Nauka
Ziemia straciła siostrę. Badanie Wenus dowodzi, że nie jest podobna
17 grudnia 2024
Chiny chciałyby zaprowadzić swoje porządki w Hongkongu, ale nie wiedzą jak poradzić sobie z jego buntowniczą duszą
Hongkong długo był geopolitycznym ewenementem. W 1997 roku Brytyjczycy, na podstawie umowy podpisanej przez ówczesną brytyjską premier Margaret Thatcher i chińskiego premiera Zhao Ziyanga, zwrócili byłą kolonię Chinom. Porozumienie przewidywało, że Hongkong zachowa autonomię, a przede wszystkim wolności obywatelskie, takie jak prawo do strajków czy zgromadzeń.
Pekin przez jakiś czas szanował zasadę „jeden kraj, dwa systemy”, zostawiając metropolii dużą autonomię. Jednak w ostatnich latach wpływy Pekinu wzrosły i to na każdym polu – kulturalnym, ekonomicznym czy politycznym.
Wiosną tego roku sytuację zaognił projekt ustawy ekstradycyjnej, przewidujący, że podejrzani w sprawach karnych będą ekstradowani do Chin kontynentalnych. Oznacza to także, że Pekin łatwo mógłby rozprawiać się ze swoimi przeciwnikami politycznymi. Aktywiści alarmowali, że w Chinach podejrzani nie otrzymają ochrony prawnej, trudno też spodziewać się sprawiedliwego procesu. Mogą za to obawiać się praktyk takich jak wymuszanie zeznań czy tortury.
Pierwsze, stosunkowo niewielkie protestu, w ciągu kilku tygodni przerodziły się w masowe demonstracje. W proteście zorganizowanym 9 czerwca – według medialnych doniesień – uczestniczył ponad milion osób. W nocy sytuacja uległa zaostrzeniu po tym jak protestujący zablokowali centrum i dostęp do rządowych budynków. Administracja miejska i policja określiły protesty jako „zamieszki”.
Organizatorzy demonstracji rozdawali maski i folię, które miały chronić ludzi przed gazem pieprzowym, używanym przez policję. Jak informuje brytyjski dziennik „Guardian”, policjanci byli wyposażeni w gumowe kule i gaz. Oraz znaki informujące, że użyją siły, jeśli ceną będzie utrzymanie porządku i stabilizacji.
Telewizja CNN podała, że obrażenia w starciach z policją odniosło 79 osób. „Otrzymaliśmy informację, że władze powiadomiły szpitale, aby przygotować się tej nocy na wielu rannych” – powiedział Polskiej Agencji Prasowej jeden z protestujących.
Szefowa administracji Hongkongu, Carrie Lam zaznacza, że jest zdeterminowana, by przyjąć ustawę ekstradycyjną pomimo oporu społeczeństwa. Władze 7-milionwej metropolii twierdzą, że proponowane zmiany nie pochodzą od centrali w Pekinie. W wideo opublikowanym przez rządowy serwis informacyjny w środę wieczorem, Lam powiedziała przez łzy, że nie chce „sprzedać” Hongkongu, ale po prostu, wierzy, iż postępuje właściwie.
Zwolennicy ustawy argumentują, że nowe prawo ma zwiększyć bezpieczeństwo mieszkańców i pozbawić przestępców możliwości znalezienia schronienia. W międzyczasie w chińskich mediach społecznościowych wszystkie wzmianki i zdjęcia z protestów zostały szybko usunięte.
Mieszkańcy Hongkongu wychodzą na ulicę, co roku 1 lipca – czyli w rocznicę przekazania metropolii Chinom. Najgłośniejsze protesty do tej pory odbyły się jesienią 2014 roku, gdy Pekin ogłosił zasady wyborów szefa lokalnego rządu w 2017 roku. Mieszkańcy udający się do urn mieli głosować jedynie na wyznaczonych przez ChRL kandydatów.
Setki tysięcy demonstrantów zablokowało wtedy miasto. Policja siłą usuwała barykady, namioty i przeganiała protestujących. Opór Hongkongu zakończył się po 79 dniach, bez efektu. „Jeszcze wrócimy” – zapowiadali jednak protestujący.
Unia Europejska w oświadczeniu stwierdziła, że mieszkańcy metropolii korzystają z podstawowych praw i wolności obywatelskich, które powinny być respektowane.
Ustępująca brytyjska premier Theresa May, powołując się na umowę zawartą w 1984 roku między Chinami i Wielką Brytanią, stwierdziła, że prawo ekstradycyjne musi iść w parze z gwarantowanymi przez nią wolnościami.
Niemiecka prasa podkreśla, że protesty powinny być ostrzeżeniem dla świata. Określa demonstracje jako starcie partyjnej dyktatury z porządkiem Zachodu. „To zmagania o człowieka i władzę w epicentrum rewolucji cyfrowej” – podsumował dziennik „Die Welt”.
Źródła: PAP, Gazeta Wyborcza, Guardian, Die Welt, CNN