Humanizm
Zagadki umysłu. Możliwe, że Twój przyjaciel to zombie
12 października 2024
#Polska2029: Obecna sytuacja Polski jest kiepska. Dzieci rodzi się zbyt mało, by zapewnić państwu stabilną sytuację demograficzną. Analizy nie pozostawiają złudzeń. „Jesteśmy w potężnym kryzysie” – ostrzega dr Krzysztof Szwarc
W 2018 r. wskaźnik dzietności w Polsce wynosił 1,435. Oznacza to, że średnio na jedną kobietę w wieku rozrodczym w naszym kraju przypadało mniej niż półtora dziecka. Proste rozumowanie pozwala zauważyć, że w celu wypełnienia luki w populacji każda para powinna mieć przynajmniej dwójkę dzieci. Analizy demograficzne mówią zaś dokładnie, że wskaźnik dzietności w społeczeństwie powinien wynosić 2,1, by zapewnić państwu stabilną sytuację demograficzną.
Dr Krzysztof Szwarc, demograf z Uniwersytetu Ekonomicznego w Poznaniu, twierdzi, że Polska znajduje się w głębokim kryzysie demograficznym. Swoją tezę uzasadnia rosnącą liczbą emerytów. „Osób starszych będzie coraz więcej. Przedstawiciele powojennych wyżów demograficznych są już bądź zaraz będą na emeryturze. Przy tak potężnej ich liczbie należy się obawiać o możliwości państwa w kwestii zapewnienia im godnego bytu” – twierdzi naukowiec.
Składki emerytalne, które płacą osoby pracujące, są wykorzystywane na bieżące potrzeby systemu, a nie uruchamiane w momencie, gdy ktoś osiąga wiek emerytalny. To oznacza, że im więcej osób pracujących, tym lepsza sytuacja emerytów. W praktyce oznacza to więc, że jeśli emerytów będzie jeszcze więcej, a pracujących mniej, to Zakład Ubezpieczeń Społecznych będzie miał twardy orzech do zgryzienia.
Obecnie braki na rynku pracy uzupełniamy dzięki imigrantom. Nie jest to jednak panaceum na problemy demograficzne. Potrzebna jest kompleksowa polityka prorodzinna, która wpłynie na wzrost dzietności. Czasu jest mało, bo została mniej więcej dekada do momentu, gdy w optymalny wiek prokreacyjny wejdzie pokolenie największego „dołka”, jeśli chodzi o liczbę urodzeń w najnowszej historii Polski (najgorszy pod tym względem był rok 2003).
„W następnym dziesięcioleciu to na tych osobach będzie spoczywał ciężar prokreacji i wiele wskazuje na to, że dotknie nas potężny niż demograficzny” – wyjaśnia Szwarc, przestrzegając przed perspektywą pogłębienia kryzysu. Ów niż stanowi bowiem demograficzną równię pochyłą. Mała liczba osób w wieku produkcyjnym przy rzeszy emerytów będzie oznaczała, że na utrzymanie systemu będzie trzeba pracować więcej. Młodzi będą mieli więc mniej czasu na życie prywatne, co oznacza, że dzieci będzie się rodzić jeszcze mniej – i tak w kółko.
Paradoksalnie, na naszą niekorzyść działa to, że żyjemy we względnym dobrobycie. Znanym nauce faktem jest, że kraje rozwinięte mają niższe wskaźniki dzietności niż biedne. Stąd np. w Afryce liczba ludności rośnie, podczas gdy w Europie stoi w miejscu, a według prognoz ONZ w kolejnych dekadach będzie spadać.
Do obserwacji trendów służy porównanie wskaźnika dzietności ze wskaźnikiem rozwoju społecznego (Human Development Index, HDI) uwzględniającego zamożność mieszkańców danego kraju, poziom skolaryzacji i średnią długość życia. Wykres zależności jest opadający. Może więc należy w jakimś sensie cofnąć się w rozwoju, by zapewnić lepszą przyszłość państwu?
„W Polsce najwięcej dzieci rodziło się w latach 50. Proszę porównać warunki życia wówczas i obecnie. Idąc tym tropem, należałoby doprowadzić do sytuacji, że np. w jednym mieszkaniu żyć będzie kilka rodzin. Nikt dziś do tego nie dopuści” – rozwiewa wątpliwości dr Szwarc.
Jednocześnie przyznaje, że niskie wskaźniki dzietności w krajach rozwiniętych są związane z konsumpcyjnym modelem życia. „Łączy się on z pogonią za pieniądzem, z pracoholizmem. Ważne jest zaś, by nie pracować od rana do nocy, bo to nie pozostawia czasu na życie rodzinne. Trzeba to zrównoważyć” – twierdzi demograf.
Iskierka nadziei pojawia się na końcu wykresu zależności HDI i dzietności. Przed dekadą naukowcy pod kierownictwem Hans-Petera Kohlera z Uniwersytetu Pensylwanii zauważyli, że wśród krajów najbardziej rozwiniętych (gdzie wskaźnik HDI przekracza 0,90, przy maksimum wynoszącym 1) następuje odbicie. Jeśli państwo w pewnym momencie swojego rozwoju osiąga więc odpowiednio wysoki wskaźnik, wykres pomału znowu zaczyna wędrować w górę i utrzymuje tę tendencję, póki wzrost HDI jest stabilny.
Oznacza to, że jest szansa na pozytywną politykę służącą zwiększeniu prokreacji, ale raczej w państwie powszechnego dobrostanu. W Polsce jego namiastkę stanowi rządowy program „Rodzina 500 plus”. Doktor Szwarc zaznacza jednak, że nie da się dziś obiektywnie ocenić, czy jego skutki są pozytywne. Chociaż wskaźnik dzietności w 2017 r., po jego wdrożeniu, wzrósł, to jednak już rok później znowu spadł, a zdaniem demografa wiele wskazuje na to, że zmaleje także w 2019 . r
„O realnym wpływie programu nie dowiemy się, jeśli nie zapytamy osób, które zdecydowały się na dziecko, czy program 500 plus pomógł im w podjęciu decyzji o prokreacji. Bo tak naprawdę rodzice decydując się na dziecko, biorą pod uwagę różne czynniki. Teoretycznie sytuacja z 2017 r. może być przyczynkiem do stwierdzenia, że był on skuteczny, tak zresztą twierdzą rządzący. Ale czy tak było faktycznie? Sam nie odważę się na taki wniosek” – podkreśla naukowiec.
„Jako demograf jestem ciekaw efektów rozszerzenia programu 500 plus na pierwsze dziecko, bo jego dotychczasowy model promował staranie się o kolejne dzieci, a nie pierworodne” – dodaje.
Szwarc przyznaje jednak, że jak na jedyny plan na zwiększenie wskaźnika dzietności to jest to stanowczo za mało. Potrzeba bardziej kompleksowego podejścia.
„Ostatni duży wzrost urodzeń miał miejsce w latach 70. i w pierwszej połowie lat 80. Potem następował spadek, który się ciągnął latami nieustannie. I dlatego myślę, że kluczowe były zaniedbania, gdy pokolenie ostatniego wyżu weszło w wiek rozrodczy. Wtedy należało położyć nacisk na politykę prorodzinną. Jej brak skutkuje tym, że kłopoty demograficzne będą nam towarzyszyły bardzo długo” – tłumaczy rozmówca Holistic.news.
„Z moich badań nad skłonnością do prokreacji wynika, że głównym czynnikiem zniechęcającym do posiadania dzieci są problemy z pracą, a dokładnie z brakiem stabilności zatrudnienia” – przekonuje. W tej kwestii kluczowe jest zadbanie o sytuację młodych matek, które wciąż doświadczają dyskryminacji ze strony pracodawców niechętnie patrzących na plany powiększenia rodziny.
Szwarc zauważa, że kobietom trudniej zdecydować się na dziecko, jeśli mają np. umowę na czas określony bądź umowę na zastępstwo, bo zachodząc w ciążę, często przekreślają sobie możliwość dalszego zatrudnienia. To samo tyczy się umów śmieciowych. A zatem pożądany jest wpływ państwa na formalne ramy zatrudnienia. Warto też pomyśleć o finansowych zachętach dla pracodawców, którym utrzymywanie etatu osoby przebywającej na urlopie macierzyńskim też nieraz sprawia realne problemy.
Perspektywa utraty źródła utrzymania powoduje, że trudniej o żłobek, opiekunkę, przedszkole, co również zniechęca do posiadania dzieci. Zapewnienie wsparcia rodzicom w opiece nad maluchem to wciąż obowiązek, z którego państwo nie wywiązuje się należycie, choć demograf przyznaje, że „program 500 plus częściowo zniwelował problem braku funduszy na opłacenie opieki dziecka”.
Ograniczenie dyskryminacji to dopiero pierwszy krok. Krzysztof Szwarc jest przekonany, że państwo powinno dążyć do sytuacji, w której osoby nieposiadające dzieci będą mogły w pewnym sensie zazdrościć czegoś osobom wychowującym potomstwo. Szczególnie jeśli chodzi o pozycję na rynku pracy. „Można np. spowodować, by osoby wychowujące dzieci miały krótszy tydzień pracy” – spekuluje naukowiec.
Z ekonomicznego punktu widzenia nie powinno być to szczególnie uciążliwe. 40-godzinny tydzień pracy obowiązujący w Polsce można skrócić, co udowodniły już np. Francja, Dania i Holandia. W niektórych krajach prowadzone są nawet eksperymenty polegające na wprowadzeniu systemu z czterema dniami pracującymi i przynoszą one obiecujące rezultaty.
„Być może należy rozważyć wprowadzenie przerw w pracy, dłuższego urlopu wypoczynkowego poza wychowawczym czy macierzyńskim lub preferencyjnych warunków kredytowych. Warto dyskutować nad rozszerzeniem przywilejów emerytalnych w ramach programu »Mama 4 plus« (zapewniającego świadczenia kobietom, które wychowywały co najmniej czwórkę dzieci, a nie uzyskały uprawnień emerytalnych – przyp. red.) także wobec kobiet, które wychowały trójkę dzieci, albo dodanie do tego programu mężczyzn w większym zakresie niż jest to obecnie” – wylicza ekspert.
Kluczowe znaczenie ma jednak aspekt polityki prorodzinnej, który nie ma wymiaru ekonomicznego, ale jest konieczny dla poprawy sytuacji demograficznej państwa.
„Kluczową kwestią jest promocja dzietności. Niejednokrotnie w mediach, w kulturze masowej kobiety zachodzące w ciążę prezentowane są w kontekście dramatu, przekreślenia młodości i planów na przyszłość” – zauważa Szwarc. W jego ocenie jest to „gwóźdź do naszej demograficznej trumny”.
„Jeżeli będziemy w ten sposób podchodzić do kwestii dzietności, to przy wrażliwości młodych ludzi na przekazy medialne będzie to ciągle stanowić ogromny problem. Zamiast tego powinna być prowadzona promocja, powinno się pokazywać, ile szczęścia daje posiadanie dziecka, jaką radość sprawia wychowanie potomstwa itp. – nawet wtedy, gdy jest to ciąża nieplanowana” – podsumowuje.
Wysoka płaca minimalna – szansa czy ryzyko? Przeczytaj artykuł Jana Pińskiego w Holistic News