Prawda i Dobro
Zastaw się, postaw się. Jacek Piekara o toksycznym szpanie
13 lipca 2025
W historii polskiej tułaczki wojennej zapisano wiele tragicznych kart. Jedna z nich jest jednak niemal całkowicie nieznana i rozegrała się tysiące kilometrów od kraju – w Republice Południowej Afryki. To właśnie tam, w miasteczku słynącym z hodowli strusi, bezpieczną przystań po piekle syberyjskich łagrów znalazło 600 polskich sierot.
Oudstshoorn to całkiem sympatyczne średniej wielkości miasto (60 tys. mieszkańców) położone w malowniczej okolicy Prowincji Przylądkowej Zachodniej w Republice Południowej Afryki. Założone pod koniec XVIII w. przez holenderskich farmerów znane jest przede wszystkim z wielu farm strusiów; nazywa się je często „strusiową stolicą świata”.
Dość łagodny klimat ułatwia hodowlę tych ptaków, a także rozwój innych gałęzi rolnictwa. W mieście znajduje się też istotna jednostka wojskowa. Oudtshoorn jest dość typowym miastem w tamtych okolicach. Dla Polaków jest jednak miejscem szczególnym – to właśnie tutaj w czasie II wojny światowej trafiły polskie sieroty w Afryce, dzieci zesłańców syberyjskich.
17 września 1939 r. będący w sojuszu z Niemcami Związek Sowiecki rozpoczął agresję na Polskę. Kilka miesięcy później rozpoczęto akcję aresztowań setek tysięcy Polaków i wywożenia ich do obozów pracy przymusowej na Syberii i w innych częściach sowieckiego imperium. Dla wielu z nich była to podróż w jedną stronę; ludzie umierali masowo z głodu, zimna i chorób, byli też zabijani przez sowieckich żołnierzy.
W czerwcu 1941 r. Niemcy zaatakowały Związek Sowiecki, zajmując w błyskawicznej ofensywie ogromne terytoria. Stalin rozpaczliwie zaczął szukać sojuszników do odparcia inwazji. W tym celu musiał porozumieć się z dotychczasowymi wrogami, w tym z Polską. W takiej atmosferze pod koniec lipca 1941 r. podpisano układ Sikorski – Majski, na mocy którego Sowieci ogłosili amnestię i zezwolili polskim jeńcom na opuszczenie terytorium kraju.
Polski Rząd na Uchodźstwie rozpoczął zakrojoną na szeroką skalę akcję ściągania Polaków z obozów w całym Związku Sowieckim. Było to wyjątkowo trudne zadanie. Wiadomości rozchodziły się powoli, władze puszczały Polaków niechętnie, utrudniały działania na każdym kroku. Tym niemniej dzięki heroicznym wysiłkom udało się wyprowadzić do Iranu około 100 tys. osób.
Z tych, którzy byli w stanie nosić broń, generał Władysław Anders sformował armię, która później przedostała się na Zachód i walczyła tam przeciwko Niemcom. Resztą zaś, czyli starcami, kobietami, dziećmi oraz innymi osobami niezdolnymi do służby wojskowej, zaopiekował się Polski Rząd na Uchodźstwie. W tej grupie było wiele sierot, których rodzice zginęli w obozach; zajmowali się nimi inni dorośli.
Rząd stanął przed bardzo trudnym zadaniem znalezienia bezpiecznego miejsca dla tych osób. Szukano na całym świecie i w końcu znaleziono różne miejsca: w Indiach, w Nowej Zelandii, a także w kilku krajach afrykańskich, w tym w Afryce Południowej, która była wówczas częścią imperium brytyjskiego. Za każdym razem wymagało to oczywiście zgody władz lokalnych.
Władze Związku Południowej Afryki (taką wówczas nazwę nosiło to państwo) na siedzibę obozu dla uchodźców wyznaczyły Oudtshoorn, które było wówczas dużo mniejszym miastem niż obecnie. Organizacją na miejscu zajmował się Stanisław Łepkowski, Konsul Generalny RP w Pretorii. W akcję zaangażowali się też przedstawiciele polskiego duchowieństwa katolickiego na czele z ks. Franciszkiem Kubieńskim.
Warto przeczytać: Pożegnanie z Afryką. Tak Rosja wypiera Francję
Rząd na Uchodźstwie zdecydował, że w Afryce Południowej powstanie obóz wyłącznie dla sierot. Tak się też stało. Do Oudtshoorn trafiło 600 dzieci i kilkadziesiąt osób dorosłych do opieki nad nimi. Pierwsza grupa dotarła na miejsce 10 kwietnia 1943 r. – tułaczka rozpoczęta po wypuszczeniu jeńców z obozów syberyjskich trwała ponad półtora roku. Dopiero wówczas dzieci mogły wrócić do w miarę normalnego życia. Utworzono szkołę, kościół i umożliwiono im kontynuację nauki przerwanej w 1939 roku.
Powstały też rozmaite inne formy życia społecznego i towarzyskiego, takie jak przedstawienia teatralne czy kółka zainteresowań. Dzieci, które przeżyły koszmar syberyjskich gułagów, śmierci rodziców i tułaczki przez pół świata, mogły wreszcie odetchnąć, przeżyć dłuższy czas w spokoju i skupić się na rzeczach, których były pozbawione przez te trudne lata.
W 1945 r. zakończyła się druga wojna światowa, natomiast dzieci z Oudtshoorn nie były w stanie wrócić do domu. Pochodziły ze wschodniej Polski, z terenów zagarniętych przez Związek Sowiecki. Nikt też tam na nich nie czekał – wszystkie dzieci, które trafiły do Afryki Południowej, były sierotami. Sytuacja polityczna w Polsce też nie zachęcała do powrotu: kraj został zajęty przez Sowietów, którzy wprowadzili swoje władze i narzucili totalitarny reżim komunistyczny.
Władze Związku Południowej Afryki pozwoliły im jednak zostać w kraju. Obóz został zlikwidowany w 1947 r., lecz dzieci – z których niektóre osiągnęły już pełnoletniość – zostały przyjęte do społeczeństwa południowoafrykańskiego. Pozostanie w obozie w Oudtshoorn nie było oczywiście możliwe, gdyż należał on do jednostki wojskowej, a poza tym w zamierzeniu miał być rozwiązaniem tymczasowym. Dzieci rozjechały się więc po całym kraju, weszły w tamtejsze struktury, założyły rodziny i wychowały swoje dzieci, a potem wnuki.
Dzieci z Oudtshoorn do końca życia pamiętały swoją historię. Ta dość duża przecież grupa przez lata utrzymywała ze sobą kontakt – później kontakty te przeszły na kolejne pokolenia, choć oczywiście nie wszyscy angażowali się we wspólne spotkania czy wydarzenia. Nie pomagały też komunistyczne władze Polski, które nie uznawały Republiki Południowej Afryki ze względu na panujący tam od 1948 r. rasistowski system apartheidu, nie utrzymywały stosunków dyplomatycznych z tym krajem.
Dzieci z Oudtshoorn miały kontakt z innymi polskimi emigrantami z czasów II wojny światowej i wraz z nimi stworzyły podwaliny pod organizacje polonijne w Południowej Afryce. Każdego roku obchodzono 10 kwietnia, jako dzień, w którym pierwsi uchodźcy przybyli do Oudtshoorn.
Ciekawy temat: Nie tylko joga i Bollywood. Indie stają się potęgą
Po upadku komunizmu Polska nawiązała stosunki dyplomatyczne z RPA, gdzie kilka lat później upadł apartheid. W nowej rzeczywistości upamiętnienie polskiego uchodźstwa nabrało bardziej oficjalnego charakteru. W upamiętnienie włączyły się też kolejne pokolenia „oudtshoorniaków”, jak mówią o sobie. Założyli oni Związek Sybiraków w RPA.
Prezes tej organizacji, Stefan Szewczuk, syn dziecka z Oudtshoorn, mówi: „Współczesna historia Polaków w Afryce Południowej zaczęła się 10 kwietnia 1943 r., kiedy do Oudtshoorn przyjechało 500 polskich dzieci wraz z opiekunami. W Oudtshoorn polskie sieroty znalazły bezpieczeństwo i schronienie po czasie spędzonym w sowieckich gułagach”.
Obecnie w Oudtshoorn corocznie odbywają się uroczystości upamiętniające te wydarzenia, zaś na terenie lokalnego muzeum stoi pomnik upamiętniający polskie dzieci i gościnę, jaką udzieli im Południowoafrykańczycy. Sam obóz powrócił do swojego wcześniejszego przeznaczenia, czyli służy za koszary dla żołnierzy i dostęp do niego reglamentuje jednostka wojskowa.
Podróżując po RPA warto zatrzymać się na chwilę w Oudtshoorn, obejrzeć pomnik (a także okoliczne farmy strusiów) i pomyśleć chwilę o skomplikowanym losie naszych Rodaków, których los rzucił w to miejsce, a także o wyjątkowej gościnie lokalnych mieszkańców.
Szukasz treści, które naprawdę dają do myślenia? Sięgnij po kwartalnik Holistic News