Jeśli nie wybuchniemy, zginiemy w ciszy

Po 12 tygodniach prodemokratycznych demonstracji w Hongkongu widmo zbrojnej interwencji Chin staje się coraz bardziej realne

Po 12 tygodniach prodemokratycznych demonstracji w Hongkongu widmo zbrojnej interwencji Chin staje się coraz bardziej realne

Rozmowa z 27-letnim uczestnikiem* protestów

WIKTOR CYRNY: Dlaczego postanowiłeś zaangażować się w protesty?

Przede wszystkim rządowy projekt ustawy o ekstradycji. Gdyby prawo weszło w życie, mieszkańcy Hongkongu straciliby wolność. To tak jakby Polacy za przewinienia mieli odpowiadać przed sądami w Rosji czy Korei Północnej, gdzie pojęcie sprawiedliwości właściwie nie istnieje. Wyobraź sobie, że za udział w manifestacji grozi ci 10 lat więzienia w ciężkim obozie reedukacyjnym na terenie Chin kontynentalnych. Zaryzykowałbyś wyjście na ulice? O to chodzi prezydentowi Chin Xi Jinpingowi. Chce nas stłamsić strachem. To typowy objaw tyranii totalitarnej. Oczywiście z czasem powodów do demonstrowania było coraz więcej.

Chodzi o eskalację przemocy wobec demonstrantów?

Tak. Nasz protest to nie tylko sprzeciw wobec jednej ustawy. Kiedy widzisz, jak policjanci strzelają do ludzi „uzbrojonych” jedynie w parasole i kartonowe transparenty masz wrażenie, że to jest walka ostateczna. Jak na wojnie pojawia się chęć zemsty, ale wcześniej jest frustracja, poczucie olbrzymiej niesprawiedliwości i krzywdy. Dlaczego oddziały HKPF (hongkońskiej policji) celują w nasze głowy? To nie są strzały ostrzegawcze!

Uczestnicy demonstracji w dzielnicy Tsuen Wan w Hongkongu rozchodzą się do domów, 25 sierpnia 2019 r. (BILLY H. C. KWOK / GETTY IMAGES)

A wracając do pierwotnej przyczyny protestów, co się stanie, jeśli ustawa o ekstradycji zostanie wprowadzona?

Hongkong upadnie. Ta ustawa łamie prawa człowieka i zasady naszego systemu sprawiedliwości. A bez wolnych niezależnych sądów zagraniczny kapitał będzie zagrożony. Jeśli inwestorzy stracą poczucie bezpieczeństwa, wycofają się z naszego regionu. Upadek gospodarki uzależniłby nas od Chin.

Szefowa administracji Hongkongu Carrie Lam powiedziała, że projekt ustawy o ekstradycji jest martwy. Równocześnie istnieje groźba zbrojnej interwencji Chin kontynentalnych. Jesteście cywilami, nie pokonacie przecież armii. Co zrobicie w takiej sytuacji?

Wielu Hongkończyków uważa, że nasza rewolucja to ostatni rozdział walki z Chinami. To nasza ostatnia szansa na utrzymanie demokracji i wolności. Jesteśmy gotowi zaryzykować życie dla wolności. Bo jaki los czeka nas, jeśli ją stracimy? Każdy, kto wystąpił przeciwko Komunistycznej Partii Chin, zostanie oskarżony i wsadzony do więzienia na całe życie. Dlatego często powtarzamy słowa pisarza Lu Xuna: „Jeśli nie wybuchniemy, zginiemy w ciszy”.

Protestujący szykują się na starcie z oddziałami policji w dzielnicy Kwun Tong w Hongkongu, 24 sierpnia 2019 r. (CHRIS MCGRATH / GETTY IMAGES)

Mimo niebezpieczeństwa nie przerywacie protestów. W przedostatni weekend 1,7 mln ludzi wzięło udział w pokojowej demonstracji. 

Nie możemy już zrezygnować. To „powstanie” jest naszą ostatnią nadzieją. Protestujemy już 12. tydzień i zdążyłem dobrze przemyśleć, dlaczego to robimy. Walczymy o wolność, na którą zasługujemy, i domagamy się sprawiedliwości społecznej. Nie chcę, aby młodsze pokolenie żyło w takim reżimie, jaki tworzy podległy Xi Jinpingowi rząd w Hongkongu. To skorumpowany reżim, zwalczający prodemokratycznych polityków.

Co czujesz, wychodząc na ulice?

To zależy od formy protestu. Jeśli jest pokojowy, jak ten, o którym wspominałeś przed chwilą, to na ulicach jest dużo rodzin z dziećmi. Wtedy, oprócz podekscytowania, czuję solidarność z moimi rodakami. Dają mi siłę do dalszej walki. Gorsze są demonstracje, które policja siłą spycha z ulic. Mam wrażenie, że im dłużej trwa nasz opór, tym bardziej nieracjonalnie zachowują się policjanci. Strzelają nawet do służby medycznej. Oni nie znają żadnych granic. Xi Jinping przygotował cały arsenał, którym chce złamać opór: armatki wodne, gazy łzawiący i pieprzowy, drony oraz nowe technologie służące do krzywdzenia ludzi.

Policjanci szykują się do interwencji w czasie protestu w Kwun Tong, 24 sierpnia 2019 r. (MIGUEL CANDELA / ANADOLU AGENCY / GETTY IMAGES)

Jakie są relacje między ludźmi po waszej stronie?

Mocno sobie ufamy, mimo że się nie znamy. Wspieramy się nawzajem i staramy chronić, gdy nadchodzi niebezpieczeństwo. Inni ludzie dodają mi odwagi. Czuję, że jestem jednym z nich.

Czy policjanci wahają się z używaniem przemocy? Próbują was zrozumieć?

To pojedyncze przypadki. Rzeczywiście są nieliczni mundurowi, którzy nie otwierają ognia i nie krzywdzą nas, tylko po prostu „wykonują swoje obowiązki”. Niestety większość działa jak maszyny napędzane rządową propagandą. Oni naprawdę wierzą, że „czyszczą miasto” z „terrorystów” czy „warchołów” – jak nazywają nas ich media. Mamy też swoich ludzi w tych oddziałach. Zdobywają dla nas informacje.

Starcie uczestników prodemokratycznej demonstracji z policjantami w dzielnicy Tsuen Wan, 25 sierpnia 2019 r. (BILLY H. C. KWOK / GETTY IMAGES)

Nie boisz się tego, co się z tobą stanie, jeśli wasza rewolucja upadnie, tak jak w 2014 r.?

Wszyscy się boimy. Konsekwencje mogą przekreślić nasze późniejsze życie. Mogą nas aresztować, wywieźć, torturować, a nawet sprawić, że znikniemy, tak jak tysiące opozycjonistów aresztowanych w Chinach w 2015 r. Do dziś nikt nie wie, co się z nimi stało.

Czy masz informacje o demonstrantach, którzy zniknęli w niewyjaśnionych okolicznościach?

HKPF przetrzymuje wielu demonstrantów. Nie informują, że ich aresztowali, by nie umożliwić im kontaktu z prawnikami. To też forma zemsty na rodzinie protestującego. Jeśli zaginął bez wieści, pojawia się myśl, że może być już w chińskim więzieniu. Według doniesień światowych mediów aresztowani protestujący są wywożeni do aresztu śledczego w San Uk Lang przy granicy z Chinami kontynentalnymi.

Niedawno Simon Cheng, pracownik konsulatu generalnego Wielkiej Brytanii, został zatrzymany na granicy chińskiej. Nie ma go już ponad 10 dni. Nie jestem pewien, czy można go nazwać „protestującym”, ale właśnie chodzi o to, żeby nas przestraszyć. Skoro mocarstwo takie jak Zjednoczone Królestwo jest bezradne wobec „zniknięcia” ich obywatela, kto będzie szukać zwykłego Hongkończyka?

Żyjemy w czasach powszechnej dezinformacji. Jak radzicie sobie z odróżnianiem prawdy od fikcji?

Przede wszystkim muszę zaznaczyć, że nie wszystkim informacjom można teraz ufać. Mamy sprawdzone, obiektywne media: kanały z grupy Telegram i lokalne forum LiHKG, które aktualizują informacje i sprawdzają fakty. Poziom dezinformacji jest jednak olbrzymi. To prawdziwa wojna cybernetyczna. Chiny robią wszystko, by manipulować nastrojami społeczeństwa i zmieniać opinię publiczną na swoją korzyść.

Czego obawiasz się najbardziej?

Zduszenia rewolucji, a zarazem naszej wolności. Żyjemy blisko granicy z Chinami. Prawie widzimy ją z ostatnich pięter naszych biurowców. Byliśmy świadkami przekształcania Chin w państwo opresji. Xi Jinping krok po kroku odbierał ludziom wolność, łamał prawa człowieka. Nie chcemy zostać drugim Sinciangiem (rzadko zaludniony region w północno-zachodnich Chinach – red.), dokąd zsyłani są ludzie „nieposłuszni” wobec władzy. Chyba najbardziej boję się obozów reedukacyjnych i tego, że moi bliscy zapłacą za mój aktywizm. 

Jak rodzina reaguje na twój udział w demonstracjach?

Na szczęście wspierają mnie w tym, co robię. Z jednej strony są dumni z postawy syna, z drugiej, martwią się, że coś mi się stanie. Kiedy media informują o tym, że policja znów otworzyła ogień do demonstrantów, pół miasta zastyga w przerażeniu. Do niedawna byliśmy przecież jednym z „krajów rozwiniętych”. Naszym problemem było podjęcie decyzji, co kupić: iPhone’a czy Samsunga. Teraz budujemy barykady w centrum miasta. Wolność to rzecz ulotna. Wy, Polacy, też powinniście o tym pamiętać.   

Mieszkaniec Hongkongu z… rakietą tenisową w dłoni, gotowy do odbicia pojemników z gazem łzawiącym wystrzeliwanych przez policjantów w Tsuen Wan, 25 sierpnia 2019 r. (AIDAN MARZO / SOPA IMAGES / LIGHTROCKET / GETTY IMAGES)

Jakie hasła protestujących najbardziej zapadły ci w pamięć?

„NIE ZOSTAWIAMY NIKOGO ZA SOBĄ” – to nawiązanie do akcji w parlamencie, do którego włamaliśmy się 1 lipca. Czworo z nas postanowiło zostać na miejscu, narażając się na olbrzymie konsekwencje: w najlepszym przypadku aresztowanie, w najgorszym – rozstrzelanie. Wtedy tłum demonstrantów zaczął skandować: „Nie zostawiamy nikogo za sobą” i „Idziemy razem”. Udało nam się przekonać czworo niepokornych do wyjścia, co zarejestrowały kamery.

Z kolei hasło „OKO ZA OKO” nawiązuje do tragicznej sytuacji z 11 sierpnia, gdy wolontariuszka medyczna została postrzelona w prawe oko.

Jak protesty wpływają na twoją pracę? Macie urlopy na protest”, a może dopiero po pracy zakładacie kaski, maski przeciwgazowe i walczycie z policjantami?

Większość najważniejszych demonstracji odbywa się w weekendy. Są takie tygodnie, kiedy protestujemy każdego dnia, ale głównie po zmroku. Rzeczywiście zdarza mi się nie iść do pracy z powodu protestów. Tak było na przykład 12 czerwca i 5 sierpnia, gdy czułem, że muszę być z moimi rodakami na ulicach. Pracuję dla międzynarodowej korporacji. Mój szef rozumie, że jeśli Chiny przejmą Hongkong, to nasza firma nie będzie mogła dłużej działać w tym regionie. Dlatego w miarę możliwości pozwala nam protestować w godzinach pracy. Moi koledzy w firmie postępują podobnie.

Czy Polacy w jakiś sposób mogą wesprzeć was w walce o wolność?

Nie tak dawno temu Polacy toczyli podobną walkę, więc łatwiej jest wam nas zrozumieć. Wszyscy dążymy do tych samych wartości: wolności słowa, wolności w internecie, swobód obywatelskich!

Ewidentnie rządy Pekinu i Hongkongu nie czują się już odpowiedzialne wobec mieszkańców Hongkongu. Dlatego potrzebujemy rządów i ludzi na całym świecie, aby monitorować sytuację w naszym regionie i pociągać oba rządy do odpowiedzialności za wszelkie naruszenia praw człowieka. W szczególności chodzi tu o prawa polityczne i obywatelskie.

*Nazwisko rozmówcy zostało ukryte ze względu na grożące mu represje

Opublikowano przez

Wiktor Cyrny


Reportażysta, dziennikarz, filmowiec. Pisał m.in. dla „Newsweeka”, „Wprost” czy „Krytyki Politycznej”, współtworzył dokumenty Canal+ Discovery. Za swoje reportaże otrzymał m.in. nagrodę Ambasady Stanów Zjednoczonych (dwukrotnie: w 2012 i 2013), oraz stypendium Telewizji Polskiej (2014). Podwójny magister UW na kierunkach: film dokumentalny (MISH) i dziennikarstwo. Jego trzy największe pasje to: czytanie, pisanie i podróżowanie - najlepiej ze sobą połączone. Miłośnik arabskich barłogów, afrykańskich miast i europejskiej wolności.

Chcesz być na bieżąco?

Zapisz się na naszą listę mailingową. Będziemy wysyłać Ci powiadomienia o nowych treściach w naszym serwisie i podcastach.
W każdej chwili możesz zrezygnować!

Nie udało się zapisać Twojej subskrypcji. Proszę spróbuj ponownie.
Twoja subskrypcja powiodła się.