Izrael: państwo rozmytych granic i niedokończonej konstytucji

W wielu niezwykle fundamentalnych sprawach w Izraelu panuje niejasność. Jest bowiem państwem, które nie wie, czy ma konstytucję. Nie wie, dokąd sięgają jego granice, a nawet z rozmysłem ten problem rozmywa. Czy jest państwem świeckim, czy religijnym? Czy opiera się na zasadzie etnicznej, czy obywatelskiej? Żadna z tych spraw nie jest rozstrzygnięta – mówi Marek Matusiak, koordynator projektu Izrael–Europa w Ośrodku Studiów Wschodnich.

Na czym polega wyjątkowość Izraela? Faktycznie – jak mówią sami Izraelczycy – jest to państwo jedyne w swoim rodzaju?

Dosyć ostrożnie podchodzę do kryterium wyjątkowości. Uznanie czegoś za jedyne w swoim rodzaju nie ułatwia nam bowiem zrozumienia tego. Owszem, niektórzy Izraelczycy podkreślają, że wiele zagadnień związanych z ich państwem nie ma analogii we współczesności ani w przeszłości. Religia, historia, moralność, prawo międzynarodowe, bezpieczeństwo – z każdej z tych perspektyw Izrael ma wykraczać poza standardowe kategorie i klasyfikacje. Rzecznicy jego wyjątkowości podkreślają tę specyfikę i przekonują, że „Izraela nie można porównywać z żadnym innym państwem”. Taka postawa w ich oczach uzasadnia konieczność odrębnego traktowania tego kraju na arenie międzynarodowej i uwzględnienia długiej listy szczególnych okoliczności. Widać to na przykład w komunikacji ze światem zachodnim. Z jednej strony władze Izraela odwołują się do wspólnoty wartości i wskazują, że jest jedyną demokracją na Bliskim Wschodzie, z drugiej zaś wskazują, że ze względu na otoczenie regionalne i żydowski charakter nie może być „klasyczną” demokracją, jak te w Europie i Ameryce Północnej.

Niewątpliwie Izrael jest państwem o niezwykle ciekawej historii, rozpiętym między biblijną starożytnością a współczesną bardzo twardą, zdecydowanie świecką polityką. Naród żydowski przetrwał stulecia życia w diasporze dzięki religii, której początków trzeba szukać w II tysiącleciu p.n.e., a państwo narodu żydowskiego powstało dzięki XIX-wiecznemu, na wskroś nowoczesnemu, ruchowi syjonistycznemu. Żydzi stworzyli je na terenach zamieszkiwanych przez Arabów, by mogło przyjmować ich z całego świata, co doprowadziło do niezwykłego zróżnicowania społecznego ludności dzisiejszego Izraela. Z tych – i wielu innych – względów Izrael niewątpliwie ma wiele unikalnych cech. Z jednej strony granice, wewnątrz których istnieje określony porządek prawny – jest zatem państwem podobnym do innych. Jednak gdy przyjrzymy się mu dokładniej, to okaże się, że w wielu niezwykle fundamentalnych sprawach w Izraelu panuje niejasność. Izrael jest zatem państwem, które nie wie, czy ma konstytucję. Nie wie, dokąd sięgają jego granice, a nawet z rozmysłem ten problem rozmywa. Czy jest państwem świeckim, czy religijnym? Czy opiera się na zasadzie etnicznej, czy obywatelskiej? Żadna z tych kwestii nie jest rozstrzygnięta.

Zobacz też:

Przyjrzyjmy się im. Dlaczego Izrael nie wie, czy ma konstytucję?

Gdy w 1948 roku Izrael ogłaszał niepodległość, zakładano, że będzie miał konstytucję w formie jednego aktu prawnego. Szybko okazało się, że bardzo trudno będzie osiągnąć konsensus co do tego, jaka powinna być treść konstytucji Izraela. W związku z tym, w 1950 roku przyjęto zasadę, że będzie ona przyjmowana „po kawałku”. Kneset będzie uchwalał kolejne rozdziały w postaci odrębnych ustaw, a one kiedyś złożą się na izraelską konstytucję. Ten proces legislacyjny trwa do tej pory. Poszczególne rozdziały nazywają się ustawami zasadniczymi, obecnie jest ich 14. Ostatnia została przyjęta w 2018 roku.

Powstaje pytanie, czy ustawy zasadnicze mają wyższy status normatywny niż inne prawa? Formalnie nie mają, są przyjmowane zwykłą większością głosów, do ich zmiany także nie jest potrzebna większość kwalifikowana. Nigdzie nie zapisano, że rozdziały konstytucji są ważniejsze od innych ustaw. Jednak w 1995 roku Sąd Najwyższy wypracował interpretację, w myśl której ustawy zasadnicze są nadrzędne wobec innych aktów prawnych i w związku z tym każda nowo uchwalana ustawa musi być z nimi zgodna. A organem właściwym do weryfikowania tej zgodności jest właśnie Sąd Najwyższy. Jednak tej doktryny nie uznała spora część izraelskiej sceny politycznej, uznając postanowienie sędziów za uzurpację. Ostatnie masowe protesty w Izraelu przeciwko planowanemu przez rząd Benjamina Netanjahu ograniczeniu uprawnień Sądu Najwyższego wybuchły właśnie dlatego, że do władzy doszły te siły polityczne, które uważają, że wymiar sprawiedliwości ma zbyt wielką władzę i należy ograniczyć możliwość ingerowania Sądu Najwyższego w akty prawne przyjmowane przez parlament. Nie można zatem powiedzieć, że w Izraelu istnieje jasność co do tego, jak zorganizowany jest system najważniejszych aktów prawnych państwa.

Jeszcze bardziej skomplikowana sytuacja dotyczy jego granic.

To znaczy?

W Europie odruchowo uznajemy, że państwo ma jasno określone granice. Patrząc na Izrael, uznajemy, że jego granice sięgają tam, gdzie ukształtowały się po wojnie o niepodległość w latach 1947–1949. Z kolei Izrael uważa za swoje terytorium państwowe także wschodnią część Jerozolimy i wzgórza Golan, które zajął w czasie wojny sześciodniowej w 1967 roku i później formalnie anektował, czego większość świata nie uznaje. Oprócz tego mamy jeszcze osiedla i przyczółki żydowskie na Zachodnim Brzegu Jordanu, także zajętym podczas wojny sześciodniowej. Zachodni Brzeg (w terminologii izraelskiej Judea i Samaria) nie jest z perspektywy Izraela obszarem okupowanym, lecz terytorium spornym o nierozstrzygniętym statusie, nad którym władze w Jerozolimie sprawują ogólną kontrolę wojskową i częściowo administracyjną. Mieszka tam około pół miliona Żydów. Osiedla żydowskie na Zachodnim Brzegu nie zostały formalnie anektowane, ale są one de facto enklawami państwa żydowskiego. Są chronione przez wojsko, zintegrowane infrastrukturalnie z resztą kraju, odbywają się tam wybory do Knesetu, warunki życia są podobne jak w całym Izraelu. Funkcjonują, jakby stanowiły jego część. Mamy zatem taką sytuację: władze Izraela i społeczność międzynarodowa inaczej definiują terytorium państwowe Izraela, a jego rzeczywiste granice przebiegają jeszcze inaczej.

Określenie ludności Izraela też nie jest oczywiste. Wiemy, że liczy ona 9,7 mln mieszkańców: ponad siedem milionów Żydów i niemal dwa miliony Arabów. Jednak wśród tych ostatnich 1,6 mln to obywatele państwa, a 350 tys. – stali rezydenci anektowanej wschodniej Jerozolimy. Wolno im przebywać w kraju, przemieszczać się i pracować, ale nie głosować, a ich prawo pobytu może zostać w określonych warunkach anulowane.

Izrael
chatGPT / Midjourney / Maciej Kochanowski

Skąd takie rozwiązanie?

To była decyzja polityczna. Izrael nie chciał zwiększać liczby arabskich obywateli po zajęciu wschodniej Jerozolimy. Spora ich część jest pozbawiona obywatelstwa, ale żydowska ludność mieszkająca de iure poza jego granicami, na Zachodnim Brzegu, obywatelstwo ma. Jak widać, klasyczne określenie państwa jako władzy sprawowanej nad ludnością na danym terytorium w przypadku Izraela nie jest jednoznaczne.

Rola religii w Izraelu również jest tak niedookreślona?

Również. Izrael nie jest państwem religijnym, niewiele jest aktów prawnych wywiedzionych wprost z zasad judaizmu. Natomiast od samych początków państwowości izraelskiej istnieje niepisane porozumienie, że niektóre sfery życia pozostają w wyłącznej gestii instytucji religijnych. Dotyczy to małżeństw, rozwodów, pogrzebów i konwersji na judaizm. Ciekawym zjawiskiem jest też przestrzeganie szabatu. Izrael jest państwem świeckim, ale jednocześnie niemal na całym terytorium kraju w szabat nie funkcjonuje transport publiczny. Wyjątkiem są wielkomiejskie Tel Awiw i Hajfa, które wprowadzają specjalne, „szabatowe” linie autobusowe. Cały czas wybuchają spory, jak interpretować religijny zakaz podróży w czasie szabatu. W Tel Awiwie jakiś czas temu wybudowano pierwszą linię tzw. lekkiej kolei, czyli prametra – częściowo podziemnego, a częściowo naziemnego. Tel Awiw jest miastem niemal wyłącznie świeckim, ale ta kolejka w szabat nie będzie funkcjonować, bo podlega ministerstwu transportu, a ono stoi na stanowisku, że transport publiczny nie może działać w czasie święta.

Na przykładach dotyczących konstytucji, terytorium, ludności czy roli religii widać wyraźnie, że najbardziej fundamentalne sprawy w Izraelu nie zostały jeszcze ustalone. Jakby to państwo wciąż jeszcze się formowało i decydowało, jakie ono właściwie chce być. W Izraelu, w zależności od tego, kogo zapyta się o daną sprawę, można uzyskać krańcowo różne odpowiedzi.

Z czego wynika ten brak jednoznacznej odpowiedzi na zasadnicze pytania dotyczące funkcjonowania państwa? Ze zróżnicowania poglądów społeczeństwa?

Żydzi, którzy osiedlali się w brytyjskiej Palestynie, byli niezwykle zróżnicowani światopoglądowo. Do Ziemi Izraela, czyli regionu, który – jak wierzą – został dany Żydom przez Jahwe, przywieźli oni z całej Europy niezwykłą paletę orientacji, tradycji, doktryn i poglądów. Żeby wszystkie grupy w ramach społeczności żydowskiej w Palestynie poparły ogłoszenie niepodległości, siłą rzeczy niektórych spraw nie można było definiować do końca. Świeccy Żydzi nie odnaleźliby się w państwie religijnym. Religijni – w państwie radykalnego sekularyzmu. Rozstrzygnięcie zasadniczych spraw odłożono na później, gdy państwo wzmocni się i okrzepnie.

Przeczytaj także:

Sądzi Pan, że te sprawy będą musiały zostać domknięte w bliższej bądź dalszej przyszłości?

Na to pytanie trudno odpowiedzieć jednoznacznie. Z jednej strony Izraelczycy są bardzo sprawni w zarządzaniu tym niedodefiniowaniem. Potrafią wymyślać doraźne rozwiązania, które sprawiają, że państwo funkcjonuje sprawnie, a społeczeństwo w miarę harmonijnie. Natomiast coraz wyraźniej widać, że recepty z przeszłości przestają już działać i fakt, że formalnie nie rozstrzygnięto niektórych kwestii, staje się coraz bardziej problematyczny. Dawidowi Ben-Gurionowi, przywódcy ruchu syjonistycznego, jednemu z założycieli państwa i pierwszemu premierowi Izraela, ustępstwa na rzecz Żydów ultraortodoksyjnych nie wydawały się groźne. Jako lewicowiec uznawał konserwatyzm religijny za zabytek przeszłości. Dla niego oczywiste było, że ten świat musi odejść, zniknąć pod naporem nowoczesności. Nic takiego się nie wydarzyło. Wręcz przeciwnie – ta grupa ludności jest coraz liczniejsza, obecnie szacuje się ją już na około dziesięć procent populacji. Natomiast biorąc pod uwagę tempo przyrostu demograficznego, to ultraortodoksi za dwadzieścia lat mogą stanowić ćwierć ludności państwa. Przez lata w Izraelu zdecydowaną większość stanowili Żydzi o orientacji narodowej, wręcz nacjonalistycznej, ale co do zasady – niereligijni. Było jasne, kto dominuje i ustala reguły. To powodowało, że nie widziano potrzeby formalnego rozstrzygania wielu kwestii dotyczących charakteru państwa. Natomiast wraz ze zmianą proporcji demograficznych między Żydami świeckimi a religijnymi czy ultraortodoksyjnymi, dotychczasowy konsensus zaczyna się chwiać.

Izrael powstał przede wszystkim w wyniku wysiłków Żydów europejskich, czyli Żydów aszkenazyjskich. Oni dominowali przez wiele lat w życiu publicznym, a Sefardyjczycy lub Mizrachijczycy, czyli przybysze z Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu, byli w cieniu. W ciągu minionych kilku dekad ta sytuacja uległa wyraźnej zmianie. Teraz Żydzi, którzy przybyli z państw Bliskiego Wschodu i Maghrebu są istotną częścią elektoratu i mają dzięki temu duży wpływ na to, w jakim kierunku zmierza kraj. Dopóki dominowali aszkenazyjscy Żydzi z Europy, dopóty ramy funkcjonowania państwa były z grubsza ustalone. Natomiast obecnie, wraz z dojściem do głosu nowych grup społecznych, różnice zdań są coraz wyraźniejsze i uzgodnienie istotnych spraw w sposób możliwy do zaakceptowania przez lwią część sił politycznych i większość społeczeństwa, staje się coraz większym problemem. Rosnące wpływy ugrupowań religijnych, przy jednoczesnej próbie wymontowania z systemu bezpiecznika w postaci uprawnień Sądu Najwyższego do uchylania decyzji rządu uznanych przez sędziów za „nieracjonalne”, czyli nieproporcjonalnie skoncentrowane na interesie politycznym bez wystarczającego uwzględnienia interesu publicznego, wywołały w Izraelu masowe, żywiołowe protesty. Demonstranci wychodzili na ulicę w obronie praworządności i demokracji, ale motywował ich też strach przed tym, co może się wydarzyć, jeśli najbardziej prawicowy i religijny rząd w historii Izraela zostanie pozbawiony hamulca w postaci Sądu Najwyższego.

A co właściwie mogłoby się wydarzyć? Czego obawia się świecka cześć społeczeństwa?

Jak już wspominałem, w Izraelu już teraz niektóre czynności – śluby, rozwody i pogrzeby – są niedostępne dla części ludności. To wzbudza poważne niezadowolenie ze strony świeckich lub umiarkowanie religijnych Izraelczyków, którzy wciąż stanowią najliczniejszą grupę mieszkańców Izraela. Dla wielu osób ma to wymiar bardzo praktyczny. Na przykład znaczna część emigrantów z dawnego Związku Radzieckiego, których przybyło do Izraela ponad milion, nie mogą wziąć ślubu przed rabinem, bo formalnie nie są Żydami.

Izrael
chatGPT / Midjourney / Maciej Kochanowski

Jak to?

Istnieje rozbieżność między uznaniem kogoś za Żyda z punktu widzenia religijnego a posiadaniem izraelskiego obywatelstwa. Izraelskie obywatelstwo na podstawie tak zwanego prawa powrotu może otrzymać każdy, kto ma przynajmniej jednego przodka dwa pokolenia wstecz o udokumentowanym, żydowskich pochodzeniu. Niezależnie z której strony – może to być babcia lub dziadek. Emigranci z ZSRR najczęściej mogli udowodnić, że mieli żydowskie korzenie, chociaż zdarzały się oszustwa i nadużycia. Natomiast nie każda osoba, która kwalifikuje się do przyjazdu do Izraela i uzyskania obywatelstwa, jest Żydem. Bo tak naprawdę definicja żydowskości jest tylko jedna – religijna. Żydem jest ten, kto urodził się z matki Żydówki lub przeszedł konwersję na judaizm. Są one niezwykle rzadkie, bo w Izraelu uznawana jest tylko konwersja ortodoksyjna, która jest niezwykle wymagająca. W związku z tym w Izraelu żyje kilkusettysięczna grupa obywateli, którzy przyjechali do tego państwa, bo mieli żydowskiego przodka, ale nie są Żydami w sensie religijnym i to ich w jakimś sensie ogranicza. Służą w wojsku, płacą podatki, głosują w wyborach, mają dokładnie te same prawa, co wszyscy inni, ale jednak nie są Żydami. W związku z tym mają problem z zawieraniem ślubów, ich rozwiązywaniem czy pochówkiem. Ale sprzeciw wobec wyłączności małżeństw i rozwodów religijnych nie dotyczy tylko emigrantów z dawnego ZSRR. Budzi to niezadowolenie większości laickiej części społeczeństwa. Ich przedstawiciele mówią: mamy świeckie państwo, więc dlaczego sprawy stanu cywilnego są regulowane na podstawie prawa religijnego?

Kontrowersje budzą też kwestie związane z szabatem, o których już wspominałem. Spór o przestrzeganie szabatu w przestrzeni publicznej przypomina przeciąganie liny. Wszystko zależy od tego, czy danym miastem lub dzielnicą rządzą partie religijne, czy świeckie. Jeżeli w samorządzie dominują partie świeckie, to w szabat może działać komunikacja, kina, restauracje i sklepy. Jeżeli religijne – w czasie szabatu życie zamiera. W związku z tym, że Żydów ortodoksyjnych jest coraz więcej, Żydzi świeccy czują ich presję, widzą w nich zagrożenie dla swojego stylu życia. Dostrzegają taki mechanizm: do świeckiej dzielnicy wprowadza się kilka rodzin ortodoksyjnych i oczekuje, że lokalne władze dostosują panujące w niej zasady do reguł religijnych. Żydzi świeccy podkreślają, że społeczność ultrareligijna jest roszczeniowa i bardzo ekspansywna.

Istotna jest w tym kontekście sprawa służby wojskowej, która w Izraelu jest obowiązkowa dla wszystkich kobiet i mężczyzn. Natomiast ultraortodoksyjne kobiety są z niej zwolnione niejako „z definicji”, a ultraortodoksyjni mężczyźni również nie idą do armii. Z roku na rok odracza się im powołanie do wojska ze względu na naukę w szkołach religijnych, aż w końcu przestają je dostawać. To też jest przykład izraelskiej prowizorki. Nie ma jednego aktu prawnego, który by mówił, że mężczyźni ultraortodoksyjni są wyłączeni ze służby wojskowej tak długo, jak uczą się w jesziwach (wyższa szkoła talmudyczna dla nieżonatych studentów – przyp. red.) czy innych szkołach. Odraczanie ich służby wojskowej odbywa się na podstawie decyzji administracyjnych i ministerialnych okólników. Dyskusja na ten temat toczy się od dawna, a obecnie osiągnęła stan wrzenia, bo partie ultraortodoksyjne, które w minionych dziesięcioleciach uzyskały bardzo duży wpływ na życie polityczne, domagają się, żeby definitywnie zwolnić przedstawicieli ich społeczności ze służby wojskowej i zapisać to w odpowiednich ustawach. Co budzi zrozumiałe oburzenie reszty społeczeństwa, która widzi w tym skrajną nierówność. Nie rozumie, dlaczego jedna część społeczeństwa ma dźwigać na swoich barkach obowiązek obrony kraju, a druga ma być z niego zwolniona. Ba, politycy ultraortodoksyjni uważają, że charedim (w tłumaczeniu „nabożni”, „żyjący w bojaźni Boga”) powinni być zwolnieni także ze służby zastępczej. To też budzi kolosalny sprzeciw. Wielu Izraelczyków zarzuca ultraortodoksyjnym Żydom, że są ciężarem dla państwa, a unikają zobowiązań wobec niego. Tymczasem dla charedich taka argumentacja jest zupełnie pozbawiona sensu, bo wielu z nich nie uznaje istnienia współczesnego Izraela, żyjąc w oczekiwaniu na Mesjasza, który odrodzi biblijne państwo żydowskie. W przeszłości zdarzało się na przykład, że przedstawiciele partii Zjednoczony Judaizm Tory nie przyjmowali ministerialnych stanowisk, bo to oznaczałoby zaakceptowanie państwa Izrael w jego dotychczasowym kształcie.

Część społeczeństwa obawia się rozmywania fundamentów dotychczasowego porządku i dryfu Izraela w kierunku trudnym dla nich do przyjęcia. Sól ziemi współczesnego Izraela – ludzie świeccy i umiarkowanie religijni, nastawieni narodowo, lecz nie fanatycznie, którzy pracują, płacą podatki, służą w wojsku i posyłają do wojska swoje dzieci, od lat mają wrażenie, że tracą wpływ na własne państwo.

Czy istnieją jakieś wartości, czy instytucje, które w Izraelu nie są przedmiotem sporu? Których nikt nie kwestionuje?

Głęboki kryzys polityczny w Izraelu wywołany decyzjami dotyczącymi Sądu Najwyższego sprawia, że w Izraelu coraz powszechniejsze jest wrażenie, że uznawanych przez wszystkich „świętości” jest coraz mniej. Nawet armia, ciesząca się niekwestionowanym autorytetem społecznym, została w niego wciągnięta. Siły Obronne Izraela mają 187 tysięcy ludzi w służbie czynnej i około 445 tysięcy rezerwistów. Rezerwiści są niezwykle istotni dla funkcjonowania armii, stanowią jej integralną część. Nie są już żołnierzami, ale odbywają regularne szkolenia, podtrzymują umiejętności niezbędne do podjęcia walki. W czasie trwania antyrządowych protestów co rusz jakaś grupa rezerwistów ogłaszała, że nie będzie się zgłaszać na ćwiczenia. Dla przeciwników rządu był to koronny przykład, że zamach na Sąd Najwyższy może zniszczyć kraj. Natomiast zwolennicy reform w sądownictwie uznali rezerwistów odmawiających służby za zdrajców. Nagle okazało się, że spór polityczny uderza nawet w to, co wydawało się absolutnie święte i poza sporem, czyli siły zbrojne, które stoczyły kilka zwycięskich wojen i gwarantują bezpieczeństwo i przetrwanie państwa. Do tej pory w Izraelu wojsko nigdy i w żadnej formie nie angażowało się w konflikty polityczne.

Patrząc jednak z zewnątrz, wszystkich Izraelczyków z pewnością jednoczy wspólne poczucie zagrożenia. Pamiętają kolejne wojny z koalicjami arabskimi i wiedzą, że podpisany pokój mają tylko z dwoma sąsiadami: Jordanią i Egiptem. To jednak tzw. zimny pokój. Relacje z tymi państwami trudno nazwać przyjaznymi, wzajemne kontakty są mocno ograniczone. Natomiast Syria Izraela nie uznaje, podobnie jak Liban, który jest w coraz większym stopniu zdominowany przez Hezbollah – radykalnie szyicką, wspieraną przez Iran organizacją antyizraelską. A sam Iran pracuje nad bronią atomową i otwarcie głosi, że dąży do zniszczenia Izraela. Izraelczycy wiedzą, że w razie ataku na ich państwo będą dzielić ten sam los, niezależnie od różnic między nimi.

Drugim czynnikiem łączącym zdecydowaną większość społeczeństwa jest przekonanie, że Izrael jest państwem o etnicznie żydowskiej większości i powinien taki pozostać. Izraelscy Arabowie, czyli potomkowie ludności, która została na jego terytorium po żydowskiej wojnie o niepodległość, mają własne organizacje i partie polityczne, ale mówią często, że są traktowani jako obywatele drugiej kategorii i skarżą się na gorszy dostęp do edukacji, służby zdrowia i mieszkalnictwa. Jest w tym nieco racji. Poszczególne partie żydowskie mają oczywiście różny stosunek do ludności arabskiej, ale z wyjątkiem marginalnych ugrupowań postsyjonistycznych wszystkie siły polityczne zgadzają się co do tego, że Izrael powinien pozostać państwem żydowskim: zarówno w wymiarze kultury, jak i większości etnicznej.

To przekonanie w jakiejś mierze wyrasta także z pamięci o Zagładzie. Szoa jest obszarem społecznego i politycznego konsensusu. Jeżeli ktokolwiek – także za granicą – podejmuje próby relatywizowania czy umniejszania Zagłady, spotyka się w Izraelu z szerokim i ponadpartyjnym potępieniem. Dla Izraela Zagłada jest jednocześnie indywidualnie i kolektywnie przeżywaną traumą, żywą również w drugim i trzecim pokoleniu, ale także napomnieniem, że groźba fizycznego wyniszczenia niemal całego narodu w przypadku Żydów nie jest czysto teoretyczna. Stanowi fundament tożsamości narodu i państwa. Celem istnienia silnego i zdolnego do obrony swojej ludności państwa żydowskiego jest bowiem niedopuszczenie do powtórzenia się Zagłady i sprawienie, aby każdy Żyd mógł znaleźć w nim schronienie. Pod tym stwierdzeniem może podpisać się każdy żydowski obywatel Izraela. Wspomnienie Szoah bez wątpienia spaja Izraelczyków. Wiele innych spraw, o których mówiliśmy – coraz bardziej dzieli.


Może cię również zainteresować:

Opublikowano przez

Wojciech Harpula

Autor


Dziennikarz, redaktor, menedżer mediów. Były redaktor naczelny „Gazety Krakowskiej” i „Kuriera Lubelskiego”, laureat Nagrody im. Macieja Szumowskiego za reportaż prasowy. Współautor i autor książek reporterskich i popularnonaukowych.

Chcesz być na bieżąco?

Zapisz się na naszą listę mailingową. Będziemy wysyłać Ci powiadomienia o nowych treściach w naszym serwisie i podcastach.
W każdej chwili możesz zrezygnować!

Nie udało się zapisać Twojej subskrypcji. Proszę spróbuj ponownie.
Twoja subskrypcja powiodła się.