Humanizm
Byle nie do okopu. Wielu mężczyzn nie chce bronić kraju
19 lutego 2025
Uniwersytet to szczególne miejsce. Zarówno jeśli chodzi o jego pochodzenie historyczne, cele, dla których został powołany, funkcje, jakie pełni, jak również materialne formy przybierane przez akademickie zabudowania. Ale moc uniwersytetów opiera się na czymś jeszcze: neutralności politycznej i światopoglądowej. Dlatego edukacja wyższa musi pozostać wolna od politycznych i światopoglądowych, ideologicznych wpływów i nacisków.
Współczesne rozumienie i postrzeganie uczelni wyższych coraz bardziej rozbiega się z pierwotnymi założeniami. Uniwersytety (szerzej- szkolnictwo wyższe) stały się swego rodzaju przedłużeniem szkoły średniej, ale też zawodowej. Nie są już szczególnym miejscem dla osób o empirycznie, czy filozoficznie kształtującym się podejściu. Absolwenci studiów wyższych przypominają dziś często dawnych maturzystów. Akademii naprawdę daleko dzisiaj do miejsca z reguły spokojnych rozważań, dociekań naukowych, filozoficznych i humanistycznych, badań i ukonstytuowanej dydaktyki. Nie wszystkie zmiany, które zaszły, są negatywne, ale sporą część z nich możemy oceniać krytycznie.
Co więcej, uniwersytety robią się z jednej strony mocno upolitycznione, a środowiska akademickie coraz wyraźniej afiszują swoje poglądy ideologiczne. Z drugiej – nauczanie jest coraz mniej konserwatywne – w negatywnym rozumieniu tego słowa. Do programów w szkolnictwie wyższym wdraża się coraz więcej niekoniecznie dobrze potwierdzonych empirycznie teorii, mało ważnych ciekawostek. W przypadku kierunków humanistycznych nawet całe kierunki potrafią być oparte na nonsensownych pseudonaukowych przesłankach. Takich jak „queer studies”, które wprost negują niepodważalne fakty z zakresu biologii, psychologii i socjologii. Dla biologów to wygląda tak, jak dla fizyków studia z teorii płaskiej Ziemi.
Warto przeczytać: „Spokojnie, to nie jest choroba”. Tak szkodliwe teorie zmieniają naukę
Zauważalne jest też coraz częstsze łączenie uniwersytetów z biznesem. Może to przynosić pewne korzyści strukturalne, czy gospodarcze, ale jednocześnie utowarowia szkolnictwo wyższe. Generuje dodatkowe sieci kontaktów towarzyskich, podnosząc ryzyko powstawania klik czy incydentów kumoterstwa. Nie chcę przez to powiedzieć, że uczelnie powinny być odizolowane od firm, rynków itd. Pragnę jedynie zaznaczyć, że często uważane za priorytetowe kontakty uniwersytetów czy szerzej — szkolnictwa wyższego — z biznesem mają też poważne konsekwencje. Włącznie ze zmianą nastawienie i priorytetów, od wieków charakterystycznych właśnie dla instytucji akademickich. A także drenowaniem wybitniejszych jednostek z obszaru dydaktyki lub badań na rzecz konkurencji rynkowej w poszczególnych gałęziach gospodarki.
Z jednej zatem strony uniwersytety nawiązują do swej dobrej tradycji bycia miejscami do prowadzenia badań, nauczania wyższego, toczenia debat. Ale mocno się to umasowiło, poziom obniżył, podejście i intuicje środowiskowe nieco za bardzo uległy regułom kapitalizmu. W tym wszystkim istotne jest też upolitycznienie uniwersytetów, a w niektórych obszarach nawet samej nauki jako systemu dociekania prawdy. I na tym chcę się w tym artykule skupić.
Gorący temat: USA: Departament Edukacji do likwidacji. Nie jest to odpowiednik MEN
Wykształcenie zdobyłem na Uniwersytecie Przyrodniczym w Poznaniu. Wygłaszanie poglądów politycznych i ideologicznych na tej poznańskiej akademii rolniczej nie należy do mile widzianych. Gdy jednak uczestniczyłem później w wykładach na innych, bardziej mainstreamowych uczelniach, zszokowało mnie, z jaką lekkością niektórzy wykładowcy opowiadali się za poszczególnymi stronnictwami.
W jednym przypadku prowadząca zajęcia na temat globalnego ocieplenia wprost agitowała za partią Razem. Od tego czasu przestali mnie szokować profesorowie-celebryci, wypowiadający się w mediach z poparciem dla polityków. I nie mówię tu o spokojnym, obiektywnym komentowaniu, lecz zaangażowanym aktywizmie politycznym. A upolitycznienie uczelni nie jest dobrym zjawiskiem.
Przede wszystkim opowiadanie się przez naukowców i wykładowców po którejś stronie politycznego, czy ideologicznego sporu powoduje utratę zaufania do nauki. Dzieje się tak, gdy naukowcy sprzeniewierzają się zasadom empiryzmu i metodologii naukowej.
Doskonałym przykładem jest poparcie przez niemałą część środowisk akademickich postulatów transseksualnych ekstremistów, w tym negowanie binarności płci. Dla porównania, gdy biolodzy zaangażowali się w spór z kreacjonistami, zyskali uznanie i poparcie społeczne. Tyle że wtedy powoływali się na argumenty naukowe – a nie ideologiczne, jak w przypadku ruchu trans.
W warunkach konfliktu politycznego trudno jest utrzymywać nie tylko autorytet nauki jako takiej, ale i powagę wobec wykładowcy. Nawet jeśli ma on pełne kompetencje do nauczania i odpowiednią wiedzę, ci studenci, którzy będą mieć inne poglądy niż te głoszone przez nauczyciela, siłą rzeczy nie będą do niego pozytywnie nastawieni. Naukowcy i wykładowcy to osoby zaufania publicznego, a ich codzienna praca na uczelni z grupami studentów bądź co bądź jest publiczna. Mądry i dojrzały przedstawiciel środowiska akademickiego wie, że wdawanie się w awantury na Facebooku, czy Twitterze to coś poniżej poziomu wiarygodnego naukowca.
Niezwykłe wydarzenie. Holistic Talk w Bielsku-Białej. Tu idee staną się rzeczywistością
Swoją drogą: dobry papierek lakmusowy klasy i prawdziwej inteligencji – sprawdzić, czy dany wykładowca, profesor, doktor nie „bije piany”, trzyma dystans, a nawet o tych, których ewidentnie krytykuje, wypowiada się z kulturą.
Trzeba też powiedzieć wprost: w przypadku naukowców kierowanie się polityką, aktywizmem i światopoglądem ideologicznym jest zasadniczym konfliktem interesów. Nauczanie studentów wymaga tego, by za najistotniejsze uważać jakość ich wykształcenia: rzetelność przekazywanej wiedzy, przyswajalną formę jej podawania i wiarygodną weryfikację nabytych informacji i umiejętności.
Wykładowca wtrącający swoje poglądy polityczne albo agitujący za jakąś partię stawia na pierwszym miejscu swoje widzimisię. W jeszcze gorszym świetle widziani powinni być naukowcy, którzy prowadząc badania, nie mają za priorytet dociekanie prawdy, lecz satysfakcjonują ich wyniki potwierdzające ich światopogląd.
Nie da się ukryć, że ideologia i polityka obecna na uniwersytetach to przede wszystkim ekstremizm „lewicowy”, poprawniej nazywany wokeistycznym. Pokazały to rozliczne badania i sondaże, ale przede wszystkim rzeczywistość. Nierzadkie stało się cenzurowanie i nękanie centrowych i konserwatywnych wykładowców, studentów, czy gości debat. Jednym z głośniejszych przypadków na Zachodzie była dr Kathleen Stock. Jednak i w Polsce miały miejsce podobne zdarzenia.
W USA problem jest już tak powszechny i głęboko zakorzeniony – toksyczne dla nauki i dydaktyki postawy są sankcjonowane instytucjonalnie przez rozmaite biura do spraw inkluzywności – że powstała sprzeciwiająca się temu organizacja, walcząca o wolność badań i wolność debat w przestrzeni akademickiej.
Jej założycielem jest prof. Jonathan Haidt, wybitny amerykański psycholog. Jeszcze kilkanaście lat temu postrzegany jako progresywny, ale dziś, podobnie jak prof. Richard Dawkins, jest oskarżany o nieinkluzywność. Założona przez niego Heterodox Academy wstawia się za nękanych naukowców i wykładowców. Interweniuje, gdy dochodzi do nagonek mających na celu odwoływanie debat akademickich.
O ile w Polsce przypadki nękania i zero-jedynkowej cenzury są albo epizodyczne, albo odnoszą się do konkretnych osób, upatrzonych przez akademickich aktywistów, o tyle w USA masowość problemu – jak nietrudno zgadnąć – przysporzyła dużej sympatii i poparcia dla Heterodox Academy. Wiem z różnych źródeł, że w Polsce również ma swoich członków i kto wie, czy niedługo i u nas nie powstanie jej filia lub lokalny odpowiednik.
Przeczytaj wywiad z Łukaszem Sakowskim: Kryzys rodzicielstwa. Fala hejtu przed premierą książki biologa