Prawda i Dobro
Pieśni różnych kultur kryją wspólny sekret. Uczeni poznali tajemnicę
21 listopada 2024
Okazuje się, że jest wart zdumiewająco dużo. Uczestnicy aukcji w Nowym Jorku, na której pod młotek poszedł Portret Edmonda de Belamy, wycenili go na 432 tys. dolarów
Tego dnia, w październiku ubiegłego roku, w nowojorskim domu aukcyjnym Christie’s sprzedawano również dzieła sztuki stworzone przez ludzi, w dodatku bardzo znanych. Dla przykładu – Andy Warhol poszedł za 75 tys., zaś Roy Lichtenstein – za 87 tys. dolarów.
Portret namalowany przez maszynę opartą na koncepcji GAM, czyli Generative Adversarial Network – potem wyjaśnimy sobie, o co chodzi – wywołał niejakie kontrowersje. „Czy na pewno można mówić w tym przypadku o sztuce?” – powątpiewają sceptycy. Niektórzy historycy sztuki uważają, że mamy do czynienia raczej z wydarzeniem konceptualnym (czytaj: nienowym i marginalnym); inni – że z niesmacznym (czytaj: komercyjnym i sensacyjnym).
Tak czy inaczej, obraz wygenerowany bez bezpośredniego udziału człowieka, tylko przez maszynę – a maszynom, jak wiadomo, rzekomo brak wyobraźni – przedostał się na rynek sztuki w charakterze prekursorskiego klona. Co więcej, została mu nadana wartość rynkowa i to niebagatelna – prawie pół miliona dolarów.
Jak to wszystko było możliwe? I jakie ma znaczenie?
W roku 2014 niejaki Ian Goodfellow, podówczas naukowiec z
Université de Montréal zajmujący się sztuczną inteligencją, wymyśla sieć GAN. Składa się ona z dwóch algorytmów, które podejmują ze sobą pewien rodzaj gry.
Jeśli chcemy sieć GAN wykorzystać w malarstwie, można to zrobić następująco. Pierwszy algorytm – na podstawie bazy danych prawdziwych ludzkich obrazów – generuje nowy, własny obraz i przekazuje go drugiemu do oceny; drugi – na podstawie tej samej bazy danych prawdziwych obrazów – wydaje werdykt: czy przekazane mu dzieło narysował człowiek, czy maszyna.
Jeśli drugi algorytm prawidłowo wykryje maszynowość przedłożonego dzieła, wracamy do punktu wyjścia. Pierwszy algorytm znowu maluje obraz, przekazuje go do oceny drugiemu algorytmowi itd.
Proces twórczy kończy się, gdy drugi algorytm się pomyli, czyli stworzonemu przez pierwszy algorytm dziełu przypisze autorstwo człowieka.
Opisaną powyżej metodę twórczą wymyślił już nie sam Goodfellow, autor generalnej koncepcji sieci GAN, tylko Robbie Barrat, 19-letni programista, który zajmował się m.in. komputerową analizą historycznych portretów zaczerpniętych z bazy WikiArt.
W 2017 r. trzech młodych programistów – Hugo Caselles-Dupré, Gauthier Vernier i Pierre Fautrel – wykorzystuje pomysł Barrata, fragmenty napisanego przezeń kodu (wrzuconego do domeny publicznej) i tę samą bazę 15 tys. portretów (namalowanych między XIV a XX w.). Resztę algorytmu dopisują sami, w ten sposób tworząc już w pełni sprawną maszynę malarską.
Wspólnie ze znajomymi artystami tworzą grupę Obvious, która – według opisanej powyżej metody – generuje serię portretów nieistniejącego rodu de Belamy. Projektem udaje się zainteresować dom aukcyjny Christie’s, czego finałem jest aukcja Portretu Edmonda de Belamy.
„Bardzo ciekawe jest to rozmycie” – mówi Martyna Borowiecka, malarka z krakowskiej ASP, asystentka Pauliny Ołowskiej, przyglądając się portretowi za 432 tys. dolarów. „Ciekawe, że algorytm przypisał człowiekowi autorstwo właśnie tego obrazu. Myślę, że zagrało połączenie malarstwa figuratywnego z impresjonistycznym rozmyciem. Ten portret można rozumieć jako średnią wyciągniętą przez maszynę z tego, co obecnie lubimy”.
Znaczyłoby to, że wybory, jakich dokonują algorytmy, kierując się bazą kilkunastu tysięcy obrazów, świadczą w jakimś sensie o nas samych.
„Urzekające, że portret daleko odbiega od ludzkiej idei portretu z XVIII wieku. Jest w nim coś niesamowicie współczesnego. Zastanawiałabym się jednak, czy w przypadku tego portretu w ogóle mówimy o sztuce” – powątpiewa Borowiecka.
Z podobnymi wątpliwościami nie krył się Richard Lloyd, rzeczoznawca z departamentu druków domu aukcyjnego Christie’s. „To nie jest po prostu mash-up” – zauważa, ale jednak wzbrania się przed nazwaniem portretu dziełem sztuki, tłumacząc, że to określenie jest w tym wypadku zbyt antropocentryczne.
Po niespodziewanym sukcesie aukcji Barrat oskarża Obvious o plagiat. W domach Casellesa-Dupré, Verniera i Fautrela rozdzwaniają się nagle telefony. Jedyne, co mają do powiedzenia dziennikarzom: że nigdy nie kryli inspiracji pracą Barrata, a cały szum wywołały media. Im, czyli członkom Obvious, nie zależało rzekomo na rozgłosie, lecz na nauce. Bo choć produktem końcowym działalności artystów programistów jest sztuka, to jednak swoją działalność nazywają badaniami (research).
Na swojej stronie piszą: „Decydujemy się wystawić naszą pracę na aukcji, by z dochodu móc sfinansować dalsze badania. Pieniądze zostaną przeznaczone na dalszą produkcję tego rodzaju prac. Nowa sztuka, nowe zasady, pełne prawa do grafik dla wszystkich – to korzyści, jakie z tego wynikną dla wszystkich”.
Na zakup następnego portretu z cyklu – Hrabia de Belamy – zdecydował się kolekcjoner Nicolas Laugero-Lasserre. Tym razem cena nie została ujawniona. Obecnie obraz wisi pomiędzy pracami Banksy’ego, JR, Sheparda Faireya, Speedy’ego Graphito, Space’a Invadera, Jonone’a Jerome’a, a także Futury 2000. Czyli w dobrym i starannie wyselekcjonowanym towarzystwie streetartowej śmietanki.
Na stronie jednej z londyńskich galerii o kolekcjonerze można przeczytać, m.in., że „jego zainteresowanie twórczością wyrastającą z wyraźnej świadomości politycznej i społecznej zostało pogłębione o artystyczne działanie aktywistów street artu”. O samej kolekcji
Lagerro-Lasseur czytamy zaś, że „należy ją postrzegać jako zwierciadło duchowej i geopolitycznej kondycji świata, a także jako odzwierciedlenie własnych poglądów kolekcjonera”.
Street art wyrósł w latach 60. na fali kontrkultury; miał być niekomercyjnym komunikatem – np. w formie graffiti – wywołującym zmiany w świadomości zbiorowej. A także aspirował, by stać się przeciwwagą dla sztuki zinstytucjonalizowanej – działalnością wolną, anonimową i bezinteresowną (tzn. nieodpłatną). Czyli kontrkulturą właśnie.
Czy zatem zakup Portretu Hrabiego de Belamy jest manifestem przeciwko sztuce zinstytucjonalizowanej? O możliwe motywy kolekcjonera pytam Agatę Jabłońską, historyczkę sztuki z krakowskiego Muzeum Narodowego. Początkowo zbywa mnie śmiechem:
„Nie wyobrażam sobie, by to dzieło pasowało do sztuki renesansowej czy baroku. Nie pasuje też do sztuki XIX-wiecznej ani manierystycznej. Do symbolicznej też nie. Więc – na drodze eliminacji – chyba już musi wisieć pośród street artu…”.
Dalej mówi już poważnie:
„Algorytm tworzący kompilacje znanych motywów, by uzyskać uniwersalny przekaz? Było tylko kwestią czasu, że ktoś tego spróbuje. W historii sztuki można trafić na tropy jawnie mechanicznego przetwarzania kulturowych klisz (Warhol); posługiwania się obiektami nie-ręką-artysty-stworzonymi (Duchamp); znudzenie własnymi umiejętnościami technicznego odtwarzania stylu dawnych mistrzów. To przecież stoi u zarania XX-wiecznej awangardy, której prekursorem był piekielnie zdolny dzieciak nazwiskiem Picasso. Nawet mechanika sieci neuronowych znajduje analogię w podejściu Abrahama Warburga, który – tworząc Atlas Mnemosyne – wcielał w życie myślenie kompilacyjne czy kontaminacyjne. Zestawiał on w jednym dziele motywy łączące się w całość podobne do tego, co udało się osiągnąć chłopakom od Obvious Art. Do tej pory mieszanie musiało zajść w głowie, ale mechanika pracy była podobna”.
Jasne jest zatem, że cały proces powstawania Edmonda de Belamy ufundowany został na serii zapośredniczeń. Pytanie, czy kategoria oryginalności nie jest dziś zbyt zwietrzała, by przy jej pomocy decydować o tym, co sztuką nazywamy, a czego nie.
„Sztuce przeciwstawia się nieraz kulturę pojmowaną jako coś, co się dziedziczy, kumuluje i przekazuje, a nie coś, co się przekracza” – mówi
Laurence Bertrand Dorléac, francuska historyczka sztuki. „A jeśli zdefiniujemy artystę właśnie jako kogoś, kto przejmuje i przetwarza wszystko, co się dotychczas wydarzyło, okaże się, że dokładnie to samo robią sztuczne inteligencje”.
Zanim zdecydujemy, czy Portret Edmonda de Belamy jest sztuką, warto najpierw ustalić, kto jest jego autorem. Maszyna czy ludzie z kolektywu Obvious? To również jest niejasne.
Odpowiada Caselles-Dupré, jeden z nich: „Jeśli artysta jest tym, który tworzy obraz, to będzie nim maszyna. A jeśli artysta to ten, który odpowiada za wizję i chce się dzielić przesłaniem, to bylibyśmy to my z kolektywu Obvious”.
Poniekąd zgadza się z nim Agata Jabłońska: „Rozumiem, że całe przedsięwzięcie jest performatywne i bardzo konceptualne. Wic i artyzm polegają nie na samodzielnym, wyabstrahowanym działaniu maszyny, lecz na jej kooperacji z człowiekiem”.