Nauka
Technologia wodorowa na morzach. Yamaha tworzy silniki przyszłości
20 listopada 2024
"Współczesna kobieta jawi się mi jako ten niedościgniony ideał, nad którym trzeba cały czas pracować. Uwierzyliśmy, że kobiecość to nie jest coś, co jest, tylko coś, co się buduje i zdobywa” – mówi Elżbieta Turlej, autorka książki Naciągnięte. Jak Polki uwierzyły, że tylko piękne będą szczęśliwe
DOROTA LASKOWSKA: Jak postrzega pani siebie jako kobietę?
ELŻBIETA TURLEJ*: Jak słyszę hasło „kobieta”, to zapala mi się takie światełko w głowie, że ja nie jestem kobietą, tylko jestem dziewczyną.
Jaka to jest różnica?
Mam wrażenie, że moje pokolenie – kobiet urodzonych w okolicach 1967 r. – odepchnęło hasło „kobieta” i zastąpiło je hasłem „dziewczyna”. Gdy zaczęły się te wszystkie przemiany po 1989 r., byłyśmy 20-latkami, dziewczynami, które musiały zacząć wszystko od nowa. Skończył się jakiś ustrój, wszystko się zawaliło i te kobiety, które były kiedyś, nagle zostały kompletnie zdewaluowane i nieprzystające do rzeczywistości. Nie chciałyśmy być takie jak one. Więc zostałyśmy dziewczynami i planowałyśmy nimi zostać aż do śmierci.
Wiecznie młodymi, pełnymi energii?
Dokładnie. Chciałyśmy być inne od kobiet, które były wcześniej. Widziałyśmy je jako zawsze umęczone pracą, które wracały do domu, sprzątały prały, gotowały… Zostałyśmy więc dziewczynami, które chciały korzystać z życia, dbać o swoją młodość, robić to wszystko inaczej.
A dzisiaj?
Jak teraz patrzę na siebie i swoje rówieśniczki, to mam wrażenie, że my jesteśmy takimi dziewczynami, które nie mają pomysłu na to, jak powinny się zestarzeć, jak odnaleźć się w tej kobiecości. Jakbyśmy nie znały tej definicji, nie wiedziały, co to znaczy być starzejącą się kobietą.
Więc tak. Myślę o sobie jako o dziewczynie, która nie wie, gdzie dalej pójść. Jak funkcjonować, jak pogodzić się ze starością, jak ją przyjąć i z czego zrezygnować. To jest taka zagubiona dziewczyna, może trochę oszukana przez tę filozofię, którą sama sobie stworzyła i którą stworzyły media.
Jaka to jest filozofia?
Filozofia oparta na kulcie ciała. Taka, która mówi, że tylko będąc piękne, będziemy szczęśliwe. Patrzę na te kobiety, młodsze ode mnie, które mają teraz po 20 lat, i bardzo im współczuję. One nie mają wokół siebie żadnego punktu odbicia, żadnego wzorca kobiety dojrzewającej, kobiety starzejącej się i kobiety starej. Mam wrażenie, że one też są zagubione. Nie mają oparcia w dojrzałych kobietach, ponieważ te traktują je jak swoją konkurencję. W końcu one same są jeszcze dziewczynami.
Zastanawia mnie ta różnica między dziewczyną a kobietą. Czy nie jest trochę tak, że jak myślimy o takiej dumnej kobiecie, to ona jawi się nam jako ten niedościgniony ideał, promowany przez media? Czy ta obawa przed nazwaniem się kobietą nie wynika stąd, że nie czujemy jeszcze, że osiągnęłyśmy ten idealny punkt?
Trochę tak jest. Jak sobie pomyślę, co zrobiliśmy z tą kobiecością w Polsce po 1989 r., to ta współczesna kobieta jawi się mi jako ten niedościgniony ideał, nad którym trzeba cały czas pracować. Uwierzyliśmy, że kobiecość to nie jest coś, co jest, tylko coś, co się buduje i zdobywa. Młode kobiety muszą nieustannie udowadniać, że są kobietami, i tak jak pani powiedziała, dumnymi kobietami. A dlaczego pani właśnie tak je nazwała?
Kiedy patrzymy na okładki magazynów, kobiety wydają się wręcz idealne, a jednocześnie dumne i pewne siebie. Nie widać w nich kompleksów, zmieszania, zagubienia…
Może właśnie dlatego wciąż czujemy się dziewczynami, bo do tej okładki tak bardzo nam daleko. Z drugiej strony, nigdy nie osiągniemy tego ideału. Ta kobieta z okładki tak naprawdę nie istnieje. Jest tylko wyobrażeniem, podpieranym zresztą przez technologię, programy retuszujące, które mają spowodować, by ta kobieta zawsze była nieosiągalna. Dzięki temu można czytelnikom, widzom podsuwać różne oferty, możliwości, produkty, które mają kupić, żeby być taką, jak ona. Im bardziej ta kobieta z okładki będzie niedostępna, tym bardziej skorzysta na tym cały przemysł beauty, media itd.
Wzbudza się w kobiecie kompleksy, żeby mogła kupić produkt lub usługę?
Tak to działa. Skoro źle się czuję sama ze sobą i nagle dostaję całą listę zaleceń, co mogę zrobić, aby wyglądać lepiej, to po pierwsze pojawia się we mnie nadzieja, a po drugie myślę sobie, że skoro ktoś to publikuje, to nie tylko ja jeszcze nie wiem, jak to zrobić. Z tym, że ta lista to jest kompletna iluzja, która do niczego nie prowadzi.
Jak przyglądałam się kobietom, które chwyciły tę listę, co powinny zrobić, żeby być szczęśliwe, to one wszystkie szły po kolei. Schudły, poszły do fryzjera, kosmetyczki, zmieniły styl życia. Mimo to cały czas czuły, że to za mało. Jeszcze nie były dumne i szczęśliwe. Więc szły dalej. Robiły sobie usta, piersi, likwidowały zmarszczki itp. Pojawiały się kolejne zalecenia, więc podejmowały kolejne próby. To jest droga, która nigdy się nie kończy, właśnie dlatego że szczęścia nie da się na dłuższą metę osiągnąć w ten sposób.
Dlaczego?
Największa ściema całej tej filozofii polega na tym, że odłączyliśmy ciało od duszy. Kobieta teraz nie ma się na czym oprzeć. Religia jest skompromitowana, więzi międzyludzkie poszły w odstawkę, cały czas powtarza się kobiecie, że jest warta wszystkiego, co najlepsze, że skoro nie dostaje czegoś od partnera, to powinna odejść i poszukać kolejnego, że to wszystko jest bardzo proste, tylko musi wziąć się za siebie. Cała ideologia związków międzyludzkich, która opiera się na Tinderze, aplikacjach randkowych, pokazuje nam jasno, że liczy się przede wszystkim nasz wygląd, nie wnętrze.
Idąc dalej, nie ma też dojrzałych kobiet, które cały czas chcą być dziewczynami, ale już nie wiedzą jak. To wszystko się pomieszało, a jedyną stałą rzeczą w tym współczesnym świecie ma być ta wieczna młodość, osiągalna dla każdego. Tylko że to też jest ściema.
Jak doszło do tego, że kobiety uwierzyły, że tylko piękne mogą być szczęśliwe?
Uważam, że kobiety zostały porzucone. To się zaczęło właśnie po 1989 r., kiedy skończył się jakiś etap, ustrój. On był oparty na różnych autorytetach, kulcie wiedzy. Nagle pojawiły się nowe czasy, wolny rynek, otwarcie na produkty, które zalały nas ze wszystkich stron. Nasze wzorce powoli odchodziły w odstawkę. Użyteczne i potrzebne natomiast stały się autorytety od konsumowania, jedzenia, malowania się, ćwiczenia, podróżowania itp. Osoby, które miały pokazać kobietom, jak powinny konsumować. To była dla nas nowość, nie wiedziałyśmy, jak się w niej odnaleźć.
Ale dlaczego kobietom? Co z mężczyznami?
Główne oddziaływanie było skierowane do kobiet. Na mężczyzn jakoś ta cała wędka i rybka w stylu „kupuj – będziesz szczęśliwy, maluj się, odchudzaj…” z jakiegoś powodu wcale tak nie zadziałała.
Wtedy może nie, ale od kilku lat widzimy, że przemysł beauty w stosunku do mężczyzn bardzo się rozbudował.
To prawda. Myślę, że oni teraz zaczynają być w tej samej sytuacji, co my. Rynek po nich sięga, wie już, jak do nich trafić, mówić, żeby stali się oni tą siłą nabywczą. Poniekąd dziś mężczyźni także nie mają już wzorców. Ten gigantyczny kryzys dotyczy nie tylko relacji międzyludzkich, ale i ról społecznych. A rynek wypełnia tę lukę, dając nam odpowiedzi na pytania, co to znaczy być dumną kobietą i dumnym mężczyzną. Stworzył dla nas własne definicje kobiecości i męskości, wyznaczył nowe ścieżki, standardy i osoby, na których powinniśmy się wzorować.
Wracając jednak do kobiet, to one zostały wtedy porzucone nie tylko przez swoich mentorów, ale także przez starsze kobiety, które też chciały się odmłodzić. Do tego doszły media, reklamujące produkty jako nową wizję świata i prostą drogę do bycia szczęśliwym. Te ładne kobiety były ustawiane na stronach obok produktu, kremu, diety, konkretnej usługi. One nie mówiły „bądź szczęśliwa”, tylko w tle sugerowały, by kupić tę szminkę. I tak właśnie wartość kobiety zaczęła być określana poprzez jej możliwości konsumpcyjne.
Zabrakło miejsca dla starszych, nieidealnych kobiet?
Mam wrażenie, że dziś te starsze kobiety, owszem, pojawiają się, ale one albo nadal są atrakcyjne, albo wręcz przeciwnie. Tylko że wtedy traktuje się je jako przestrogę. Kobiety w sile wieku nie są pokazywane, bo mają coś ważnego, mądrego do powiedzenia. Ich wartość mierzona jest poprzez wygląd, nie doświadczenie życiowe.
Po 1989 r. człowiek zaczął być bombardowany tą szczęśliwością na wyciągnięcie ręki, hasłami typu: „wszystko jest możliwe”, „możesz być jeszcze lepszą wersją siebie”, „możesz się nigdy nie zestarzeć”, „możesz robić, co zechcesz”. Nikt nie mówi o tym, że im człowiek jest starszy, tym ma mniej siły, mniej możliwości. A przecież strategie, które obieraliśmy, będąc młodymi, w pewnym wieku przestają działać. Trzeba szukać nowych. Ze starością należy się pogodzić. Musimy ją jakoś polubić, a nie zakrywać w salonach medycyny kosmetycznej, dietach czy pod kolejnymi warstwami kremu.
Dziś nie ma społecznego przyzwolenia na słabość, porażkę i starość. Uczy się nas, że młodość i szczęście można kupić.
Czy to jednak nie jest tak, że jako kobiety same sobie to zrobiłyśmy?
Oczywiście, że tak. Mam takie wrażenie, że kobiety same siebie trzymają za twarze. Z jednej strony wzajemnie powtarzamy: „głowa do góry”, „bądź silna”, z drugiej zaś zakrywamy sobie usta, mówiąc: „nie mów tak”, „nie użalaj się nad sobą”, „przestań się ciągle skarżyć”. Pisząc swoją książkę Naciągnięte, niezwykle trudno było mi przekonać te kobiety, aby zgodziły się opowiedzieć swoją historię. One – mimo że bardzo cierpiały – cały czas były przekonane, że są bohaterkami, bo przecież odważyły się zrobić coś dla siebie. Nie myślały o tym w kategoriach krzywdy czy oszustwa.
Dlaczego? To był strach przed przyznaniem się do porażki?
Może właśnie dlatego, że dziś nie ma miejsca na porażkę. Słyszymy i czytamy o historiach tych osób, którym się udało. Z drugiej zaś strony, tak właśnie działa ten przekaz „nie skarż się”. Kobiety, już nawet jako małe dziewczynki, słyszą wokoło, że nie powinny się mazać, histeryzować, bo nikt później nie będzie ich chciał. Potem dochodzi do tego przekaz medialny mówiący, że nie mogą być słabsze, że powinny zrobić wszystko, by stać się lepszą wersją siebie.
Ale co to właściwie znaczy „być lepszą wersją siebie”?
Ładniejszą, chudszą, młodszą. Ale też taką, która przeskoczy do wyższej klasy społecznej. Ta potrzeba klasowości w społeczeństwie wciąż istnieje, zmieniła tylko swoją formę. Kiedyś były klasy chłopskie, robotnicze, inteligenckie, a dziś są one wyznaczane przez dobra i dostęp do tych dóbr.
A co z inteligencją, rozwojem, wiedzą? Tym sposobem nie da się przejść do wyższej klasy?
To wciąż jest luksus dla nielicznych. Nam się wydaje, że dzisiejsze czasy są lepsze od poprzednich. Pod wieloma względami z pewnością tak jest, ale jeżeli chodzi o szczelność tego „szklanego sufitu”, to nadal niewiele się zmieniło. W ostatnich latach przemalowaliśmy ten sufit, tak żeby nam się wydawało, że to jest niebo. Jednak wbrew pozorom i hasłom typu sky is the limit – to niebo wciąż nie jest dostępne dla wszystkich.
Osobie, która chce się realizować, wcale nie jest dziś łatwiej. Ta droga wciąż jest trudniejsza, żmudniejsza i nie daje gwarancji, że jak nią pójdziemy, to nam się uda. Z drugiej strony, media oferują nam łatwy przepis, jak daną klasę przeskoczyć, jak osiągnąć szczęście poprzez zakup, usługę. Dlatego wiele osób woli wybrać taką drogę – tym bardziej że mamy poczucie, że wszyscy, a przynajmniej większość, nią idzie.
Jednak sama pani książka jest dowodem na to, że droga poprzez konsumpcję nie musi być wcale drogą na skróty. Kobiety, z którymi pani rozmawia, same wyznają, że nadal są nieszczęśliwe, nie zmieniły swojego statusu.
Tak, ale właśnie dlatego trzeba zrozumieć, że piękno samo w sobie nie jest wartością nadrzędną. Trzeba zagłębić się w siebie i zrozumieć, dlaczego tak naprawdę nie lubimy samych siebie. Wtedy może się ockniemy, że rozwiązaniem nie jest dieta, kosmetyczka czy salon medycyny estetycznej. Ale my nadal, na każdym kroku, przekonujemy te kobiety, że tylko postępując według naszych wskazówek, osiągną idealny stan i będą mogły stać się takie, jak ta celebrytka z okładki.
Są jednak kobiety szalenie mądre, które wiele osiągnęły i którymi możemy się inspirować.
Są, ale tak jak mówiłam, one albo wciąż chcą być dziewczynami, albo kiedy mówią głośno i mądrze, ich pozycja z czasem zaczyna być deprecjonowana. To jest problem, z którym kobiety walczą od lat. Ich wartość określa się poprzez wygląd. Dziś jest tak samo. Najłatwiej jest kobietę zawstydzić, uciszyć, powiedzieć jej, że jest brzydka, za stara, za chuda albo za gruba. Co gorsza – na większość kobiet nadal to działa.
Żyjemy w przekonaniu, że nie jesteśmy dostatecznie dobre. Nieważne więc, co mamy w głowie. Wystarczy, że ktoś nas wyśmieje, obrazi, nazwie lesbą, feministką czy babochłopem. Jedno hasło, a już wszystko to, co mamy do powiedzenia, sprowadza się do jednego słowa. Tak jakby nasze doświadczenie było o wiele mniej ważne od tego, co mamy do pokazania.
Tylko że taką narracją cofamy się do patriarchalnej filozofii…
Nie musimy się do niej cofać, bo cały czas w niej jesteśmy. To, co zrobiliśmy przez te wszystkie lata, to jest zakłamanie i przykrycie patriarchalnego podejścia do życia, który dziś wciąż świetnie się ma w naszych głowach. To nie są mechanizmy, które rządzą rynkiem, tylko które są w nas. Aby je uruchomić, wystarczy hasło „jesteś brzydka, jesteś za młoda, za stara”. My ten mechanizm sprytnie ukryliśmy pod hasłami typu „możesz wszystko” – przez kolorowe magazyny i celebrytów. Ale nadal mamy go w głowie.
Czy jest więc coś, co możemy zrobić?
Myślę, że to jest droga, którą chyba każde pokolenie kobiet musi przejść. Niezależnie od okoliczności i epoki. Ale fajnie by było, jakby temu doświadczeniu towarzyszyła taka „wioska kobiet”, które są w różnym wieku, mają różne doświadczenia i które będą potrafiły znaleźć wspólną przestrzeń do dyskusji. Właśnie po to, by autorytetami dla młodych kobiet nie musiała być celebrytka, ideał promowany przez media, który tak naprawdę wcale nie istnieje, ale inna kobieta – prawdziwa, osiągalna, z której doświadczenia możemy czerpać.
Taki autorytet mądrej, starej kobiety, która jest w stanie przyznać, że jest stara, która może porozmawiać z młodymi kobietami, ale – co ważniejsze – która nie buduje swojej mądrości życiowej na wyglądzie, byciu fit. Dlatego właśnie te stare kobiety muszą być wokół nas. Wieczna młodość to straszna rzecz. Jest jak pętla, która robi nam ogromną krzywdę. Nie da się wyciąć starości z naszego życia. Im wcześniej to zrozumiemy, tym mniej zmarnujemy czasu na szukanie nieosiągalnego szczęścia w przemyśle beauty.
*ELŻBIETA TURLEJ – reporterka i reportażystka, pracuje w mediach od 1992 r. Pisała m.in. w „Sztandarze Młodych”, „Życiu Warszawy” i „Super Expressie”. Jako szefowa działu reportażu w „Świecie Kobiety” opisywała świat celebrytek oraz wzorujących się na nich przeciętnych Polek. W tygodnikach „Polityka” i „Newsweek” przygląda się zmianom społecznym. Autorka książki Love. Inne historie miłosne