Nauka
Badania Wenus. Sonda NASA odkryła najnowsze szczegóły
14 listopada 2024
#Polska2029: Parafrazując Clausewitza: Demokracja to wojna domowa przy użyciu innych środków. Jedynym sposobem na deeskalację jest obniżenie stawki nieuniknionego starcia. Alternatywą jest spirala chaosu, a nawet przemoc
Najsłynniejszą walką polskiego boksera nie były tryumfy Kuleja, Michalczewskiego czy Adamka, ale dwa pamiętne starcia, w których Andrzeja Gołota rozsmarował Riddicka Bowe. Niestety, nie potrafił powstrzymać się od ciosów poniżej pasa. Przegrał przez dyskwalifikację.
W polityce, jak w boksie, nokautujące ciosy i krew z nosa są normą. Czarodziejska różdżka, która zamieni polskie życie publiczne w kulturalną rozmowę przy herbacie, nie istnieje. Ale kiedy w ruch idą stłuczone butelki i noże, to już nie pojedynek, ale kryminał. Dlatego musimy odłożyć na bok maczety i wejść na ring. A tych, którzy nie potrafią przestać walić się po jądrach – zdyskwalifikować. Dożywotnio.
Przełom lat 2015/2016 był czasem, kiedy nareszcie zrozumiałem polską historię. A w każdym razie jej istotny fragment, po upadku państwa w 1939 r. Nie potrafiłem przyjąć do wiadomości, że w obliczu bezprecedensowej tragedii ówczesne władze postanowiły potraktować niedawnych rządzonych jak obywateli drugiej kategorii, odcinając od możliwości wpływu na sytuację, skazując się na internowanie, a przynajmniej skrajną marginalizację.
Od czasów rządów PiS – lekceważących reguły, bezpieczniki systemowe chroniące opozycję i jej zwolenników oraz jednoczesną kampanię delegitymizacji „rządów bezprawia” przez anty-PiS nie mam wątpliwości, że ponowny upadek polskiej suwerenności miałby bardzo zbliżony efekt.
Konflikt polityczny nie zmienił się wprawdzie jeszcze w gorącą wojnę domową, ale scenariusz Majdanu – gwałtownych protestów tłumionych z użyciem przemocy – nie jest nieprawdopodobny. Im bardziej jedna strona konfliktu uzna swoje „prawo” do demontażu reguł, a druga uzna, że nie ma na nie najmniejszego wpływu, tym większy potencjał do eskalacji.
Żeby zacząć na serio myśleć o potencjalnych możliwościach osłabienia sił rozsadzających polskie społeczeństwo, trzeba najpierw lepiej zrozumieć ich naturę. Wołanie o zgodę narodową będzie inaczej wołaniem na puszczy.
Polityka to gra dla tych, którzy ograniczeni ramami reguł „zwyczajnych” skazani byliby na przeciętność. Donald Tusk częstujący winem na premierze kolejnego niszowego albumu ze starymi fotografiami Gdańska. Jarosław Kaczyński wycierałby sweter jako docent w którymś z PAN-owskich instytutów. Jeśli trudno w takiej roli wyobrazić sobie Aleksandra Kwaśniewskiego, to dlatego, że on i jego całe pokolenie postawiło na politykę w najwcześniejszej młodości.
Im system bardziej zamknięty, tym większa premia za przynależność. Kiedy jedyną szansą na kupienie szynki dla dziecka jest sklep za żółtymi firankami dla partyjnej nomenklatury, możliwość wyjazdu na wymarzone stypendium zależy od przynależności do odpowiedniego zrzeszenia, a nieprawomyślne poglądy wykluczają zatrudnienie w państwowej gospodarce, wówczas stawki zwycięstwa w wojnie wewnętrznej idą w górę. Jest sens ryzykować więzieniem, a nawet głową. Przemoc, kiedy inne formy protestu zawiodą, staje się jedynym dostępnym źródłem wyrażenia niezgody na rzeczywistość.
Robert Krasowski w swojej ostatniej książce nieco rozwlekle, choć wiarygodnie, przy użyciu zwyczajnych sobie krwawych metafor przekonuje, że polityka od czasów Szekspira i Machiavellego nie zmieniła się aż tak znacząco. Że demokratyczny sztafaż jest tylko eleganckim kostiumem powlekającym barbarzyńskie ciała.
Próba zrozumienia mechanizmów polityki z perspektywy wyborcy ma tyle sensu, co analiza przemysłu drzewnego z perspektywy sosny. Planowane wycinki wydają się aberracją, pojawia się marzenie o pogodzeniu siekier z pniami i powszechnym pokoju, bo przecież nie różni nas aż tak wiele.
Dla polityków jesteśmy zasobem w ich walce o dominację. Im większa polaryzacja, im podział wyrazistszy, tym więcej mogą wykrzesać energii z napięcia między (pozornymi) przeciwieństwami.
Trudno oczekiwać, że w walce, w której stawką jest życiowy sukces lub porażka, politycy świadomie wyrzekną się dostępnych im narzędzi. Skoro byli w stanie rozpętać I wojnę światową, to znaczy, że gotowi są do wszystkiego. Tym, co sprawia, że dziś w większości krajów europejskich wojna jest odległym wspomnieniem (nie na Ukrainie, nie w byłej Jugosławii), jest ograniczenie politycznego pola walki.
Liberalizm ma tę cudowną cechę, że stosowany w praktyce odbiera wprawdzie dużą część frajdy z panowania (niezależne sądownictwo nie pozwala wtrącać do lochu naszych niewiernych kochanek), ale sprawia jednocześnie, że polityka przestaje być grą na wysokie stawki.
Kiedy przegrana lub wygrana jednego ze stronnictw nie oznacza emigracji („Żydzi na Madagaskar”, „Syjoniści do Syjamu”), jeśli władza nie może doprowadzić do bankructwa ani odebrać podstawowych praw (wolności słowa, zgromadzeń czy prawa do strajku), jeśli popieranie lub sprzeciw wobec niej nie oznacza automatycznie możliwości błyskawicznej kariery lub przeciwnie, permanentnego bezrobocia, wówczas polityka nabiera cech kibicowania przed telewizorem, umiarkowanie wyrafinowanej i dość bezpiecznej rozrywki, jeśli nie przesadza się z piwem i czipsami.
Nikt przytomny nie oczekuje, że włoski napastnik nie będzie efektownie padać w polu karnym, podejmując zażartą dyskusję z sędzią, kiedy ten nie odgwiżdże jedenastki. Symulacje, taktyczne faule, łapanie za koszulkę – to element gry, która jednak nie zamienia się – zwykle – w walkę na kopniaki i pięści, nawet jeśli byłby to element zapewniający, przykładowo w polskiej lidze, wreszcie nieco boiskowych emocji.
Dla partyjnych liderów i medialnych influencerów polityka jest grą o wszystko. Wygrają najbardziej bezwzględni, a zwycięstwo jest tym, co się liczy, to ostateczne rozgrzeszenie. Zwycięzców się nie sądzi, co przyjęli niemal wszyscy komentatorzy anty-PiS, porzuciwszy rojenia o reformach i uzasadniający z przekonaniem bezideowe meandry rządów późnego Tuska.
Subtelna różnica między piłką i polityką wyraża się w tym, że publiczność – choć w ograniczonym stopniu – ma jednak wpływ na reguły gry. Granice są płynne, ale zauważalne. Hipokryzja, hołd składany cnocie – oburzanie się na powszechne praktyki, kiedy zostaną odkryte – są ich niezbędnym elementem.
„Jeśli naszym celem będzie upokorzenie tych, którzy czują, że nareszcie wygrali, że ich polityczna reprezentacja nareszcie ma coś do powiedzenia, przed Polską nie ma przyszłości. Polska wsi i małych miasteczek, która raz poczuła się podmiotowa, nie pozwoli zagonić się znów do kąta. Polska prowincja nie musi być skazana na wybór między pogardą elit a naszyzmem – ideologią, która głosi, że to, co nasze, jest najlepsze, bo nasze jest”. To autocytat z przemówienia na Igrzyskach Wolności, o tym jak zwyciężają demokracje, skierowanego do najbardziej zdeterminowanych zwolenników anty-PiS.
Ogromna większość z nas nie ma bezpośredniego interesu w wyniszczającym konflikcie. To trudne do przyjęcia, szczególnie kiedy dzień kończymy i zaczynamy od frustracji medialnymi przekazami. Samozwańczy obrońcy zinterpretują każdy krok drugiej strony w taki sposób, żeby przedstawić go jako atak skierowany właśnie w nas, nasze wartości i styl życia.
Trudno się przed tym obronić, ponieważ w mediach królują politycy narzucający własne interpretacje wydarzeń, w których sami grają czołowe role, wymieszani z tanią rozrywką. Warto jednak podjąć próbę zrozumienia pułapki, w jakiej się znaleźliśmy. Pierwszy krok do tego, żeby wydobyć się z dołu, do którego wpadliśmy, to przestać kopać.
W jakich okolicznościach, mniej lub bardziej prawdopodobnych, możliwe jest obniżenie temperatury politycznego sporu?
1. Władza uzna, że demontowanie systemowych bezpieczników niebezpiecznie podnosi stawkę wyborów, uniemożliwiając de facto pokojowe przekazanie władzy i rodząc realne zagrożenia dla tych, którzy ją mimo to stracą. Polityk pozbawiony prawnych limitów jest jak alkoholik zamknięty w sklepie monopolowym. Dla własnego dobra powinien pozostać po drugiej stronie drzwi. Liberalizm chroni władzę przed nią samą. A obywateli przed ekscesami tej władzy.
2. Media będą czuły się w obowiązku przede wszystkim relacjonować i tłumaczyć rzeczywistość, porzucając ambicje zastępowania polityków. Czyli paradygmat prawdy zamiast władzy, więcej „Tygodnika Powszechnego”, a mniej efekciarskich przymiotników pisanych pod Twittera. Dajcie nam pogłębione – nawet bardzo krytyczne – analizy zamiast bicia w wojenne tam-tamy.
3. Wymiana elit i nowe linie podziałów. Obecne spory wykraczają poza ideologiczne różnice. W znacznej mierze wynikają z osobistych urazów i starych konfliktów. Depersonalizacja sporów pomogłaby w ich rozwiązaniu – co zupełnie nie opłaca się obecnym elitom, które dzięki polaryzacji mogą utrzymywać się u władzy. Czy nowe pokolenie będzie lepsze? Nie wiadomo, ale na pewno pokłóci się o coś nowego.
4. Obywatele nie są świętymi krowami. To, że większość popiera jakieś rozwiązanie, nie oznacza automatycznie jego słuszności. Nie wszystko da się naprawić demokratyzacją – to system zmieniania złych rządów, trzeba swoje oczekiwania sensownie ograniczyć.
5. Samoograniczenie i autokrytycyzm powinny być przewodnikami każdej i każdego z nas. Zbyt łatwo przychodzi nam egzorcyzmowanie indywidualnych i zbiorowych przewin do grona politycznych i medialnych liderów. Niech zadrży ci ręka zanim zretweetujesz obraźliwego (dla ciebie śmiesznego mema). Biorę ten punkt także do siebie.
6. Strach i nadzieja związane z sytuacją w Europie mogą, choć nie muszą być sojusznikami. Strach przed Rosją i jej agresją może z jednej strony sprzyjać zaostrzaniu kursu i jednoczeniu się wokół jednego ośrodka władzy, z drugiej strony może stać się zimnym prysznicem na polski rozgrzany czerep rubaszny. Kluczem jest zachowanie niepodległości, podjazdowe wojenki zostawmy sobie na spokojniejsze czasy. Nadzieja związana z projektem europejskim dziś wydaje się raczej marzeniem ściętej głowy, od wstąpienia do UE nie byliśmy na takim marginesie decyzyjnym. Jednak każdy przebyty kryzys, który Unii nie rozsadza, jest dla niej faktycznym wzmocnieniem, a możliwość wejścia na poziom europejskiej gry może zdjąć nieco ciśnienia z narodowych stolic i ich prowincjonalnych elit.
7. Wreszcie zmęczenie. Bo, tak na serio, ile można? Trudno tyle lat spędzić w nieustannym politycznym pobudzeniu. Trzeba kiedyś zająć się wreszcie zwykłymi, przyziemnymi sprawami.
Tylko że kiedy temperatura sporu spadnie do zera, będzie to oznaką nie zdrowia polskiej demokracji, ale jej faktycznego zgonu.
Kłopot z ekonomiczną wiedzą wyborcy? – przeczytaj wywiad Doroty Laskowskiej w Holistic News