Nauka
Gorzka prawda o popularnym słodziku. Naukowcy: szkodzi naczyniom mózgu
27 czerwca 2025
„Wolność to prawo do mówienia ludziom tego, czego nie chcą słyszeć” oraz „Wolność oznacza prawo do twierdzenia, że dwa i dwa to cztery. Z niego wynika reszta” - oto niezapomniane cytaty z „Roku 1984” Georga Orwella. Książka angielskiego pisarza, dziennikarza i publicysty została wydana w 1949 roku i od razu spotkała się z fanatycznymi atakami ze strony zarówno państw socjalistycznych jak i partii komunistycznych, działających na Zachodzie, a popierających Związek Sowiecki.
Orwell we wszystkich, tak zwanych, „krajach demokracji ludowej” stał się pisarzem cenzurowanym. Nie wolno było ani publikować jego książek, ani w ogóle o nim wspominać. Co ciekawe, sam Orwell był socjalistą, uczestnikiem wojny w Hiszpanii, gdzie walczył w oddziałach Partii Robotniczej Zjednoczenia Marksistowskiego. Partia ta była jednak zwalczana przez komunistów podległych Związkowi Sowieckiemu i Stalinowi, a wreszcie część jej członków została wymordowana przez stalinowców. Sam Orwell był ścigany przez NKWD.
Z całą pewnością właśnie te doświadczenia, w czasie których Orwell zobaczył, jak wygląda prawdziwa, krwawa dyktatura, kierowana obłąkaną ideologią, pozwoliły mu na napisanie Roku 1984 – powieści do dzisiaj uważanej za jedno z najlepszych, a może nawet najlepsze w historii literatury, studium totalitaryzmu oraz wstrząsający obraz moralnego i fizycznego niszczenia jednostki i społeczeństwa przez bezwzględną dyktaturę.
Orwella czytano chętnie w latach PRL (jego książki wydawano w tak zwanym „podziemiu wydawniczym” albo sprowadzano z zagranicy), chętnie czyta się go również dzisiaj. Co gorsza, wiele opisywanych przez niego zachowań, zjawisk i procesów, mających powodować zniewolenie jednostek i społeczeństwa, nie tylko nie zanika, lecz wręcz się nasila.
Żyjemy w świecie, który nakłada obywatelom coraz ciaśniejsze kagańce. Z jednej strony robią to politycy i działacze lewicowych organizacji gromko pokrzykujący o surowym karaniu za tak zwaną „mowę nienawiści”, z drugiej strony czynią to wielkie i mniejsze korporacje, które nienawidzą krytyki i które starają się stłumić wszelkie głosy dotyczące ich niewłaściwych działań.
Do tego dochodzą jeszcze brutalne reakcje wielu celebrytów, którzy dysponując zarówno pieniędzmi jak i prawnikami, grożą procesowym zaszczuciem każdemu, kto im się narazi. W tym chórze, domagającym się zniewolenia języka, chętnie biorą również udział ogłupione media i dziennikarze, wręcz żądający wykluczania z języka, słów oraz pojęć, które autorytatywnie uznają za obraźliwe dla pewnych grup etnicznych lub społecznych.
Dla mnie, jako dla „dziecka PRL”, a więc człowieka, który uczył się i studiował w kraju zniewolonym represjami oraz cenzurą, wolność jest wartością nadrzędną, ideą, o którą walczyliśmy. To wolności w wymiarze indywidualnym, społecznym oraz państwowym domagaliśmy się, uczestnicząc w protestach na ulicach miast, to w obronie wolności zarówno ja, jak i wielu moich kolegów czy znajomych ryzykowaliśmy więzieniem, wyrzuceniem z uczelni, czy wyrzuceniem z pracy.
Dlatego też alergicznie reaguję na wszelkie podejmowane dzisiaj próby pozbawienia nas wolności. W Polsce zdarzały się wielkie skandale związane z wyrokami sądów atakującymi wolność słowa. Raper Mieszko został skazany na zapłacenie niemal 32 milionów złotych za nazwanie piosenkarki Dody „blacharą” (tak, tak, to nie pomyłka w druku, taki zapadł wyrok, dopiero zmieniony przez Sąd Najwyższy).
Przeczytaj również: Kto płaci za sztukę dla elit? Jacek Piekara stawia trudne pytania
Sądy skazywały również wiele osób, ośmielających się krytykować Adama Michnika i Gazetę Wyborczą, a w pewnym wyroku sędzia wręcz uznała, że Adam Michnik jest dobrem narodowym i krytykować go po prostu nie wolno. Podobną opieką wymiaru sprawiedliwości otoczony był (i niestety jest do tej pory) Jerzy Owsiak oraz jego pseudocharytatywna sekta. W latach 90. ubiegłego wieku bardzo głośny był proces, wytoczony przez firmę Amway, autorom filmu Witajcie w życiu, opisującym działanie przypominającego groźną sektę międzynarodowego koncernu. Sądy zakazały wtedy rozpowszechniania tego dokumentu, co opinia publiczna uznała za skandaliczny przejaw cenzury prewencyjnej.
Ja sam miałem wątpliwą przyjemność uczestniczenia w procesie, w którym Dorota Wellman – agresywna i wulgarna patocelebrytka, domagała się ode mnie niemal pół miliona złotych w zemście za kpiącego z niej twita. I, co ciekawe, pierwszy wyrok sądu był dla niej korzystny, a dopiero kolejny rozniósł jej oskarżenia oraz żądania na strzępy.
To i tak jednak nic w porównaniu z prześladowaniami, jakie spotykają obywateli w krajach zachodniej Europy. Na przykład w Wielkiej Brytanii aresztowano kobietę, która po cichu, w myślach, modliła się przed ośrodkiem aborcyjnym. Nikomu nie przeszkadzała, nikogo nie nękała – jedynym zarzutem było to, że modliła się. Znowu w Wielkiej Brytanii, w czasie trwania tak zwanej „Operation Stovewood”, media i politycy ukrywali zasięg i charakter tej wstrząsającej afery, gdyż działalnością kryminalną kierowały pakistańskie gangi. A Anglicy tak bardzo bali się oskarżeń o rasizm, że nałożyli cenzurę na mówienie o gwałceniu, torturowaniu i zabijaniu dzieci, czym właśnie zajmowali się owi Pakistańczycy (a sprawa dotyczyła co najmniej 1400 ofiar!).
Tak jak jednak w świecie cywilizacji zachodniej możemy jeszcze jakoś czasami wybronić nasze prawa do wolności słowa, tak w wielu państwach świata, poczynając od bliskich nam terytorialnie, Rosji i Białorusi aż po kraje islamskich dyktatur, z wolności słowa nie można korzystać nawet w ograniczonym stopniu. A ich obywatele naszą, kulawą i krytykowaną przez nas samych, wolność uznaliby za cud i błogosławieństwo.
Gorący temat: Dlaczego ludzie się buntują? To nie bieda jest prawdziwą iskrą
Od wolności słowa zaczyna się wszystko. Jeżeli zostaniemy jej pozbawieni, to nawet nie będziemy już mogli domagać się przestrzegania naszych praw, kiedy zaczną nam być odbierane inne rodzaje wolności. Z drugiej strony nie możemy żądać wolności absolutnej. Na wolność słowa muszą zostać nałożone pewne ograniczenia. Jest to konieczne, aby nie doprowadzić do sytuacji, w której wolność zezwala bezkarnie i bezdyskusyjnie krzywdzić innych ludzi.
Jakie widzę konieczne granice wolności słowa? Otóż po pierwsze nie wolno nikogo oskarżać o czyny, których nie popełnił. A chodzi nie tylko o czyny kryminalne, czy nieetyczne, ale o wszelkie nieprawdziwe informacje, które mogłyby ofiarę poniżyć lub zdyskredytować. Druga sprawa: nikomu nie wolno grozić. Groźby są już tym czynem, w ocenie którego wolność słowa musi ustąpić przed prawem karnym. Ale reszta? Reszta powinna być jak najbardziej dozwolona.
Jeżeli uważamy kogoś za głupca, nieudacznika, czy kanalię, to mamy prawo o tym publicznie mówić, gdyż są to tylko i wyłącznie nasze oceny oraz opinie, do których mamy prawo. Ba, w moim rozumieniu wolności, nawet obrzucając kogoś wulgarnymi wyzwiskami realizujemy nasze prawo do wolności. Być może jest to realizacja niewłaściwa, nieelegancka i niezbyt miła dla otoczenia, ale sądzę, iż ważniejsze od komfortu i elegancji jest prawo do swobody wypowiedzi.
I na koniec zostawię Państwu do przemyślenia jeszcze jeden fragment powieści Rok 1984. Przeczytajcie go uważnie i pomyślcie, czy to, co się dzieje obecnie nie jest właśnie wstępem, by zniszczyć w naszym społeczeństwie nie tylko wolność słowa, ale również umiejętność wolnego myślenia. „Czy nie rozumiesz, że nadrzędnym celem nowomowy jest zawężenie zakresu myślenia? W końcu doprowadzimy do tego, że myślozbrodnia stanie się fizycznie niemożliwa, gdyż zabraknie słów, żeby ją popełnić. Z roku na rok będzie coraz mniej słów i coraz węższy zakres świadomości”.
„Wolność kocham i rozumiem, wolności oddać nie umiem”, to fragment piosenki „Kocham wolność” zespołu „Chłopcy z Placu Broni”.
Przeczytaj inny felieton Jacka Piekary: Psijaciele są na zawsze