Nauka
Ziemia straciła siostrę. Badanie Wenus dowodzi, że nie jest podobna
17 grudnia 2024
Psychoterapia stała się usługą niemal tak powszechną jak stomatologia. Chodzenie na sesje stało się wręcz modne, szczególnie w wielkich miastach. Do gabinetów trafiają ci, którzy naprawdę potrzebują pomocy, ale też tacy, którym to wcale nie jest potrzebne. A przyjmują zarówno fachowcy, jak i szarlatani.
Obietnice są kuszące. „Psychoterapia da ci skuteczne wsparcie w rozwoju osobistym, pomagając osiągnąć samorealizację i maksymalnie wykorzystać indywidualny potencjał. Uprości i przyspieszy twój proces samorozwoju, stając się wsparciem na drodze do samorealizacji”. Lista korzyści też mami. „Osiągniesz wzmocnioną odporność psychiczną, poznasz skuteczne narzędzia do przeciwdziałania stresowi, głębiej zrozumiesz siebie, co przełoży się na poprawę samopoczucia”. Ponadto dostaniesz „wsparcie w trudnościach – w przeżywaniu traumatycznych doświadczeń, problemów zdrowotnych, radzeniu sobie ze stratą osób bliskich”. Psychoterapia „może skutecznie pomóc w leczeniu zaburzeń takich jak depresja czy lęk”.
Dla osoby zmagającej się z trudnościami dnia codziennego wymienione zachęty brzmią jak wybawienie. Mało kto zwraca uwagę na przewijający się tryb warunkowy (może pomóc), czy dość ogólne sformułowania (dostaniesz wsparcie, głębiej zrozumiesz). Bo w końcu o tym, czy terapia zadziała, w znacznej mierze decydujesz ty sam. Zawsze może się okazać, że nie jesteś na nią podatny.
Czy skoro współcześni Polacy coraz powszechniej korzystają z usług psychoterapeutycznych, to znaczy, że są bardziej zagubieni, niż ich rodzice i dziadkowie? A może po prostu szukają utraconego gdzieś sensu i psychoterapia wypełnia lukę po pochopnie porzuconych wartościach: religijności, życiu rodzinnym, wspólnotowości, bliskości z drugim człowiekiem?
Młodzi ludzie żyją w coraz większym komforcie i dostatku, nie muszą starać się tak, jak starsze pokolenia. Chcą, aby życie nie bolało. Gdy rzeczywistość stawia opór – bo w końcu nie żyjemy w raju – ludzie próbują temu zaradzić i szukają rozwiązania problemu. Psycholog czy psychoterapeuta staje się pierwszym wyborem
– mówi Krzysztof Zaniewski, psychoterapeuta.
Młode pokolenia Polaków wyzbyły się kompleksów pozostawania „biednymi kuzynami Zachodu”. Skończył się czas życia na dorobku i zerkania z podziwem na bogatszych. To osłabiło aspiracje, które w znacznym stopniu napędzały do działania dzisiejszych 50- czy 60-latków. Zanika też komponent religijny.
Ponadto cierpimy z powodu rozpadu więzi społecznych. Nie spędzamy wspólnie czasu, nie rozmawiamy twarzą w twarz, nie „przeżywamy razem życia”.
Porównując dzisiejszą sytuację z tą sprzed ćwierć wieku: młodzież w roku 2000 na kontakty społeczne poświęcała 6 godzin dziennie, obecnie jedynie 22 minuty
– przypomina Zaniewski.
Jednocześnie coraz więcej czasu zajmują nam smartfony, komputery, laptopy, szybko popadamy w uzależnienie. Zostało opisane nawet specyficzne schorzenie: FOMO, czyli „fear of missing out” (z ang. „strach przed zapomnieniem”). Obawiamy się, że ominie nas jakaś ważna informacja. FOMO został uznany za chorobę cywilizacyjną XXI wieku.
Ludzie zaczęli odczuwać pustkę, dotknął ich syndrom dziurawego gniazda. Materialne bogactwo przyniosło duchowe ubóstwo. W konsekwencji pojawiło się nadmierne psychologizowanie i próba leczenia zarówno tego, co chorobą jest, jak i tego, co nią nie jest
– ocenia Zaniewski.
Sytuację gwałtownie rosnącego popytu na sesje psychoterapeutyczne dostrzegli specjaliści. Przy okazji zaczęło się wokół nich pojawiać coraz więcej osób bez kwalifikacji, które nie tylko nie pomagają, ale, co gorsza, mogą pacjentowi zaszkodzić.
Polecamy: Dlaczego terapia oparta na naturze zyskuje na popularności?
Psychoterapeuci z jednej strony z zadowoleniem przyjmuje rosnącą świadomość psychologiczną społeczeństwa. Ich zdaniem nie ma w tym nic złego w tym, że coraz więcej osób widzi potrzebę dbania o higienę psychiczną i chce lepiej radzić sobie z emocjami.
Polskie społeczeństwo jest głęboko straumatyzowane i bardzo potrzebuje psychoterapeutów
– twierdzi psychoterapeuta Krzysztof Błażejewski.
Przytacza dane, które mówią, że aż 23 proc. Polaków cierpi z powodu przynajmniej jednego zaburzenia psychicznego. Do najczęstszych należą te związane z używaniem substancji psychoaktywnych (12,8 proc.) i zaburzenia nerwicowe (10 proc.). Ponadto 20-30 proc. osób w naszym kraju ma wykazywać objawy niewystarczające do postawienia diagnozy, ale obniżające jakość życia i mogące zwiastować pojawienie się zaburzenia. To między innymi obniżenie nastroju i aktywności, przewlekły lęk, drażliwość, lęki napadowe i ataki złości.
Cierpienie psychiczne związane z trudną historią się nawarstwia i przechodzi z pokolenia na pokolenie. Kumulacja cierpienia od czasów wojny, rozbitych rodzin, nieobecnych ojców, matek, zabranych majątków, później czasów PRL, wreszcie kapitalizmu, to wszystko bardzo wpłynęło na Polaków
– uzasadnia Błażejewski.
Z drugiej strony pojawia się coraz więcej głosów, że rosnące zapotrzebowanie na psychoterapię jest sztucznie kreowane przez samych psychoterapeutów. Do tej opinii przychyla się dr Tomasz Witkowski, psycholog z Uniwersytetu Wrocławskiego.
W latach 50. amerykański podręcznik diagnostyczno-statystyczny wyróżniał 102 jednostki chorobowe, obecnie jest ich prawie 400. Może to oznaczać, że albo ludzkość zmierza ku szaleństwu, albo ktoś te jednostki wymyśla. Ja skłaniałbym się ku tej drugiej odpowiedzi
– mówi Witkowski.
Problem z psychoterapią polega też na tym, że termin ten bywa notorycznie nadużywany.
Obejmuje on zarówno pomaganie, czyli wspomaganie w trudnych sytuacjach, na przykład po utracie pracy, w żałobie, w kryzysie wieku średniego czy przy problemach w związku, jak też samą terapię, z którą mamy do czynienia w przypadku chorób, zaburzeń osobowości, depresji
– wyjaśnia Zaniewski.
Mamy zatem do czynienia z całym spektrum sytuacji. Od dość powszechnego i banalnego braku motywacji do działania, do ciężkich sytuacji chorobowych.
Bez wątpienia rośnie grupa osób, które w psychoterapeutach upatrują panaceum na wszelkie własne problemy, podczas gdy w rzeczywistości nic poważnego im nie dolega. Szturmują gabinety również dlatego, że stało się to modne. Zdarza się, że nieprzygotowany terapeuta wyprowadza z wydumanej depresji czy traumy zdrowego pacjenta.
Niektóre psychoterapie bardziej przypominają seanse religijne niż pracę z wykorzystaniem osiągnięć nauki
– twierdzi Witkowski.
Zdarza się też, że psychoterapeuci wręcz wmawiają pacjentom problemy i wyolbrzymiają je. W tego typu sytuacjach często relacje z rodziną i bliskimi, zamiast ulec poprawie, pogarszają się. „Należy pamiętać, że psychoterapeuta nie stawia diagnozy w sensie medycznym, może ewentualnie zrobić to psychiatra” – mówi Zaniewski.
Polecamy: Ile kosztuje poznawanie prawdy o sobie?
Jak zatem ustrzec się psychoterapeutycznych szarlatanów?
Podstawą pracy psychoterapeuty jest superwizja, to znaczy kontrola pracy przez psychoterapeutę o wyższych kompetencjach i ukończonym szkoleniu superwizora psychoterapii. Chodzi o wspólne doskonalenie warsztatu, czego efektem jest realna poprawa relacji terapeutycznej
– wyjaśnia Zaniewski.
Jak dodaje, wielu terapeutów, nawet z wieloletnim doświadczeniem, z tej usługi niestety rezygnuje. Gdy wybrany przez nas specjalista nie współpracuje z superwizorem, powinna włączyć się nam lampka ostrzegawcza.
Ważne jest, do jakich zasad odwołuje się specjalista, któremu zamierzamy zaufać. Osoba, która podejmuje się prowadzenia psychoterapii, powinna mieć certyfikat przyznany przez Polskie Towarzystwo Psychologiczne, Polskie Towarzystwo Psychiatryczne, bądź jedno z towarzystw należących do Polskiej Rady Psychoterapii
Ważne jest osadzenie w jednej metodzie, bo każda z nich ma ścisłe zasady
– wyjaśnia Zaniewski.
Niestety, wielu pseudo-ekspertów zabiegając o klientów epatuje tajemniczymi nazwami, najlepiej z prefiksem neuro- , skrótami, np. NPD, EFT, PPS oraz przymiotnikami tworzonymi od niemieckich czy angielskich nazwisk. Na koniec zaznacza, że opierając się na wymienionych osiągnięciach, pracuje „metodą autorską”. To zwykle nic więcej niż bełkot i naciąganie potencjalnego klienta.
Przed podjęciem psychoterapii należy też ustalić jej cele i czas trwania.
Nowelizacja Ustawy o ochronie zdrowia psychicznego, obowiązująca od początku 2024 r. wprowadziła wprawdzie obowiązek trwającego co najmniej 1200 godzin szkolenia (wcześniej osoba po trwającym dwa weekendy kursie mogła tytułować się psychoterapeutą), ale nadal będzie można wykonywać zawód bez względu na kierunek ukończonych studiów.
Część środowiska apeluje o zmiany systemowe, w tym wprowadzenie Ustawy o zawodzie psychoterapeuty, mające zwiększyć bezpieczeństwo pacjentów. Obecnie bowiem profesja ta – dotycząca w końcu osoby dbającej o nasze zdrowie psychiczne – wciąż nie podlega ścisłym regulacjom. W przeciwieństwie do na przykład dietetyka, higienistki czy pracownika ochrony.
Dowiedz się więcej:
Źródła
S. Zagórski, W Polsce „psychoterapeutą” może nazwać się wróżka, „OKO Press” [ONLINE]
K. Wierzbicka, Hochsztaplerka na kozetce, „Tygodnik Przegląd” [ONLINE]
W. Cechowski, Odczarowanie psychoterapii czyli o nadużyciach i bezkarności terapeutów słów kilka, „Wojciech Cechowski. Pan od stresu” [ONLINE]
R. Szewczyk, Psychoterapia w praktyce – jak działa i dlaczego jest skuteczna?, „EI Expert” [ONLINE]
J. Wykowski, Po raz pierwszy psychoterapeuci mają regulacje ustawowe. Sprawdzamy, co to oznacza, „Rynekzdrowia.pl” [ONLINE]