Nauka
Jak smartfon wpływa na kreatywność? Badanie nastolatków zaskakuje
20 września 2025
W każdym państwie i w każdym systemie politycznym przychodzi moment, gdy obywatele mówią: dość. Na ulice wychodzi grupa społeczna, zawodowa czy narodowościowa. Czasem łączy ich wspólna idea, czasem poczucie rozczarowania lub krzywdy. Ale jak daleko można się posunąć? Kiedy protest jest słuszną walką o prawa, a kiedy staje się incydentem nagannym, przestępstwem albo nawet zbrodnią?
We wrześniu zobaczyliśmy protest młodej aktywistki Ostatniego Pokolenia, która pod obrazem Rejtan – Upadek Polski Jana Matejki rozdarła na piersiach koszulę i wygłosiła manifest ideowy, w którym kwestie ekologiczne splatały się z politycznymi.
A czym jest Ostatnie Pokolenie? Otóż jest to niezwykle denerwująca, międzynarodowa grupa awanturników, którzy zasłynęli z blokowania dróg, przyklejania się do asfaltu na jezdniach czy blokowania pasów startowych na lotniskach. Doprowadzali do furii nie rządzących, którzy nic sobie nie robili z ich protestów, ale zwykłych obywateli, którym uniemożliwiali odwiezienie dzieci do szkoły, wizytę u lekarza, czy generalnie zmuszali do zmarnotrawienia wielu godzin w korkach. Spotykali się też w pewnym momencie ze sporą, choć w pełni uzasadnioną agresją. Zdesperowane ofiary ich protestów nie tylko obsypywały ich wyzwiskami, ale wywlekały siłą, czy nawet raziły gazem pieprzowym.
Gorzej jednak, że różni lewicowi aktywiści nie poprzestawali na doprowadzaniu do szału kierowców oraz podróżnych, lecz zaczęli w imię swoich obłąkańczych idei demolować muzea oraz niszczyć dzieła sztuki. Tak właśnie Ostatnie Pokolenie w Polsce zdewastowało zabytkową bramę Stoczni Gdańskiej oraz uszkodziło warszawską Syrenkę.
Interesujące i symptomatyczne było to, że w Polsce, Ostatnie Pokolenie nigdy nie atakowało władzy, pomimo że żądania kierowało tylko i wyłącznie do niej. Nigdy nie blokowano biur poselskich, ministerstw, a jedynie utrudniano życie zwyczajnym ludziom. Mniej ten fakt dziwi, jeśli weźmiemy pod uwagę, że duża część tego lewicowego środowiska, pośrednio lub bezpośrednio, była finansowana przez dzisiaj rządzących.
W przypadku „rejtanowego protestu” wypada jednak pogratulować aktywistce Ostatniego Pokolenia. Po pierwsze jej demonstracja nie wyrządziła żadnej krzywdy, a sama protestująca nikomu nie przeszkadzała ani niczego nie zniszczyła. W dodatku dość grzecznie rozchełstała koszulę w tak niepełny sposób, by nie można jej nawet zarzucić publicznego obnażania się.
W tym na przykład różniła się od słynnej, jeszcze niedawno, grupy „Femen”, której działaczki znaliśmy z tego, że zawsze protestowały nago lub półnago, a bardzo często na obnażonych biustach miały wymalowane hasła. Protesty te były bardzo głośne i chętnie pokazywane w mediach (w końcu, jak mówią: „cóż sprzedaje się lepiej niż goły cyc?”), ale dzisiaj, po latach, chyba niewiele osób wie, o co tak naprawdę walczył „Femen”, a wszyscy pamiętają tylko, że aktywistki się rozbierały. Tymczasem często były to istotne społecznie kwestie, związane z walką z molestowaniem oraz mobbingiem.
Ale wracając do naszej „Rejtanki”, trzeba jeszcze zauważyć, że jej protest był inteligentny: nie tylko stanowił postmodernistyczną zabawę z dziełem naszego Mistrza, lecz przekazywał również autoironiczne przesłanie mówiące: „oto jestem z Ostatniego Pokolenia, oto znalazłam się przed dziełem sztuki, a wcale go nie niszczę”
Niestety w przypadku tego protestu znowu odezwała się „klątwa Femenu” i w mediach społecznościowych wiele osób, zamiast dyskutować o wygłoszonym manifeście, dyskutowało o tym, jak im się podoba (albo nie podoba) biust młodej działaczki.
Publiczne protesty są jednym z przejawów demokracji i jak najbardziej zasługują na ochronę, jeśli tylko w czasie ich trwania nie dochodzi do popełniania przestępstw, zwłaszcza takich, które godziłyby w bezpieczeństwo państwa lub bezpieczeństwo obywateli. Takie przesłanki na pewno wyczerpuje blokowanie dróg, pasów startowych, torów kolejowych, co nie oznacza, że w sytuacjach szczególnie dramatycznych nie należy podobnych metod użyć.
Zwłaszcza że bardzo trudno pobudzić do działania grupę kilku lub kilkunastu tysięcy osób (aby manifestacja była widoczna), a bardzo łatwo w grupie kilkunastu protestujących, zablokować autostradę czy węzeł kolejowy i trafić w ten sposób na czołówki mediów. A to przecież oznacza automatyczne nagłośnienie żądań czy postulatów.
W Polsce widzieliśmy już przeróżne formy protestu, począwszy od strajków okupacyjnych w zakładach pracy poprzez uliczne manifestacje (połączone np. z paleniem opon na ulicach), blokowanie dróg i torów aż po okupacje biur poselskich czy nawet Sejmu. Specyficzną formą protestu były tak zwane „strajki włoskie”, polegające na tak drobiazgowym wykonywaniu obowiązków przez pracowników, że w efekcie cała firma czy instytucja zostawały zablokowane.
Czasami demonstracje przeprowadzano w tak zmyślny sposób, by nie dać policji możliwości interwencji, na przykład przez kilka godzin ciągle przechodząc przez pasy, czy jadąc szczególnie wolno w konwoju protestujących kierowców. Mnie szczególnie przypadły do gustu protesty w obronie zwierząt, w których prozwierzęcy aktywiści (ale również publicznie znane osoby) zamykali się w klatkach, czy oblewali czerwoną farbą w widocznych punktach miasta.
Miało to uzmysłowić obserwującym, sprawcami ilu zwierzęcych cierpień jesteśmy jako ludzka cywilizacja oraz nakłonić do przemyśleń, co możemy zrobić, by poprawić los naszych „braci mniejszych”.
Jeśli szukasz więcej ciekawych treści — zapraszamy na nasz kanał na YouTube
W porównaniu do państw Zachodu, gdzie protesty przeradzają się w wielodniowe uliczne bitwy z setkami zniszczonych samochodów, setkami zdewastowanych i okradzionych sklepów oraz setkami poszkodowanych policjantów i demonstrantów, trzeba przyznać, że w Polsce zawsze protesty przebiegały dużo spokojniej, nawet w czasie pierwszych rządów Donalda Tuska, kiedy celowo i cynicznie urządzano policyjne prowokacje, by zaognić konflikt.
Co ważne, w Polsce demonstracje nie stają się pretekstem do masowych rabunków, czy etnicznych bitew, co w zapełnionych emigrantami, państwach Zachodu zdarzało się i zdarza się nagminnie.
Sądzę, że w organizacji protestów należy dbać przede wszystkim o to, aby ostrza trafiały celnie. Jeżeli buntujesz się przeciwko rządzącym i ich decyzjom, to utrudniaj życie posłom, urzędnikom i ministrom, a nie zwykłym, Boga ducha winnym, ludziom. Przecież takiego ministra nic nie obchodzi, że swoim protestem skomplikowałeś życie stu tysiącom ludzi. Ale jeśli wylejesz mu gnojówkę na podjazd w jego własnej willi, to zapewne i on i jego koledzy z rządu chętniej pochylą się nad twoimi postulatami.
Przeczytaj również: Rosję wyrzucono, Izrael nie. Jacek Piekara o podwójnych standardach