Nauka
Badania Wenus. Sonda NASA odkryła najnowsze szczegóły
14 listopada 2024
Jeszcze dziś wiele osób myśli, że zakażenie równa się wyrokowi śmierci. To nieprawda. Dzięki regularnemu przyjmowaniu leków ludzie z wirusem HIV mogą żyć równie długo, jak niezakażeni. Muszą jednak być pod stałą opieką lekarską
Rok 2011. Jarek nie czuje się dobrze. Dużo śpi. Dni mieszają się ze sobą – dom, praca, dom. I tak w kółko. Szykuje się do operacji zatok i usunięcia migdałków. Robi szereg wymaganych badań, a także test na HIV. Wynik jest negatywny. Po operacji usunięty migdałek idzie do badania histopatologicznego. Jego wynik jest podejrzany, lekarze podejrzewają chłoniaka. Zalecają wykonanie biopsji węzła chłonnego oraz szpiku. Wyniki są niejednoznaczne, wciąż podejrzane.
Jarek wciąż podupada na zdrowiu. Jest coraz słabszy. Choruje. Chudnie, nie ma na nic siły. Bez przerwy pojawiają się infekcje, a to gardło, a to oskrzela, a to grzybica w ustach i problemy z układem moczowym. Odpowiedzi szuka u lekarzy. Oni szukają jej w nowotworze. Tygodnie przeradzają się w miesiące. Miesiące w rok. Jarek przegląda strony internetowe. Próbuje rozwikłać zagadkę swojego stanu zdrowia. Może test na HIV zawiódł? Wszystkie jego objawy na to wskazują, a przecież inne opcje diagnozy się wyczerpały.
Lekarze jednak skłaniają się ku skierowaniu go na chemioterapię, ale się wahają. Wyniki badań nie dają stuprocentowej pewności chłoniaka. Po kolejnej serii badań na wszelkie możliwe choroby wirusowe (z wyjątkiem HIV – bo przecież jest wynik sprzed operacji), następnej biopsji szpiku, a także kolejnego węzła chłonnego, Jarek decyduje się ponownie wykonać badanie w kierunku zakażenia HIV.
Stresuje się. Poradnia jest przerażająca. Dużo ludzi, nikt z nikim nie rozmawia, każdy patrzy w podłogę. Strach zapukać, wejść, zapytać. Podczas czekania na wynik w poradni Jarek słyszy, że coś było nie tak z próbką i test trzeba powtórzyć. Wkrótce wynik okazuje się pozytywny.
„Dziwnie to zabrzmi, ale poczułem ulgę” – mówi dziewięć lat później. „Wreszcie dowiedziałem się, co mi dolega. Miałem w głowie mnóstwo pytań. Co teraz? Jak długo będę żył? Ile to będzie kosztować? Czy z tego wyjdę? Nie miałem nikogo, kto by się na tym znał, kto by mi pomógł”.
Takich jak Jarek jest więcej. Liczbę zakażonych w Polsce szacuje się na 24 tys. Dane oficjalne mówią, że w 2018 r. liczba nowych zakażeń wynosiła 1275, w 2017 r. – 1525, a w 2016 – 1270. Wśród osób nowo zakażonych mężczyźni zdecydowanie przeważają nad kobietami – w 2018 r. w relacji dziewięć do jednego. Być może dlatego, że mężczyźni badają się niemal dwukrotnie częściej niż kobiety, w 2018 r. wśród pacjentów punktów diagnostyczno-konsultacyjnych stanowili 64 proc.
„Ogólna liczba osób zakażonych wzrasta być może dlatego, że coraz więcej osób się testuje, ale dane punktów diagnostyczno-konsultacyjnych tego nie odzwierciedlają. Brakuje weryfikacji, ile z tych osób zmarło, ile wyjechało za granicę, a ile osób się leczy. Dane oficjalne mówią, że ponad 11,5 tys. osób jest na terapii, a co z resztą? Czy są objęte opieką? A jeśli nie, to dlaczego i ile faktycznie jest takich osób?” – zastanawia się dr Magdalena Ankiersztejn-Bartczak, prezeska Fundacji Edukacji Społecznej.
Jak wynika z danych Krajowego Centrum ds. AIDS, rocznie wykonywanych jest 30 tys. testów na wykrycie wirusa HIV. Najczęściej poddają się im osoby w wieku 20–29 lat (48 proc.) i 30–39 lat (32 proc.).
Ankiersztejn-Bartczak dodaje, że kilka lat temu jej fundacja razem z Poradnią Chorób Zakaźnych w Warszawie wdrożyła projekt „Test and keep in care” (TAK), w którym próbowano połączyć wykonujących test z pacjentami w poradniach. Projekt miał pokazać, ile osób, które dowiadują się o zakażeniu, decyduje się leczyć.
„Wielka Brytania wprowadziła indywidualny zaszyfrowany numer identyfikujący. Poddający się badaniu zachowuje anonimowość” – mówi Ankiersztejn-Bartczak. Co to oznacza? „Można sprawdzić, ile razy ktoś się wcześniej testował i czy jest objęty leczeniem. W Polsce nie wiadomo, ile osób się testuje. Są tacy, którzy robią badania anonimowo, ale także w prywatnych laboratoriach, niektórzy robią badanie raz w życiu, inni testują się kilka razy w roku” – wyjaśnia. W Polsce dyskusje na ten temat na razie się toczą. Dużo osób uważa, że anonimizacja testowania jest najlepszym rozwiązaniem, bo gdy nosiciele wirusa HIV są wciąż stygmatyzowani, anonimowość jednak daje poczucie bezpieczeństwa.
W Polsce, by zrobić test na HIV, trzeba udać się do punktu diagnostyczno-konsultacyjnego. Jest ich około trzydziestu i znajdują się w większych miastach, m.in. w Rzeszowie, Toruniu i Szczecinie. W samej Warszawie jest pięć takich placówek, we Wrocławiu dwie. Zbadać można się za darmo, a do tego nie trzeba podawać swojego imienia i nazwiska. W punkcie przyjmuje nas doradca, który zadaje kilka pytań, m.in. ile mamy lat, od jakiego czasu jesteśmy aktywni seksualnie, w jak długo trwającym związku jesteśmy. Potem pobierana jest krew. Nie trzeba być na czczo.
Na wynik czeka się od jednego do kilku dni. Testy można też zrobić w niektórych stacjach epidemiologicznych, w poradniach przy szpitalach klinicznych, a także w poradniach chorób zakaźnych. Można też prywatnie, ale tam są badania imienne i kosztują około 20 zł. Tylko w punktach diagnostyczno-konsultacyjnych badania są anonimowe i bezpłatne, a także oferowane jest tam poradnictwo przed testem i po nim. Przychodzą wszyscy – starzy i młodzi, geje, biseksualni i hetero, single i mający dzieci małżonkowie. Sześćdziesięcio- oraz osiemnastolatkowie.
We Wrocławiu z pacjentami, którzy chcą wykonać test na HIV, konsultuje się Zenek Jasyk, który jako doradca współpracuje ze Stowarzyszeniem Podwale Siedem. Od kilku miesięcy razem z Fundacją Salida współorganizuje projekt, który polega na testowaniu w nocnych i gejowskich klubach. Można przyjść, porozmawiać z doradcą, a przy okazji wykonać szybki test.
„Rozmowa jest inna niż w punkcie konsultacyjnym” – mówi Jasyk. „W klubie jest większa swoboda i więcej czasu na rozmowę, jednak standardy są zachowane jak w punkcie konsultacyjno-diagnostycznym. Gdy wynik testu jest reaktywny, podaję numer do lekarza, który przyjmuje za darmo i wie, z jakiego powodu ta osoba przyszła. Jeśli ktoś ma problem z uzależnieniem, wtedy kierujemy do poradni uzależnień. Wskazujemy człowiekowi drogę, który początkowo myśli, że jego życie się definitywnie kończy. Dzięki temu może się poczuć zaopiekowany” – tłumaczy.
Do testowania od dziewięciu lat zachęca również kampania Projekt Test, która trzeci rok jest współfinansowana przez magistrat Warszawy. W stolicy działa również Mobilny Serwis Redukcji Szkód. Kamper z czteroosobowym zespołem – doradcą, pielęgniarką, pracownikiem środowiskowym i kierowcą – wyjeżdża zawsze w czwartki, piątki i soboty, by testować osoby mieszkające na ulicy.
Anna Marzec-Bogusławska, dyrektor Krajowego Centrum ds. AIDS, uważa, że nie chodzi o to, by testować wiele osób, ale żeby oferta była skierowana do tych, którzy mają najwyższy poziom ryzykownych zachowań seksualnych. To z nich rekrutuje się najwięcej zakażonych. „Testowanie nie jest sztuką dla sztuki, powinno być ukierunkowane na wykrywanie jak największej liczby zakażeń” – mówi.
Jak wskazują dane, liczba zakażonych z roku na roku rośnie, z kolei eksperci alarmują, że Polacy rzadko się testują. Jak wynika z badań seksuologa Zbigniewa Izdebskiego, odsetek Polaków, którzy kiedykolwiek wykonali test na HIV, waha się między 6 a 11 proc. „To naprawdę bardzo mało” – mówi Ankiersztejn-Bartczak. „Dane pokazują, że Polska w ogóle nie poradziła sobie z profilaktyką i testowaniem, ponieważ połowa zakażonych dowiaduje się o tym zbyt późno. To osoby, które od lat żyły z HIV, tylko o tym nie wiedziały” – wyjaśnia.
Ekspertka dodaje, że za późno dowiadujemy się o zakażeniu. Często dopiero wtedy, gdy można mówić już o zaawansowanym stadium AIDS. „To pokazuje, że nie trafiamy z testowaniem do osób, do których powinniśmy. Jesteśmy nieprzetestowaną populacją” – dodaje.
Według badania Ipsos dla Krajowego Centrum ds. AIDS w 2014 r. ogólna wiedza Polaków na temat testów na HIV czy innych zakażeń przenoszonych drogą płciową jest stosunkowo niska. Cechuje nas dystans do problemu – ponad 80 proc. respondentów jest przekonanych, że ten problem ich nie dotyczy. Brakuje nam także wiedzy, gdzie taki test można wykonać, jaki jest jego koszt oraz jaki czas musi minąć od ryzykownego zachowania, by wynik testu był wiarygodny.
Z badania wynika też, że prezerwatywy są dla nas raczej środkiem antykoncepcyjnym niż metodą zapobiegania chorobom przenoszonym drogą płciową. Sześć lat temu ponad 52 proc. Polaków nie stosowało prezerwatyw w czasie stosunków seksualnych. Jak wynika z raportu, często rezygnujemy z nich, ponieważ darzymy swoich partnerów zaufaniem.
Jak wygląda Polska w porównaniu z innymi krajami? Ankiersztejn-Bartczak: „Większość krajów Europy Zachodniej ma 30 proc., a my mamy 50 proc. późno rozpoznanych zakażeń. Z kolei Rosja ma oficjalnie milion zakażonych, a szacuje się, że może ich być drugie tyle”.
Dziś niektórzy myślą, że zakażenie to wyrok śmierci. Tak nie jest. Leczenie nie jest uciążliwe. Dzięki regularnemu przyjmowaniu leków osoby z HIV mogą żyć równie długo, jak niezakażone. Muszą jednak być pod stałą opieką lekarską. Jarek: „Początek był trudny. Z bardzo niskiego poziomu odporności wyszedłem dopiero po roku. Zacząłem brać leki antyretrowirusowe, które mają za cel zmniejszenie liczby wirusów. Dziwne rzeczy dzieją się z organizmem, kiedy ten zaczyna odbudowywać swoją odporność. Zwalcza infekcje, ale dalej pojawia się zapalenie oskrzeli czy grzybica. Martwiłem się”.
Na szczęście Jarek mógł liczyć na pomoc lekarza chorób zakaźnych. Zasypywał go pytaniami, bo chciał rozwiać wszelkie wątpliwości dotyczące zakażenia. Dostawał też leki dostępne tylko w przyszpitalnych aptekach bądź w poradni dla osób zakażonych. To zabezpieczenie, by osoby zakażone nie musiały się obawiać, że spotkają sąsiadkę lub znajomego w przydomowej aptece. „W Wojewódzkim Szpitalu Zakaźnym w Warszawie jest specjalna poradnia dla osób zakażonych. Co dwa miesiące trzeba się tam pokazać i porozmawiać. Pracują tam różni lekarze, którzy służą pomocą. Są psycholog, psychiatra, dermatolog, okulista, chirurg, a nawet dentysta. Każdy z nich jest empatyczny i chętny do rozmowy” – mówi.
Nieleczone zakażenie HIV prowadzi do AIDS. „Wirus bardzo szybko się namnaża. Przez lata niszczy układ odpornościowy chorego. Po siedmiu czy dziesięciu latach jego organizm nie potrafi się obronić przed pozornie niegroźnymi infekcjami” – mówi dr Aneta Cybula, specjalistka ds. chorób zakaźnych.
Jarek nawet trochę wiedział o HIV, choć i tak w jego głowie pojawiały się nowe pytania. „Na przykład kiedy miałbym się umawiać na wyrywanie zęba, to czy powinienem wspominać dentyście o zakażeniu?” – mówi. Siedem lat temu wiedza o tym, że niewykrywalna wiremia równa się brakowi możliwości zakażenia, nie była powszechna.
„Wiremia to nic innego jak ilość wirusa zawarta w 1 ml krwi chorego” – wyjaśnia dr Aneta Cybula. „Mówiąc prościej, kiedy wiremia jest niewykrywalna, to oznacza, że osoba, która się leczy, ma bardzo małą ilość wirusa we krwi. Ale jeśli tylko leczenie zostanie przerwane, wirus znowu zacznie się replikować”.
Dr Cybula dodaje, że największym utrapieniem lekarzy jest samodzielne odstawianie przez pacjentów leków: „To się niestety często zdarza. Pacjent myśli sobie, że skoro już długi czas ma zwiększoną odporność, to może przerwać leczenie. Potem wraca do nas, ale ma osłabione płuca, niewydolność oddechową, a nawet gruźlicę. Trudno już go odratować. Co roku w Polsce notuje się od dwudziestu kilku do czterdziestu zgonów osób chorych na AIDS”.
Jarek: „Jest bardzo ważne, by nie przerywać leczenia. Inaczej wirus zaczyna się odbudowywać i może zmutować, więc powrót do tego samego zestawu leków może się okazać niewystarczający. Nawet jeśli ktoś ma niski, ale wykrywalny poziom wirusa, ważne jest leczenie, bo taka osoba może zakażać innych”.
Swiss Federal Commission for HIV/AIDS, czyli szwajcarska państwowa komisja zajmująca się walką z HIV, już w 2008 r. poinformowała w raporcie, że osoby z niewykrywalną wiremią nie zakażają. Warunkiem jest regularne leczenie, dzięki któremu zmniejsza się ilość wirusa we krwi. To było niebywałe odkrycie, zarówno dla zakażonych, jak i dla lekarzy. Wyniki miały się przyczynić do zmniejszenia dyskryminacji osób żyjących z HIV i chorych na AIDS. To się nie udało. Osoby żyjące z HIV nadal nie ujawniają się ze swoim zakażeniem. Często nie mówią o tym nawet swoim bliskim w obawie przed odrzuceniem lub żeby uniknąć trudnych pytań.
Jarek: „Sześć lat temu w saunie widziałem kartkę, na której było napisane, że osoby z HIV nie mogą z niej korzystać. Po kilku tygodniach zniknęła, jednak niesmak pozostał. Dlaczego takie rzeczy się pojawiają?” – zastanawia się. „Pewnie są jeszcze ludzie, którzy myślą, że można zakazić się przez dotyk czy kaszel. To wynika z niewiedzy. Wirus HIV szybko ginie poza organizmem. Nie można się zakazić, dotykając poręczy w tramwaju. Dlatego tak ważne są kampanie informacyjne” – zauważa.
Jarek nie pamięta, kiedy ostatnio jakąś widział. „Jedynie 1 grudnia z powodu światowego dnia walki z AIDS widać jakieś zainteresowanie.
Do programów telewizyjnych zapraszani są zakażeni i eksperci. Dużo informacji i ulotek jest w klubach gejowskich oraz na paradach równości, gdzie ustawiają się długie kolejki do zrobienia testu” – mówi.
Anna Marzec-Bogusławska opowiada mi o kontynuacji kampanii, która miała miejsce dwa lata temu. Była skierowana do osób po pięćdziesiątce. „Zależało nam, by zwrócić uwagę, że HIV nie wybiera i nie dotyczy tylko osób młodych” – podkreśla.
Jarek: „Trzeba przekonać ludzi, by się badali. Zrobienie testu nie jest niczym złym. HIV to nie wyrok śmierci. Ludzie nie wiedzą, że wykryte i leczone zakażenie nie zmienia jakości naszego życia. Zmienia się tylko to, że trzeba łykać tabletkę. Wiele osób myśli, że inni zaczną ich oceniać lub potępiać”.
On sam bada się raz w roku.
Zenek Jasyk: „Test można zrobić praktycznie bez żadnego przygotowania. Ważne, by nie przychodzić pod wpływem substancji psychoaktywnych. Trzeba być świadomym tego, co się dzieje”.
Jak często powinno się robić badanie? „To zależy, jaki prowadzimy tryb życia” – mówi terapeuta. „Jeśli ktoś ma stałego partnera, ich związek jest monogamiczny i oboje są przebadani, to nie muszą testować się co roku. Ale jeśli ktoś jest singlem i różnie z tą prezerwatywą się zdarza, to lepiej, by się badał co 3 miesiące, najrzadziej co pół roku. Jeśli ktoś świadczy usługi seksualne, to przynajmniej raz w miesiącu”.
Podobnie jak Jarek uważa, że najważniejsze jest, by w ludziach pokonać strach przed badaniem. „Niezależnie, jaki jest wynik, ta informacja ratuje życie. Jeśli ktoś się leczy, dożywa późnej starości. Najgorsza jest niewiedza. W Polsce w XXI w., gdzie wiedza powinna być na wysokim poziomie, zdarzają się przypadki osób, które umierają na AIDS” – dodaje.
Jarek przyznaje, że w ciągu tych dziewięciu lat miał momenty załamania. „Myślałem o śmierci. Gdy ma się wiele pytań, to najgorszym partnerem jest internet. Człowiek czyta rozmaite rzeczy – o skutkach ubocznych leków, mutacjach wirusa, że leki nie działają. Nie można poddawać się takim myślom” – mówi.
Nie pogodził się z tym wszystkim szybko. Musiało dojść do wielu rozmów z lekarzami. Po jakimś czasie zauważył jednak, że jego organizm nabiera odporności, a on sam zaczyna lepiej wyglądać. „Wróciłem do normalnego życia” – podkreśla.
Na której randce najlepiej powiedzieć o zakażeniu? „Znam pacjentów, którzy mówią, że na pierwszej” – mówi Aneta Cybula. Zgodnie z prawem osoba zakażona ma obowiązek informowania o nim tylko obecnego partnera seksualnego. Nie trzeba informować byłych partnerów, jednak lekarze wskazują, że warto takie osoby jakoś zachęcić do wykonania testu na obecność wirusa HIV, bo mogą zakażać innych i tracą szansę na leczenie. „Łatwo powiedzieć komuś, by był uczciwy. Strach przed odrzuceniem jest wielki, a dla mnie zupełnie zrozumiały” – dopowiada Cybula.
Jarek: „Trzeba mówić. Ja bym powiedział jeszcze przed pójściem do łóżka. Może nie na pierwszej randce, bo to mało wdzięczny »opener». Na pewno wcześniej niż później, bo najważniejsza jest szczerość”.
Gdy Jarek dowiedział się od lekarzy, że ma HIV, od razu powiedział swojemu partnerowi. Reakcja? „Zdarzyło się. Będziemy żyć dalej” – miał mu powiedzieć. Czy zaczął się bać o siebie? „Nie” – mówi Jarek. „To ja bałem się o niego. Bałem się, że go zakażę. Kiedy dowiedziałem się, czym jest wiremia, mocno się uspokoiłem” – mówi.
Są osoby, które się boją. Co zrobić, jeśli partner jest skutecznie leczony, a mimo wszystko chce mieć pewność i dodatkowo się zabezpieczyć? „To jak noszenie szelek i paska jednocześnie” – żartuje Cybula. „Niemniej można przyjmować leki, które uchronią przed zakażeniem. Stosuje się je, zanim dojdzie do narażenia na zakażenie, a zatem przed seksem oraz przez jakiś czas po. PrEP (czyli Profilaktyka przedekspozycyjna zakażenia HIV) polega na przyjmowaniu raz dziennie jednej tabletki zawierającej dwa leki przeciw HIV” – dodaje.
Oczywiście PrEP nie jest szczepionką, bo ta ma za zadanie „nauczyć” układ odpornościowy rozpoznawania i zwalczania zakażenia przez wiele lat. PrEP działa doraźnie. Gdy się go nie stosuje, ochrony przed zakażeniem nie ma. Jest on zalecany osobom, które chciałyby dodatkowo zabezpieczyć się w okresie prób zajścia w ciążę z zakażonym partnerem. Również dla tych, które wiedzą, że ich partner współżyje z innymi osobami, bo np. niedawno mieli rozpoznaną u siebie kiłę, rzeżączkę lub chlamydiozę.
Jarek: „Nie ma u nas kampanii o PrEP. W Niemczech są billboardy na ulicach i reklamy w gazetach, które zachęcają, by pytać lekarzy o profilaktykę. U nas pojawiłyby się pytania: »Dlaczego z moich podatków ma być finansowana rozwiązłość seksualna?«. Ludzie nie rozumieją, że przecież jeśli będzie przybywać zakażonych, koszt dla służby zdrowia będzie o wiele większy”.
„Taką mamy mentalność” – mówi Cybula. „Dużo krajów wprowadza PrEP za darmo, bo wiedzą, że pomaga ograniczyć epidemię, a jednocześnie pozwala zaoszczędzić pieniądze. Leczenie zakażonego pacjenta to koszt 2,5 tys. zł miesięcznie, natomiast PrEP – 120 zł. Różnica jest kolosalna” – przekonuje.
„Potrzebna jest bardzo szeroka profilaktyka i edukacja” – mówi Magdalena Ankiersztejn-Bartczak. „Nasz poziom wiedzy jest bardzo niski. 30 proc. osób uważa, że HIV przenosi się przez komary. Wiedza medyczna bardzo się zmieniła – dokładnie wiemy, jak zakażenie się przenosi, jak się przed nim zabezpieczać i gdzie testować, ale nasza mentalność pozostała w latach 90.” – dodaje ekspertka.
Przyznaje, że Fundacja Edukacji Społecznej zastanawiała się nad przeprowadzeniem kampanii społecznej, w której wzięłyby udział osoby zakażone. „Wiele z takich osób chce pomóc. Ale potem okazuje się, że ich mama mieszka w małej miejscowości albo mają męża na wysokim stanowisku, dzieci w przedszkolu. Nie chcą narażać bliskich na potencjalne ataki” – wyjaśnia Ankiersztejn-Bartczak.
Aneta Cybula: „Od lat edukujemy, że mówienie »nosiciel HIV« jest nieprawidłowe. Nosiciel to osoba, która przenosi czynnik zakaźny, ale sama nie choruje. Jeśli osoba zakażona HIV nie podejmie leczenia, może w późnym etapie zakażenia zachorować na AIDS. Dlatego lepiej jest mówić »ludzie żyjący z HIV« lub »ludzie zakażeni HIV«”.
Strategię tzw. szybkiej ścieżki zakończenia epidemii 90-90-90 zapoczątkował UNAIDS (Wspólny Program Narodów Zjednoczonych Zwalczania HIV i AIDS). Została przyjęta w 2015 r. i zakłada, że do końca 2020 r. 90 proc. zakażonych zostanie zdiagnozowanych, 90 proc. zdiagnozowanych będzie na skutecznej terapii i 90 proc. z będących na terapii będzie miało niewykrywalną wiremię, czyli nie będzie zakażać innych w kontaktach seksualnych. Strategię przyjęło ponad 60 miast. „Gdyby zadziałała we wszystkich krajach, to epidemia zostałaby zatrzymana. Na razie pierwszym miastem, któremu udało się spełnić założenia szybkiej ścieżki, jest Londyn” – mówi Magdalena Ankiersztejn-Bartczak.
Dodaje, że na świecie organizacje pacjenckie wprowadziły czwartą dziewięćdziesiątkę. „Chodzi o to, by 90 proc. osób miało zagwarantowaną odpowiednio wysoką jakość życia. Ma to przeciwdziałać dyskryminacji i stygmatyzacji. Niewykrywalna wiremia to dopiero połowa sukcesu, drugą, równie istotną częścią, jest jakość życia” – podkreśla.
W Polsce chcący podjąć terapię są leczeni skutecznie. Problemem jednak jest to, że 50 proc. wszystkich zakażeń HIV wykrywa się za późno, często na etapie pojawiania się chorób, jak u Jarka. Nie działa zatem u nas pierwsza dziewięćdziesiątka i mamy niski odsetek osób świadomych swojego zakażenia.
„W Polsce wszystkie leki są dostępne i bezpłatne dla pacjentów, a poziom opieki jest na europejskim poziomie” – mówi Marzec-Bogusławska. „Wyzwaniem jest, by inne instytucje poza Ministerstwem Zdrowia robiły więcej. Program przeciwdziałania HIV został przyjęty przez Radę Ministrów, wobec czego wszystkie ministerstwa powinny włączać się w te działania. Ministerstwo Zdrowia przekazuje znaczące środki na program leczenia i nie jest w stanie przeznaczać równie wysokich środków na profilaktykę” – dodaje.
Według sprawozdania z harmonogramu realizacji krajowego programu zapobiegania zakażeniom HIV i zwalczania AIDS wynika, że w 2018 r. ponad 222 mln zł przeznaczono na leczenie antyretrowirusowe, a na profilaktykę – 3 mln.
Liczba zgonów z powodu AIDS od 2011 r. maleje. „Niepokoi jednak to, że ludzie umierają na AIDS w krajach, gdzie leki są dostępne od wielu lat. Skoro umierają, to znaczy, że brakuje profilaktyki, bo wczesne wykrycie i włączenie leczenia blokuje uszkodzenie układu odporności” – przekonuje Marzec-Bogusławska.
Jarek postanowił, że chce pomagać innym. „Może komuś się przydam. Chcę pomóc osobom, które odczuwają strach, mają poczucie winy i wyrzuty sumienia. W takich momentach brakuje rozmowy z kimś, kto również przez to przechodził. Pamiętam, jaki to stres” – mówi.
Jako wolontariusz od początku roku pracuje przy projekcie Społecznego Komitetu ds. AIDS – „Buddy Polska” i udziela porad osobom, które dopiero dowiedziały się o zakażeniu.
„Działa na razie tylko dla mężczyzn, ale gdyby zgłosiła się kobieta, to oczywiście też otrzyma takie wsparcie” – zapewnia. Jak to wygląda? – Wchodzisz na stronę, wypełniasz formularz, a potem mailem dostajesz zasady programu. Jeśli je zaakceptujesz, to dostajesz adres mailowy do wolontariusza, z którym później możesz się skontaktować. Masz na to dwa tygodnie” – mówi.
Jest już po pierwszym spotkaniu z osobą potrzebującą pomocy.