Prawda i Dobro
Powódź 2024. Zalew wzajemnych oskarżeń i hipokryzji
12 listopada 2024
Defilady, na których machiny do zabijania toczą się ulicami ku uciesze rodzin z dziećmi, organizuje się w Korei Północnej, Białorusi i Rosji. Czy naprawdę musimy być w tym towarzystwie?
Siły zbrojne są nam potrzebne, w XXI w. wcale nie mniej niż dawniej, co tylko potwierdza nieusuwalną ułomność ludzkiej natury. Należałoby tę smutną konstatację potraktować jako coś wstydliwego, podobnie jak codzienne wizyty w toalecie, które również są konieczne, a jednak nikt normalny z nimi się nie afiszuje.
Patrząc z tej perspektywy, dumne paradowanie po ulicach miast z wojskową maszynerią, która służy do zabijania, będzie w najlepszym przypadku niezdrowym ekshibicjonizmem, a w najgorszym – aktem zbiorowego szaleństwa.
Rozumieją to nawet w Stanach Zjednoczonych, najpotężniejszym militarnie kraju świata, którego obywatele są bardzo dumni ze swoich żołnierzy i weteranów. Na corocznych paradach na Memorial Day w Waszyngtonie nie ma żadnych czołgów, wyrzutni rakiet ani wozów pancernych. Zamiast tego jest przemarsz orkiestr wojskowych i kompanii reprezentacyjnych w mundurach galowych albo strojach z epoki.
A głównym punktem programu jest przejazd setek tysięcy motocyklistów ze wszystkich 50 stanów. W ten sposób, przez afirmację swojego stylu życia, wyrażają patriotyzm i oddają hołd weteranom.
Kiedy w zeszłym roku prezydent Donald Trump chciał zorganizować w stolicy defiladę machin wojennych, nawet republikańscy kongresmeni poczuli się nieswojo. Przestrzegali, żeby nie był to „sowiecki pokaz maszynerii”. A rada miasta Waszyngton pisała na Twitterze: „Thanks, but no tanks!” (czyli w luźnym tłumaczeniu „Dziękujemy, nie czołgujemy!”).
Prezydent wycofał się ze swoich planów.
Chore marzenia o czołgach sunących po ulicach Waszyngtonu pojawiły się w głowie Trumpa rok wcześniej, kiedy na własne oczy obserwował Dzień Bastylii w Paryżu. Francuzi są jednym z niewielu narodów, które wciąż urządzają zmilitaryzowane parady – obok m.in. Korei Północnej, Chin, Białorusi i Rosji. Ten przejaw megalomanii czy nostalgii za dawnymi czasami, kiedy w Paryżu decydowały się losy świata, nie zmienia naszej generalnie pozytywnej opinii o ojczyźnie bagietek, szampana oraz idei równości, wolności i braterstwa; ale nie ma powodu, żeby Francuzów w paradowaniu naśladować.
Jeśli już kogoś warto w tej kwestii naśladować, to prędzej Ukraińców. Ich nowy prezydent Wołodymyr Zełenski – wcześniej aktor i komik, którego mało kto traktował poważnie – właśnie anulował tegoroczną paradę z okazji Dnia Niepodległości w Kijowie. Zaoszczędzone pieniądze przeznaczył na premie dla żołnierzy. Morał z tego taki: czasami dobrze, kiedy władzę zdobędzie ktoś, kto pochodzi spoza układu i nie ma odruchów typowych dla zawodowych polityków.
Niestety my, Polacy, ciągle czekamy na naszego Zełenskiego, dlatego 15 sierpnia na ulicach Katowic – i w telewizji w całym kraju – oglądać będziemy kuriozalną defiladę czołgów.
INNY PUNKT WIDZENIA: