ubocznymi. Ejiao to żelatyna z wygotowanych skór osiołków, którą w tradycyjnej medycynie chińskiej używa się jako popularnego składnika m. in. w afrodyzjakach. W Państwie Środka w tym celu wysyła się do rzeźni prawie 2 mln zwierząt, ale zapotrzebowanie jest ponad dwukrotnie wyższe. Chińczycy chcieli więc kupować je w Brazylii – tamtejszy region Nordeste, tradycyjnie najbiedniejszy w kraju, długo opierał transport właśnie na osiołkach, które jednak od paru dekad są skutecznie zastępowane pojazdami kołowymi, więc przestały być użyteczne.
Ze wstępnych kalkulacji ministerstwa rolnictwa wynikało, że w ciągu kilku lat wartość handlu tymi zwierzętami z Chinami (uwzględniając powstanie na miejscu przetwórni, miejsc pracy itd.) przekroczyłaby 3 mld dolarów. Już po podpisaniu stosownych dokumentów, proceder zaskarżyli w sądzie obrońcy praw zwierząt i wygrali. W 2018 r. wprowadzono zakaz zabijania koniowatych w celach komercyjnych. Mimo to, w całym kraju rozwinął się czarny rynek rzeźni, które przez firmy-słupy z Wietnamu eksportują towar do Chin.