Prawda i Dobro
Świat zmienia bieguny władzy. Jaką rolę odegra Polska?
02 września 2025
Jeszcze niedawno sami decydowaliśmy, co oglądać i czego słuchać. Dziś algorytmy podpowiadają nam seriale, tworzą muzykę i piszą historie szybciej, niż nadążają twórcy. Czy to wciąż nasza kultura, czy już dzieło sztucznej inteligencji?
Włączasz telewizor. Skaczesz po kanałach. Na każdym z nich starannie ułożony przez pracowników stacji program. Choć kanałów jest kilkadziesiąt, nie znajdujesz niczego, na co miałbyś ochotę. Masz wybór: wyłączasz telewizor albo oglądasz to, co jest. Albo odpalasz internet w komputerze, telefonie lub telewizorze i wchodzisz na jeden z popularnych serwisów streamingowych. Tam, w przepastnych katalogach filmów i seriali, na pewno znajdziesz coś, co chciałbyś obejrzeć. A jeśli nie, to podpowie ci algorytm. Tak właśnie współczesna technologia wpływa na kulturę, którą konsumujemy codziennie.
Powyższy przykład pokazuje, jak nowoczesna technologia internetowa zmienia sposób, w jaki przyjmujemy i produkujemy kulturę. Absolutną rewolucją był tutaj Netflix. Firma istniała od 1997 jako korespondencyjna wypożyczalnia płyt DVD. W 2007 roku uruchomili jednak swój własny serwis streamingowy. Nie trzeba już było skakać po kanałach w poszukiwaniu czegoś ciekawego albo wypożyczać pojedyncze płyty DVD. Zamiast tego w ramach jednej miesięcznej subskrypcji miałeś dostęp do rozległej biblioteki filmów i seriali. Potrzeba było jednak jeszcze sześciu lat nim na Neflixie pojawił się pierwszy serial wyprodukowany przez platformę. Ta premiera zmieniła zasady gry.
W Netflixie zauważyli, że dużo osób uprawia na ich platformie tzw. binge-watching – zamiast oglądać jeden odcinek serialu dziennie czy na tydzień, spędzają przed ekranem kilka godzin, pochłaniając od razu cały sezon. Firma postanowiła iść za ciosem i swój pierwszy oryginalny serial, House of Cards, wrzuciła do biblioteki w formie całego sezonu na raz. Widzowie mogli obejrzeć wszystkie 13 odcinków w jedną noc, zamiast czekać na nie tydzień po tygodniu.
W czasach przedinternetowych taki model dystrybucji seriali nie miał sensu. Telewizja przyciągała widzów, tworząc zaangażowanie w opowiadaną tydzień po tygodniu historię. Współcześnie możemy za jednym zamachem obejrzeć cały odcinek serialu. Jak to wpływa na te dzieła? Przede wszystkim łatwo jest zauważyć coraz mniejszą długość seriali produkowanych w erze powszechnych serwisów stremingowych. Mają one zwykle po 8, rzadziej po 10 czy 12 odcinków. Niektóre sezony liczą nawet jedynie po 6 epizodów, każdy po ok. 40-60 minut.
To w oczywisty sposób odbija się na tempie opowieści i całej narracji. Historia rozpisana na przyjmowanie tydzień po tygodniu będzie opowiadania inaczej niż taka, którą możemy przyjąć w całości w jedną lub dwie noce. Niektóre rzeczy się jednak nie zmieniają: twórcy nadal powinni kończyć poszczególne epizody efektownymi cliffhangerami. Nie po to, żeby widz siadł do kolejnego odcinka za tydzień, ale po to, aby kontynuował oglądanie, mówiąc sobie „Jeszcze tylko jeden, przecież nie mogę się nie dowiedzieć, co było dalej”.
Powyższe wnioski dotyczą jednak seriali: dłuższych form, na których pochłanianie należy poświęcić kilka godzin. „To już przeszłość” – powiedzieliby niektórzy, przeglądając TikToka czy Instagrama. Krótkie formy wideo, idealnie dopasowane do kontrolowanego przez algorytm krajobrazu współczesnego internetu, przebojem wbiły się w naszą rzeczywistość. TikTok wywołał rewolucję, do której dołączyły kolejne platformy – podobne mechanizmy w formie Rolek i YT Shorts wprowadziły Facebook, Instagram i YouTube.
Tego typu krótkie nagrania mogą trwać co najwyżej kilka minut. Przede wszystkim jednak uwagę widza trzeba przyciągnąć od razu. Długie, kinowe wstępy, najazdy kamery, poetyckie kadry – to nie tutaj. Zamiast tego w pierwszych kilku sekundach filmu musi pojawić się fraza czy obraz, które zaintrygują odbiorcę na tyle, żeby… nie ruszył palcem. Tyle bowiem wystarczy, aby wysłać nagranie w niebyt i przejść do następnego.
To jednak nie wszystko. Upowszechnienie się smartfonów i fakt, że spora część naszego kontaktu z kulturą ma miejsce właśnie na tych urządzeniach, zmieniły… format wideo. Już nie poziomy, kinowy, panoramiczny obraz tylko pionowy materiał. Łatwiej trzymać telefon podczas nagrywania właśnie w ten sposób, łatwiej przeglądać TikToka czy Instagrama w pionie. Oczywiście, telewizory czy komputery nadal są poziome (chociaż Samsung już dwa lata temu wypuścił model Sero TV, w którym orientację można płynnie zmieniać), ale twórcy przystosowują filmy do oglądania na smartfonach. Wystarczy krótkie spojrzenie na kadry ze zwiastunów kinowych hitów. Coraz mniej dzieje się po bokach, żeby móc łatwo przystosować wideo do formatu mobilnego.
O tym, jakie media przyciągają dziś odbiorców, pisaliśmy w artykule: Wielkie media nie budzą już zaufania. To oni teraz kształtują opinię
Według dr Anny Lembke z Uniwersytetu Stanforda media społecznościowe mają charakter uzależniający. Ciągłe dostarczanie do naszych mózgów bodźców powoduje rozregulowanie ośrodka nagrody i wydzielania dopaminy. To sprawia, że chcemy tych bodźców jeszcze więcej. I współczesna kultura je dostarcza. Kto zabroni nam przeglądać Instagrama na telefonie, gdy na komputerze mamy odpalony stosunkowo nudny serial na Netflixie? Im więcej bodźców tym lepiej.
Idealnym przykładem są tu jednak podcasty czy audiobooki, które w dużej mierze zastąpiły radio w roli medium towarzyszącego. Zasada jest tu podobna, jak w przypadku rywalizacji telewizji i serwisów streamingowych – żaden dyrektor anteny nie narzuca mi, jakiej słucham w tym momencie muzyki, czego dotyczy rozmowa i kiedy kończy się dana audycja, żeby zrobić miejsce dla następnej. Zamiast tego słucham, czego chcę – rozmowy w ramach podcastu albo powieści czy reportażu w formie audiobooka. Albo muzyki, takiej, jaką lubię, co akurat umożliwiają mi muzyczne platformy streamingowe (Spotify, Tidal itd.)
Oczywiście przy okazji słuchania mogę przeglądać media społecznościowe, dostarczając sobie odpowiedniej ilości bodźców, aby zaspokoić domagający się ich ośrodek dopaminowy. Większość podcastów nadaje się do takiego „sensorycznego obżarstwa” idealnie. To zwykle długie, niezobowiązujące rozmowy dwóch osób, które nierzadko zbaczają z tematu, opowiadając o swoich osobistych doświadczeniach w jakiejś sprawie. Czasem omówią film, który ostatnio widzieli, innym razem opowiedzą o najnowszej internetowej aferze, w jeszcze innym momencie podzielą się ze słuchaczami i współprowadzącym informacjami o swoich problemach zdrowotnych. Tego typu nagrania potrafią nie raz trwać po kilka godzin. Odbiorcy chłoną je, słuchając jako „szumu w tle” do codziennych obowiązków.
Prawdziwą rewolucję może jednak przynieść stale postępujący rozwój sztucznej inteligencji. Już teraz w mediach społecznościowych można znaleźć miliony obrazków i nagrań wygenerowanych z jej pomocą. Nierzadko zdobywają one wiele tysięcy reakcji i komentarzy (możliwe, że od botów – o teorii pustego internetu pisaliśmy tutaj). Filmowcy już teraz używają narzędzi generatywnych do nakładania drobnych poprawek w tworzeniu efektów specjalnych. Na Spotify kapela The Velvet Sundown miał w ubiegłym miesiącu ponad 420 tys. słuchaczy. Jest to zespół, którego muzyka i image są całkowicie stworzone przez sztuczną inteligencję. Technologia AI już teraz wpływa na naszą kulturę, a będzie wpływać jeszcze mocniej.
Sklepy internetowe takie jak Amazon zalewają napisane przez AI e-booki. Skoro już mowa o Amazonie – w ubiegłym miesiącu donosiliśmy, że koncern planuje uruchomienie specjalnej platformy opartej o sztuczną inteligencję. Umożliwi ona wygenerowanie całych filmów i seriali przez AI, zgodnie z opisami wprowadzonymi przez użytkowników. Dzięki powiązanej ze sztuczną inteligencją technologii deepfake nakładano już twarze zmarłych lub starszych aktorów na inne osoby. Przywrócono w ten sposób do życia młodsze wersje księżniczki Lei czy Luke’a Skywalkera w filmach i serialach ze świata Gwiezdnych Wojen. Nawet w Polsce mieliśmy powiązane z tym wydarzenie. W ostatnim, specjalnym odcinku Świata według Kiepskich oblicza zmarłych Ryszarda Kotysa i Dariusza Gnatowskiego nałożono na nowych aktorów wcielających się w role Paździocha i Boczka.
Do obecności AI w naszej kulturze wszyscy będziemy musieli się w najbliższych latach przyzwyczaić. Ciężko stwierdzić, jak dobra będzie w przyszłości jakość stworzonych w ten sposób materiałów. Nawet jednak jeśli pozostawi ona odbiorcom wiele do życzenia, szeroki dostęp do takich narzędzi i ich stosunkowo niski koszt nadal będą zachęcały do tworzenia takich dzieł. Co możemy z tym zrobić? Chyba tylko przygotować się na falę najlepiej jak umiemy, bo raczej jej nie powstrzymamy.
Więcej o rozwoju sztucznej inteligencji przeczytasz w artykułach z naszego cyklu #przyszłośćAI
Chcesz wiedzieć, jak człowiek wchodzi w kontakt z technologią cyfrową? Zajrzyj na nasz kanał na YouTube